poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Epilog

Sylwester

- Dziękuję. Wam również życzę Szczęśliwego Nowego Roku. - uśmiechnęłam się trzymając telefon przy uchu. Stałam przy tarasowych drzwiach naszego domu, spoglądając na Mario, Enzo i Marcosa, którzy przygotowywali się do wystrzelenia fajerwerków. Asystował im podekscytowany Theo, trzymając się posłusznie z boku. - Tak, tato. Twój wnuk wytrzymał do północy. - zaśmiałam się.
- W końcu ma już cztery lata! Muszę kończyć córeczko. Zostało pięć minut, więc uciekaj do swoich mężczyzn. Widzimy się za tydzień.
- Będę czekać. - rozłączyłam się. 

Z nostalgią pomyślałam o minionym roku. Tak wiele się zmieniło przez ostatnie dwanaście miesięcy. Odzyskałam ukochanego, ojca, brata. Poznałam wspaniałych ludzi, którzy stali się moimi przyjaciółmi i na każdym kroku mogłam na nich liczyć. Spełniłam marzenie, związane ze studiami, które pozwalały mi się rozwinąć i sprawiały ogrom radości. Czy mogłam prosić o więcej? Westchnęłam ciężko na wspomnienie Oliwii, która nadal trzymała mnie na dystans. Kto wie, może z czasem wszystko się ułoży? Skoro życie Daniego obróciło się o 180 stopni, co parę miesięcy temu było nie do pomyślenia, to czemu nie mogłabym liczyć na cud związany z moją młodszą siostrą?
- Dwie minuty! - usłyszałam na sobą głos Karen, dziewczyny Enzo. Wenezuelka podała mi z uśmiechem płaszcz i pchnęła w stronę wyjścia. Rozbawiona Paddy ruszyła w ślad za nami.
- Mamusiu, szybko! - podbiegł do mnie Theo i chwycił za rękę. - Zaraz się zacznie! Wujek Marcos powiedział, że ma dużo materiału wybuchowego!
- Marcos! - fuknęła na niego Patricia.
- Przejęzyczyłem się. - wyszczerzył swoje idealne ząbki. W tym samym momencie usłyszeliśmy niespodziewany i raczej nieplanowany wybuch korka od szampana. Enzo zaklął siarczyście, po czym zakrył usta dłonią, spoglądając spanikowany na rozchichotanego Theo. - Ja go przynajmniej nie uczę brzydkich słów!
- Pantoflarz! - syknąl Francuz.
- Żabojad!
- Anielska podróba!
- Maminsynek!
- W przedszkolnej grupie Theo na pewno znajdzie się dla was miejsce. - Mario spojrzał z politowaniem na swoich najlepszych przyjaciół. - Zostało pół minuty. Odliczamy? - zerknął na najmłodszego w towarzystwie, który zaczął skakać w miejscu. Po chwili był już na rękach swojego ojca. - Dziesięć?
- Dziewięć! Siedem! Trzy! Osiem! Pięć! Sześć! Cztery! Dwa! Jeden! Tadam! - pisnął radośnie, a my zaśmialiśmy się serdecznie. Fajerwerki wybuchły, a korki od szampana wystrzeliły. Jak zaczarowana spoglądałam w niebo, czując jak Mario obejmuje mnie wolnym ramieniem.
- Pięć lat temu się poznaliśmy.
- Można tak to nazwać. - zaśmiałam się.
- Piąta rocznica powstania cudu. - puścił mi oczko.
- Co to znaczy? - zaciekawił się Theo. Mario wyszczerzył swoje zęby, a ja bez zastanowienia kopnęłam go w kostkę. - Jaki cud? Jak powstał? - dopytywał. - Ej! Dlaczego nie chcecie mi powiedzieć?!
- Kochanie, tatuś wyjaśni Ci te rzeczy za parę lat.
- Dlaczego ja?!
- Ty jesteś ojcem Hermoso.
- No dobrze. Ale najpierw Tobie pokaże co i jak. - bezczelnie wbił mi palec między żebra. - Nowy rok, więc nowe postanowienia. - oznajmił, ciągnąc nas na taras. - Theo? Masz jakieś marzenie?
- Tort czekoladowy?
- Theo!
- Chciałbym mieć pieska. Takiego jak ma Sofia. - ogłosił. Spojrzeliśmy po sobie zdezorientowani. - No co? Słyszałem jak mamusia Ci mówiła, że na razie nie ma mowy o dzidziusiu. Może być pies? - wbił we mnie błagalne spojrzenie. - Będę się nim opiekował i chodził na spacery. Obiecuję! Jorge mówił, że bycie starszym bratem jest bardzo skomplikowane i trzeba do tego dojrzeć.
- A mówiłem, że będzie politykiem? - wydukał Mario.
- Przedyskutujemy to z tatą. - obiecałam. Hermoso zapytał o moje postanowienia. - Spełniłeś wszystkie moje marzenia w starym roku. - uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił. - Po prostu zachowajmy status quo. Bądź nadal moim podrabianym Zorro, a nic więcej do szczęścia nie będę potrzebowała. Chyba że jest coś, co mogłabym zrobić dla Ciebie?
- Mam jedno marzenie. - przyznał.
- Jakie?
- Zakończyć ten nowy rok w związku małżeńskim. - pogładził z czułością mój policzek. - Chciałbym być Twoim Zorro z obrączką na palcu. - uchyliłam zaskoczona usta, patrząc jak Mario wymienia się z Theo porozumiewawczymi spojrzeniami. Po chwili mój synek wyciągnął ze swojej kieszeni czerwone pudełeczko.
- Mario ...
- Niech się uczy. Czeka go bardzo ważna rola i lepiej żeby obrączek nie zgubił. - połaskotał go. Poczułam jak łzy napływają do moich oczu, a serce bije w zastraszająco szybkim tempie. To było po prostu niemożliwe! - Twój ojciec zgodził się oddać mi Twoją rękę pod jednym warunkiem. Ślub na być w Sevilli.
- W Katedrze. - szepnęłam drżącym głosem.
- Będzie tak, jak Ty sobie wymarzysz. Ale najpierw musisz odpowiedzieć na najważniejsze pytanie. - uklęknął, a Theo chwycił mnie za rękę. - Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
- Tak. - uśmiechnęłam się przez łzy. Mario wsunął na mój palec pierścionek i ucałował go z czułością. Uklękłam na przeciwko niego i chwyciłam jego twarz w dłonie. Nasze usta złączyły się w pełnym miłości pocałunku. Mario objął mnie jednym ramieniem, a drugim przyciągnął do nas Theo.

