środa, 27 lutego 2019

19. To bzydkie słowo.

- Ile? - wydukałem, wpatrując się z nadzieją na fizjoterapeutę.
- Wydaje mi się, że skręcenie nie jest aż tak mocne. - zauważył, usztywniając mi kostkę. - Jutro pojedziemy do szpitala na dokładniejsze badania. Do miesiąca powinieneś wrócić na boisko.
- Miesiąca?!
- Mario, mogło być gorzej.
- Gorzej? - prychnąłem. - Jorge, jest początek kwietnia! Przed nami najważniejsze mecze! Mam je spędzić przed telewizorem? - zironizowałem. Ogarnięty wściekłością, chwyciłem swoje korki i cisnąłem je na środek szatni.
- Nie masz innego wyjścia, jak dostosować się do moich zaleceń. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wrócisz szybciej. - odpowiedział mi ze stanowczością. - Jutro z samego rana przyjadę po Ciebie i udamy się do szpitala na szczegółowe badania. Wtedy przedyskutujemy jak będzie wyglądała Twoja rehabilitacja.
- Jestem beznadziejny. - mruknąłem. Miałem ochotę płakać z bezsilności! Walczyłem o miejsce w pierwszym składzie, a gdy osiągnąłem ten cel, przeciwnik wjechał bez zawahania w moją kostkę. Jorge miał rację, to mogło się gorzej skończyć. Jednak poczucie bezsilności było dołujące.
- Obydwoje wiemy, że to nie prawda. - poklepał mnie po ramieniu. - Dam Ci kule, żebyś nie obciążał zbytnio kostki. Będziesz potrafił się nimi posługiwać?
- Aż takim kretynem nie jestem. - westchnąłem ciężko. Z nie małym trudem przebrałem się w swoje prywatne ciuchy. Czułem, że kostka z każdą chwilą co raz bardziej puchnie. Leki przeciwbólowe nie były zbyt mocne, więc ból nie zniknął całkowicie. Zacisnąłem jednak zęby i cierpliwie czekałem na zakończenie meczu.
Pierwszy do szatni wpadł Marcos, patrząc na mnie zaniepokojony. Pokazałem mu kciuk skierowany w dół, na co zaklął siarczyście pod nosem.
- Odwiozę Cię do domu.
- Nie ma mowy. - pokręciłem przecząco głową. - Mówiłeś, że prosto po meczu jedziecie z Patricią do jej rodziców. Ja bez problemu wrócę taksówką.
- Mam powiedzieć Paddy o Twoich fochach? - uniósł brew ku górze. Prychnąłem wywracając oczami. - Zrobi Ci awanturę na cały stadion i siłą wepcha do samochodu. Nie puścimy Cię taksówką w takim stanie, nawet nie próbuj się spierać! - syknął, po czym chwycił za ręcznik i udał się pod prysznic. Westchnąłem ciężko, opierając tył głowy o szafkę.
Do szatni zaczęli schodzić się moi koledzy, od razu pytając o uraz. Poczułem się lepiej ze świadomością iż mnie wspierają i sami nie są zadowoleni z rozwoju sytuacji.
- Jestem gotowy, więc możemy się zbierać. - przede mną stanął Marcos. Kiwnąłem głową na znak zgody, po czym chwyciłem przygotowane przez Jorge kule. - Ostrożnie. - poinstruował mnie.
- Marcos, to tylko skręcona kostka. - warknąłem.
- Tak? A myślałem, że masz okres. - wyszczerzył się.
- Bardzo śmieszne, na prawdę. - zironizowałem. - Mam nadzieje, że Ciebie nigdy to nie spotka. A jeśli, to pamiętaj że będę Ci nadskakiwał jak stara matrona, aż będziesz wrzeszczał z irytacji na pół Madrytu.
- Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie. - zaśmiał się, otwierając przede mną drzwi. Jakimś cudem potrafiłem używać tych cholernych kul, nie wyglądając przy tym jak ofiara wojny. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
Przed szatnią stanąłem jak wryty, na widok dwóch znajomych dziewcząt. Obecność Paddy nie była zaskakująca, jednak Chio się tutaj nie spodziewałem. Nie widzieliśmy się od pamiętnego wieczoru w kręgielni, kiedy to urządziła mi scenę zazdrości. Z biegiem czasu dotarło do mnie, że miała ku temu powody. Czułem lekkie wyrzutu sumienia, bo na prawdę ją lubiłem. Ale nie była Ainhoą.
- I jak? - podeszła do mnie zatroskana Patricia.
- Żyję. - wzruszyłem ramionami.
- Kochanie, odwieziemy Mario do domu. - wtrącił się mój przyjaciel, na co przytaknęła. Doskonale wiedziałem, że się spieszą, ale ze względu na naszą przyjaźń byli zmuszeni zająć się mną.
- Przecież mówiłem, że wrócę taksówką.
- A ja Ci mówiłem ...
- Ja go mogę odwieźć. - zaoferowała się nieśmiało Chio. Wbiliśmy w nią trzy zaskoczone spojrzenia. - Sama mówiłaś, że Twój ojciec nie lubi, gdy ktoś się spóźnia. - zwróciła się do Paddy. - A przecież dla mnie to nie problem, po za tym ktoś się musi nim zająć.
- Potrzebuję podwózki. Nic więcej. - podkreśliłem. To było najlepsze wyjście z całej sytuacji, a po za tym mogłem poważnie z nią porozmawiać i za wszystko przeprosić.
Z początku jechaliśmy w ciszy. Żadne z nas nie wiedziało jak rozpocząć jakąkolwiek konwersację. Zaczęło mnie to irytować, choć z drugiej strony wolałem nie palnąć jakiejkolwiek głupoty.
- Zachowałam się jak idiotka. - usłyszałem szept Chio, gdy zatrzymała się na światłach. - Wtedy, w kręgielni. - zerknęła na mnie kątek oka. - Miałeś rację, nie miałam żadnych podstaw co do tego, aby być zazdrosną. Ale byłam, bo mi na Tobie zależy Mario.
- Chio, to nie jest takie proste. - potarłem obolałą skroń.
- Wiem, Theo jest najważniejszy. I akceptuję to.
- Obydwoje są dla mnie najważniejsi. - wyznałem. Dłonie Chio zacisnęły się na kierownicy, lecz twarz nie wyrażała żadnych emocji. Skupiona wpatrywała się przed siebie. - Może i miałaś rację mówiąc, że przez Ainhoę przemawiała zazdrość. Ale nie mogę jej za to winić, skoro czuję to samo gdy jakiś facet na nią spojrzy. Łączy nas coś więcej niż Theo.
- Czyli wygrała. - odchrząknęła.
- Nie rywalizowała z Tobą.
- Nikt nie jest idealny i niewinny. - odpowiedziała gorzko, po czym zaparkowała przed moją posiadłością. - Wezmę Twoją torbę. - oznajmiła.
- Chio, dam sobie radę. - wysiadłem z trudem ze samochodu. Stanęła obok mnie, spoglądając na moje próby samodzielności z rozbawieniem.
- Wiesz w ogóle jak postępować ze skręconą kostką? Zaczęłam studiować fizjoterapię, zanim postanowiłam zostać dziennikarką. Takie banalne podstawy mam w małym paluszku, po za tym ktoś musi się Tobą zająć.
- To tylko kostka. - westchnąłem, spoglądając nerwowo w stronę wejścia. - Na prawdę jestem Ci wdzięczny za pomoc, ale dostałem od fizjoterapeuty wszystkie wytyczne. A po za tym ... - zaskoczony wzrok Chio, który wbity miała po za moimi plecami, przerwał mój monolog. Przełknąłem ciężko ślinę. Sekundę wcześniej usłyszałem jak drzwi się otwierają. Byłem pewien, że w progu stoi Ainhoa.

*

- Nie odbiela?
- Nie. - westchnęłam ciężko, po czym odłożyłam telefon na stolik. Przeczesałam nerwowo włosy. Theo spuścił główkę, bawiąc się swoimi paluszkami. - Na pewno jest u pana doktora.
Mario wyszedł rano bez słowa, nie chcąc mnie niepotrzebnie budzić. Razem z Theo postanowiliśmy obejrzeć jego popołudniowy mecz, chociaż osobiście kompletnie się na tym nie znałam. To było zabawne słuchać wyjaśnień trzylatka na temat piłki nożnej. Nasze humory jednak zostały popsute, gdy Mario padł na murawę, trzymając się z grymasem bólu za kostkę. Musiał zejść z pomocą lekarzy, a dzięki komentatorom oraz pomeczowym relacjom, dowiedziałam się że to doszło do skręcenia kostki. Próbowałam się z nim skontaktować, jednak nie odbierał moich połączeń. Z każdą chwilą co raz bardziej się denerwowałam.
- Ktoś podjechał! - Theo zerwał się z kanapy.
- Zaczekaj! Sprawdzę kto to. - pogładziłam jego główkę, po czym udałam się do holu. Doskonale wiedziałam, że zerka zniecierpliwiony zza ściany. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam ciężkie drzwi. Widok Mario w towarzystwie Chio na tyle mnie zaskoczył, że nie wiedziałam jak zareagować.
- Nie wiedziałam, że masz gości. - odchrząknęła dziewczyna, mierząc moją sylwetkę nieodgadnionym spojrzeniem. Mario odwrócił w moją stronę spanikowane spojrzenie. Poczułam się źle z faktem, że nie wspomniał jej o naszej obecności w swoim domu.
- Dzwoniłam do Ciebie. Theo się martwił. - zwróciłam się do niego.
- Przepraszam, wyłączyłem telefon. Wszyscy nagle zaczęli do mnie dzwonić ...
- Nic mu nie jest. Zajęłam się nim. - wtrąciła się Chio.
- Widzę. - mruknęłam pod nosem.
- Chio, jeszcze raz Ci dziękuję za podwózkę ...
- Już Ci mówiłam, że się Tobą zajmę. Ainhoa ma dziecko na głowie, którym musi się zająć. - rzuciła mi spojrzenie pełne aluzji. - Po za tym, byłoby dobrze gdybyś wytłumaczyła chłopcu, że tata potrzebuje odpoczynku. Kostka musi się zregenerować, a przy dziecku ... przez przypadek może uderzyć w nogę albo się o nią otrzeć. Jak to dziecko.
- Theo mi nie przeszkadza, wprost przeciwnie. - Mario wywrócił oczami. - Przynajmniej jako jedyny nie będzie ze mnie robił ciężko chorego.
- No właśnie. I będzie nieuważny. - prychnęła Chio. Zacisnęłam pięść na klamce, czując jak podnosi mi się ciśnienie. - Ainhoa sama rozumiesz, że w takiej sytuacji spotkanie ojca i syna ...
- Jasne. Nie będziemy wam przeszkadzać. - wycedziłam przez zęby. - Tylko się spakuję i już nas nie ma. - odwróciłam się na pięcie.
- Mamusiu? - Theo spojrzał na mnie niepewnie. Chwyciłam go na ręce i udałam się na górę. Wściekłość wręcz ze mnie parowała! Czułam się rozczarowana i oszukana. Nie powiedział jej, że tu mieszkamy. Nie powiedział jej że ...
Posadziłam syna na łóżku i przez chwilę wpatrywałam się w szafę. Nie dam sobą pomiatać. Nie będę z nią walczyć. Byłam w stanie poniżyć się dla Theo, ale inne wyjątki nie wchodziły w grę. Jedyne czego chciałam, to mieć coś pewnego w życiu. Bez strachu, że to stracę. Teraz rozumiałam, dlaczego Theo jej nie polubił. Wyczuł, że jest fałszywa do szpiku kości!
Wyciągnęłam z szafy moją torbę, po czym rzuciłam ją na łóżko. Theo przytulił do siebie misia, spoglądając na mnie niepewnie. Uklękłam przed szafą segregując rzeczy. Te, które mieliśmy dzięki Mario i te, za które sama zapłaciłam.
- Ainhoa, co Ty wyprawiasz? - usłyszałam od strony drzwi.
- To, co od początku zamierzałam. - mruknęłam pod nosem, nawet się do niego nie odwracając. - Wyprowadzam się. Ja i Theo. Nie będziemy Ci przeszkadzać, skoro nawet wstydzisz się tego, że tu jesteśmy.
- Co Ty mówisz? - oburzył się.
- Wydzwaniałam do Ciebie jak ta ostatnia idiotka. Myślałam że ... po wczorajszym ... byłam taka naiwna. - mówiłam drżącym głosem, wrzucając ciuchy do torby. - Martwiliśmy się o Ciebie oboje. Ale Ty już znalazłeś sobie pielęgniarkę, która nas wyprosiła z Twojego domu. Bo wam przeszkadzamy!
- Chio mnie tylko podwiozła. Wyjaśniłem jej wszystko po drodze. Powiedziałem, że Ty i Theo jesteście dla mnie najważniejsi. Obydwoje. - podkreślił, podchodząc do łóżka z grymasem bólu. - Pod domem próbowałem ją zbyć, bo doskonale wiedziałem, że się wściekniesz na jej widok.
- Więc albo jest głucha albo jest po prostu idiotką!
- To bzydkie słowo. - wtrącił się Theo.
- Kobiety je używają, gdy są zazdrosne i wściekłe. - wyjaśnił mu Mario, wzruszając ramionami. Uchyliłam oburzona usta, chcąc mu odpyskować. - Jednak mamusia nie ma powodu do tego, aby być zazdrosną. Powód wyszeptałem Ci wczoraj do ucha. Pamiętasz co to było? - puścił mu oczko.
- Kochas mamusię. - Theo uśmiechnął się uroczo.
- Dokładnie. Kocham Twoją mamusię. - kiwnął głową, po czym wbił we mnie pełne stanowczości spojrzenie. - Ainhoa, w moim sercu jest tylko jedna kobieta. Gdybym miał być z Chio, to bym z nią był. Ale ona nie jest Tobą i nigdy nie będzie. - podszedł do mnie bliżej. Wpatrywałam się w niego zszokowana, nie wiedząc co powiedzieć. - Kocham Cię, maleńka. - pogładził z czułością mój policzek. - Wiem co to znaczy być zazdrosnym, bo wczoraj prawie eksplodowałem z tego powodu. Ale zaufałem Ci, gdy jasno dałaś mi do zrozumienia, że tylko ja się dla Ciebie liczę. Zaufaj więc i mi.
- Ale nie mówisz tego dlatego, aby mnie udobruchać?
- Pierwszy raz w życiu odważyłem się mówić o swoich uczuciach, więc mogłabyś to uszanować. - mruknął rozbawiony.
- Theo miał rację. - szepnęłam.  - Powiedział, że się uśmiecham z Twojego powodu. I że już nie płaczę w poduszkę, bo dajesz mi poczucie bezpieczeństwa. Miał rację mówiąc, że Cię kocham. I owszem, jestem cholernie zazdrosna. - jęknęłam zażenowana.
- Ja tes was kocham. - ze śmiechem spojrzeliśmy w dół, na szeroko uśmiechniętego Theo. Mario chwycił go na ręce i ucałował w pyzaty policzek.
- My Ciebie też kochamy. Ale teraz posłuchacie mnie uważnie. - zarządził. - Od dzisiaj ten dom jest oficjalnie waszym domem. Naszym. - podkreślił. - Obiecuję wam, że zrobię wszystko, abyśmy byli szczęśliwą rodziną. Bo w końcu nią jesteśmy. Przecież tata plus mama równa się Theo. - zaśmiał się, na co pociągnęłam wzruszona nosem. - No i oczywiście moja szalona matka, czyli Twoja babcia. - połaskotał Theo po brzuszku.
- A jesce ...
- Tak Theo. Pan misio też należy do tej rodziny. - dodał, na co trzylatek pisnął radośnie. Wyrwał się z ramion ojca i pobiegł oznajmić nowinę pluszakowi. Pokręciłam rozbawiona głową, wtulając się w ramiona Mario, które sam przede mną otworzył. - Nareszcie Cię znalazłem i nie mam zamiaru gubić. - wyszeptał.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się pod nosem. - O Boże! Twoja noga! - wyrwałam się, przypominając sobie o najważniejszym. - Nie możesz jej nadwyrężać!
- Chciałem się nareszcie legalnie poprzytulać. - jęknął.
- Musisz się natychmiast położyć i trzymać ją na podwyższeniu! - zarządziłam. Nie sprzeciwiał się na całe szczęście. Przygotował mu specjalny podnóżek z poduszek, czując wyrzuty sumienia. Nadwyrężył nogę przeze mnie. Wspiął się po schodach bez kul, co na pewno było dla niego nie lada wyczynem. - Masz na coś ochotę? Jesteś głodny? Spragniony?
- Jestem spragniony Twoich pocałunków.
- Mario, pytam poważnie.
- A ja poważnie odpowiadam. - oburzył się. Westchnęłam ciężko, jednak nachyliłam się nad nim, składając na ustach pocałunek. Błyskawicznie mnie przytrzymał, abym przypadkowo na tym nie skończyła. Nasze języki otarły się o siebie, doprowadzając do dreszczy na moim ciele. - Może jednak idź po tą wodę. - odchrząknął, odsuwając się ode mnie. - Jeszcze chwila, a zapomnę że Theo jest za ścianą.

