Korzystając z wolnej soboty, postanowiłam zrobić porządek w rzeczach Theo. Posegregowałam jego ubranka, a te z których wyrósł, zapakowałam do kartonu. Co jakiś czas odwiedzałam sierociniec w którym spędziłam kilka lat, zanosząc rzeczy z których mój synek już nie korzystał. Lubiłam się dzielić z innymi, mimo że sama niewiele posiadałam. Zdawałam sobie jednak sprawę, że mogłam skończyć o wiele gorzej.
Znosząc karton ze schodów, usłyszałam jak Dani nuci pod nosem tekst piosenki, który do tej pory nie miałam przyjemności słuchać. Jego zwinne palce wędrowały po strunach gitary, a skupiony wzrok wbity był w kartkę z nutami. Miał swoje wady, ale nie zmieniało to faktu, że był świetnym wokalistą i pisał genialne teksty. Jedyne co mnie bolało, to widok butelki Burbonu obok niego. Mój brat potrzebował pomocy, jednak ja sama bałam się mu to zasugerować.
- Została nam jedynie piosenka, zostały nam jedynie emocje i pokolenie tamtych szalonych lat ...
- Piękne. - wyrwało mi się. Dani przerwał swoją pracę i spojrzał na mnie nieodgadnionym spojrzeniem. - Przepraszam, nie chciałam Ci przeszkodzić. - odchrząknęłam, po czym zrobiłam krok w tył.
Znosząc karton ze schodów, usłyszałam jak Dani nuci pod nosem tekst piosenki, który do tej pory nie miałam przyjemności słuchać. Jego zwinne palce wędrowały po strunach gitary, a skupiony wzrok wbity był w kartkę z nutami. Miał swoje wady, ale nie zmieniało to faktu, że był świetnym wokalistą i pisał genialne teksty. Jedyne co mnie bolało, to widok butelki Burbonu obok niego. Mój brat potrzebował pomocy, jednak ja sama bałam się mu to zasugerować.
- Została nam jedynie piosenka, zostały nam jedynie emocje i pokolenie tamtych szalonych lat ...
- Piękne. - wyrwało mi się. Dani przerwał swoją pracę i spojrzał na mnie nieodgadnionym spojrzeniem. - Przepraszam, nie chciałam Ci przeszkodzić. - odchrząknęłam, po czym zrobiłam krok w tył.
- Na prawdę tak uważasz? - zagadnął.
- Wszystkie Twoje teksty są genialne. - odłożyłam karton na podłogę i niepewnie weszłam do salonu, siadając obok niego. - A ludzie je uwielbiają. Kiedyś śpiewałeś o tym, że podoba Ci się matka Twojego najlepszego przyjaciela. I chociaż to było niesmaczne, cały tłum Ci wtórował. - zaśmiałam się pod nosem. - Twój styl się trochę zmienił, ale te teksty nadal wychodzą z pod tej samej ręki.
- Może dojrzałem. - parsknął.
- Każdy chłopiec prędzej czy później dorasta. - wzruszyłam ramionami. - Tylko Piotruś Pan nigdy tego nie zrobił. Żył nadal swoim życiem, ale stracił przez to Wendy. Żadna kobieta nie chce być z wiecznym chłopcem.
- Wszystkie Twoje teksty są genialne. - odłożyłam karton na podłogę i niepewnie weszłam do salonu, siadając obok niego. - A ludzie je uwielbiają. Kiedyś śpiewałeś o tym, że podoba Ci się matka Twojego najlepszego przyjaciela. I chociaż to było niesmaczne, cały tłum Ci wtórował. - zaśmiałam się pod nosem. - Twój styl się trochę zmienił, ale te teksty nadal wychodzą z pod tej samej ręki.
- Może dojrzałem. - parsknął.
- Każdy chłopiec prędzej czy później dorasta. - wzruszyłam ramionami. - Tylko Piotruś Pan nigdy tego nie zrobił. Żył nadal swoim życiem, ale stracił przez to Wendy. Żadna kobieta nie chce być z wiecznym chłopcem.
- À propos chłopca. Gdzie młody? - spytał.
- Umm ... dzisiaj jest u kolegi. Zaprowadziłam go z samego rana. - wstałam nerwowo z kanapy, po czym chwyciłam za karton z ubraniami. - Zaplanowali sobie męski dzień.
- Umm ... dzisiaj jest u kolegi. Zaprowadziłam go z samego rana. - wstałam nerwowo z kanapy, po czym chwyciłam za karton z ubraniami. - Zaplanowali sobie męski dzień.
- A Ciebie nosi z nerwów! - parsknął. - To nie jest ciamajda. Nazywa się Martin!
- Gdybyś go nosił dziewięć miesięcy pod sercem, to inaczej byś mówił. Mężczyzna nigdy nie zrozumie kobiety, która jest matką. - udałam oburzoną. Swoją drogą, idealnie udało mi się odwieźć Daniego od dalszego wypytywania. Ostatnią rzeczą było, aby dowiedział się o męskim dniu Theo z ojcem. - To jest szczególna więź!
- Przez Twoje dąsy wyobraziłem sobie swój ciążowy brzuch! - skrzywił się, po czym chwycił za szklankę z Burbonem. Uchyliłam usta, aby zaprotestować, jednak kolejny raz wolałam się wycofać. - Zresztą, nie ważne. Mamy do omówienia inną rzecz. Zostaw to pudło! Potem się nim zajmiesz.
- Coś się stało?
- Zostawiłaś laptopa w kuchni. - wbił we mnie stanowcze spojrzenie. - Zauważyłem, że szukasz mieszkania. - zironizował. Przełknęłam ciężko ślinę. Szykowałam się do tej rozmowy od tygodnia. Chciałam wszystko mu na spokojnie wytłumaczyć, jednak jak zawsze nie miałam na to szansy.
- Dani, obydwoje doskonale wiemy, że powinnam zrobić to już dawno. - mruknęłam, pocierając nerwowo swoje dłonie. - Każda moja dotychczasowa praca kończyła się fiaskiem, bo musiałam być przy Theo. Leire jest wyrozumiała, sama ma dziecko. Moje zarobki pozwolą mi na utrzymanie mieszkania i syna.
- Twoje zarobki! - zaśmiał się szyderczo. - Ile może zarobić kelnerka? Chcesz z powrotem wrócić do slamsów i tam wychowywać dziecko?