Dzisiejszej nocy zrozumiałam że nic na tym świecie nie dzieje się bez przyczyny. Życie rzucało mi kłody pod nogi i nie raz dało mocno w kość. Co jeśli to wszystko co przeżyłam było wyboistą drogą do pełnego szczęścia? Zbyt wcześnie zostałam matką i według wielu ludzi zniszczyłam swoje życia na starcie. Bzdura. Gdyby nie Theo, mogłam skończyć o wiele gorzej. Był moją motywacją, światełkiem w tunelu. Swoją obecnością dawał mi nadzieję na lepsze jutro. Nie poddałam się. Dla niego bądź dzięki niemu.
A co równie ważne, podarował mi go najwspanialszy mężczyzna na świecie. Na pewno nie byłam taka jaką sobie wymarzył. Ale byłam w stanie podarować mu coś, co jest najważniejsze i czego nie można kupić za żadne pieniądze. Bezgraniczną miłość.

***

Pisanie tej historii sprawiło mi dużo frajdy, a to w końcu najważniejsze ^^ Sceny z Theo, a jakże, są moimi ulubionymi, które tworzyłam "lekką ręką". W głowie zakiełkował mi pomysł, aby się z nimi nie żegnać, ale na ten moment powiedziałam sobie dość. Chciałabym skupić się na innych historiach, ale kto wie ... to zależy od mojej weny :)

Dziękuję wam za wszystkie komentarze :) Sprawiły mi one ogrom radości! To bardzo miłe gdy ktoś systematycznie tu zagląda, choć z własnego doświadczenia wiem, że nie zawsze jest to łatwe. Dlatego bardzo do doceniam :) Jeśli są osoby, które nadal są zainteresowane moją "twórczością" zapraszam was na nową historię o Marco Asensio, gdzie dla zachęty pojawiła się nowość :



Jeśli chodzi o "szalone małżeństwo" czyli Saula i Ines, będę starała się sporadycznie publikować nowe rozdziały. Nie ukrywam, że straciłam większość zapału, ale obiecałam sobie, że doprowadzę do do końca :