***

Ostatni z rozdziałów napisanych w 2018 roku :) Przed nami jeszcze kilka powrotów i odkrywanie tajemnic z  przeszłości.

piątek, 22 lutego 2019

18. Przepraszam, to Twój przyjaciel.

Polubiłam Enzo od pierwszej naszej rozmowy. Wydawał się być przyjaźnie nastawiony do ludzi i godny zaufania. Podświadomie czułam, że mogę mu powiedzieć wszystko, ponieważ będzie potrafił mnie zrozumieć. I też tak było. Zazdrościłam Mario takiego przyjaciela. Enzo potrafił słuchać i odpowiednio doradzać. Nie oceniał nikogo z góry i próbował zrozumieć.
Byłam zaskoczona gdy wyznał mi czyim jest synem. Moja niewiedza wręcz go rozbawiła. Był przyzwyczajony do tego, że ludzie go rozpoznają. Lecz nie wykorzystywał tego, co dobrze o nim świadczyło. Sądzę że jego rodzice, pomimo wychowywanie swoich synów w centrum medialnego zainteresowania, wykonali kawał dobrej roboty.
Enzo pojawił się niespodziewanie w kawiarni i zaprosił mnie na gorącą czekoladę. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty na jakiekolwiek wyjścia. Mario był sam z Theo, a po za tym źle się czuł. Podświadomie martwiłam się o niego, lecz nie potrafiłam taktownie odmówić Enzo. Wszystkie moje próby poległy w gruzach, gdy osobiście zadzwonił do Mario. Byłam rozczarowana, ponieważ miałam malutką nadzieję, że Hermoso będzie miał coś przeciwko.
Jednak nie mogłam zaliczyć naszego spotkania do nieudanych. Porozmawialiśmy jak starszy dobrzy znajomi. Enzo opowiedział mi wiele anegdotek dotyczących jego przyjaźni z Mario, które były niezwykle zabawne. W pewnej chwili zauważyłam, że praktycznie cały czas rozmawiamy o ojcu Theo. Wszystkie tematy i tak kończyły się na nim.
- Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłem? - zażartował Enzo, gdy tylko zaparkował samochód przed domem swojego przyjaciela. - Oby tylko Mario nie obił mi gęby.
- Nie rozumiem. - oderwałam się od odpinania pasów i spojrzałam na niego zaskoczona. - Dlaczego miałby to zrobić? Sam mówiłeś, że nie miał nic przeciwko.
- Ainhoa, znam Mario parę dobrych lat. I nigdy się nie pomyliłem. - puścił mi oczko. - Uciekaj, bo na pewno nie może zasnąć. Bardzo fajnie mi się z Tobą rozmawia, dlatego mam nadzieję, że nie raz będzie dane nam to powtórzyć. Ty i Paddy jesteście świetnymi dziewczynami, a oni szczęściarzami. Chociaż nie wiem czym sobie na to zasłużyli. - zaśmiał się pod nosem.
- Enzo, mylisz się. Mario i Chio ...
- Ta cała Chio nie dorasta Ci do pięt. Zapamiętaj to sobie. - pacnął mnie żartobliwie w nosek. - Nic pomiędzy nimi nie ma, więc nie musisz być zazdrosna.
- Nie jestem zazdrosna! - oburzyłam się.
- Dobraliście się idealnie. - parsknął. - Uciekaj mała.
Pożegnałam się z Enzo, po czym zdezorientowana jego słowami, skierowałam swoje kroki ku wejściu. Zamknęłam za sobą drzwi i ciężko westchnęłam. Nie rozumiałam insynuacji chłopaka, a przynajmniej nie wiedziałam jakie ma ku temu podstawy.
- Boże! - podskoczyłam przestraszona, widząc stojącego w progu Mario. - Oszalałeś?! Skoro nie śpisz, to przynajmniej nie skradaj się jak kot! Chcesz żebym dostała zawału? - chwyciłam się za serce, czując jak bije w przyspieszonym tempie.
- Pocałował Cię? - syknął, robiąc krok w moją stronę. Kompletnie nie zwrócił uwagi na moje słowa. Zmarszczyłam czoło, patrząc na niego zaskoczona. - Pozwoliłaś mu się dotknąć? - stanął blisko mnie. Wręcz czułam jego oddech na swojej twarzy! Z kolei na jego wymalowana była furia. - Pozwoliłaś mu? - warknął.
- Mario, o czym Ty mówisz ...
- Odpowiedz!
- Nie pozwoliłabym mu. - szepnęłam. Ulga wpłynęła na twarz Mario. Zacisnął powieki, jakby chciał opanować swoje emocje. - Nie chciałam z nim iść. Próbowałam taktownie odmówić, ale wówczas zadzwonił do Ciebie. - zaczęłam się gorączkowo tłumaczyć. - Przepraszam, to Twój przyjaciel. Nie powinien był być widziany w towarzystwie takiej osoby jak ja. To się nigdy więcej nie powtórzy.
- O czym Ty mówisz? Co to znaczy takiej osoby jak Ty?
- No ... nie wiem. - mruknęłam, spuszczając głowę. - Ty jesteś na mnie zły. Pewnie myślisz, że skoro wtedy z Tobą to ...
- Ainhoa, ja jestem cholernie zazdrosny, a nie zły! - przerwał mi. - A nawet jeśli zły, to tylko na siebie, bo nie kazałem Ci wrócić do domu! Myślałem, że zwariuję na samą myśl, że mógłby Cię dotknąć.
- Dlaczego? - wydukałam.
- Bo nie jesteś dla mnie jedynie kobietą, która urodziła mi syna. - westchnął ciężko, spoglądając na mnie łagodnym spojrzeniem. Pełnym niewidzialnej czułości. - Jesteś dla mnie bardzo ważna. Najważniejsza. I jestem o Ciebie cholernie zazdrosny. Obije mordę każdemu, kto odważy się na Ciebie spojrzeć z pożądaniem w oczach.
- Przecież się zgodziłeś, abym z nim wyszła.
- Nie zauważyłaś, że jestem kretynem? - jęknął.
- Czasami. - uśmiechnęłam się pod nosem. Moje serce znów przyspieszyło, tym razem z kompletnie innego powodu. - Doszliśmy jednak do wniosku, że bójka to nie jest odpowiedni sposób na rozwiązywanie problemów. - przypomniałam mu rozmowę z poprzedniego dnia.
- Znam o wiele lepszy. - pogładził z czułością mój policzek. Jego twarz zachęcająco zbliżyła się do mojej, a ja poczułam żar w podbrzuszu. - Zresztą, żaden frajer nie potrafiłby tego zrobić lepiej. Tylko ja wiem, co sprawia Ci przyjemność. - szepnął w moje usta, aby sekundę później się o nie otrzeć swoimi własnymi. Niewinny gest, a jednak potrafił rozpalić ogień. Złączyliśmy się w pełnym tęsknoty i namiętności pocałunku. Takim idealnym. Takim znajomy. 
Mario uniósł mnie za uda, pozwalając abym objęła jego sylwetkę nogami. Przytrzymałam się jego szyi, nie przerywając tańca naszych ust. Do końca nie wierzyłam, że to się dzieje na prawdę. Może był to sen, z którego obudzę się w najmniej oczekiwanym momencie? Nie chciałam tego przerywać. Nie chciałam, aby znikał.
- Na prawdę byś mu nie pozwoliła? - zapytał z nadzieją.
- Na prawdę. On nie jest Tobą. - szepnęłam.
- Moja maleńka. - uśmiechnął się.
- Tak wtedy do mnie mówiłeś. - zauważyłam.
- Bo miałem wówczas ważniejsze sprawy na głowie, niż pytanie Cię o imię. - przyznał wchodząc do sypialni. - To miało zaczekać do rana, ale stało się, jak się stało. Przepraszam Cię. To była moja wina. Nie powinienem wychodzić. - posadził mnie na łóżku, spoglądając w moje oczy ze skruchą. Ten widok chwytał mnie za serce.
- To nie była niczyja wina. - pogładziłam jego policzek.
- Tylko już mi nie uciekaj. - poprosił, całując z czułością wewnętrzną część mojej dłoni. - Porzuć szukanie mieszkania i po prostu ze mną zostań. Ty i Theo. Chce mieć was przy sobie.
- Dobrze. Ale skoro mówisz o Theo ... przekręć klucz. - poprosiłam. Mario uśmiechnął się szelmowsko pod nosem i dość szybko wykonał moją prośbę. Powróciliśmy do poprzedniej czynności, powoli pozbywając się swoich ubrań. Nie spieszyliśmy się z niczym, ponieważ mieliśmy dla siebie mnóstwo czasu. Chcieliśmy nacieszyć się każdym pocałunkiem, każdym dotykiem. - Mario, jutro masz mecz. - westchnęłam błogo, gdy scałowywał moją szyję. - Nie powinieneś.
- Zagram i z miękkimi kolanami. - wymruczał.
- Nie wątpię. - zachichotałam.
- Tata! - usłyszeliśmy za drzwi. Mario oderwał się od scałowywania mojego dekoltu, patrząc na mnie lekko zszokowany. - Tatusiu, zepsuło się! Nie mogę otwozyć! - Theo szarpał za klamkę, a my nie mogliśmy się ruszyć. Sparaliżowało nas totalnie! Dopiero jego płaczliwy głos w miarę nas otrzeźwił.
- Już idę! - zawołał Mario, w pośpiechu zakładając na siebie koszulkę. Błyskawicznie zrobiłam to samo, poprawiając nerwowo swoje włosy. - Już naprawiam! Spokojnie! - przekręcił klucz w drzwiach i otworzył je szeroko. Theo wpadł zrozpaczony w jego ramiona, pociągając nosem. - Już jestem. Nic się nie dzieje. - pogładził jego plecki. 
- Psetrasyłem się. Miałem zły sen i byłem sam.
- To tylko sen. Chodź do mamy. - wziął go na ręce i do mnie podszedł. Zaskoczony Theo dostrzegł moją obecność. Nie trwało to jednak długo, ponieważ po chwili wyrwał się ojcu i wskoczył na moje kolana. Czułam się zażenowana i zawstydzona przed własnym dzieckiem.
- Co Ci się śniło kochanie? - pogładziłam go po główce, mocno do siebie przytulając. Pociągnął nosem, robiąc ze swoich ust podkówkę. Mario usiadł obok mnie, obejmując ramieniem. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech spowodowany tym gestem.
- Jakiś pan Cię zablał i tatuś nie mógł Cię znaleźć.
- Ale jestem tutaj. - ucałowałam jego czółko.
- Nie chcę dzisiaj sam spać. - pociągnął noskiem, patrząc na mnie z nadzieją w swoich oczkach. Kątem oka dostrzegłam małe rozczarowanie na twarzy Mario. Westchnęłam ciężko, biorąc syna na ręce.
- Mamusia z Tobą pójdzie.
- Mam lepszy pomysł. - Mario chwycił mnie za łokieć. - Zostańcie tutaj. W końcu muszę mieć oko na wszystko, prawda? Żeby nikt nam Cię nie ukradł. - puścił mi oczko. - To duże łóżko, zmieścimy się w trójkę.
- A misio?
- Misio też. - zaśmiał się. - Gdzie go masz?
- Ojej! - zawołał spanikowany. - Został tam!
- Połóżcie się, a ja idę go uratować. - Mario wyszedł z sypialni. Uśmiechnęłam się pod nosem i ułożyłam zadowolonego Theo na środku łóżka. - Szanowny pan misio wybacza Ci to porzucenie. W końcu nie zrobiłeś tego specjalnie. - oznajmił powracający Mario. Trzylatek zachichotał pod noskiem, wyciągając rączki po swojego pluszaka.
- Jesteś supel tatuś.
- A ja myślałem, że Superbohater. - połaskotał go.
- Tes. - zaśmiał się. - Mamusia jus nie płace. I się uśmiecha. - oznajmił. Uchyliłam zaskoczona usta, nie wiedząc co powiedzieć. Nie zdawałam sobie sprawy, że Theo zwracał uwagę na takie rzeczy. W końcu starałam się to przed nim ukrywać. - Bo Cię kocha. - dodał, po czym speszony wtulił się w poduszkę. Poczułam jak rumieńce wpływają na moje policzki. Na całe szczęście w sypialni panował półmrok, więc Mario nie mógł tego dostrzec.
- Pora spać mądralo. - poczochrał jego włoski, a po chwili nachylił się nad uchem i coś wyszeptał. Oczka Theo zabłysły, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Z cichym piskiem radości przytulił misia i mocno zacisnął powieki, próbując usnąć. - Jutro porozmawiamy. - usłyszałam szept Mario. Kiwnęłam głową na znak głowy, po czym objęłam drobne ciałko mojego dziecka.
Czy kochałam Mario? Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. A może po prostu dusiłam w sobie uczucia, nie chcąc bezsensownie tęsknić za czymś, co kiedyś straciłam bądź za czymś, co nigdy nie należało do mnie. Teraz jednak było inaczej. Życie mi go oddało i stawiało przed szansą na szczęście.