- Gdybyś go nosił dziewięć miesięcy pod sercem, to inaczej byś mówił. Mężczyzna nigdy nie zrozumie kobiety, która jest matką. - udałam oburzoną. Swoją drogą, idealnie udało mi się odwieźć Daniego od dalszego wypytywania. Ostatnią rzeczą było, aby dowiedział się o męskim dniu Theo z ojcem. - To jest szczególna więź!
- Przez Twoje dąsy wyobraziłem sobie swój ciążowy brzuch! - skrzywił się, po czym chwycił za szklankę z Burbonem. Uchyliłam usta, aby zaprotestować, jednak kolejny raz wolałam się wycofać. - Zresztą, nie ważne. Mamy do omówienia inną rzecz. Zostaw to pudło! Potem się nim zajmiesz.
- Coś się stało?
- Zostawiłaś laptopa w kuchni. - wbił we mnie stanowcze spojrzenie. - Zauważyłem, że szukasz mieszkania. - zironizował. Przełknęłam ciężko ślinę. Szykowałam się do tej rozmowy od tygodnia. Chciałam wszystko mu na spokojnie wytłumaczyć, jednak jak zawsze nie miałam na to szansy.
- Dani, obydwoje doskonale wiemy, że powinnam zrobić to już dawno. - mruknęłam, pocierając nerwowo swoje dłonie. - Każda moja dotychczasowa praca kończyła się fiaskiem, bo musiałam być przy Theo. Leire jest wyrozumiała, sama ma dziecko. Moje zarobki pozwolą mi na utrzymanie mieszkania i syna.
- Twoje zarobki! - zaśmiał się szyderczo. - Ile może zarobić kelnerka? Chcesz z powrotem wrócić do slamsów i tam wychowywać dziecko?
- Przeszkadzamy Ci obydwoje. - zauważyłam. - Na każdym kroku dajesz nam to do zrozumienia. Irytuje Cię, gdy Rosa zamiast przynieść Ci kawę, pomaga Theo zawiązać sznurówki. On sam pyta, dlaczego go nie lubisz, bo przecież jest grzeczny.
- Bo ktoś musi nad nim sprawować twardą rękę, skoro nie ma ojca! Ty go jedynie niańczysz i rozpieszczasz! - zarzucił mi. Chciałam zaprotestować, jednak on ciągnął dalej swój monolog. - Jesteś naiwna, Ainhoa! Leire dała Ci tą robotę i patrzy na Ciebie przez palce bo jesteś moją siostrą! Doskonale wie, że mam dobry kontakt z Saulem!
- Nie prosiłam jej o pracę! - nie wytrzymałam i sama zaczęłam krzyczeć. Powoli miałam dość tych wszystkich insynuacji pod moim adresem. - Sama powiedziała, że kogoś szuka! Więc się zaoferowałam! I wyobraź sobie, że bardzo dobrze sobie radzę w tej pracy i jestem otoczona sympatycznymi ludźmi!
- Jedno moje słowo i ją stracisz!
- Nie zrobisz tego!
- Więc mnie nie prowokuj!
- Dani, ja już kompletnie nic nie rozumiem! - złapałam się za głowę. - Warczysz na mnie codziennie, dając do zrozumienia, że jedynie Ci zawadzam! Mam szansę wynająć mieszkanie, utrzymać je i dać Ci święty spokój! A Ty, zamiast skakać z radości, grozisz mi, że pozbędziesz mnie pracy? O co tak na prawdę chodzi?! Potrzebujesz worka treningowego, na którym będziesz się emocjonalnie wyżywał?!
- Nie zapominaj, że masz dług wobec mnie!
- Spłacę go! Zaczęłam już odkładać!
- Nie rozśmieszaj mnie! Nigdy nie zdołasz uzbierać takiej sumy pieniędzy! Będziesz całe życie kelnerką po znajomościach, bo do niczego innego się nie nadajesz! Szkoda mi tylko Twojego dziecka, bo swoimi dąsami jedynie zniszczysz mu życie!
- To nie prawda. - szepnęłam, czując napływające łzy.
- A swojego nie zniszczyłaś rozkładając nogi?!
- Zamknij się! - wrzasnęłam. Dani zszokowany spojrzał na furię wymalowaną na mojej twarzy. - Tak, zrobiłam to! I zrobiłabym to jeszcze raz! Bo Theo jest największym szczęściem mojego życia! A Ty?! Z każdym dniem staczasz się co raz bardziej! W końcu ten alkohol, w którym próbujesz ukryć swoje słabości, Cię wykończy! - Dani niespodziewanie zacisnął pięści na moich nadgarstkach. - Puść! To boli! - poskarżyłam się.
- Jesteś ladacznicą jak Twoja matka!
- Możliwe! Ale widocznie ojciec nie był szczęśliwy w tej wyidealizowanej przez Ciebie rodzince, skoro szukał pocieszenia gdzie indziej! - odpyskowałam mu.
Nie spodziewał się takich słów ode mnie. Ba! Nie spodziewał się, że kiedykolwiek odważę się mu przeciwstawić. Lata upokorzeń i przykrych słów sprowokowały mnie do wybuchu. Kiedyś to niestety musiało nadejść.
Furia wręcz buchała z jego zaczerwienionej twarzy. Przez chwilę miałam wrażenie, że to koniec i zginę z rąk własnego brata. W tym wszystkim spokój spowodowała myśl, że Theo jest bezpieczny. Ze swoim tatą.
Dani pchnął mnie z całej siły na podłogę. Zanim się zorientowałam, drzwi wejściowe trzasnęły, a ja zostałam sama w salonie. Syknęłam z bólu spoglądając na swoje obdarte nadgarstki.
*
- Osiem! Pięć! Tsy! Siedem! Jeden! Sukam! - zakryłem usta dłonią, nie chcąc wybuchnąć śmiechem. Liczący Theo, szczególnie od tyłu, był czymś niesamowicie zabawnym. Jak ten ostatni idiota siedziałem za kanapą, obserwując jak w skupieniu mnie szuka. A gdy mnie dostrzegł ... z głośnym śmiechem na mnie wskoczył. - Znalazłem Cię!
- Jesteś lepszy w tą zabawę ode mnie. - zauważyłem.
- Jesteś duzy i wsędzie Cię widać. - zachichotał.
- Myślę, że to Ty jesteś spostrzegawczy. - poczochrałem jego włoski, po czym podniosłem się z tej nieszczęsnej podłogi. - Masz ochotę na coś do picia? - zapytałem, przechodząc do kuchni. Theo pojawił się zaraz za mną, próbując wdrapać się na krzesło barowe. Bez słowa mu pomogłem i otworzyłem lodówkę.