Dziękuję za wszystko! Buziaki :*:*:*

środa, 10 kwietnia 2019

28. Wiem, że to Ty.

Gdybym miała podać definicję szczęścia, opisałabym błyszczące oczy mojego dziecka, jego głośny śmiech oraz szeroko uśmiechniętą buzię. Jego radość była moją radością. Mogłabym do końca życia przysłuchiwać się jego podekscytowanemu głosikowi. Melodii mojego życia.
Gdybym miała podać definicję szczęścia, opisałabym męskie ramiona oplatające moją sylwetkę, zarośnięty policzek ocierający się o moją szyję oraz pocałunki, które za każdym razem wywoływały dreszcze na moim ciele. Kocham Cię. Dwa słowa, które nigdy mi się nie znudzą.
Gdybym miała podać definicję szczęścia, opisałabym widok dwóch mężczyzn mojego  życia, którzy wygłupiali się we wodzie, zanosząc się głośnymi śmiechami. Te same cudowne oczy, ten sam cwaniacki uśmiech, te same rysy, odcień skóry ... ojciec i syn. Dwa powody mojego szczęścia.

Wakacje w Meksyku wydawały mi się być nierealne, a jednak stały się faktem. Zakochałam się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Mogłabym całymi godzinami leżeć na cudownej plaży i z uśmiechem obserwować Mario i Theo, który urządzali sobie co raz to nowe zabawy w Morzu Karaibskim. Od czasu do czasu zapuszczałam się do kolorowych bazarów, chcąc nacieszyć swoje kobiece oko wszystkimi lokalnymi produktami. W końcu nie bez powodu wyspa nazywała się "Isla Mujeres". Siedem cudownych dni, które mogliśmy spędzić razem. Na luzie i bez żadnych zobowiązań.
- Gdzie ja miałem głowę, gdy pomagałem Ci wybrać te wszystkie stroje kąpielowe? - stojący nade mną Mario westchnął ciężko nad swoim losem. Zaśmiałam się pod nosem i przekręciłam na plecy. - Z tej strony też wyglądasz jak bogini.
- Szczególnie z rozstępami.
- Mówisz o tych mało widocznych śladach, które są dowodem Twojej miłości i poświęcenia? - kucnął obok i przejechał palcem po moim biodrze. - Są tak maleńkie jak Ty moja maleńka. - ucałował moje usta. - Chociaż nie. Nie wszystko w Tobie jest maleńkie.
- Nie bajeruj Hermoso. Gdzie Theo?
- Poderwał trzylatkę z Wenezueli. - wzruszył ramionami. Rozbawiona zerknęłam na naszego syna, który w towarzystwie uroczej dziewczynki budował zamek z piasku. - Odstawił ojca na bok, ale dzięki temu, mogę wrzucić jego mamusię do wody. - chwycił mnie niespodziewanie na ręce.
- Nie odważysz się! - pisnęłam.

Ostatniego wieczoru usiadłam na tarasie, wsłuchując się w uspokajający odgłos fal. Księżyc w pełni odbijał się w morzu, tworząc zapierający dech w piersiach widok. Jutro mieliśmy pożegnać się z Meksykiem, lecz wywoziliśmy stąd worek wspaniałych wspomnień. Naładowaliśmy baterie przed powrotem do szarej rzeczywistości, którą chcieliśmy ubarwiać swoją miłością.
Ostatnia rozmowa z lekarzem Daniego wprowadziła mnie w jeszcze lepszy nastrój. Dzięki własnemu samozaparciu, powoli wygrywał walkę z nałogiem. Oczywiście już nigdy nie będzie mógł powiedzieć "mam to za sobą" ponieważ każdy kolejny dzień będzie dla niego wielkim testem. Aczkolwiek najtrudniejszy krok, czyli przyznanie się przed samym sobą do nałogu i podjęcie leczenia z własnej woli, został wykonany. Byłam z niego bardzo dumna, co starałam się podkreślać na każdym kroku.
Cała ta sytuacja zmotywowała mnie do własnej odwagi. Pewnego popołudnia chwyciłam kopertę do ręki i bez zastanowienia wyciągnęłam z niej zawartość. W skupieniu czytałam każde słowo, każdą informację o moim biologicznym ojcu.