*

Uchyliłem powieki, czując że coś leży na mojej klatce piersiowej. Zaskoczony dostrzegłem, że są to małe stópki. Przechyliłem głowę i parsknąłem cichym śmiechem. Theo leżał w poprzek łóżka, z głową na piersiach Ainhoy, a stopami na mojej klacie. Cholera, jak ja mu w tym momencie zazdrościłem tej idealnej poduszki!
A jeśli chodzi o poduszkę ... wyciągnąłem coś, na czym leżała moja głową. Jęknąłem głucho, dostrzegając pana misia w rękach. Ostrożnie chwyciłem ciało syna i położyłem tak, jak leżeć powinno. Podłożyłem maskotkę i okryłem pościelą, która leżała skłębiona w naszych nogach. Uśmiechnąłem się na widok śpiącej Ainhoy. Była przepiękna. Taka niewinna. Z czułością odgarnąłem kosmyk włosów z jej czoła. Zamruczała uroczo pod nosem, ale na szczęście się nie obudziła. Zasłużyła na odpoczynek.
Najciszej jak potrafiłem, wymsknąłem się do łazienki. Za godzinę musiałem stawić się w Valdebebas, ponieważ popołudniu czekał mnie domowy mecz z Elche. Miałem ogromną ochotę zaprosić na niego Ainhoę z Theo, jednak wolałem z niczym się nie spieszyć. Najważniejsze było to, że mnie nie odepchnęła. Wprost przeciwnie! Byłem ślepym idiotą nie dostrzegając tego, co oczywiste.
Kwadrans później stałem w kuchni chcąc włączyć czajnik z wodą. Zaniechałem jednak tej czynności, pierwszy raz w życiu czując, że kawa nie jest mi potrzebna do odpowiedniego funkcjonowania. Czułem się całkowicie wyspany i gotowy do przeżycia kolejnego dnia. A niech mnie Nati nazywa pantoflarzem, mam to gdzieś! Swoje kroki skierowałem do wyjścia, chwytając po drodze kluczyki do samochodu.
- Tatusiu! - usłyszałem nawoływanie Theo i tupot jego stópek na schodach. Po chwili pojawił się przede mną z błyszczącymi oczami. - Zobac! - zawołał podekscytowany, zsuwając z siebie mini bokserki. - Nie zsikałem się!
- To cudownie. - zdusiłem w sobie wybuch śmiechu. - Jestem z Ciebie bardzo dumny, ale nie paraduj z pupą na wierzchu. - naciągnąłem mu bieliznę. - A teraz uciekaj do łazienki, bo na pewno chce Ci się siku. - zauważyłem. Theo zamyślił się przez chwilę, a po chwili pokiwał spanikowany głową. - Widzimy się wieczorem! - zawołałem za jego oddalającą się sylwetką. Pokręciłem rozbawiony głową, po czym wyszedłem z domu, starannie zamykając drzwi na klucz.
Moje życie w ostatnich tygodniach przypominało rollercoaster. Z dnia na dzień zostałem ojcem trzyletniego chłopca, który stał się całym moim światem. Polubiłem ten rodzinny świat, pełen porozrzucanych zabawek i skomplikowanych pytań. Cudownie było czuć, że mam do kogo wracać po treningach i wyjazdowych meczach. Czułem dumę słysząc jak Theo nazywa mnie "tatusiem". Słowem, które nigdy nie padło z moich ust.
Jego oczka rozbłysły radością, gdy wyszeptałem mu do ucha, że również kocham jego mamę. Obiecałem sobie, że stworzę dla nich prawdziwy dom. Będziemy rodziną, jakiej żadne z nas nigdy nie miało.

***

Enzo również jest w #TeamMario :)


(Mario i Ainhoa życzą Miłego Weekendu ^^)

niedziela, 17 lutego 2019

17. Przecież te słowa wcale nie bolą!

Mam powiedzieć, że ją kocham? Ale jak, skoro nigdy tego nie robiłem. Nigdy tego nie czułem. A co, jeśli jest to zwykła zazdrość, nie mająca nic wspólnego z głębszymi uczuciami? Ainhoa jest dla mnie bardzo ważna, w końcu to matka mojego dziecka. Nie chciałem niszczyć naszych dobrych relacji podejmując ryzyko. Po za tym, był jeszcze Enzo, który ewidentnie wpadł jej w oko. Swoim wyznaniem jedynie wprowadziłbym niepotrzebne zamieszanie.
- Jeszcze jednego? - głos Marcosa wyrwał mnie z rozmyśleń na temat mojego skomplikowanego życia. Spojrzałem na jego lekko chwiejącą się sylwetkę. Nigdy nie miał głowy do picia. Patricia będzie wściekła i wyładuje się na naszej trójce. Jak zawsze obiecaliśmy nie przesadzić, ale dwie butelki Whisky niespodziewanie wyparowały.
- Myślę, że Ty już masz dość. - czknął Enzo, sam nie będąc w lepszym stanie. Dopiłem bursztynowy alkohol, po czym odsunąłem od siebie szklankę. - Powinniśmy się zbierać.
- No daj spokój! - jęknął blondas. - Widzimy się raz na jakiś czas! Musimy przecież oblać ojcostwo Mario, prawda? To bardzo ważne. - zamachnął się na kelnerkę, która podeszła do nas z szerokim uśmiechem. - Poprosimy jeszcze jedną buteleczkę. - wyszczerzył do niej swoje ząbki. Zarumieniona oddaliła się do baru. Nati kiedyś powiedziała, że Llorente wygląda jak Anioł na świętym obrazie. Kobiety nie mogły oderwać wzroku od jego słodkiej buźki.
- Powiem Paddy. - zagroziłem.
- Boisz się mojej kobiety bardziej niż ja. - czknął.
- Spuściła Cię ze smyczy i szalejesz. - zaśmiał się Enzo.
- A wy co? - prychnął, patrząc na nas uważnie. - Od kiedy siedzicie w klubie z założonymi rękoma? - spytał. Zmierzyliśmy się z Enzo rozbawionymi spojrzeniami. - Ja, z wiadomych względów, mogę bawić się jedynie z buteleczką. Laski obok zaśliniły cały stolik, a wy nie uraczyliście ich nawet jednym spojrzeniem. Albo jesteście chorzy albo coś przede mną ukrywacie. Przecież was znam!
- Pojutrze mamy mecz. Nie w głowie mi zabawy.
- Zauważyłem to już parę tygodni temu i mam własną teorię na ten temat. - posłał mi spojrzenie pełne aluzji. - Czekam cierpliwie, aż Cię oświeci. A Ty? - zwrócił się do Enzo.
- Są przeciętne. - wzruszył ramionami.
- Ok! - uniósł ręce w geście poddania. Nieudolnie rozlał Whisky, podsuwając nam pełne szklanki. Westchnąłem ciężko, czując jutrzejszy ból głowy. Będę potrzebował kawy. Dużo kawy. Mocnej kawy! Ainhoa mnie zabije ...
Mimowolnie kąciki moich ust uniosły się ku górze. Była taka urocza gdy się złościła. Doskonale wyczuwałem troskę pomiędzy jej kazaniami.
- Czy to czasami nie Dani Martin? - czknął Marcos. Momentalnie poderwałem swoją głowę. Wściekłe spojrzenie wbiłem w brata Ainhoy, który jakby nigdy nic, bawił się w towarzystwie nieznanych mi ludzi. - Nigdy go nie lubiłem. Ten szyderczy uśmieszek doprowadza mnie do mdłości.
- Starłbym mu ten uśmieszek jednym ciosem. - warknąłem.
- Ani się waż! - zareagował Enzo.
- Dolej mi Marcos. - poprosiłem.
- Mario, daj spokój. - odsunął butelkę. - Może będzie lepiej, jeśli zmienimy klub? Każdego z nas irytuje jego obecność tutaj. Zobaczy Cię i sprowokuje. Ainhoa będzie zła, pamiętaj o tym. 
- Zgadzam się z Marcosem!
- Nie ucieknę jak tchórz! - oburzyłem się.
- Ostentacyjne wyjście nie będzie tchórzostwem. Pokażesz mu, że nie masz zamiaru przebywać w jednym pomieszczeniu z damskim bokserem. - rzucił Enzo. Chciał dobrze, ale jego słowa zadziałały niczym płachta na byka. Wspomnienie ciężkiej męskiej dłoni odbitej od delikatnego policzka Ainhoy pojawiło się błyskawicznie przed moimi oczami. Zacisnąłem powieki i pięści, chcąc się uspokoić. 

"Ty taki nie jesteś"

- Wychodzimy. - warknąłem.
Uregulowaliśmy rachunek, po czym pewnym krokiem udaliśmy się w stronę wyjścia. Czując lekki szum w głowie, zorientowałem się, że trochę przesadziliśmy. Ta trzecia butelka była zbędna. Ale weź tu odmów najlepszemu przyjacielowi!
- Proszę, proszę! - usłyszałem za sobą przesiąknięty ironią głos. Zatrzymałem się, oddychając ciężko. Enzo z Marcosem błyskawicznie znaleźli się obok mnie. Powoli odwróciłem się w stronę parszywej gęby Daniego Martina. - Przyszedłeś wyczaić kolejną naiwną małolatę?
- Szkoda, że nie mogę Cię powitać z takim samym entuzjazmem. - prychnąłem. - U Ainhoy i Theo wszystko w porządku, dzięki że pytasz. Wręcz lepiej niż dotychczas! Na kawę raczej też nie wpadniemy.
- Nie obchodzi mnie ta ladacznica ani jej bękart.
- Jeszcze jedno słowo, a będziesz wypluwał ten bełkot razem z krwią. - doskoczyłem do niego, sycząc prosto w twarz. - Upadłeś na samo dno i nie potrafisz się wykaraskać z tego mułu. Wyrządziłeś krzywdę jedynym osobom dla których cokolwiek znaczyłeś. To kwestia czasu, aż Twoi fani dostrzegą Twoją prawdziwą twarz. Zacznij się leczyć, póki nie jest jeszcze za późno.
- Tylko go nie wychowuj na tchórza jakim sam jesteś!
- Fakt, zapomniałem. - parsknąłem. Odwróciłem się błyskawicznie, wymierzając mu cios prosto w szczękę. Wokół zapanowała cisza. - To za tego ciotę, którym sam jesteś. Nie mierz mojego syna swoją miarą.
- Mario, idziemy. - Enzo pociągnął mnie za sobą do wyjścia. Adrenalina buzowała w moim ciele. Stałem przed klubem, wpatrując się bez słowa na obdartą pięść. - Nie mogłeś się powstrzymać?!
- Nie.
- Bo co?!
- Należało mu się za wszystkie łzy wylane przez Ainhoę. - warknąłem. - Za zastraszanie mojego dziecka i wprowadzanie go w kompleksy. On ma tylko trzy lata, rozumiesz?! - wrzasnąłem. - Nazywał go ciotą! Małe dziecko! Mojego syna!
- Mario, spokojnie. - Marcos dotknął mojego ramienia.
- Jak mam być spokojny, skoro uszło mu to płazem?! - wyrwałem się. - Co byś zrobił, gdyby ktoś uderzył Paddy? - prychnąłem. Marcos spuścił wzrok. - Nie odpowiadaj. Miałbyś takie same mordercze myśli jak ja!
- Teraz też je mam. Ale nie chcę, żebyś miał kłopoty, rozumiesz? - spojrzał na mnie stanowczo. - Jesteś im potrzebny. Szum medialny jedynie zaszkodzi wam wszystkim. A kto wie, czy ktoś tego nie udokumentował. W innym przypadku ... przytrzymalibyśmy go z Enzo. - wywrócił oczami.
- Żebyś miał ulepszone zadanie. - dodał Francuz. - Chociaż to i tak był cios godny Mistrza wagi ciężkiej.
- Jesteście popieprzeni.
- Jesteśmy Twoimi przyjaciółmi.
- Jeśli Ainhoa mnie zabije, a na pewno mnie zabije, to chociaż powiedzcie o mnie jakieś miłe słowo.