- Jak to mamusia mówiła? Żadnych gazowanych napojów? - mruknąłem sam do siebie, popychając puszki z Colą na sam tył. Z triumfem wyciągnąłem karton ze sokiem pomarańczowym.
- To Twój nowy domek? - zapytał.
- Tak. Mieszkam tu od trzech miesięcy. - posłałem mu uśmiech. Theo zamyślił się, rozglądając uważnie wokół. - O co chodzi? Nie podoba Ci się?
- Nie mas zdjęć w salonie. - zauważył rezolutnie. - Ani figulki słonika na scęście. I nie powiesiłeś mojego oblazka na lodówce. Nie podobał Ci się? - spojrzał na mnie niepewnie, a ja poczułem ogarniający mnie wstyd.
- Twój obrazek mam na szafce w sypialni. - usiadłem na przeciwko niego, podsuwając kubek ze sokiem. - Niestety nie mam czegoś takiego jak magnes na lodówkę, ale zapamiętam aby kupić. - obiecałem.
W skupieniu rozejrzałem się po salonie. Było to jasne i przestrzenne pomieszczenie, w którym mieściła się duża sofa, szklany stolik oraz telewizor. Nie potrzebowałem zbędnych bibelotów, na których osiadał kurz. Raz w tygodniu w moim domu pojawiała się sprzątaczka, która ogarniała cały bałagan, o ile udało mi się go zrobić. Nigdy nie miałem talentu do urządzania wnętrz, chociaż w tym momencie naszła mnie myśl, że to pomieszczenie było dziwnie puste. Bez charakteru.
- Masz rację. Brakuje tu jakiegoś zdjęcia. - puściłem synowi oczko. - Poproszę mamę o Twoje, albo sam Ci zrobię. - pacnąłem go w nosek.
- A słonik?
- Kupimy. - zaśmiałem się.
- Tylko musi mieć tląbę skielowaną do góly! - zarządził stanowczo. - Mamusia mówiła, ze tylko wtedy psynosi scęście! - no tak, mogłem się domyślić że ten słoń, to robota Ainhoy. - Musę siku. - szepnął.
- No to chodź. Zaprowadzę Cię. - zerwałem się ze swojego miejsca i postawiłem go na podłodze. Theo posłusznie szedł obok mnie, jednak przy drzwiach do łazienki się zatrzymał. - O co chodzi?
- Sam. Jestem jus duzy.
- Oh, no tak tak ... - podrapałem się po głowie i zaświeciłem mu światło. Cierpliwie poczekał aż zamknę za nim drzwi. Pokręciłem rozbawiony głową, udając się z powrotem do kuchni. Zebrałem z blatu kubek i umyłem go pod kranem. Zamarłem słysząc dźwięk otwieranych drzwi wejściowych.
- Mario?!
- Nie, nie, nie ... tylko nie to ... - mruczałem spanikowany pod nosem, udając się do holu. Na widok własnej matki, obarczonej dwoma torbami, poczułem jak tracę grunt pod nogami. Ainhoa mnie zamorduje! - Co tu robisz? - wydukałem.
- Tak witasz matkę, której nie widziałeś miesiąc?
- Mamo, byłem zajęty. - podrapałem się nerwowo po karku. Doskoczyłem do niej, pomagając z torbami. Nie wiem co ona w nich trzymała, ale podejrzewałem, że kamienie! - Posłuchaj, to nie jest odpowiednia pora na odwiedziny.
- Znowu przyprowadziłeś jakąś lampucerę?!
- Mamo! - syknąłem, odwracając się do tyłu.
- O co ja Cię prosiłam ostatnim razem? - pokręciła zrezygnowana głową. - Wolisz wywalić matkę za drzwi, zamiast wyprosić koleżankę, tak?
- Wcale Cię nie wywalam. - jęknąłem. - Po prostu, musisz o czymś wiedzieć. Chciałem Ci to powiedzieć w innych okolicznościach. Nie miałem jednak czasu przyjechać, bo wszystkie wolne chwile poświęciłem ...
- Tatusiu, nie mogę zapiąć. - głos Theo przerwał moje wyjaśnienia. Przymknąłem na chwilę powieki, a gdy z powrotem je uchyliłem, ujrzałem bladą twarz matki, wpatrującą się w stojącego obok mnie trzylatka. Tak jak podejrzewałem, mały się speszył, przytulając do mojej nogi. Jeszcze tylko jego histerii mi było potrzeba!
- Mario, mam zawał. - wydukała.
- Ale zawał zawałem, czy znowu wzbudzasz we mnie wyrzuty sumienia? - mruknąłem pod nosem, kucając obok syna. Zręcznie zapiąłem mu guzik od spodni, po czym wziąłem na ręce. - Mamo. To Theo. Mój syn.
- Nie rób ze mnie głupiej, przecież widzę że to Twój syn! - pisnęła. - Jest do Ciebie podobny jak dwie krople wody! Co najmniej jakby cofnęła się w czasie! Nie zapominaj, że Cię wychowałam!
- Pocieszę Cię. Nie jest takim łobuzem jak ja.
- Chwała Bogu. - mruknęła.
- Nie musisz się wstydzić tej pani. - pogładziłem główkę syna z uśmiechem. - Jest trochę zwariowana i mnie strofuje na każdym kroku, ale świetnie gotuje. I tak się składa, że jest Twoją babcią. Więc jak ją ładnie poprosimy, to zrobi nam górę naleśników!
- Ja nie mam babci. - zauważył.
- Cóż, tak się składa, że ją masz. To moja mama, więc Twoja babcia. - wyjaśniłem. Theo zerknął na nią niepewnie.
- Lubię naleśniki. - szepnął.
- Oh, to wspaniale! - rzuciła wszystkim i podeszła do nas rozanielona. Co najmniej jakby ujęto jej z dziesięć lat! - Zrobimy jakie tylko chcesz! Z czekoladą, z dżemem ...
- Z cekoladą! - oczy trzylatka zabłysły. Nawet się nie zorientowałem, a własna matka porwała mi dziecko. Wystarczyło, że wyciągnęła do niego ręce! Zszokowany stałem na środku holu, wpatrując się w dwie nieszczęsne torby. Zaniosłem je bez słowa do salonu, przysłuchując wesołemu trajkotaniu mojej matki.
*
Umówiłam się z Mario, że odbiorę syna wprost z jego domu. On i Leire mieszkali w jednej dzielnicy, a ja miałam dość ważną sprawę do mojej szefowej. Dlatego też, po wspólnie wypitej kawie, udałam się spacerkiem wprost do posiadłości Hermoso. Stanęłam pod domem z numerem "240 B", rozglądając się niepewnie po podjeździe. Nacisnęłam przycisk domofonu, dostrzegając jego samochód. Po chwili usłyszałam znajomy męski głos.