Santiago Alonso Rubio
Sevilla, ulica San Esteban 48
Telefon +34 787083648
Historyk
Żona Lourdes Alfaro Puerto
Córka Olivia Alonso Alfaro (18)


Parę dni mi zajęło, aby wystukać odpowiedni numer po raz pierwszy. A potem po raz drugi, po raz trzeci, po raz czwarty ... za każdym razem tchórzyłam i rozłączałam się zażenowana swoim postępowaniem. Sama nie wiedziałam czego oczekiwałam. Z jednej strony chciałam go poznać, ale z drugiej okropnie się tego bałam. Co jeśli mi nie uwierzy? Co jeśli mnie odrzuci? Była jeszcze jego rodzina, która może nie być zadowolona moim nagłym pojawieniem się. A jeśli stanie się to, co z małżeństwem rodziców Daniego? Nie mogłam pozwolić, aby ...
- Ainhoa? - zamarłam. To był kolejny raz gdy próbowałam skontaktować się z biologicznym ojcem. Zazwyczaj po usłyszeniu potocznego "Słucham?" rozłączałam się z paniką, lecz tym razem chwila niepewności lekko się przeciągnęła. Zaskoczył mnie jednak swoim domysłem. - Wiem, że to Ty. - dodał niepewnie, aczkolwiek wyczułam w jego głosie troskę. - Zanim dostałaś kopertę, obiecałem Twojemu bratu, że nie odrzucę Cię, gdy będziesz chciała się ze mną skontaktować. Zresztą, nie mam ku temu powodu, więc nie musisz się bać.
- Ja ... - wydukałam.
- Poczekam ile będzie trzeba.
- Dziękuję. - szepnęłam, po czym się rozłączyłam. Łzy wzruszenia spłynęły po moich policzkach. Dani, zanim podarował mi kopertę, upewnił się, czy aby nie zostanę skrzywdzona kolejnym odrzuceniem. Jednak w głosie mężczyzny, który najprawdopodobniej był moim ojcem wyczułam coś, co było mi obce. Nienamacalne ciepło. Bezinteresowność. Bezpieczeństwo. Czy to właśnie to czuło dziecko w obecności swoich rodziców?