*

Nalałam wody do szklanki, po czym zerknęłam na elektroniczny zegarek. Dochodziła druga w nocy. Zaczynałam się denerwować, ponieważ Mario jeszcze nie wrócił do domu. Oczywiście to było idiotyczne z mojej strony, bo nie miałam ku temu żadnych podstaw. Był dużym chłopcem i wolnym człowiekiem. To nie był jego pierwszy wypad z kumplami. Nie mógł ich zaprosić do siebie, z powodu mojej i Theo obecności, więc zmuszeni byli wyjść na miasto.
Uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie oburzonej miny Theo. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie może był członkiem męskiego wypadu. W końcu też był mężczyzną! Rozbawiona przyglądałam się Mario, który próbował mu to w jakiś sposób wytłumaczyć. Oczywiście na sam koniec Theo się obraził, a udobruchała go jedynie wizja wypadu do Wesołego Miasteczka.
Przeczesałam swoje włosy kierując się w stronę schodów. Momentalnie do moich uszów napłynął dźwięk samochodu. Znak, że pan domu wrócił. Miałam jedynie nadzieję, że nie będzie się słaniał na nogach! Zawróciłam w stronę holu i cierpliwie czekałam.
O dziwo nie miał problemu z otworzeniem drzwi, a raczej włożeniem klucza do zamku. Wszedł pewnie do środka, zatrzymując się gwałtownie na mój widok.
- Dlaczego nie śpisz? - wydukał.
- Czekam z alkomatem. - założyłam ręce na piersi.
- Jaka jest dozwolona norma?
- Przekroczyłeś ją dwukrotnie. - westchnęłam. - Widać to po Twoich oczach. Zamknij proszę te drzwi, zimne powietrze wchodzi do środka. - potarłam zmarznięte ramiona. Miałam na sobie jedynie satynowy szlafrok, który nie dawał odpowiedniego komfortu ciepła. - Co to jest? - zmarszczyłam czoło, dostrzegając jego dłoń.
- Umm ... nic takiego.
- Nic takiego? Z kim się biłeś? - podeszłam bliżej, uważnie skanując jego twarz. O dziwo była bez żadnego zadrapania w przeciwieństwie do dłoni. - To trzeba natychmiast opatrzeć!
- Włożę pod kran z zimną wodą i ...
- Ugh, siadaj na kanapie. Zaraz przyjdę. - zarządziłam. O dziwo w tym domu istniało coś takiego jak apteczka. Wyciągnęłam z niej waciki oraz wodę utlenioną, po czym zajęłam miejsce obok niego. - Nie mów mi, że się boisz. - uśmiechnęłam się pod nosem, zaraz po tym, jak ciężko przełknął ślinę.
- Ten szlafrok musi być taki krótki? - mruknął pod nosem.
- Słucham? - zaskoczona uniosłam brew ku górze.
- Nie ważne. - podał mi swoją dłoń. W skupieniu zaczęłam oczyszczać małe rany. Mario zacisnął zęby, wpatrując się w moje poczynania. Zapadła pomiędzy nami niezręczna cisza, którą chciałam w jakiś sposób przerwać.
- Mam rozumieć, że tamten wygląda gorzej?
- Chyba ... nie wiem.
- Chcę wiedzieć co się stało?
- Zabijesz mnie. - westchnął. Zerknęłam na niego zaskoczona. - Dałem po mordzie Daniemu. Wiem co myślisz! - zawołał, zanim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować. - Musiałem to zrobić. Nie sprowokował mnie, wprost przeciwnie. Ale nazwał moje dziecko ciotą, a tego nie mogłem mu darować. Theo się mnie wstydził, bał się, że jestem taki sam. - jęknął. - Przepraszam Ainhoa. Wiem, że się na mnie zawiodłaś. Ale to mój synek. Kiedyś powiedziałaś, że wydrapiesz oczy temu, kto odważy się go skrzywdzić. Teraz to rozumiem.
- Więc jak mam być na Ciebie zła? Byłabym hipokrytką.
- Czyli mnie nie zabijesz?
- Nie. - zaśmiałam się. - Ale nigdy więcej tego nie rób, dobrze? To nie jest odpowiedni sposób na rozwiązywanie problemów i mam nadzieję, że będziesz to zawsze powtarzał Theo. - zastrzegłam, na co pokiwał posłusznie głową. - Myślę że Dani zasłużył na ten jeden cios.
- Też tak sądzę. - wyszczerzył się.
- Idź już spać Mario. Rano głowa Ci będzie pękać.
- A właśnie. - podrapał się nerwowo po karku. - Z tego powodu będę potrzebował dużej ilości kawy. Wiem, że będziesz na mnie wrzeszczeć, ale czy chociaż raz mogłabyś to zrobić ciszej? Sama rozumiesz ... z szacunku do chorego.
- Kac to nie choroba. To skutek głupoty.
- Będzie jak chcesz. Tylko błagam, jedna kawa więcej.
- Od kiedy pytasz mnie o pozwolenie? - spojrzałam na niego uważnie, zakładając ręce na piersi.
- Widok krótkiego szlafroczka pozbawia mnie racjonalnego myślenia. Gdzie ja miałem głowę, gdy Ci go kupowałem? - jęknął, podnosząc się z trudem. - Przez chwilę zapomniałem jakie posiadasz kuszące ... - przerwał gwałtownie. Uniosłam brew ku górze, oczekując kontynuacji. - Ale nie masz pod spodem tej koronki? - przełknął ciężko ślinę.
- A nawet jeśli, to co? - prychnęłam, lecz nie odpowiedział. Wpatrywał się we mnie dziwnym wzrokiem. - Spokojnie. Nie mam nic pod spodem. - uśmiechnęłam się triumfalnie, po czym skierowałam swoje kroki w stronę schodów.
- Ainhoa! Doigrasz się!

*

- Co to znacy seksowny?
- Theo. Synku. Tatuś bardzo Cię kocha, ale dzisiaj jestem niedysponowany i niezdatny do odpowiadania na tak skomplikowane pytania. - wymruczałem, leżąc na kanapie. Głowa mi nie pękała ... ona wręcz eksplodowała przy każdym gwałtowniejszym ruchu! Zamorduje Llorente gołymi rękoma! Oby ten cholerny blondas czuł się o wiele gorzej niż ja! - Ale zaraz ... - uniosłem z trudem jedną powiekę. - Gdzie usłyszałeś to słowo?
- Ana powiedziała ze jestem seksowny.
- Ana? - uniosłem brwi ku górze.
- Moja kolezanka z psedskola. - wywrócił oczkami. - I telas nie wiem cy to doble cy złe słowo.
- Dobre. Zdecydowanie dobre. - uśmiechnąłem się szeroko. - To znaczy, że podobasz się dziewczynom, co w sumie nie powinno być dziwne, w końcu jesteś moją kopią. - szturchnąłem go rozbawiony w bok.
- Ugh, nie lubię dziewcyn. - oburzył się.
- Dlaczego? Są fajne. I fajnie się do nich tuli.
- Ja się tulę do mamusi. I ona jest najfajniejsa na świecie. A Ana to się chce tylko całować! - oburzył się. Zdusiłem w sobie wybuch śmiechu, chcąc wyglądać na poważnego ojca. - A to jest fuj!
- Oj tam. Jak będziesz starszy to zmienisz zdanie.
- Ty się z mamusią nie całujes. - spojrzał na mnie uważnie. Uchyliłem usta, sam nie wiedząc co mu odpowiedzieć. - I nie tulis jej. Dlacego?
- Bo ... widzisz Theo ... - miałem ochotę skakać z radości, gdy usłyszałem dźwięk swojego telefonu. Nie wiem kto próbował się do mnie dobić, ale uratował mnie przed pytaniem, na które nie potrafiłem odpowiedzieć. Już wolałbym tłumaczyć mu, skąd się biorą dzieci. - Enzo, jak miło! - zaświergotałem.
- A Ty co? Skutki uboczne kaca? - parsknął.
- Ty jak zwykle wyszedłeś z tego bez szwanku. - mruknąłem z nieukrywaną zazdrością. - Wyratowałeś mnie z opresji. Co więc dla Ciebie mogę zrobić?
- Wystarczy, że zajmiesz się dzisiaj synem. - odpowiedział. Wcięło mnie lekko, ponieważ nie wiedziałem o co mu chodzi. - Jestem aktualnie w kawiarni. Zaprosiłem Ainhoę na gorącą czekoladę, ale martwi się, czy dacie sobie z Theo radę.
- Zaprosiłeś ją? - wydukałem.
- Nie masz nic przeciwko, prawda?
- No ... nie. - zagryzłem wargę. - Damy sobie radę.
- Dzięki! Odwiozę ją pod same drzwi! - obiecał, po czym się rozłączył. Eksplodująca z powodu kaca głowa, to nic w porwaniu do irracjonalnej zazdrości, która mnie w tej chwili ogarnęła.
Obawy Ainhoy były bezpodstawne. Potrafiłem zająć się Theo, który na samą informację o późnym powrocie mamy, zrobił niezadowoloną minę. Na całe szczęście współpracował ze mną i nie marudził. Zrobiłem dla nas kolację i porządnie go wykąpałem. Zasnął na kanapie podczas oglądania bajki, co było mi jedynie na rękę. Zaniosłem go ostrożnie do sypialni i ułożyłem na łóżku. Ucałowałem jego główkę, obserwując z uśmiechem jego śpiącą twarz. To niesamowite, że cały mój świat mieścił się w tym małym człowieczku.
Problem polegał na tym, że kawałek tego świata posiadała jego mama. Ukradła go pamiętnej nocy i za nic w świecie nie chciała oddać. Wszyscy mieli rację. Była dla mnie wyjątkowa. Szukałem jej na próżno w innych kobietach, a przecież od samego początku wiedziałem, że była inna niż wszystkie. To nie była najlepsza noc w moim życiu z powodu doznań czy pasji która nas ogarnęła. Zaczynałem coś do niej czuć. Coś, czego nie potrafiłem wówczas opisać. Zresztą, nie miałem na to szansy ponieważ niesprawiedliwy los zbyt wcześnie mi ją odebrał. A potem szukałem ją jak wariat, wyżywając się na wszystkich wokół.
A teraz miałem ją tak blisko, na wyciągnięcie dłoni. Dani Martin miał rację. Jestem tchórzem. Cholernym tchórzem! Sam wepchałem ją w ramiona swojego najlepszego przyjaciela, przekreślając szansę na szczęśliwą rodzinę dla mojego syna. Dla mnie. Oczywiście nie miałem tej pewności, czy i ona czuje to samo do mnie, ale iskierka nadziei zawsze istniała. Nati miała rację. Lepiej zaryzykować niż całe życie żałować, że się tego nie zrobiło. Jednak co miałem teraz uczynić?
Miotałem się po salonie jak ten ostatni idiota. Na samą myśl, że Enzo mógłby ją dotknąć bądź pocałować, podnosiło mi się ciśnienie. Moje pięści zaciskały się mechanicznie. Przecież to był mój przyjaciel do jasnej cholery! Nie mógłbym mu zrobić krzywdy! W końcu sam byłem sobie winien! Enzo dwukrotnie upewniał się, czy aby na pewno nie mam nic przeciwko. Oczywiście że miałem! Ale jak ten ostatni tchórz nie potrafiłem mu tego powiedzieć.
Usiadłem na kanapie, przecierając dłońmi zmęczoną twarz. W pewnej chwili miałem ochotę rozpłakać się z bezsilności. Prawie chwyciłem za telefon, aby do niej zadzwonić i kazać natychmiast wracać, bo Theo źle się czuje. Byłaby wściekła. Ale by wróciła.
- Kocham Cię Ainhoa. - szepnąłem zrozpaczony. - Jestem skończonym kretynem. Przecież te słowa wcale nie bolą!

***

Zostawiam wam rozdział, życząc udanego tygodnia :)

środa, 13 lutego 2019

16. Jesteś o nią zazdrosny!

- To jest według Ciebie łyżeczka?!
- Mówiłem Ci już, że z rana jesteś zołzą?
- A czy ja Ci mówiłam, że Twój syn jest bardziej usłuchany od Ciebie?
- Zawsze piłem taką miarkę i żyję!
- Miarkę?! Pół kubka to dla Ciebie odpowiednia miarka?!
- Tak!
- Zrobiłeś z tego smołę, a nie kawę!
- Ja rozumiem, że zostałaś pracownicą miesiąca i parzysz najlepszą kawę w całej kawiarni, ale pozwól, że w mojej kuchni będę pił taką kawę jaką lubię.
- Jesteś uzależniony, Hermoso!
- Lepiej od kawy niż papierosów!
- Gdybyś jeszcze pił jeden kubek dziennie! A Ty potrafisz wlać w siebie trzy! I nawet nie zaprzeczaj! Nie domyłeś wieczorem kubka! - Ainhoa spojrzała na mnie triumfalnie. Wywróciłem oczami, po czym westchnąłem ciężko. Takie poranki stały się naszą codzienną tradycją. A minęły dopiero dwa tygodnie! - Zrozum, że to dla Twojego dobra.
- Niezmiernie jestem wdzięczny za Twoją troskę, ale ...
- Tosty! - zawołał Theo wpadając jak burza do kuchni. Wyraz twarzy Ainhoy momentalnie się zmienił. Posłała synowi uśmiech, podając talerz z dwoma tostami, na których narysowane było serce ... z dżemu.
- Mi mamusia tosta z sercem nie dała. - mruknąłem.
- Bo to dla grzecznych chłopców. - rzuciła z aluzją. Usiadłem obok syna z kubkiem w ręce. Trzylatek pokręcił rozbawiony głową, po czym skupił się na jedzeniu. Przede mną również wylądował tost z napisem. Prychnąłem pod nosem.
- Bad Boy. Bardzo śmieszne. - upiłem łyk kawy. Od razu poczułem że żyję! Szczerze mówiąc, lubiłem te poranki i sprzeczki z Ainhoą o moją kawę. Wytrącałem ją z równowagi, a ona zabawnie się na mnie złościła. Po za tym, nigdy nie jadałem śniadania w domu. Wypijałem kubek kawy i jechałem do ośrodka treningowego, gdzie od razu udawałem się na jadalnię. Teraz większość posiłków jadałem w towarzystwie syna i Ainhoy.
- Odbierzesz dzisiaj Theo? - spytała niepewnie, zajmując miejsce na przeciwko mnie. - Chciałabym zobaczyć to mieszkanie, o którym ostatnio Ci mówiłam. Właścicielka ma czas dzisiaj popołudniu.
- Mieliśmy razem oglądać mieszkania. - zauważyłem niezadowolony. Wolałem nad wszystkim sprawować kontrolę i upewnić się, czy aby miejsce było dla nich odpowiednie. - Po za tym, czemu tak Ci spieszno? Oprócz wypijania hektolitrów kawy, raczej nie jestem niewygodnym współlokatorem.
- Nie domyłeś wczoraj kubka. - zachichotała.
- Tragedia. - westchnąłem. - Jasne, że go odbiorę. Muszę pojechać do matki, więc zabiorę Theo ze sobą. Także obiad masz z głowy. Wciśnie w niego pół lodówki.
Ainhoa uśmiechnęła się pod nosem w odpowiedzi. Przyglądałem się jej uważnie podczas śniadania. Ślady z jej rąk i twarzy zniknęły. Wręcz promieniowała pozytywnym nastawieniem. Zaczęła się częściej uśmiechać, co przyjąłem jako swój osobisty sukces. Zrzuciłem z jej barków wiele problemów i dałem wsparcie, którego potrzebowała. Sprawa długu została raz na zawsze załatwiona. Nie rozumiałem jakim człowiekiem trzeba być, aby dokładnie zapisywać wszystkie rzeczy. Nawet cenę głupiego lizaka!
Teraz została kwestia mieszkania dla nich. Co raz mniej podobał mi się ten pomysł. Lubiłem ten mały chaos i biegającego po domu Theo. Zapomniałem już jakiego koloru mam lodówkę, ponieważ obrazki namalowane przez mojego syna, skutecznie uniemożliwiały mi jej widok. Zakupiłem mu nawet rodzinkę słoników, którą osobiście poukładał na komodzie. I zdjęcia. Nie mogłem się zdecydować, które mam włożyć do ramek! Ainhoa z uśmiechem podała mi pendrive, na którym znajdowały się zdjęcia Theo od pierwszego dnia jego życia. Całą noc spędziłem na przeglądaniu ich oraz wycieraniu łez które niespodziewanie popłynęły po moich policzkach. W sercu czułem ból i dziwną tęsknotę. Żałowałem, że nie byłem z nimi od samego początku. Maleńki Theo śpiący na klatce piersiowej Ainhoy. To było moje ulubione zdjęcie, na które mógłbym wpatrywać się godzinami.
- Tatusiu, idziemy? - głos syna wyrwał mnie z rozmyśleń. - Jestem gotowy. - pochwaliłem jego samodzielność, choć w sercu poczułem ukucie żalu. Straciłem nawet głupią naukę wiązania sznurowadeł oraz wyjaśnienia który but jest lewy, a który prawy. 