- To ja, Ainhoa. - odchrząknęłam, a po chwili bramka się przede mną otworzyła. Pewnym krokiem udałam się wprost pod drzwi wejściowe, do których prowadziła wybrukowana ścieżka. Mario czekał na mnie w progu, z niepewną miną. - Coś się stało? - spytałam, poprawiając pasek torby na swoim ramieniu.
- Właściwie to wszystko jest w jak najlepszym porządku. - podrapał się nerwowo po karku. Założyłam ręce na piersi, patrząc na niego uważnie. - Powiedzmy, że nasze plany dotyczące męskiego dnia, znów legły w gruzach.
- Nie rozumiem. Gdzie jest Theo? - zerknęłam znad jego ramienia, w stronę holu. Mario uprzejmie zrobił mi miejsce, co wykorzystałam wchodząc do środka. Od razu dotarł do mnie wesoły głosik mojego dziecka, któremu wtórował kobiecy. Pewnym krokiem szłam przed siebie, czując za sobą obecność Hermoso.
- Mogę jesce jeden?
- Oczywiście maleństwo moje! Ale nie mów z pełną buzią bo mi się jeszcze zakrztusisz. - zszokowana wpatrywałam się w twarz mojego dziecka, którą usmarowaną miał czekoladą. Theo siedział zadowolony na krześle, wesoło wymachując swoimi nóżkami. Obok niego krzątała się starsza kobieta, która chwyciła do rąk chusteczki i z czułością wytarła z niego słodką maź.
- Mama! - krzyknął uradowany.
- Dzień dobry. - wydukałam, gdy kobieta na mnie zerknęła z nieukrywaną ciekawością. Theo zeskoczył z krzesła i podbiegł do mnie, mocno się przytulając. - Byłeś grzeczny? - zapytałam.
- Tak! Babcia zlobiła nam naleśniki!
- Babcia? - zerknęłam zdezorientowana na Mario.
- Ainhoa, poznaj proszę moją mamę. - wskazał na kobietę, która się do nas zbliżyła, nie spuszczając ze mną wzroku. - Wpadła do mnie z niezapomnianą wizytą i tak jakby rozkochała w sobie Theo. Mamo, to jest Ainhoa. - zwrócił się do rodzicielki. - Matka mojego syna.
- Miło panią poznać. - mruknęłam.
- Też się cieszę, że mogę Cię poznać. I że miałam szansę dowiedzieć się, że jestem babcią. - posłała synowi spojrzenie pełne aluzji. - Ale to raczej wytłumaczycie mi przy innej okazji. Chciałabym się nacieszyć wnukiem, póki mam ku temu okazję. Oczywiście jeśli mogę.
- Tak. - przytaknęłam.
- Mamusiu, cy babcia moze odeblać mnie z psedskola? - Theo zadarł swoją główkę ku górze, spoglądając na mnie z nadzieją wymalowaną na twarzy. - Inne dzieci tes mają babcie i ja tes mam. Fajnie, plawda?
- Nie mam nic przeciwko. - szepnęłam.
- Zrobiłabym to z wielką przyjemnością.
- Mamo, mogłabyś zająć czymś Theo przez chwilę? - wtrącił się Mario. - Chciałbym porozmawiać z Ainhoą.
W ten oto sposób znalazłam się w obszernym ogrodzie. Basen, stół do ping ponga, imitacja małego boiska piłkarskiego ... miałam wrażenie, że znalazłam się nagle w innym świecie. Usiadłam na ławce, wkładając dłonie do kieszeni od mojej kurtki.
- Oszaleli obydwoje. - Mario zajął miejsce obok.
- Zauważyłam.
- Co się dzieje? - spojrzał na mnie uważnie. - Rozumiem, że mogłaś być speszona całą tą sytuacją, ale moja matka to nie potwór w ludzkiej skórze. Nie musisz się jej bać.
- Sądzę jednak, że spodziewała się zobaczyć kogoś innego. - mruknęłam, skupiając wzrok na czubkach moich butów.
- Doskonale ją rozgryzłaś. - zaśmiał się. - Spodziewała się kogoś innego, dlatego Twój widok był dla niej pozytywnym zaskoczeniem. - zmarszczyłam czoło, zdziwiona jego słowami. - Czekała na jakąś plastikową lampucerę. Nie patrz tak na mnie! To są jej własne słowa!
- Musiała na czymś je oprzeć.
- Racja. - westchnął ciężko. Pomiędzy nami zapadła niezręczna cisza, po której Mario odchrząknął. - Nigdy nie byłem wzorem do naśladowania. Ale w Barcelonie zostawiłem starego Mario. Fakt, słowa matki trochę mnie do tego zmusiły, ale teraz wiem, że normalne życie wcale nie jest takie złe. Przynajmniej nie boli mnie głowa na treningach.
- O tym chciałeś ze mną rozmawiać?
- Chciałem Cię prosić, abyś pozwoliła jej być babcią.
- Już mówiłam, nie mam nic przeciwko. - wzruszyłam ramionami. - Ale ja również mam do Ciebie dość ważną sprawę. Chodzi o prawa do Theo.
- Nie rozumiem ... przecież mówiłaś ...
- Chodzi o jego nazwisko i uznanie go, jako Twojego syna. - spojrzałam ze stanowczością w jego oczy. Mario uchylił zszokowany usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Nie chcę żebyś pomyślał, że mam w tym swój własny cel. Po prostu, to Twój syn i masz do tego prawo. Udowodniłeś mi, że na to zasługujesz. Chcę żebyś w świetle prawa był jego ojcem, jeśli oczywiście tego chcesz.
- Oczywiście! Po prostu ... jestem w szoku.
- Tu chodzi też o jego bezpieczeństwo.
- To znaczy?
- Nie wiesz tego, ale wychowałam się w Domu Dziecka. - zaskoczona mina Mario była dowodem na to, że miałam rację. - To dłuższa historia, ale ten uraz zostanie ze mną na zawsze. Chce mieć pewność, że gdyby coś się stało, Theo trafi prosto do Ciebie.
- O czym Ty mówisz? Niby co Ci się może stać?
- Cokolwiek. - parsknęłam. - To był tylko przykład.
Prawda była taka, że z każdym dniem co raz bardziej zaczynałam się bać własnego brata. Musiałam jak najszybciej się od niego wyprowadzić, a przecież na samą wzmiankę o tym, dostawał szału. Gdyby nie daj Boże, coś mi się stało, byłby pierwszą osobą, która zajęłaby się Theo. A do tego nie mogłam dopuścić. Mój syn miał ojca. Wiedziałam, że Mario zrobi wszystko, aby był bezpieczny.