*

- To tutaj. - oznajmił Mario, gdy stanęliśmy przed wspaniałą budowlą. Katedra Najświętszej Marii Panny w Sevilli miała być miejscem mojego pierwszego spotkania z ojcem. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam dlaczego wybrał akurat to miejsce. Zaskoczył mnie tym pomysłem. Byłam przekonana, że poda mi adres jednej z restauracji, których było wokół pełno. - Na pewno chcesz zostać sama?
- Raczej nic mi nie grozi z jego strony. - zauważyłam.
- Ale się denerwujesz. - pogładził z troską moje spięte ramię. - Będzie dobrze. Pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy. To jest po prostu niemożliwe, aby nie pokochał od pierwszego wejrzenia takiej uroczej osóbki jak Ty. - posłał mi pełen wsparcia uśmiech. - Będziemy z Theo niedaleko. Telefon mam przy sobie.
- Mamusiu, dlaczego nie idziesz z nami na lody?
- Bo muszę się z kimś spotkać. - puściłam rączkę synka i kucnęłam na przeciwko niego. - Dzisiaj nie ma weekendu, ale pozwalam Ci wziąć sobie dwie gałki. Choć i tak wiem, że tata poddałby się Twojemu błagalnemu spojrzeniu. - poprawiłam mu sznurówki od trampek, chcąc na czymś skupić swoje poddenerwowanie. - Mam nadzieję, że będziecie grzeczni.
- Zawsze jesteśmy. - Mario posłał mi szeroki uśmiech. Pokręciłam rozbawiona głową, po czym dałam im po buziaku. Zadowolony Theo, który został posadzony przez tatusia na barkach, pomachał mi z góry. Odprowadziłam ich wzrokiem, po czym usiadłam na ławce. Zmierzyłam Katedrę uważnym spojrzeniem, czując bijącą od niej historię.
- Robi wrażenie, prawda? - dreszcz przeszedł po moich plecach. Miejsce obok mnie zajął mężczyzna z przyprószonymi siwizną włosami, nie odrywając wzroku od okazałej budowli. - "Wzniesiemy świątynię tak wielką, że Ci którzy ujrzą ją ukończoną, uznają nas za szaleńców". - wyszeptał, po czym odwrócił głowę w moją stronę. Zamarłam wpatrując się w kopie moich oczów, które okalały drobne zmarszczki. - Jesteście z Oliwią sobowtórami mojej matki. Dwa dowody na to, że jej słowa o byciu najpiękniejszą Andaluzyjską dziewczyną są prawdą.
- Twojej ... to znaczy pana matki?
- Możesz mi mówić na Ty. - posłał mi uśmiech. - Panem dla Ciebie zdecydowanie nie jestem, a wiem że słowo tata czy ojciec będzie dla Ciebie zbyt trudne do wypowiedzenia. Bo co do swojego ojcostwa nie mam żadnych wątpliwości. Nie potrzebuję testu DNA, wystarczy że na Ciebie spojrzę.
- Nadal to do mnie nie dociera. - przyznałam. - Do niedawna byłam pewna, że moim ojcem jest ktoś zupełnie inny. Gdy Dani opowiedział mi całą historię, cała oschłość ze strony tego mężczyzny nabrała większego sensu. Powinnam poczuć ulgę, ale jedyne co się pojawiło to dziwna pustka. Mam tyle pytań ... sama nie wiem od czego mam zacząć.
- Na pewno Cię interesuje moja znajomość z Twoją matką. - zauważył. Przytaknęłam niepewnie głową. - Obydwoje pochodzimy z tej samej miejscowości. San Juan de Aznalfarache. Już w szkole Manuela zapowiadała, że ma zamiar wyjechać do większego miasta i żyć na poziomie. Chciała lepszego życia niż wiedli jej rodzice. Byliśmy parą i marzyliśmy o studiach w Sevilli. O wspólnym życiu w tym pięknym mieście. Udało nam się. Ja studiowałem Historię, a ona Architekturę.
- Architekturę? - wydukałam. - Moja matka?
- Była bardzo zdolna. - przyznał. - Pięknie szkicowała. Szczególnie tą Katedrę. - skinął głową w stronę budowli. - To dlatego poprosiłem, aby nasze spotkanie odbyło się w tym miejscu. Marzyliśmy, aby wziąć tu ślub i ochrzcić nasze dzieci.
- Ja zamierzam studiować Architekturę Wnętrz.