*

Usiadłam ciężko na kanapie, przeczesując swoje włosy. Obejrzane przeze mnie mieszkanie było z dala od wszystkiego. Z dala od przedszkola Theo. Z dala od mojej pracy. Z dala od metra. Jedynie cena wynajmu była przystępna, a wnętrze bardzo przytulne. Wiedziałam jednak, że Mario będzie mi kazał szukać czegoś innego. Gdyby nie on, od razu podpisałabym wszystkie papiery.
Powinnam jak najszybciej się stąd wyprowadzić. Uniezależnić się. Byłam mu bardzo wdzięczna za pomoc, jak i za wyrwanie mnie z domu brata. Gdyby nie Mario i jego stanowczość, zapewne nie odważyłabym się tego zrobić. Ale minęły dwa tygodnie, a ja doszłam do siebie. Wróciłam do pracy i do poszukiwań mieszkania. Nie mogłam mu wiecznie siedzieć na głowie. Miał swoje życie i swoich znajomych. Tu było miejsce dla Theo, nie dla kobiety która go urodziła.
Podskoczyłam nerwowo, słysząc dźwięk otwierających się drzwi. To nie mogli być Mario z Theo, ponieważ ten pierwszy dopiero co wysłał mi wiadomość. Mieli wrócić za nie całą godzinę!
- Hermoso! Chodź tu i zobacz co przytachałem! - zawołał nieznany mi męski głos. Znał Mario, więc choć trochę poczułam się pewniej. Wyszłam więc na spotkanie nieznajomemu brunetowi, który pochylał się w holu nad ogromnym pudłem. - Jeep na sterowanie! Oczywiście to w prezencie dla Juniora Hermoso, ale lepiej żeby tatuś z wujciem wypróbowali, co nie? - wyprostował się z szerokim uśmiechem, który zniknął zaraz po tym, gdy tylko mnie dostrzegł. - Hej! Ty pewnie jesteś Ainhoa? - zapytał, drapiąc się nerwowo po głowie.
- Tak. - przytaknęłam. - A Ty?
- Enzo. - wyciągnął ku mnie dłoń, którą niepewnie uściskałam. - Przyjaciel Mario. Przepraszam że tak wpadłem, ale mam klucze. Zapomniałem, że mieszkasz tu z małym.
- Nic się nie stało. - wzruszyłam ramionami. - Mario z Theo wrócą za nie całą godzinę, ale wejdź proszę. - wskazałam mu kierunek. - Napijesz się czegoś? Kawy? Pewnie czujesz się tu bardziej swobodniej ode mnie.
- Jeśli w tym domu ostała się kawa, to chętnie. - posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. Posłusznie udał się za mną do kuchni, gdzie usiadł na barowym krześle i z zaciekawieniem spojrzał na lodówkę.
- Czyli mam rozumieć, że Ty również wiesz o jego uzależnieniu od kawy? - zagadnęłam, na co parsknął śmiechem. - On jest niereformowany. - mruknęłam, stawiając kubek przed Enzo.
- Mało powiedziane. - machnął ręką. - Jeśli uda Ci się go z tego wyleczyć, a jest to wprost niemożliwe, to osobiście Cię wyświecę. - zażartował upijając łyk. Podniósł wzrok i przyjrzał mi się uważnie. Był bardzo przystojnym mężczyzną, któremu uśmiech nie schodził z twarzy.
- Nie mam aż takiej cierpliwości. - odchrząknęłam. - Dlaczego tak mi się przyglądasz? Jestem brudna? - zapytałam nerwowo. Czułam się niekomfortowo czując jego uciążliwy wzrok na sobie.
- Przepraszam. - zaśmiał się. - Nie chciałem Cię zdenerwować. Przez jakiś czas sądziłem, że jesteś wyimaginowana. Ten wariat wypytywał każdego o dziewczynę z wytatuowanym M na ręce! Oczywiście mam na myśli gości, którzy byli na Sylwestrze. Jeszcze tego brakowało, żeby zleciał pół Madrytu. - mruknął pod nosem, po czym nachylił kubek. - Powinienem być na Ciebie zły. Zniknęłaś bez słowa, przez co mój przyjaciel ześwirował. 
- Bo sądziłam, że to on zniknął. - zmarszczyłam czoło, myśląc intensywnie nad jego słowa. - Jak to mnie szukał?
- Normalnie. - wzruszył ramionami. - Biedny Marcos musiał zrobić mu listę gości, bo to w jego rodzinnym domu była impreza. Okazało się, że nie jesteś żadną z zaproszonych dziewczyn. Najpierw Mario na niego nawrzeszczał, że wpuszcza nie wiadomo kogo do domu, a potem się łasił, pytając czy na pewno wszystkich uwzględnił.
- Powiedzmy że się wprosiłam. - szepnęłam.
- Mario był na siebie zły, że pozwolił Ci odejść. - zauważył.
- Dlaczego? W końcu byłam jedną z wielu.
- Nadal będziesz tak uważać jeśli Ci powiem, że tylko Ciebie szukał jak wariat? - uniósł zadziornie jedną z brwi. - Mario może mówić co chce, ale ja i Marcos znamy go od bardzo dawna. Byłaś dla niego wyjątkowa. To dlatego tak dobrze przyjął wiadomość, że jest ojcem. Bo to Ty jesteś matką jego dziecka.
- Kocha Theo.
- I to jak! - zaśmiał się. - Kompletnie oszalał na jego punkcie. Codziennie wysyła mi nowe zdjęcia albo filmiki. Uwierz mi, kompletnie nie widział się w roli ojca. A teraz z dumą o nim opowiada. Dlatego musiałem wpaść do stolicy! Stąd ten prezent. - kiwnął w stronę holu.
- Theo będzie zachwycony. Dziękuję. - uśmiechnęłam się. - A jeśli chodzi o Mario ... na pewno lepiej mi z myślą, że nie potraktował mnie tak samo jak inne. Byłam załamana gdy dowiedziałam się o ciąży. Nie wiedziałam gdzie go szukać. Zresztą, nie wiadomo jakby zareagował. Chyba spaliłabym się ze wstydu, gdyby mnie wyśmiał. - wyznałam.
- Nie jest taki zły.
- Jest superbohaterem. - uśmiechnęłam się pod nosem, skubiąc serwetkę. - Skoczyłby za małym w ogień. Mimo wszystkich tych trudności, jestem mu ogromnie wdzięczna za podarowanie mi go. Nie wyobrażam sobie życia bez Theo.
- Mama! - drzwi wejściowe otworzyły się z impetem, a do środka wpadł mój syn, wymachując papierową torbą w rączkach. - Piekłem z babcią ciastecka! Te są dla Ciebie! A tata ... - stanął jak wryty na widok Enzo. Speszony spuścił główkę, podchodząc do mnie i wdrapując się na kolana. - Dzień dobly. - szepnął, gdy zwróciłam mu uwagę.
- Hej. - Enzo posłał mu szeroki uśmiech. - Zdjęcia i filmiki tego nie oddają, ale to rzeczywiście cały Mario! Charakter ma po Tobie, mam nadzieję? - zwrócił się do mnie.
- Masz problem? - w drzwiach stanął Mario.
- Nie zapominaj, że Cię znam jak mało kto. - przyjaciel zeskoczył z krzesła i do niego podszedł. - Ainhoa to zbyt miła osoba, aby męczyła się z takim łobuzem jak Ty. - zaśmiał się, co Mario odwzajemnił. Przywitali się w męski sposób, po czym poszli do holu po pudło.
Chwilę później Theo przestał się wstydzić i biegał radośnie za samochodem. Miałam wrażenie, że jeszcze większą radochę mieli więksi chłopcy, ale zachowałam tą opinię dla siebie. Czułam na sobie wzrok Enzo, co wprowadzało mnie jedynie w zakłopotanie. Zdecydowanie powiedziałam mu więcej niż powinnam. Miał w sobie jednak coś specjalnego. Coś, dzięki czemu zaufałam mu bez reszty.
Theo poczęstował go ciasteczkiem własnej roboty, dostając w zamian ogromną pochwałę. Widziałam dumę wymalowaną na twarzy mojego syna. Czuł się bardzo ważny w towarzystwie mężczyzn, szczególnie że Enzo rozmawiał z nim jak z najlepszym kumplem.
- Co tak się uśmiechasz? - zagadnął Mario, siadając obok mnie na kanapie. Oderwałam swój wzrok od dyskusji syna z nowym wujkiem.
- Theo bardzo polubił Twojego przyjaciela. - zauważyłam.
- Enzo jest na tym samym poziomie. - parsknął.
- Przestań. - skarciłam go, uderzając łokciem w żebra. - Jest bardzo sympatyczny. Wpadł jak burza, doprowadzając mnie prawie do zawału, ale dość szybko się wytłumaczył i przeprosił. Miło mi się z nim rozmawiało. - przyznałam. Mario przybrał dziwną minę, wpatrując się we mnie w milczeniu. - O co chodzi?
- O czym rozmawialiście? - odchrząknął.
- Ogólnie. - wzruszyłam ramionami. Nie chciałam zdradzać mu wszystkich szczegółów. Podejrzewałam, że nie byłby zadowolony z tematu mojej rozmowy z jego przyjacielem. - Powiedział, że musiał przyjechać i poznać Theo. To bardzo miłe. - odwzajemniłam uśmiech Enzo, który mi posłał, co nie umknęło uwadze Mario. - Zostanie na noc?
- Nie. - mruknął. - Ma swój rodzinny dom.
- Oh, no dobrze. Więc nie muszę zmieniać planów co do kolacji. - podniosłam się z kanapy. - Nie będę wam przeszkadzała. Mieszkanie okazało się być zbyt dalekie od wszystkiego, więc muszę poszukać nowego.
- Nie musisz się spieszyć.
- Muszę się uniezależnić Mario. Każde z nas ma swoje życie, prawda? - spojrzałam na niego. Wpatrywał się chwilę we mnie, po czym pokiwał twierdząco głową.

*

Z uwagą obserwowałem jak Enzo żegnał się z Ainhoą. Z irytacją zauważyłem, że do mnie nigdy się tak promiennie nie uśmiechała. No, nie licząc wydarzeń sprzed czterech lat. Theo również był zachwycony nowym wujkiem. Nie odstępował go na krok, pokazując wszystkie swoje zabawki i zabiegając o jego uwagę. Poczułem irracjonalną zazdrość o to!
- Pozdrów Nati i Alvaro. - poprosił gdy wyszliśmy na podjazd. Musiałem jeszcze dzisiaj wpaść do Odriozoli, podwożąc mu dość ważną rzecz. Zresztą, sama Nati marudziła, że tak rzadko do nich wpadam.
- Jasne. - westchnąłem, bawiąc się kluczykami.
- Coś się stało? - zerknął na mnie uważnie.
- Nie. Dlaczego tak uważasz?
- Bo Cię znam? - uniósł brwi ku górze. - Ale spoko. Będziesz chciał, to sam powiesz. - podszedł do swojego samochodu. - Powinienem Cię przeprosić. No wiesz, za te insynuacje dotyczące Ainhoy. Nie dziwię się, że wtedy zwariowałeś. - zaśmiał się pod nosem. - Jest taka ... inna. Prawdziwa!
- Bo jest prawdziwa. - wywróciłem oczami.
- Nie o tym mówię! Nikogo nie udaje, mówi to, co jej leży na sercu. Jej oczy są takie szczerze. - zamyślił się, a ja uchyliłem usta wpatrując się w niego jak w idiotę. Nie spodziewałbym się takich słów po Enzo! - I tak uroczo się uśmiech.
- Nie zapędzaj się. To matka mojego syna.
- Przecież to co niegrzeczne, zachowałem dla siebie. - parsknął, lecz mi do śmiechu wcale nie było. Poczułem jak podnosi mi się ciśnienie. - Mario, jesteśmy przyjaciółmi i mamy zasadę dotyczącą kompletnego zakazu umawiania się z naszymi byłymi. Ale ... nie to głupie. - zaśmiał się nerwowo, po czym otworzył drzwi od samochodu.
- Chcesz się umówić z Ainhoą? - mruknąłem.
- Wątpię czy w ogóle zwróciłaby na mnie uwagę. - wzruszył ramionami. Doskonale wiedziałem, że zwróciła. I jak go komplementowała! - Ale szanuję naszą zasadę i nie ośmielę się nawet zapytać ją o wypad na kawę.
- Enzo ... nie mogę jej tego zabronić. - westchnąłem ciężko, opierając się o maskę swojego samochodu. - Jest wolną osobą i tak bardzo zależy jej na byciu niezależną. Wystarczy, że brat stawiał jej ultimatum i stresowała się każdą podjętą decyzją. Obiecałem jej, że teraz będzie lepiej. Więc jeśli by się zgodziła ... co ja mam do tego?
- Na pewno?
- Tak. - mruknąłem.


*

- Z krzyża Cię zdjęli, czy co? - Nati jak zwykle przywitała mnie w swoim wyśmienitym zołzowatym humorze. - Kawuni? - zaświergotała, zamykając za mną drzwi.
- Oho, widać Odriozola dobrze się sprawił.
- Ty tylko o jednym. - wywróciła oczami.
- Za kawę podziękuję. - mruknąłem siadając na kanapie. Od razu obok mnie pojawiły się jej koty. - Dałabyś im wreszcie imiona bo patrzą na mnie jak na kretyna gdy nazywam je kot numer jeden i kot numer dwa. Dziecku też nie dasz imienia ... co się tak patrzysz?
- Mario, dobrze się czujesz? - spytała zatroskana.
- Że co?
- Od kiedy odmawiasz kawy?
- A czy zawsze muszę pić kawę? - zirytowałem się. Nati uniosła brew ku górze, uważnie mi się przyglądając. - Nie mam zamiaru znowu słuchać kazania Ainhoy na temat tego, jak niszczę sobie zdrowie. Codziennie mi suszy głowę, więc niech jej będzie!
- Ok ... ?
- Nati przestań się tak na mnie patrzeć! - wkurzyłem się.
- Po prostu mi odpowiedz, dlaczego jesteś chodzącym tornadem. - usiadła na przeciwko mnie. - Jeszcze chwila, a zdemolujesz mi mieszkanie. Wasza sprzeczna o kawę tak na Ciebie zadziałała?
- Co? Nie. - machnąłem ręką. - To było rano!
- Więc?
- Co więc? - prychnąłem. - Przecież jestem spokojny.
- Jasne! - parsknęła śmiechem. - No cóż, chyba urządzę babski wieczór i ją zaproszę. Muszę koniecznie postawić jej jakiś dobry alkohol. Jako jedyna odwiodła Cię od picia kawy w dużych ilościach. - nabijała się ze mnie. - Albo wyślę kwiaty ...
- Już? Wyżyłaś się? - prychnąłem.
- Jesteś uroczy gdy kobieta trzyma Cię pod pantoflem. - wyszczerzyła się. Spojrzałem na nią jak na wariatkę. - Gdy będziesz wyznawał jej miłość, to zamiast tradycyjnego "Kocham Cię" powiedz "Kochanie, piję jedną kawusię dziennie!". Od razu rzuci Ci się na szyję!
- Teraz to ja obawiam się o Twoje zdrowie. Psychiczne! - podkreśliłem. - Co Ty w ogóle gadasz? Jaka miłość? Jakie wyznania? - zirytowałem się.
- No tak, zapomniałam że jesteś ciężki w rozumowaniu. - mruknęła, drapiąc się po głowie. - Ale spokojnie. Wybudziłam z Ciebie prawdziwego Papacito to i to wytłumaczę.
- Nati, jeśli przyszło Ci do głowy swatać mnie i Ainhoę, to od razu o tym zapomnij. - zarządziłem. - Ja i ona to przeszłość. Zresztą, nigdy nie byliśmy razem. Łączy nas tylko Theo i nie chcę psuć tej relacji. Po za tym, podoba jej się Enzo, a ja nie zamierzam stać jej na drodze.
- Jaki Enzo?
- Zidane. Odwiedził mnie dzisiaj i wpadli sobie w oko.
- To dlatego chodzisz jak tornado! - krzyknęła podekscytowana. Dosłownie podskoczyła na miejscu! - Jesteś o nią zazdrosny!
- Nie jestem! - zaprzeczyłem gwałtownie.
- Wszystko jest jasne. - zaśmiała się. - Gdy ostatnio zapytałam Cię o Chio, wymigałeś się mówiąc, że nie masz czasu na związki. Bzdura! W Twoim sercu jest ktoś inny. - uchyliłem usta, aby odpowiedzieć, ale nie dała mi na to szansy. - Każdy, kto Cię zna, wie że pijesz kawę na potęgę. Wystarczyło, że Ainhoa tupnęła dwa razy nogą, a Ty posłusznie zmniejszyłeś dawkę. Dla jej satysfakcji. A teraz ... Mario, na Boga! - jęknęła. - Jeśli będziesz siedział z założonymi rękoma, to Enzo na pewno ją w sobie rozkocha.
- Pozwoliłem mu zaprosić ją na kawę. - mruknąłem.
- Masz jeszcze szansę.
- Na co? - prychnąłem.
- Na stworzenie rodziny z kobietą, którą kochasz!