- Nie prosiłam jej o pracę! - nie wytrzymałam i sama zaczęłam krzyczeć. Powoli miałam dość tych wszystkich insynuacji pod moim adresem. - Sama powiedziała, że kogoś szuka! Więc się zaoferowałam! I wyobraź sobie, że bardzo dobrze sobie radzę w tej pracy i jestem otoczona sympatycznymi ludźmi!
- Jedno moje słowo i ją stracisz!
- Nie zrobisz tego!
- Więc mnie nie prowokuj!
- Dani, ja już kompletnie nic nie rozumiem! - złapałam się za głowę. - Warczysz na mnie codziennie, dając do zrozumienia, że jedynie Ci zawadzam! Mam szansę wynająć mieszkanie, utrzymać je i dać Ci święty spokój! A Ty, zamiast skakać z radości, grozisz mi, że pozbędziesz mnie pracy? O co tak na prawdę chodzi?! Potrzebujesz worka treningowego, na którym będziesz się emocjonalnie wyżywał?!
- Nie zapominaj, że masz dług wobec mnie!
- Spłacę go! Zaczęłam już odkładać!
- Nie rozśmieszaj mnie! Nigdy nie zdołasz uzbierać takiej sumy pieniędzy! Będziesz całe życie kelnerką po znajomościach, bo do niczego innego się nie nadajesz! Szkoda mi tylko Twojego dziecka, bo swoimi dąsami jedynie zniszczysz mu życie!
- To nie prawda. - szepnęłam, czując napływające łzy.
- A swojego nie zniszczyłaś rozkładając nogi?!
- Zamknij się! - wrzasnęłam. Dani zszokowany spojrzał na furię wymalowaną na mojej twarzy. - Tak, zrobiłam to! I zrobiłabym to jeszcze raz! Bo Theo jest największym szczęściem mojego życia! A Ty?! Z każdym dniem staczasz się co raz bardziej! W końcu ten alkohol, w którym próbujesz ukryć swoje słabości, Cię wykończy! - Dani niespodziewanie zacisnął pięści na moich nadgarstkach. - Puść! To boli! - poskarżyłam się.
- Jesteś ladacznicą jak Twoja matka!
- Możliwe! Ale widocznie ojciec nie był szczęśliwy w tej wyidealizowanej przez Ciebie rodzince, skoro szukał pocieszenia gdzie indziej! - odpyskowałam mu.
Nie spodziewał się takich słów ode mnie. Ba! Nie spodziewał się, że kiedykolwiek odważę się mu przeciwstawić. Lata upokorzeń i przykrych słów sprowokowały mnie do wybuchu. Kiedyś to niestety musiało nadejść.
Furia wręcz buchała z jego zaczerwienionej twarzy. Przez chwilę miałam wrażenie, że to koniec i zginę z rąk własnego brata. W tym wszystkim spokój spowodowała myśl, że Theo jest bezpieczny. Ze swoim tatą.
Dani pchnął mnie z całej siły na podłogę. Zanim się zorientowałam, drzwi wejściowe trzasnęły, a ja zostałam sama w salonie. Syknęłam z bólu spoglądając na swoje obdarte nadgarstki.
*
- Osiem! Pięć! Tsy! Siedem! Jeden! Sukam! - zakryłem usta dłonią, nie chcąc wybuchnąć śmiechem. Liczący Theo, szczególnie od tyłu, był czymś niesamowicie zabawnym. Jak ten ostatni idiota siedziałem za kanapą, obserwując jak w skupieniu mnie szuka. A gdy mnie dostrzegł ... z głośnym śmiechem na mnie wskoczył. - Znalazłem Cię!
- Jesteś lepszy w tą zabawę ode mnie. - zauważyłem.
- Jesteś duzy i wsędzie Cię widać. - zachichotał.
- Myślę, że to Ty jesteś spostrzegawczy. - poczochrałem jego włoski, po czym podniosłem się z tej nieszczęsnej podłogi. - Masz ochotę na coś do picia? - zapytałem, przechodząc do kuchni. Theo pojawił się zaraz za mną, próbując wdrapać się na krzesło barowe. Bez słowa mu pomogłem i otworzyłem lodówkę.
- Jak to mamusia mówiła? Żadnych gazowanych napojów? - mruknąłem sam do siebie, popychając puszki z Colą na sam tył. Z triumfem wyciągnąłem karton ze sokiem pomarańczowym.
- To Twój nowy domek? - zapytał.
- Tak. Mieszkam tu od trzech miesięcy. - posłałem mu uśmiech. Theo zamyślił się, rozglądając uważnie wokół. - O co chodzi? Nie podoba Ci się?
- Nie mas zdjęć w salonie. - zauważył rezolutnie. - Ani figulki słonika na scęście. I nie powiesiłeś mojego oblazka na lodówce. Nie podobał Ci się? - spojrzał na mnie niepewnie, a ja poczułem ogarniający mnie wstyd.
- Twój obrazek mam na szafce w sypialni. - usiadłem na przeciwko niego, podsuwając kubek ze sokiem. - Niestety nie mam czegoś takiego jak magnes na lodówkę, ale zapamiętam aby kupić. - obiecałem.
W skupieniu rozejrzałem się po salonie. Było to jasne i przestrzenne pomieszczenie, w którym mieściła się duża sofa, szklany stolik oraz telewizor. Nie potrzebowałem zbędnych bibelotów, na których osiadał kurz. Raz w tygodniu w moim domu pojawiała się sprzątaczka, która ogarniała cały bałagan, o ile udało mi się go zrobić. Nigdy nie miałem talentu do urządzania wnętrz, chociaż w tym momencie naszła mnie myśl, że to pomieszczenie było dziwnie puste. Bez charakteru.
- Masz rację. Brakuje tu jakiegoś zdjęcia. - puściłem synowi oczko. - Poproszę mamę o Twoje, albo sam Ci zrobię. - pacnąłem go w nosek.
- A słonik?
- Kupimy. - zaśmiałem się.
- Tylko musi mieć tląbę skielowaną do góly! - zarządził stanowczo. - Mamusia mówiła, ze tylko wtedy psynosi scęście! - no tak, mogłem się domyślić że ten słoń, to robota Ainhoy. - Musę siku. - szepnął.
- No to chodź. Zaprowadzę Cię. - zerwałem się ze swojego miejsca i postawiłem go na podłodze. Theo posłusznie szedł obok mnie, jednak przy drzwiach do łazienki się zatrzymał. - O co chodzi?