- Na prawdę? - posłał mi uśmiech. - Czyli odziedziczyłaś tą pasję po matce. Wierzę jednak, że w Twoim przypadku inaczej wszystko się potoczy. - westchnął ciężko. - Nie było nam łatwo. Mieszkaliśmy w kawalerce, ledwo wiążąc koniec z końcem. Na pomoc rodziców nie mogliśmy liczyć. Manuela zaczęła się irytować, ponieważ jej koleżanki mogły pozwolić sobie na markowe ciuchy i imprezy w modnych klubach. Zaczęło ją interesować, skąd brały na to pieniądze. Odpowiedź była banalnie prosta. Szukały sobie sponsorów, których nazywały swoimi życiowymi partnerami. A ja? Biedny student historii wiecznie z nosem w książkach. W mojej dobie brakowało czasu na dodatkową pracę.
- Ale ją kochałeś, prawda?
- Czasami miłość to zbyt mało. Twoja matka chciała wyrwać się z biedy za wszelką cenę. Nowe towarzystwo pokazało jej, że można to zrobić na skróty. Pewnego dnia wróciłem do mieszkania i zastałem pustą szafę. Zostawiła mi jedynie krótki liścik. Podobno kogoś poznała, zakochała się i wyjechała do stolicy. Sądziłem, że zmieniła Uczelnię, jednak okazało się że całkowicie porzuciła studia. Od tamtej pory nie miałem od niej żadnych wieści. Tak samo jak jej rodzina. Na prośbę jej matki podpytałem tu i ówdzie. Jedna z jej koleżanek powiedziała, że Manuela poznała starszego biznesmena.
- Ojca Daniego. Wyjechała stąd w ciąży.
- Może nie wiedziała kto jest Twoim ojcem, a może chciała dać Ci lepsze życie. - mruknął. - Boże, gdybym wiedział. Gdy Twój brat opowiedział mi o wszystkim, poczułem ogromne wyrzuty sumienia. To wszystko co się stało ...
- To nie Twoja wina.
- Ale jesteś moim dzieckiem! Nie powinienem się tak łatwo poddać. Od paru tygodni pluję sobie w brodę, że nie przyjechałem za nią do stolicy. Że nie szukałem jej! Może i nie wrócilibyśmy do siebie, ale wiedziałbym o Tobie. Wówczas nie pozwoliłbym, aby spotkał Cię tak okrutny los.
- Nie pozwoliłbyś, aby mnie oddała do Domu Dziecka? - szepnęłam niepewnie, czując jak wzruszenie chwyta mnie za gardło, a do oczu napływają łzy.
- Nie pozwoliłbym? Ainhoa, wyrwałbym Cię stamtąd siłą.
- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. - otarłam łzę spływającą po moim policzku. - Ale tak musiało być. Inaczej nie poznałabym Miriam, Daniego i ... nie zostałabym nastoletnią matką. - szepnęłam dziwnie speszona. Jakbym obawiała się jego reakcji na tą rewelację. - Pewnie byś się na mnie zawiódł, ale ja nie wyobrażam sobie życia bez mojego synka.
- Wiem o Theo. Dalibyśmy sobie radę, w końcu każdy popełnia błędy, ale najważniejsze to wyciągnąć z nich wnioski. Chociaż jako Twój ojcec poważnie porozmawiałbym z Twoim ukochanym. - zaśmiałam się na te słowa. - Widziałem jak się z nim żegnałaś. Parę razy odwrócił się zatroskany w Twoją stronę. Jesteś w bardzo dobrych rękach. A ten mały chłopiec ... dziwnie się czuję z myślą, że jestem dziadkiem. Oh, przepraszam Cię. Nie powinienem.
- Sądzę, że Theo będzie zachwycony z myślą, że ma dziadka. - uśmiechnęłam się. - A co z Twoją rodziną? Nie chcę robić niepotrzebnego zamieszania. Jeśli moje pojawienie się będzie dla Twojej żony i córki problemem to ...
- Lourdes to wspaniała kobieta. Poznaliśmy się trzy lata po wyjeździe Twojej matki. Zaczynałem wtedy pracować jako pomocnik nauczyciela w szkole, a ona była początkującą przedszkolanką. Sama jedna potrafiła zapanować nad rozwrzeszczaną dziecięcą gromadą. - zaśmiał się, a jego oczy zabłysły na samo wspomnienie o żonie. - Pobraliśmy się, a kilka miesięcy później na świecie pojawiła się Oliwia. Później Lourdes zachorowała i nie mogła mieć więcej dzieci, ale nie rozpaczaliśmy z tego powodu. Cieszyliśmy się tym, co mamy. Gdy dowiedziała się o Tobie, początkowo była zszokowana. Ale potem porozmawialiśmy szczerze i powiedziała, że z chęcią Cię pozna.
- A Oliwia?
- Oliwia potrzebuje czasu. Obydwie potrzebujecie.
- Czyli jesteś nauczycielem historii?
- W tym momencie jestem Profesorem Historii na Uniwersytecie. Oprowadzam również prywatne wycieczki po historycznych zakątkach stolicy Andaluzji. Na przykład po tej Katedrze.
- A jeśli poprosiłabym Cię o prywatną lekcję historii?
- Byłbym zaszczycony.