Rodzina. Błyskawicznie przed oczami pojawiła się wizja naszych wspólnych posiłków, które już teraz były cudowną rutyną. Odwożenie przeze mnie Theo do przedszkola, poprzedzone buziakami Ainhoy życzącej nam miłego dnia. Ich obecność na moich meczach, tak jak pamiętnego dnia na treningu ...
Cholera jasna, chciałem tego! Chciałem tych leniwych wieczorów, podczas których oglądaliśmy kreskówki z Theo albo graliśmy w wymyślone przez niego gry. Chciałem widoku Ainhoy na kanapie z książką w ręce bądź krzątającej się po kuchni. Chciałem, aby wrzeszczała na mnie każdego ranka i wyrywała kubek z nasypaną kawą. Chciałem znów mieć ją w swoich ramionach i smakować słodkich ust, za którymi tęskniłem. Chciałem żeby dzieliła ze mną sypialnię ... przymknąłem powieki, przełykając z trudnością ślinę. Teraz już wiedziałem, dlaczego ostatnio źle spałem. Świadomość że jest za ścianą, wspomnienie naszej nocy ...

Ale czy ona chciała tego samego?

***

No właśnie, czy Ainhoa chce tego samego ^^

sobota, 9 lutego 2019

15. Każda baba jest zazdrosna o drugą babę.

Obudziłem się z dziwnym uczuciem déjà vu ... i bólem w kręgosłupie. Zdezorientowany rozejrzałem się po nasłonecznionym salonie, aż mój wzrok padł na śpiącą Ainhoę. Rękę miała przerzuconą przez mój tors, a sama słodko pomrukiwała wtulona w moją szyję. Uśmiechnąłem się pod nosem, na widok jej spokojnej twarzy.
Nawet nie pamiętałem, kiedy zasnęliśmy. Po prostu tuliłem ją do siebie, chcąc aby poczuła się bezpiecznie. Była taka załamana i bezbronna. Nie zasłużyła na wszystkie przykrości, jakie ją spotkały w życiu.
Ostrożnie sięgnąłem po telefon, w szoku wpatrując się w godzinę. Na całe szczęście czekał mnie dzisiaj jedynie popołudniowy trening, bo na poranny nie miałbym szans dotrzeć. Było już dobrze po jedenastej!
Zaskoczyła mnie nieobecność Theo i cisza panująca w całym domu. Nie miałem doświadczenia z jego wstawaniem, ale sądziłem że takie małe dzieci wstają skoro świt. Dopiero później, gdy są nastolatkami, chciałyby przespać cały dzień. A przynajmniej ja taki byłem.
Ostrożnie ułożyłem Ainhoę na kanapie, po czym udałem się do gościnnej sypialni. Pozorny zawsze ubezpieczony. Mama zawsze twierdziła, że skoro nie słychać dziecka, to znaczy że coś broi. Theo zdecydowanie tego nie robił, ale i nie spał. Siedział na łóżku ze smutną minką.
- Dzień dobry śpiochu. - uśmiechnąłem się do niego. - Długo tak tu siedzisz? Pewnie czekasz na mamę, co? - spytałem podchodząc bliżej. Theo jedynie kiwnął główką, mocniej okrywając się pościelą. - Mogłeś wyjść z sypialni i przyjść do salonu. Mama jeszcze śpi, ale ... ej, co się dzieje? - usiadłem na łóżku, patrząc na niego zdezorientowany.
- Nic. - mruknął. Kolanka podsunięte miał pod brodę, a piąstki zaciśnięte na pościeli. Jego wzrok uciekał na wszystkie strony. - Obudzis mamę?
- Może razem ją obudzimy? - zaproponowałem, lecz pokręcił przecząco głową. - Theo, co się dzieje? Przecież widzę.
- Będzies zły. - szepnął, a jego bródka zaczęła się trząść.
- Będę, jeśli mi nie powiesz.
- Jestem ciotą.- pociągnął noskiem.
- Słucham? - wydukałem. - Skąd znasz takie słowo? Kto Ci w ogóle takie coś powiedział?
- Wujek. - zacisnąłem powieki, czując jak na sam dźwięk tego słowa podnosi mi się ciśnienie. - Bo ja ... bo ... zmocyłem się. - szepnął i schował twarz w swoje kolana. Uchyliłem usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zdezorientowany wpatrywałem się w trzęsące się ciałko Theo.
- Synku ...
- Pseplasam. - zapłakał.
- Theo, nic się nie stało. Wyjdź spod tej pościeli. - poprosiłem. Pokręcił przecząco głową, zawstydzony tym, co się stało. - Nie płacz. Siedzisz tu pewnie od paru godzin, musisz się przebrać.
- Tylko cioty się mocą. - pociągnął noskiem. Nie wytrzymałem i po prostu pociągnąłem za pościel. Chwyciłem Theo na ręce, kompletnie mając gdzieś to, że ma mokre spodnie.
- A teraz posłuchasz mnie uważnie. - zarządziłem. - Od dzisiaj, od tej chwili, nie używasz tego słowa, rozumiemy się? To bardzo brzydkie słowo, które używają niegrzeczni ludzie. I kompletnie nie ma nic wspólnego z tym, co się wydarzyło. Wszystkim dzieciom się to przytrafia, nie jesteś jedyny. Każdy przez to przeszedł, nawet ja i mamusia.
- Wujek kłamał? - chlipnął.
- Wujek bardzo się mylił co do Ciebie i Twojej mamy. - westchnąłem ciężko. - Następnym razem, masz prosto wyskoczyć z łóżka i poinformować o tym mamę albo mnie. Nie można siedzieć w mokrej pościeli. - tłumaczyłem, niosąc go do łazienki. - I niestety. Czeka Cię kąpiel. Z mnóstwem piany!
- Ale tak duzo? - jego oczka zalśniły.

*

Mario miał wygodną kanapę. Z taką myślą obudziłam się kolejnego ranka. A raczej w południe! Zaskoczona spojrzałam na tarczę zegarka, po czym skoczyłam na równe nogi. Pierwszą moją myślą był Theo, jednak żadnych niepokojących odgłosów nie usłyszałam. Same śmiechy i wesoła rozmowa. Zaciekawiona podeszłam pod drzwi łazienki, które były uchylone.
- Co tu się stało? - wydukałam, rozglądając się wokół. Wszystko było w pianie. Wszystko! Theo siedział zadowolony w wannie, a widać mu było jedynie oczka i szeroki uśmiech. Mario zajmował miejsce na kafelkach obok, wcale nie wyglądając lepiej. Zresztą, pół podłogi było zalane wodą!
- Jesteśmy bałwankami! - zawołał mój syn, rozchlapując wodę. - Tatusiowi się tloseckę wylało ...
- Troszeczkę? - uniosłam brwi ku górze.
- Butelka z żelem wpadła mi do wody. - Mario wzruszył ramionami, uważnie mi się przyglądając. - Jak się czujesz? Wyspałaś się?
- Tak, w porządku. - odchrząknęłam, dotykając ostrożnie opuchliznę na mojej twarzy. - Jakim cudem Theo zgodził się na kąpiel w południe? - zapytałam zakładając ręce na piersi. Chłopiec momentalnie spuścił głowę, a Mario dyskretnie wskazał na spodnie, które leżały na pralce. - Oh, to ja może pościelę łóżko?
- Właściwie to czekałem, aż się obudzisz. Ktoś musi pojechać do sklepu i kupić mu jakieś ubrania. - zauważył. Kiwnęłam na zgodę głową, po czym udałam się do sypialni, aby posprzątać. Zdjęłam pościel i z ciężkim westchnieniem zerknęłam na plamę. Theo miał to już za sobą, jednak wydarzenia z poprzedniego dnia źle na niego wpłynęły. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać jego zawstydzenia, gdy musiał przyznać się do tego tacie. - Siedzi zadowolony w moim podkoszulku na kanapie, owinięty kocem.
- Dobrze. Zaraz to wyczyszczę. - obiecałam.
- Daj spokój, mam od tego sprzątaczkę.
- Kompletnie o tym nie pomyślałam. - zniżyłam głos do szeptu. - Rzadko mu się to zdarza, a wczoraj ... sam rozumiesz. - kiwnął głową. - Ale nie ma mowy. Ja to wysprzątam i wszystko wypiorę.
- Nigdy nie prałem w tej pralce. Nie wiem jak działa. - podrapał się nerwowo po karku. Zmierzyłam go zaskoczonym spojrzeniem. - Nie patrz tak na mnie! Nigdy w życiu nie używałem takiego sprzętu.
- Myślę, że obsługa pralki nie równa się obsłudze statku kosmicznego. - uśmiechnęłam się pod nosem. Jego zakłopotanie było wprost urocze. - I cóż, chyba temu podołam.
- Nabijasz się ze mnie?
- Skądże. - wydukałam, aby po chwili parsknąć śmiechem. Zakryłam usta dłonią, lecz za nic w świecie nie mogłam się opanować. Ku mojemu ogromnego zdziwieniu, Mario strzelił mnie poduszką przez ramię. - Ej!
- Dobrze wiedzieć, że potrafisz się śmiać. - wytknął mi język. Poczułam jak rumieńce wypływają na moje policzki. - Lepiej podaj mi wymiary Theo. I dokładnie wytłumacz, co mam kupić.

Gdy Mario buszował po centrum handlowym, postanowiłam zaglądnąć do lodówki i ocenić jej stan. Szału nie było, jednak Rosa nauczyła mnie robić coś z niczego. Zakasałam rękawy, zabierając się za robienie serowej zapiekanki. Theo był tym zachwycony, więc asystował mi w kuchni, malując superbohaterów. Z dumą pokazał mi jeden z obrazków, który oceniłam z uśmiechem.
- Jestem! - zawołał Mario od progu.
- Tatusiu sybko! Zalaz będzie obiad! - odkrzyknął mu Theo, wymachując swoimi nóżkami. Pokręciłam rozbawiona głową, wyciągając zapiekankę z kuchenki. - Tylko musis umyć lącki!
- A Ty umyłeś? - zerknęłam na niego uważnie. Trzylatek zamyślił się na kilka sekund, po czym zeskoczył z krzesła i pognał do łazienki, wymijając zdezorientowanego ojca.
- Obiad? Właściwie to jadam w Valdebebas. - podrapał się po głowie. Nie wiedzieć czemu, poczułam lekkie rozczarowanie na te słowa. Chciałam w jakiś sposób odwdzięczyć się mu za pomoc, więc starałam się ze wszystkich sił.
- Rozumiem. - odchrząknęłam odwracając wzrok ku talerzom, na które zaczęłam nakładać obiad. - Uruchomiłam pralkę i kuchenkę tak samo, chociaż mam wrażenie, że od nowości nie były używane. - trajkotałam, chcąc ukryć irracjonalne rozczarowanie wymalowane na mojej twarzy.
- Bo nie były. - przyznał, opierając się o szafkę.
- Jus! Gotowe! - zawołał Theo, pokazując swoje dłonie. Wdrapał się zadowolony na krzesło, czekając niecierpliwie na swoją porcję. - A tata? - zapytał po chwili, gdy na stole pojawiły się dwa talerze.
- Tata zaraz jedzie na trening i się spieszy. - wyjaśniłam, chcąc wyratować Mario z opresji. Theo spojrzał na niego zdziwiony, a po chwili spuścił wzrok na swój talerz. Zaczął skubać widelcem w zapiekance, wyraźnie z zepsutym humorem.
- Właściwie ... to chyba się skuszę. Tak ładnie pachnie.
- Nie musisz. - zwróciłam się do niego szeptem.
- Było tak smakowicie nie gotować. - uśmiechnął się, co odwzajemniłam. Podsunęłam mu talerz, na którego widok Theo od razu się ożywił. Spojrzał na Mario, potem na mnie, potem znów na ojca i znów na mnie, a jego twarz się rozpromieniła. - Nie dziwię się, że tak cieszyłeś się na ten obiad. To jest genialne.
- To tylko zapiekanka serowa.
- Więc to najlepsza zapiekanka serowa jaką jadłem.
- Mamusia lepiej gotuje niz pani w psedskolu.
- To nie prawda. - zaprzeczyłam.
- Jest dwa do jednego, a po za tym jesteś nieobiektywna.

Po obiedzie Theo pobiegł przeglądać reklamówki z ubraniami, a Mario zaczął szykować się na trening. Gdy zakładał buty w holu, podeszłam do niego z jednym z obrazków naszego syna w rękach.
- Co to?
- Superbohater. - podałam mu z uśmiechem. - Do tej pory był nim Sergio Ramos, ale od dzisiaj jesteś nim Ty. Zapytał mnie, czy dobrze napisał TATA. - Mario wpatrywał się w swoją "podobiznę" z uchylonymi ustami. - Wiesz, były dwie rzeczy których bardzo się przed Tobą wstydził. To, że sepleni. Oraz to, że czasami się moczy w nocy. Obawiał się, że mniej go przez to pokochasz. Ale poradziłeś sobie z tym idealnie.
- Nie wiedziałem. - wydukał.
- Podświadomie wiedziałeś co zrobić i co powiedzieć. Jak prawdziwy tata. - dodałam. Twarz Mario rozjaśnił szeroki uśmiech. - Nie myśl sobie, że teraz będzie z górki. Raczej wprost przeciwnie. Ale on Ci zaufał i czuje się przy Tobie bezpiecznie. Ja go tylko nauczyłam do Ciebie dzwonić, a gdy wyczuł niebezpieczeństwo, od razu pomyślał o Tobie.
- Bystrość ma po mamie. - puścił mi oczko. - Widzisz te torby? - wskazał na kilka pod ścianą. Szczerze mówiąc, dopiero teraz zwróciłam na nie uwagę. - Są tam rzeczy dla Ciebie.
- Dla mnie? - wydukałam wpatrując się w markowe napisy. - Oszalałeś? Nie musiałeś chodzić po butikach! W ogóle nie musiałeś!
- Butiki jak butiki, byłem w sklepie z bielizną. - wyszczerzył się, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy. - Wiem przecież jaki masz rozmiar. - dodał biorąc do ręki swoją torbę sportową.
- Jeśli to jest sama koronka ...
- Do wieczora! - puścił mi oczko, po czym wyszedł z domu. Warknęłam pod nosem, chwytając jedną z toreb. Wyciągnęłam z niej komplet bielizny, na którego widok rumieniec zalazł moją twarz. Rozmiar był idealny.