- Sam. Jestem jus duzy.
- Oh, no tak tak ... - podrapałem się po głowie i zaświeciłem mu światło. Cierpliwie poczekał aż zamknę za nim drzwi. Pokręciłem rozbawiony głową, udając się z powrotem do kuchni. Zebrałem z blatu kubek i umyłem go pod kranem. Zamarłem słysząc dźwięk otwieranych drzwi wejściowych.
- Mario?!
- Nie, nie, nie ... tylko nie to ... - mruczałem spanikowany pod nosem, udając się do holu. Na widok własnej matki, obarczonej dwoma torbami, poczułem jak tracę grunt pod nogami. Ainhoa mnie zamorduje! - Co tu robisz? - wydukałem.
- Tak witasz matkę, której nie widziałeś miesiąc?
- Mamo, byłem zajęty. - podrapałem się nerwowo po karku. Doskoczyłem do niej, pomagając z torbami. Nie wiem co ona w nich trzymała, ale podejrzewałem, że kamienie! - Posłuchaj, to nie jest odpowiednia pora na odwiedziny.
- Znowu przyprowadziłeś jakąś lampucerę?!
- Mamo! - syknąłem, odwracając się do tyłu.
- O co ja Cię prosiłam ostatnim razem? - pokręciła zrezygnowana głową. - Wolisz wywalić matkę za drzwi, zamiast wyprosić koleżankę, tak?
- Wcale Cię nie wywalam. - jęknąłem. - Po prostu, musisz o czymś wiedzieć. Chciałem Ci to powiedzieć w innych okolicznościach. Nie miałem jednak czasu przyjechać, bo wszystkie wolne chwile poświęciłem ...
- Tatusiu, nie mogę zapiąć. - głos Theo przerwał moje wyjaśnienia. Przymknąłem na chwilę powieki, a gdy z powrotem je uchyliłem, ujrzałem bladą twarz matki, wpatrującą się w stojącego obok mnie trzylatka. Tak jak podejrzewałem, mały się speszył, przytulając do mojej nogi. Jeszcze tylko jego histerii mi było potrzeba!
- Mario, mam zawał. - wydukała.
- Ale zawał zawałem, czy znowu wzbudzasz we mnie wyrzuty sumienia? - mruknąłem pod nosem, kucając obok syna. Zręcznie zapiąłem mu guzik od spodni, po czym wziąłem na ręce. - Mamo. To Theo. Mój syn.
- Nie rób ze mnie głupiej, przecież widzę że to Twój syn! - pisnęła. - Jest do Ciebie podobny jak dwie krople wody! Co najmniej jakby cofnęła się w czasie! Nie zapominaj, że Cię wychowałam!
- Pocieszę Cię. Nie jest takim łobuzem jak ja.
- Chwała Bogu. - mruknęła.
- Nie musisz się wstydzić tej pani. - pogładziłem główkę syna z uśmiechem. - Jest trochę zwariowana i mnie strofuje na każdym kroku, ale świetnie gotuje. I tak się składa, że jest Twoją babcią. Więc jak ją ładnie poprosimy, to zrobi nam górę naleśników!
- Ja nie mam babci. - zauważył.
- Cóż, tak się składa, że ją masz. To moja mama, więc Twoja babcia. - wyjaśniłem. Theo zerknął na nią niepewnie.
- Lubię naleśniki. - szepnął.
- Oh, to wspaniale! - rzuciła wszystkim i podeszła do nas rozanielona. Co najmniej jakby ujęto jej z dziesięć lat! - Zrobimy jakie tylko chcesz! Z czekoladą, z dżemem ...
- Z cekoladą! - oczy trzylatka zabłysły. Nawet się nie zorientowałem, a własna matka porwała mi dziecko. Wystarczyło, że wyciągnęła do niego ręce! Zszokowany stałem na środku holu, wpatrując się w dwie nieszczęsne torby. Zaniosłem je bez słowa do salonu, przysłuchując wesołemu trajkotaniu mojej matki.
*
Umówiłam się z Mario, że odbiorę syna wprost z jego domu. On i Leire mieszkali w jednej dzielnicy, a ja miałam dość ważną sprawę do mojej szefowej. Dlatego też, po wspólnie wypitej kawie, udałam się spacerkiem wprost do posiadłości Hermoso. Stanęłam pod domem z numerem "240 B", rozglądając się niepewnie po podjeździe. Nacisnęłam przycisk domofonu, dostrzegając jego samochód. Po chwili usłyszałam znajomy męski głos.
- To ja, Ainhoa. - odchrząknęłam, a po chwili bramka się przede mną otworzyła. Pewnym krokiem udałam się wprost pod drzwi wejściowe, do których prowadziła wybrukowana ścieżka. Mario czekał na mnie w progu, z niepewną miną. - Coś się stało? - spytałam, poprawiając pasek torby na swoim ramieniu.
- Właściwie to wszystko jest w jak najlepszym porządku. - podrapał się nerwowo po karku. Założyłam ręce na piersi, patrząc na niego uważnie. - Powiedzmy, że nasze plany dotyczące męskiego dnia, znów legły w gruzach.
- Nie rozumiem. Gdzie jest Theo? - zerknęłam znad jego ramienia, w stronę holu. Mario uprzejmie zrobił mi miejsce, co wykorzystałam wchodząc do środka. Od razu dotarł do mnie wesoły głosik mojego dziecka, któremu wtórował kobiecy. Pewnym krokiem szłam przed siebie, czując za sobą obecność Hermoso.
- Mogę jesce jeden?
- Oczywiście maleństwo moje! Ale nie mów z pełną buzią bo mi się jeszcze zakrztusisz. - zszokowana wpatrywałam się w twarz mojego dziecka, którą usmarowaną miał czekoladą. Theo siedział zadowolony na krześle, wesoło wymachując swoimi nóżkami. Obok niego krzątała się starsza kobieta, która chwyciła do rąk chusteczki i z czułością wytarła z niego słodką maź.
- Mama! - krzyknął uradowany.
- Dzień dobry. - wydukałam, gdy kobieta na mnie zerknęła z nieukrywaną ciekawością. Theo zeskoczył z krzesła i podbiegł do mnie, mocno się przytulając. - Byłeś grzeczny? - zapytałam.
- Tak! Babcia zlobiła nam naleśniki!
- Babcia? - zerknęłam zdezorientowana na Mario.