*

Dwa dni później, w towarzystwie Mario i Theo, stanęłam pod białym budynkiem. Numer domu się zgadzał, jednak drzwi, wyglądające na zabytkowe, lekko mnie onieśmieliły. Na dodatek, do wejścia prowadziły marmurowe schody. Mój ojciec wspominał, że jest zakochany w historii i antykach, i dzięki tym pasjom dorobił się wspaniałego domu z patio w typowym hiszpańskim stylu. Miałam wrażenie, że kompletnie tu nie pasuję.
Po wspólnym spacerze zaproponował, abym pojawiła się w jego domu na obiedzie. Oczywiście z Mario i naszym synem. Skłamałabym mówiąc, że się nie denerwuję. Powtarzał, że nie mam się czego obawiać ze strony jego żony i córki, jednak ja nadal obawiałam się, że narobię niepotrzebnego zamieszania.
- Pukamy czy zwiewamy? - rzucił Mario, chcąc rozluźnić atmosferę. Theo zachichotał, nadal nie zdając sobie sprawy z powagi tej sytuacji. Westchnęłam ciężko i uderzyłam masywną kołatką w drzwi. - Pamiętaj, że jesteśmy w tym razem. Ale gdy będziesz zabierała się za remont salonu, to pamiętaj że nie zgadzam się na żadne antyki. - mruknął, spoglądając na rzeźbione gzymsy.
- Masz to jak w banku. - odpowiedziałam. Drzwi otworzyły się szeroko, a w progu stanął mój ojciec z serdecznym uśmiechem.
- Witajcie. Cieszę się, że trafiliście bez problemu. - zrobił krok w tył, chcąc wpuścić nas do środka. Kilka sekund później staliśmy w jasnym holu, w którym znajdowała się stylowa ławeczka, a na ścianie wisiał obraz. - Lourdes właśnie kończy obiad. Przygotowała swój specjalny deser ze względu na obecność Theo. - spojrzał na chłopca.
- Z czekoladą?
- Theo! - powiedzieliśmy razem z Mario.
- Dziś nie ma weekendu, więc nie mogę czekolady.
- Z owocami. - zaśmiał się mój ojciec.
- Owoce mogę.
- Musisz koniecznie poznać Oliwię. Sądzę, że dogadacie się idealnie. - gestem dłoni zaprosił nas dalej. Weszliśmy do uroczo urządzonego salonu w typowo hiszpańskim stylu. Na komodzie dostrzegłam kilka rodzinnych zdjęć, z których większość przedstawiała dziewczynę w różnych etapach jej życia. Zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie. Miałam wrażenie, że spoglądam na własne odbicie. Nie trudno było się domyślić, że była to moja siostra. - Długo zostaniecie w Sevilli?
- Jutro wyjeżdżamy. Mario rozpoczyna zgrupowanie za tydzień, a chcieliśmy jeszcze odwiedzić jego rodzinne strony. - odpowiedziałam. - Po za tym, muszę wrócić do pracy.
- Nie wolałabyś się skupić na studiach?
- Ainhoa ma lekką obsesję związaną z niezależnością. - wtrącił rozbawiony Mario. - Ja mam dokładnie to samo zdanie co pan, ale temu uparciuchowi czasami trudno wytłumaczyć, że nie grozi jej bycie utrzymanką. To nie ten charakter.
- Ale ja lubię swoją pracę.
- Po prostu o tym pomyśl. Chcemy tylko Twojego dobra. - poprosił ojciec, na co kiwnęłam niepewnie głową. W tym samym momencie do salonu weszła blond włosa kobieta. Automatycznie poderwałam się z kanapy, czując jej uważny wzrok na sobie. - Pozwól. To moja żona Lourdes. Kochanie, to jest właśnie Ainhoa. - ułożył dłoń na moich plecach.
- Miło panią poznać. - wydukałam speszona.
- Wzajemnie. Cieszę się, że przyjęłaś nasze zaproszenie. - podeszła do mnie bliżej i serdecznie objęła. - Jesteś tu mile widziana. Chciałabym, abyś miała tego pełną świadomość. - uśmiechnęła się, co starałam się odwzajemnić. Jej zaciekawiony wzrok padł na Mario ze speszonym Theo na rękach. - Santiago bardzo przeżywał fakt, że jest dziadkiem. - zachichotała. - Pytał mnie, czy aby na pewno poważnie wygląda do tej roli.
- Oh, sama szalałaś ze swoim tortem owocowym.
- Nie dziw mi. - fuknęła. - Wizja naszych wnuków w tym domu do niedawna była dość odległa. To znaczy ... przepraszam, zagalopowałam się. - zerknęła na mnie speszona. - Chyba za bardzo wzięłam sobie to wszystko do serca.
- Theo sam podejmie decyzję kim pani dla niego będzie.
- Tatusiu kto to jest? - usłyszałam za sobą zdezorientowany szept mojego chłopca.
- Mama lepiej wszystko tłumaczy, przecież wiesz. - postawił go na podłodze. Wyciągnęłam ku niemu dłoń, którą mocno uścisnął. Niepewnie zerknął na nowych ludzi, przysuwając się do mojej nogi. Kucnęłam, aby być tej samej wysokości co on.
- Wiesz, okazało się, że mój tatuś też się zgubił. Ale go odnalazłam. - wskazałam na mojego ojca, który spoglądał na nas z czułością. - Dlatego przyszliśmy tutaj, żebyś go poznał. Ten pan nazywa się Santiago i jest Twoim dziadkiem. A pani Lourdes to jego żona.
- Czyli moja babcia? - zmarszczył czółko.
- Mogę nią być, jeśli chcesz.
- Mam już babcię Carlotę. Robi najlepsze naleśniki z czekoladą. Ale mogę mieć dwie babcie, prawda? - spojrzał na mnie i Mario, na co pokiwaliśmy rozbawieni głowami. - Też umiesz robić naleśniki z czekoladą?
- Robię najlepszy tort z owocami w Hiszpanii. - zaśmiała się.
- Może być.
- Chciał powiedzieć, że jest podekscytowany posiadaniem dwóch babć. - zaśmiał się Mario. - To taka nasza mała gaduła z zapędami do bycia politykiem. Oczywiście Ainhoa i moja matka powiedziałyby, że odziedziczył to po mnie.
- Nie chcę być politykiem, tylko kierowcą ciężarówki!
- W tamtym tygodniu chciałeś być kosmonautą.
- Oliwia codziennie chciała być kimś innym. - zaśmiała się pani Lourdes. - Ale obiad jest już gotowy, więc zapraszam do stołu. Pójdę tylko na górę po ...
- Nie musisz. - jak na komendę odwróciliśmy się w stronę drzwi, gdzie stała moja młodsza siostra. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wpatrywała się we mnie uważnym wzrokiem, aby po chwili przenieść go na swoich rodziców. - Nie jestem głodna, po za tym muszę wyjść.
- Oliwia!
- Wrócę przed 22. - rzuciła przez ramię.
- Przepraszam Cię. - szepnęła pani Lourdes, gdy ojciec  ruszył w ślad za młodszą córką. - Ma dopiero osiemnaście lat. Dla niej to również jest bardzo trudne. Potrzebuje po prostu czasu.
- Rozumiem. - odchrząknęłam, chcąc ukryć lekkie rozczarowanie. Nie oczekiwałam, że padniemy sobie w ramiona. Miałam nadzieję na rozmowę, chociażby niezręczną. Nie mogłam jednak winić Oliwii, skoro tak samo zareagowałam na pierwszą wizytę Miriam w Domu Dziecka. Teraz role się odwróciły i to ja powinnam pochwalić się niekończącą się cierpliwością.