*

Z dumą zawiesiłem obrazek Theo w mojej szafce. Superbohater. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym zacząłem przebierać się w treningowy strój. Mimo wydarzeń z poprzedniego dnia, miałem dobry humor. Mój syn i jego matka byli bezpieczni. Nikt już nie wyrządzi im krzywdy, bo na to nie pozwolę. Oczywiście na sam widok sinych śladów na nadgarstkach i opuchlizny na wardze podnosiło mi się ciśnienie. Oddałbym wszystko, aby to mnie strzelił po mordzie, zamiast podnosić rękę na Ainhoe.
- Niech zgadnę, dzieło Twojego syna? - obok mnie zmaterializował się Sergio, z uśmiechem przyglądając się obrazkowi. - Ciesz się, że na razie masz tylko jedno. Przy mojej trójce kartki walają się po całym domu.
- Przypomniałeś mi właśnie, że mam kupić magnes na lodówkę. - podrapałem się po karku. Ramos parsknął śmiechem, po czym udał się do swojej szafki, wcześniej poklepując moje plecy.
- Czy Ty mi możesz wreszcie powiedzieć, co się wczoraj wydarzyło? - jego miejsce zajął Marcos z nieciekawą miną. - Wypadłeś jak burza! A potem nie odbierałeś telefonów, o odpisaniu na wiadomości nie wspomnę. Pokłóciliście się z Chio? Była wściekła!
- To dłuższa historia. - westchnąłem ciężko.
- Może być to nawet epopeja!
- Chodź. - kiwnąłem w stronę wyjścia. Idąc obok niego w stronę boiska, opowiedziałem w skrócie większość wydarzeń. Nie chciałem go wtajemniczać we wszystkie szczegóły, wiedząc że Ainhoa by tego nie chciała. - Jak sam widzisz, nie miałem czasu na jakiekolwiek pożegnania.
- Pojechałbym z Tobą. - mruknął.
- Poradziłem sobie, ale dziękuję. - posłałem mu blady uśmiech. Wiedziałem, że na Marcosa i Enzo zawsze mogłem liczyć. - Pogadam z Chio, chociaż podniosła mi wczoraj ciśnienie. Urządziła mi scenę zazdrości, a przecież nie jesteśmy razem. Myślałem że jest inna, ale jak widać baba to baba.
- Każda baba jest zazdrosna o drugą babę. - rzucił Marcos. Przytaknąłem mu, po czym truchtem zaczęliśmy okrążać boisko. - Ale powiedz tak szczerze. Jaki jest prawdziwy powód tego, że nie chcesz spróbować z Chio? Sam mi ostatnio mówiłeś, że głęboko się nad tym zastanawiasz.
- Wszystko się zmieniło, gdy pojawił się Theo. - westchnąłem ciężko. - Stał się moim priorytetem. Jego bezpieczeństwo i szczęśliwe dzieciństwo to sprawa mojego honoru. Po za tym, nie wiem dlaczego, ale nie lubi Chio. - zmarszczyłem czoło. - A przecież była dla niego bardzo miła. Fakt, wpadł w jeszcze większą histerię gdy próbowała go uspokoić w samochodzie i ... 
- Uważam, że to nie jego pojawienie zmieniło wszystko.
- Nie rozumiem. - zerknąłem na niego uważnie.
- Mario, Theo to Twoja wymówka. - westchnął. - Obydwaj doskonale wiemy, że wariowałeś po nocy z Ainhoą. Chciałeś ją za wszelką cenę odnaleźć! I nie pieprz mi tu głupot o najlepszym seksie w Twoim życiu, bo to brednie.
- Ale taka prawda! - oburzyłem się.
- Ugh, akurat tego nie podważam! - zirytował się blondas. - Po prostu Cię znam. Dogadywaliście się świetnie z Chio. Wszystko się zmieniło, gdy zorientowałeś się kim jest Ainhoa. Twój telefon do Enzo jest na to jedynie dowodem. Cieszyłeś się, że ją znalazłeś! - trącił mnie ramieniem.
- Owszem, bo całe życie zastanawiałbym się kim była. - wzruszyłem ramionami. - Doskonale wiem, do czego dążysz. Ale Ainhoa to matka mojego dziecka i już zawsze będzie dla mnie bardzo ważna.

***

Marcos ma rację mówiąc o zazdrosnych babach? ^^

poniedziałek, 4 lutego 2019

14. Odbierzesz matce dziecko?

- Nie macie z nami żadnych szans! - zawołała Paddy.
- Kochanie, nie wymachuj tak tą kulą, bo spuścisz ją sobie na stopy! - skarcił ją Marcos. Zaśmiałem się pod nosem, popijając Colę. Siedząca obok mnie Chio rozgrzewała swoje palce, gotowa do walki. One na serio chciały z nami wygrać. Naiwności dwie!
- Dobrze mówi. W walce "Samce kontra Samice" to ja i Paddy będziemy górą! - zawtórowała swojej przyjaciółce. Wymieniliśmy się z Marcosem rozbawionymi spojrzeniami. 
Wypad do kręgielni okazał się być świetnym pomysłem. Dzięki temu mogliśmy z Marcosem oderwać nasze głowy od rozmyślania o meczu z Manchesterem City. Co chwilę parskałem śmiechem na widok profesjonalnych rzutów Paddy i Chio. Jeśli w ten sposób chciały z nami wygrać, to ich naiwność była większa, niż sądziłem.
- Patricia, źle do tego podchodzisz! - do swojej ukochanej podszedł mój przyjaciel. Pogratulowałem mu w duchu cierpliwości, po czym rozwaliłem się na wygodnej kanapie.
- Miałeś rację. Nie mamy z wami szans.
- Było nas nie prowokować. - trąciłem Chio łokciem.
- Widzę, że humorek dopisuje. - wytknęła mi język.
- A i owszem, mam powody do zadowolenia. - uśmiechnąłem się szeroko. - Dzisiaj podpisałem dość ważne papiery, dzięki którym mój syn oficjalnie nazywa się Theo Hermoso Martin. Mam do niego takie same prawa jak Ainhoa.
- To wspaniale!
- A wiesz co jest najlepsze? Sama mi to zaproponowała. Nie śmiałem jej nawet o tym wspominać, chcąc odczekać jakiś czas. - zerknąłem na telefon, z którego uśmiechała się do mnie buzia Theo. - Sprawiła mi ogromną radość tym zaufaniem.
- No tak. - mina Chio momentalnie zrzedła.
- O co chodzi? 
- Wtedy pod kawiarnią ... chyba domyśliłam się jaki był na prawdę powód jej wybuchu. Zirytowała się, bo zobaczyła mnie. Nie sądzisz, że to była raczej scena zazdrości, niż troska o rozdrażnione dziecko? - spytała niepewnie, a mnie totalnie wcięło. Kompletnie nie brałem tego pod uwagę. Przecież to był absurd!
- Niby dlaczego miałaby być zazdrosna?
- Jesteś ojcem jej dziecka, może nadal jej na Tobie zależy? Sam mi mówiłeś, że poczuła się porzucona, więc uciekła. I sądzę, że zachowałabym się podobnie w takiej sytuacji. Ale prawda wyszła na jaw i wszystko się zmieniło.
- Wówczas od razu powiedziałaby mi o Theo. A po za tym, nigdy nie dała mi powodu, abym mógł podejrzewać ją o zazdrość. - wzruszyłem ramionami.
- Czyżby? - uniosła brwi ku górze. - Zagroziła Ci sądem, bo śmiałam się odezwać. To był jasny przekaz, że nie życzy sobie mojej obecności w życiu waszego syna. Pomilczała kilka dni, a następnie pojawiła się niespodziewanie na Twoim treningu, wiedząc że będziesz jej za to ogromnie wdzięczny. I nagle zaproponowała Ci, aby Theo nosił Twoje nazwisko. 
- To było akurat rozsądne z jej strony. - zauważyłem. Chociaż prawda była taka, że nie dawało mi to spokoju. Ewidentnie Ainhoa się czegoś bała i wolała mieć pewność, że Theo jest bezpieczny. - Po za tym, nie ma powodów do zazdrości.
- No jasne. - mruknęła pod nosem.
- Chio, nie to miałem na myśli. - jęknąłem.
- Mario, powiedziałeś że potrzebujesz czasu, aby unormować sprawy związane z Theo. - zauważyła. - Z radością oznajmiasz, że wszystko jest w jak najlepszych porządku. Więc co dalej? - spojrzała na mnie stanowczo. - Skoro Ainhoa nie musi być o mnie zazdrosna, to widocznie na jej uczuciach najbardziej Ci zależy. - zironizowała. - Moja zazdrość się nie liczy!
- Niby dlaczego jesteś o nią zazdrosna? - parsknąłem.
- Bo to matka Twojego dziecka i zawsze będzie dla Ciebie ważna. Mówisz o niej w samych superlatywach i nie dostrzegasz tego, co najbardziej widoczne. Do mnie potrafiłeś nie odzywać się przez tydzień, a o jej wrzaski nie miałeś pretensji. - zirytowała się. 
- Bo się wtrąciłaś i bezpodstawnie ją zraniłaś.
- Cudownie! - prychnęła.
- Żadna z was nie ma w tym momencie powodów do urządzania mi scen zazdrości. - zdenerwowałem się. Chio wbiła we mnie pełne wyrzutów spojrzenie, po czym zerwała się z kanapy, chwytając za swoją torebkę. - Chio, błagam Cię. To nie jest w Twoim stylu.
- A skąd Ty to możesz wiedzieć? - prychnęła. - Zastanów się Hermoso czego chcesz, bo jesteś bardziej dziecinny od Theo! 
- Chio ... - w tym samym momencie mój telefon zaczął wibrować na stoliku. Obydwoje zerknęliśmy w jego stronę, gdzie na wyświetlaczu widniał napis "Ainhoa". - Muszę odebrać.
- Rób co chcesz
- Ainhoa, mógłbym oddzwonić za chwilę? - odezwałem się po odebraniu połączenia. Z jednej strony rozumiałem pretensje Chio, jednak nie miała prawa robić mi scen zazdrości. Chciałem wyjaśnić z nią to raz na zawsze.
- Tatuś? - usłyszałem niepewny głosik syna.
- Theo? Co się stało? Gdzie mama?
- Wujek na nią ksycy. - pociągnął noskiem, a ja poczułem się jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. - Jest baldzo zły, bo dowiedział się o Tobie. Wypaplałem. - załkał.
- Spokojnie, nic się nie stało. - próbowałem go uspokoić. Miałem wrażenie, że tłumi w sobie szloch, jakby nie chciał zostać usłyszany. - Gdzie jesteś?
- Pod łózkiem. Mamusia kazała mi się schować. - krew odpłynęła mi z twarzy gdy tylko to usłyszałem. Nerwowo przeczesałem swoje włosy, nie wiedząc co mam robić. - Nie chcę zeby mama znowu miała bzydkie ślady na ląckach. To ją bolało. 
- Słucham? - wydukałem. - Theo, zostań tam gdzie jesteś, dobrze? - wyminąłem zdezorientowaną Chio, udając się do wyjścia. - Zaraz będę. I nie rozłączaj się! Mów do mnie!
Strach ogarnął moje ciało. Z trzęsącymi się dłońmi odpaliłem silnik mojego samochodu, wyjeżdżając z piskiem opon z parkingu. Starałem się uspokoić płaczącego Theo, a sam byłem na granicy wytrzymałości. 
Gnałem przez Madryt jak szalony, kompletnie nie przejmując się mandatami czy niebezpieczeństwem, które w tym momencie stwarzałem. W mig zrozumiałem, dlaczego Ainhoa zaproponowała, aby Theo oficjalnie został moim synem. Bała się brata i tego, co może jej zrobić. Chciała mieć tą pewność, że mały trafi do mnie, jeśli cokolwiek by się jej stało. I to przeszkolenie syna z telefonem i wybieraniem numeru do mnie. Theo zdecydowanie był bystry po swojej matce.
Zacisnąłem mocniej dłonie na kierownicy. Jeśli choć jeden włos jej spadnie z głowy, zamorduje go gołymi rękoma! Jakim prawem w ogóle ją dotknął i zrobił krzywdę!
Zatrzymałem się przed posiadłością Daniego Martina, po czym z impetem wyskoczyłem z samochodu, informując Theo, że tatuś już jest. Na całe szczęście brama była otwarta. Zresztą, przeskoczenie jej, nie byłoby dla mnie żadnym problemem.
Już pod drzwiami, które na całe szczęście nie były domknięte, usłyszałem wrzaski właściciela domu. Wszedłem pewnie do środka, czując że z każdym krokiem, moja złość sięgała zenitu. 
- Ladacznica to zbyt małe słowo jak na Ciebie!
- Dani, przestań! - załkała. - Theo wszystko słyszy!
- Nie obchodzi mnie ten mały bękart! - wrzasnął.
- Mówisz o moim synu. - warknąłem. Obydwoje zamilkli, odwracając głowy w moją stronę. Ainhoa wpatrywała się we mnie niczym w ducha, z kolei jej brat miał minę, jakby chciał mnie zamordować. Od razu było widać, że wypił o jednego drinka za dużo. 
- Kto Ci pozwolił wejść do mojego domu?!
- Sam sobie pozwoliłem. - prychnąłem, mierząc jego sylwetkę z góry na dół. - Przyjechałem po mojego syna, który nie zostanie w tym domu ani chwili dużej. Ainhoa idź do niego na górę i spakuj rzeczy. - kiwnąłem głową w stronę schodów.
- Nie możesz! - z jej gardła wydobył się szloch.
- Odbierzesz matce dziecko? - prychnął ironicznie jej brat.
- Zabieram ich oboje. - syknąłem, zbliżając się do niego. - Już nigdy więcej nie zbliżysz się psychopato do żadnego z nich, rozumiesz? Już nigdy więcej na nią nie nakrzyczysz i jej nie tkniesz! 
- Ona nigdzie nie pójdzie. - uśmiechnął się ironicznie. - Ma wobec mnie zbyt duży dług, którego nie spłaci do końca życia. I bardzo mi przykro, ale dzieciak również zostaje. W końcu dziecko musi być z mamusią, a nie tatusiem. - ewidentnie ze mnie kpił, śmiejąc mi się prosto w twarz. - A jeśli stąd nie wyjdziesz, to jutro stawisz się w sądzie. Pieprzyłeś moją siostrę, gdy była nieletnia!
- Wystaw rachunek za ten dług. Ja go spłacę.
- Mario, nie ... - obok mnie stanęła Ainhoa, ocierając swoje mokre policzki. Ten widok łamał mi serce i jedyne czego chciałem, to zabrać ją i Theo z dala od tego alkoholika. Aż się we mnie zagotowało, gdy dostrzegłem na jej nadgarstkach ślady, o których mówił mój syn.
- Sam widzisz. Jutro pójdziemy na policję.
- Nigdzie nie pójdę!
- Pójdziesz! I powiesz to, co Ci każe! - warknął.
- Sama tego chciałam! Mario nie zrobił nic wbrew moje woli! - stanęła pomiędzy nami, jakby chciała ochronić mnie przed własnym bratem. I to był niestety jej błąd. Ciężka dłoń Daniego Martina odbiła się od jej policzka. Zszokowany, jakby w zwolnionym tempie, patrzyłem jak zdezorientowana unosi twarz, a z jej rozciętej wargi zaczyna kapać krew. 
- Ty sukinsynu! - krzyknąłem, doskakując do niego. Furia ogarnęła moją dusze i ciało. Jedyne czego chciałem, to pobić go do nieprzytomności. Chwyciłem go za przód koszulki i pchnąłem z całej siły na ścianę. Uniosłem pięść, aby obić mu tą parszywą gębę, jednak powstrzymała mnie przed tym Ainhoa, wtulając się w mój tors.
- Nie rób tego. - szepnęła.
- Idź na górę i się spakuj. - poprosiłem drżącym głosem. Adrenalina buzowała we mnie na zwiększonych obrotach. - Nie zmuszaj mnie, żebym zabrał samego Theo.  - dodałem, na co uniosła na mnie zapłakane oczy. Przymknąłem powieki, chcąc się uspokoić, chociaż widok jej wargi doprowadzał mnie do szału. Objąłem ją w obronnym geście, wdychając zapach jej włosów.
- Pod warunkiem, że nie podniesiesz na niego ręki. - mruknęła. - Nie jest wart Twoich wyrzutów sumienia. Ty nie jesteś taki. 
- Ona nie ma co spakować! Wszystko należy do mnie!
- Oprócz Theo. - zauważyłem. - Idź po niego. - poprosiłem. Kiwnęła niepewnie głową, po czym szybkim krokiem udała się na górę. - Wystaw ten cholerny rachunek, a resztę sobie zachowaj. I nigdy więcej się do nich nie zbliżaj, bo Cię zamorduję! - ostrzegłem. - Powinieneś się leczyć! To Twoja siostra do jasnej cholery!
- Jest ladacznicą, a nie moją siostrą. - warknął.
- Tatuś? - usłyszałem za sobą cichy szept, więc błyskawicznie odwróciłem się na pięcie. Ainhoa zeszła ze schodów z Theo na rękach. Trzylatek kurczowo trzymał swojego misia, patrząc na mnie z nadzieją. Wziąłem go od matki, mocno do siebie przytulając.
- Już dobrze, nie dam wam zrobić krzywdy. - wyszeptałem do jego ucha. - To wszystko? - zwróciłem się do Ainhoy, która miała ze sobą jedynie małej wielkości torbę. Kiwnęła niepewnie głową, nie odrywając wzroku od podłogi. - Wychodzimy. - pchnąłem ją lekko w stronę drzwi.
- Nie masz po co tu wracać, Ainhoa! Ty i Twój bękart!