- Ainhoa, poznaj proszę moją mamę. - wskazał na kobietę, która się do nas zbliżyła, nie spuszczając ze mną wzroku. - Wpadła do mnie z niezapomnianą wizytą i tak jakby rozkochała w sobie Theo. Mamo, to jest Ainhoa. - zwrócił się do rodzicielki. - Matka mojego syna.
- Miło panią poznać. - mruknęłam.
- Też się cieszę, że mogę Cię poznać. I że miałam szansę dowiedzieć się, że jestem babcią. - posłała synowi spojrzenie pełne aluzji. - Ale to raczej wytłumaczycie mi przy innej okazji. Chciałabym się nacieszyć wnukiem, póki mam ku temu okazję. Oczywiście jeśli mogę.
- Tak. - przytaknęłam.
- Mamusiu, cy babcia moze odeblać mnie z psedskola? - Theo zadarł swoją główkę ku górze, spoglądając na mnie z nadzieją wymalowaną na twarzy. - Inne dzieci tes mają babcie i ja tes mam. Fajnie, plawda?
- Nie mam nic przeciwko. - szepnęłam.
- Zrobiłabym to z wielką przyjemnością.
- Mamo, mogłabyś zająć czymś Theo przez chwilę? - wtrącił się Mario. - Chciałbym porozmawiać z Ainhoą.
W ten oto sposób znalazłam się w obszernym ogrodzie. Basen, stół do ping ponga, imitacja małego boiska piłkarskiego ... miałam wrażenie, że znalazłam się nagle w innym świecie. Usiadłam na ławce, wkładając dłonie do kieszeni od mojej kurtki.
- Oszaleli obydwoje. - Mario zajął miejsce obok.
- Zauważyłam.
- Co się dzieje? - spojrzał na mnie uważnie. - Rozumiem, że mogłaś być speszona całą tą sytuacją, ale moja matka to nie potwór w ludzkiej skórze. Nie musisz się jej bać.
- Sądzę jednak, że spodziewała się zobaczyć kogoś innego. - mruknęłam, skupiając wzrok na czubkach moich butów.
- Doskonale ją rozgryzłaś. - zaśmiał się. - Spodziewała się kogoś innego, dlatego Twój widok był dla niej pozytywnym zaskoczeniem. - zmarszczyłam czoło, zdziwiona jego słowami. - Czekała na jakąś plastikową lampucerę. Nie patrz tak na mnie! To są jej własne słowa!
- Musiała na czymś je oprzeć.
- Racja. - westchnął ciężko. Pomiędzy nami zapadła niezręczna cisza, po której Mario odchrząknął. - Nigdy nie byłem wzorem do naśladowania. Ale w Barcelonie zostawiłem starego Mario. Fakt, słowa matki trochę mnie do tego zmusiły, ale teraz wiem, że normalne życie wcale nie jest takie złe. Przynajmniej nie boli mnie głowa na treningach.
- O tym chciałeś ze mną rozmawiać?
- Chciałem Cię prosić, abyś pozwoliła jej być babcią.
- Już mówiłam, nie mam nic przeciwko. - wzruszyłam ramionami. - Ale ja również mam do Ciebie dość ważną sprawę. Chodzi o prawa do Theo.
- Nie rozumiem ... przecież mówiłaś ...
- Chodzi o jego nazwisko i uznanie go, jako Twojego syna. - spojrzałam ze stanowczością w jego oczy. Mario uchylił zszokowany usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Nie chcę żebyś pomyślał, że mam w tym swój własny cel. Po prostu, to Twój syn i masz do tego prawo. Udowodniłeś mi, że na to zasługujesz. Chcę żebyś w świetle prawa był jego ojcem, jeśli oczywiście tego chcesz.
- Oczywiście! Po prostu ... jestem w szoku.
- Tu chodzi też o jego bezpieczeństwo.
- To znaczy?
- Nie wiesz tego, ale wychowałam się w Domu Dziecka. - zaskoczona mina Mario była dowodem na to, że miałam rację. - To dłuższa historia, ale ten uraz zostanie ze mną na zawsze. Chce mieć pewność, że gdyby coś się stało, Theo trafi prosto do Ciebie.
- O czym Ty mówisz? Niby co Ci się może stać?
- Cokolwiek. - parsknęłam. - To był tylko przykład.
Prawda była taka, że z każdym dniem co raz bardziej zaczynałam się bać własnego brata. Musiałam jak najszybciej się od niego wyprowadzić, a przecież na samą wzmiankę o tym, dostawał szału. Gdyby nie daj Boże, coś mi się stało, byłby pierwszą osobą, która zajęłaby się Theo. A do tego nie mogłam dopuścić. Mój syn miał ojca. Wiedziałam, że Mario zrobi wszystko, aby był bezpieczny.
***
Mamy dzisiaj dwa powroty ... Daniego i matki Mario :) Chociaż podejrzewam, że z tego drugiego bardziej się ucieszyłyście. W każdym bądź razie brat Ainhoy będzie nam potrzebny w kolejnych rozdziałach ... zobaczycie dlaczego :)
Och, czyżby Dani zaczął w końcu uznawać Ainhoę oraz Theo za swoją rodzinę i postarać się, żeby mieli wszystko, co potrzebne? No kurczę, może się okaże, że on wcale nie jest taki znowu zły? Może nie chce, by oni się wyprowadzali, bo nie chce ich stracić? Ugh, naprawdę nie wiem...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Mario szybko się zorientuje w sprawie z Danim i postanowi zachować się jak prawdziwy mężczyzna i głowa rodziny i zabierze do siebie zarówno Theo, jak i Ainhoę. No przecież widać, że dziewczyna nadal się mu podoba! A na dodatek wydaje mi się, że matka Mario będzie mu o to wiercić dziurę w brzuchu. ;p
Czekam na kolejny, kochana! A u mnie nowy rozdział powinien pojawić się jutro ;)
hahaha! uwielbiam reakcję Mario na wieść, że jego mama możliwe, że ma zawał:D ale babcia poznała prawdę i o dziwo przyjęła to bardzo spokojnie, nie robiła żadnych wyrzutów ani o dziwo nie zadawała pytań, choć pewnie się to zmieni i jak będą na osobności to wyciągnie wszystko z syna. Może to właśnie ona dowie się jak ciężko ma Ainoha i Mario jak ten rycerz na białym koniu uratuje damę? Bo Dani coś czuję jeszcze nie raz uprzykrzy życie własnej siostrze, i mam nadzieję, że nie tknie Theo bo wtedy to nie tylko dziewczynę będzie miał na karku, a cała zgraję z Realu, z Saulem na czele ;d bo coś czuję, że ten też by nagadał kumplowi do rozumu... choć jeśli jest zamroczony alkoholem to może nie do końca wszystko docierać.. nie za ciekawa jest ta sytuacja więc proszę o jakiś ekhem miły rozdział :D i czekam na nowość na drugim opowiadaniu :D
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę miałam nawet zamiar napisać coś pozytywnego o Danim. Na początku jego rozmowa z Ainhoą przebiegała w miłej atmosferze i już myślałam, że może coś w końcu do niego dotarło i zacznie choć trochę lepiej traktować swoją siostrę i Theo, ale nie... Znowu wyszło z niego wszystko co najgorsze. ��
OdpowiedzUsuńNaprawdę go nie rozumiem. Przecież wyprowadza Ainhoi byłaby wszystkim na rękę. Mam wrażenie, że coś się za tym kryje. Może on po prostu boi się zostać sam? Tak naprawdę poza dziewczyną i jej synkiem nie ma już nikogo. Odrzucił od siebie wszystkich przez swoje okropne zachowanie. W dodatku te groźby o utracie przez Ainhoę pracy... Już widzę, jak Leire by na to przystała. Niech się Dani przypadkiem nie przeliczy.