Zapiąłem Theo w foteliku, po czym otworzyłem przednie drzwi przed Ainhoą. Tym razem bez wariacji odjechałem spod posiadłości, kierując się w stronę dzielnicy w której mieszkałem. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem. Theo z nieodgadnioną miną skubał futerko swojego misia, z kolei Ainhoa wzrok miała spuszczony na swoje dłonie.
Z jednej strony byłem na nią wściekły z powodu zatajenia przede mną sytuacji w domu. Ale z drugiej ... cała wściekłość ze mnie wyparowywała na widok jej przerażająco smutnych oczu i śladów napaści. Bo inaczej nie mogłem tego nazwać! Jakim głupim ślepcem musiałem być, aby nie zauważyć tego wszystkiego!
Była taka drobna i bezbronna. A mimo to, starała się za wszelką cenę chronić Theo, stając z agresywnym bratem twarzą w twarz. Chronić mnie ... bo właśnie dlatego stanęła pomiędzy nami. Spanikowany złapałem się na myśli, że chciałbym wycałować jej rozwaloną wargę i siny policzek.
- Jesteśmy. - oznajmiłem gasząc silnik. Nikt mi nie odpowiedział, ani nie zareagował. Westchnąłem ciężko, wysiadając z samochodu. Okrążyłem go powoli, po czym otworzyłem drzwi od strony Theo i zacząłem go odpinać. - Na pewno jesteś zmęczony, prawda?
- Tloskę. - szepnął przytulając misia.
- Theo, już wszystko w porządku. - wziąłem go na ręce. Ułożył ufnie zmęczoną główkę na moim ramieniu. - Jesteś bezpieczny. Mamusia też.
- A misio?
- Misio też. - zaśmiałem się, całując go w czoło. Drugą ręką otworzyłem drzwi przed dziewczyną. Uniosła na mnie zamglony wzrok i posłusznie wysiadła. Wspólnie ruszyliśmy ku wejściu, gdzie wpuściłem ich do środka. - Będziecie spać w gościnnej sypialni. Jest tam świeża pościel, którą założyła moja mama. - oznajmiłem. - Ainhoa, proszę Cię. - westchnąłem. - Powiedz coś.
- Przepraszam. - szepnęła.
- To akurat ostatnia rzecz, którą mogłabyś powiedzieć. - zauważyłem, po czym zerknąłem na śpiącego na moim ramieniu Theo. - Przebierzesz go w jakąś piżamę, czy tak go położyć?
- Nie wzięłam żadnej. - mruknęła. -  Mam same dokumenty i lekarstwa. I misia. - wskazała na pluszaka. W jej oczach zalśniły łzy bezradności.
- Zaradzimy na to jutro. - rzuciłem, po czym ostrożnie położyłem Theo na posłaniu. Momentalnie się zerwał, rozglądając wokół spanikowany.
- Mama?
- Jestem. - Ainhoa podeszła do niego szybko i objęła. Wtulił się w nią mocno, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Zaczęła go kołysać, nucąc pod nosem jakąś melodię. Obserwowałem ich uważnie, czując jak moje serce wręcz pęka z bólu. To nie tak powinno wyglądać. Moje dziecko i jego matka powinni mieć lepsze życie, bez żadnych trosk i strachu. Wiedziałem, że nie było w tym mojej winy, a jednak wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.

*

Życie kolejny raz napluło mi w twarz zmuszając do poniżenia. I choć nie zrobiłam tego z własnej woli, jedyne co czułam, to ogromny wstyd. Nie miałam odwagi spojrzeć Mario w oczy. Nie chciałam zobaczyć w nich litości. Chciałam zniknąć, uciec ... ale nie mogłabym tego zrobić bez Theo. Był moją kotwicą. Promykiem nadziei w tym brutalnym i szarym świecie.
Wróciłam do punktu wyjścia. Nie miałam dachu nad głową i musiałam liczyć na łaskę Mario. Przynajmniej do czasu, aż znajdę mieszkanie. Na całe szczęście nadal miałam pracę, dzięki której było to możliwe.
I Theo był bezpieczny, a to było najważniejsze. Głaskałam jego główkę, wsłuchując się w miarowy oddech. Spał spokojnie, wtulony w swojego misia. Ten pluszak przeszedł już wszystko, co zresztą było po nim widać. Jednak dla mojego dziecka był on szczególny, dla mnie zresztą również. Kupiła go Miriam, na samą wieść o mojej ciąży. Boże, jak ten misiek mnie wtedy irytował! Był pierwszą zabawką Theo i jak się okazało, ulubioną.
- Nie śpisz? - usłyszałam szept pochodzący spod drzwi. Zerknęłam na Mario, który stał w progu, opierając się ramieniem o framugę drzwi. - Chcesz się czegoś napić? Albo zjeść? - zapytał, lecz pokiwałam przecząco głową. - Skoro Theo śpi, może moglibyśmy porozmawiać?
- Teraz?
- I tak nie zaśniesz. Ja zresztą też. - oznajmił, po czym się wycofał, dając mi szansę na podjęcie decyzji. Nie miałam innego wyjścia, a nie lubiłam przekładać ważnych rzeczy w czasie. Otuliłam Theo szczelniej pościelą. Ruszyłam w krok za Mario, który jak się domyśliłam, czekał na mnie w salonie. Usiadłam obok niego na kanapie.
- Za dwa dni mam rozmowę w sprawie mieszkania. - mruknęłam, wbijając wzrok w swoje stopy. - Jeśli wszystko dobrze pójdzie ...
- Chcesz iść na rozmowę z takim stanie? - wtrącił się łagodnie. - Ainhoa, zostaniecie tu tak długo, jak to będzie potrzebne. Musisz dojść do siebie i nie mów mi, że jest inaczej. Potem usiądziemy i znajdziemy wyjście z tej sytuacji. Pomogę Ci w znalezieniu odpowiedniego mieszkania, dobrze?
- Nie możemy Ci siedzieć na głowie.
- Theo to mój syn. Jakby nie patrzeć, to również jego dom i nigdy nie będzie tu przeszkadzał. - kiwnęłam niemrawo głową. - Ainhoa, musiałem Cię trochę zaszantażować, inaczej nie odeszłabyś stamtąd. Z premedytacją powiedziałem, że i tak zabiorę Theo, ale cały czas miałem tą pewność, że dzięki temu argumentowi nie będziesz się ze mną bezpodstawnie spierać. Musiałem Cię stamtąd zabrać! Spójrz na swoje ręce. - chwycił ostrożnie moje nadgarstki. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Nie chcę Twojej litości. - szepnęłam drżącym głosem.
- Co Ty mówisz? - prychnął. - To nie litość tylko troska. Wiesz jak się bałem, że nie zdążę na czas? Że coś Ci zrobi? Spójrz wreszcie na mnie! - zirytował się. Uniosłam niepewnie wzrok, pociągając nosem. - Nie dam Cię skrzywdzić, rozumiesz? Gdybyś mnie nie powstrzymała, wylądowałby na ostrym dyżurze!
- A Ty na posterunku.
- Uderzył Cię. Nie daruje mu tego.
- Wolę to, niż wszystkie przykre słowa, które od niego usłyszałam. Zresztą, miał dużo racji. Jestem beznadziejna i z niczym sobie nie radzę. Znowu wylądowałam na bruku i tak na prawdę nie wiem, czy sobie poradzę. Do tego ten dług ...
- Którego spłacę, więc nie myśl o tym.
- Nie. - zaprzeczyłam gwałtownie. - To mój dług.
- Twój dług? - parsknął. - W takim razie co z moim? Dowiedziałaś się w wieku siedemnastu lat, że nosisz pod sercem moje dziecko. Nie było mnie przy Tobie i nie miałaś nikogo, kto by Ci pomógł. Inne na Twoim miejscu usunęłyby ciążę albo oddały dziecko zaraz po urodzeniu. Ty tego nie zrobiłaś.
- Nachodziły mnie takie myśli.
- To zrozumiałe. Ale mimo tych myśli, Theo śpi teraz spokojnie w gościnnej sypialni. Nie poddałaś się i chroniłaś go za wszelką cenę. Nie dałaś zrobić mu krzywdy, robiąc wszystko, aby był bezpieczny. To ja mam wobec Ciebie dług. - pogładził z czułością moje sine nadgarstki. - Te wszystkie pieniądze, które dostałaś od brata, były dla Theo. To też moje dziecko, więc i mój dług. Ty zapłaciłaś o wiele większą cenę za te lata pod jednym dachem z nim.
- Ale ja nie mogę. Nie chcę. Nie chcę być jak moja matka. - pokręciłam gwałtownie głową. - Dzięki mnie, dostawała spore pieniądze od ojca. Wiem co powiesz! - zareagowałam gdy uchylił usta, aby zaprzeczyć. - To nie to samo, ale ja się tak właśnie będę czuć. Jak utrzymanka, wykorzystująca własne dziecko do wygodnego życia.
- To dlatego zirytowałaś się, gdy zaproponowałem Ci pieniądze. - spojrzał na mnie uważnie. - Ainhoa, nie jesteś swoją matką. Jesteś o wiele lepszym człowiekiem. I pleciesz bzdury mówiąc o swojej beznadziejności. Dziewczyno! - chwycił mnie za ramiona. - Ktoś inny na Twoim miejscu, na pewno by się załamał! A Ty, mimo wszystkich ciosów od losu, masz podniesioną głowę do góry. Nie załamałaś się.
- Bo nie mogę. Mam Theo.
- Bo jesteś silna, chociaż tego nie dostrzegasz. - poprawił mnie. - Masz pełne prawo do łez i chwilowego załamania. Każdy z nas ma takie momenty. Ale jestem pewien, że wraz z nowym dniem, pojawi się nowa Ainhoa. Gotowa do walki z przeciwnościami losu. Wiem co mówię, nawrzeszczałaś na mnie nie raz.
- Przepraszam. - uśmiechnęłam się smutno.
- Poradzimy sobie z tym wszystkim. Obiecuję Ci to. Już nie jesteś sama. Masz mnie, masz Leire, masz tą słynną Nanę od kaczuch, nawet moją matkę! - wywrócił zabawnie oczami. - Błagam Cię Ainhoa, tylko mi tu nie becz! - jęknął widząc moje łzy.
- Po prostu ... dziękuję. - pociągnęłam nosem.
- Chodź tu do mnie. - nieoczekiwanie przygarnął mnie do siebie, obejmując mocno. Wstrzymałam oddech, zaskoczona jego bliskością. Pachniał tak samo, jego dotyk był taki sam ... przymknęłam powieki, chcąc choć chwilę nacieszyć się tą iluzją. W końcu nie raz wyobrażałam sobie, że mnie przytula.
Ku mojemu zdziwieniu, ani myślał wypuszczać mnie ze swoich ramion. Delikatnie gładził moje ramię, sprawiając że poczułam się bezpiecznie. Wolna od wszelkich trosk. Moje powieki robiły się co raz cięższe i cięższe. Aż w końcu zasnęłam ... wtulona w najwygodniejszą poduszkę na świecie.

***

Chciałyście Mario Superbohatera to go macie :)

Życzę wam miłego tygodnia!