Tym razem spotkanie Theo i Mario przebiegło w dużo lepszej atmosferze. Mimo że znowu nie obyło się bez nie spodziewanego gościa. Widać, że Theo coraz mocniej ufa Mario i zaczyna się do niego w pełni przekonywać, a on już nie wyobraża sobie bez niego życia.
Wizyta mama Mario strasznie mnie rozbawiła. Uwielbiam tą kobietę i jej wszystkie riposty. �� Nie patyczkuje się z synem i bardzo dobrze.
Cieszę się, że z takim spokojem przyjęła wiadomość o wnuku, który z miejsca stał się jej oczkiem w głowie.
Nakarmiła i zajęła się Theo jak prawdziwa babcia. Nie oczekując od Mario ma razie żadnych wyjaśnień. No i poznała już Ainhoę, która wywarła na niej dobre wrażenie. Na pewno nie miałaby nic przeciwko, aby to ona znalazła się u boku jej syna... Ale na to trzeba jeszcze poczekać.
Pomysł z oficjalnym uznaniem Theo przez Mario w pełni popieram. Tak będzie najlepiej i wszystko nareszcie będzie na swoim miejscu.
Jak zawsze czekam z niecierpliwością na następny rozdział. 😊
Dany to jednak skończony idiota. Też miałam nadzieję na choćby drobną poprawę w jego wykonaniu, ale jest po prostu dupkiem, który pragnie tylko mieć nad kimś władzę. Tylko dlatego "opiekuje" się Ainhoą i Theo. Sprawia mu radość fakt, że są od niego zależni. Mam nadzieję, że Ainhoa szybko znajdzie mieszkanie i stanie się w miarę niezależna.
OdpowiedzUsuńSzczególnie, że Dany robi się cokolwiek niebezpieczny. Nie wiadomo, co mu odbije. Dobrze, że już wcześniej Mario obiecał sobie kontrolować sytuacje, bo może się okazać, że będzie musiał interweniować.
Dobrze więc, że jego kontakty z Theo znów są dobre. Mały jest totalnie zapatrzony w ojca i również dla Mario staje się całym światem. Jak na razie budowanie więzi idzie im świetnie i mam nadzieję, że tak pozostanie.
Przyznam, że troszkę bałam się reakcji mamy Mario na wieść, że ma wnuka. W końcu ta wiadomość spadła na nią dosyć nagle. Na szczęście zachowała się jak na babcie przystało i od razu przyjęła chłopca z otwartymi ramionami. Theo dzięki temu zyskał kolejną osobę, która się o niego martwi. Ma też w końcu wymarzoną babcię, tak jak koledzy z przedszkola.
Ainhoa też złapała dobry kontakt z mamą Mario, co dobrze wróży. Im więcej osób ma po swojej stronie tym lepiej.
Mam nadzieję, że kwestia Daniego niedługo się rozwiąże i Ainhoa będzie mogła spać spokojnie. W każdym razie z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały i dużo weny życzę.
Pozdrawiam
Violin
A już myślałam, że napiszę jakieś pozytywne słowo o Danim, ale jednak nie. Naprawdę choćbym chciała to nie potrafię zrozumieć jego oraz jego zachowania, którym przeczy sam sobie. Ainhoa chciała dobrze, sama nawiązała z nim rozmowę, w której komplementowała jego umiejętności. Wie, że brat ma talent, ale z powodu kłopotów z alkoholem nie panuje nad sobą. I tak też było i tym razem. Nie wiem, co on chce osiągnąć, najpierw chce się pozbyć Ainhoy i Theo, a potem grozi jej tym, że straci pracę. No naprawdę! A jego późniejsze zachowanie...? Aż nie wiem, aż mam je skomentować. Jemu potrzebna jest pomoc i czym prędzej to zrozumie tym lepiej dla niego. Mam tylko nadzieję, że z powodu jego agresywności nic nie stanie się Theo i jego mamie.
OdpowiedzUsuńSam Theo doprowadza do tego, że za każdym razem, gdy o nim czytam mam szeroki uśmiech na twarzy <3 Bardzo się cieszę, że między nim a Mario narodziła się taka wspaniała więź i że tak dobrze się ze sobą dogadują oraz spędzają ze sobą czas :) To na pewno ważne dla nich obu. I koniecznie trzeba kupić słonika na szczęście! ^^
I poznał swoją babcię! <3 Mama Mario jest niezawodna hahaha :D Wcale się nie dziwię, że była w szoku, gdy zobaczyła Theo, w końcu to kopia Mario i nie miała absolutnie żadnych wiadomości, że to jej wnuk ^^ który automatycznie skradł jej serce <3 Zresztą, inaczej być nie mogło :) Dobrze, że z takim spokojem przyjęła tę wiadomość, jednak pewnie Mario nie ominie poważna rozmowa :D
Ainhoa również nie ma nic przeciwko, bo szczęście Theo jest dla niej najważniejsze. Dobrze, że ma dobrych ludzi po swojej stronie. Pomysł z oficjalnym uznaniem Theo jego syna jak najbardziej trafiony! :) Wszyscy na tym zyskają :)
<33
Na początku myślałam, że jednak w Danim jest jeszcze trochę człowieka i napiszę o nim coś pozytywnego, ale to co odwalił później to... Brak słów!
OdpowiedzUsuńZa to polubiłam matkę Mario. Wydaje się być fajna i będzie chyba ulubioną babcią Theo :D