***

Wszystkie tajemnice zostały wyjaśnione :) 

piątek, 5 kwietnia 2019

27. Nazywam się Theo Hermoso Martin i jestem Madridistą!

- Nie podglądaj. - poprosiłam kolejny raz. Zniecierpliwiony Theo przebierał nóżkami pod drzwiami swojego nowego pokoju. Mario stał obok, kręcąc z rozbawieniem głową. Żaden z nich nie miał tej przyjemności, aby zobaczyć końcowy efekt. Wszystko trzymałam pod kluczem. Ekipa remontowa przychodziła w odpowiednich godzinach, czyli wtedy, gdy obydwaj byli po za domem. Chciałam, aby to wszystko było niespodzianką. - Gotowi?
- Tak!
- Zapraszam. - pchnęłam drzwi. Theo wpadł do środka z piskiem, rozglądając się wokół. Po chwili niespodziewanie zrobił piruet i pokręcił swoją pupą prezentując nam zabawny "twerk". Razem z Mario spojrzeliśmy na siebie zszokowani. Tymczasem nasz syn wskoczył na łóżko i schował się pod kołdrę. Nastała cisza. - Co to było? - wydukałam.
- Mój taniec ladości! - zawołał spod pościeli.
- Gdzie się tego nauczyłeś? - spytał rozbawiony Mario.
- W psedskolu na lytmice. Pan Miguel nas ucył.
- Moje dziecko uczy gej? - Hermoso wbił we mnie zszokowaną minę. - Nie żebym był homofobem, ale jeszcze chwila, a mój syn zamiast korków zacznie nosić pointy! Nie patrz tak na mnie! Przecież przyjaźnię się z baleriną. - oburzył się.
- Jestem pod wrażeniem Twojej wiedzy na temat baletu, ale powiedz wreszcie czy Ci się podoba. - zniecierpliwiona wskazałam na pokój. Mario omiótł pomieszczenie swoim uważnym wzrokiem, po czym uśmiechnął się na widok dużego zdjęcia wiszącego na ścianie. On i Theo w strojach Realu Madryt na Santiago Bernabeu. - Taki dodatek związany z piłką nożną może być?
- Idealny. - ucałował moje czoło. - Jesteś zdolniacha.
- Ja tylko zaprojektowałam.
- No właśnie. Widziałaś to wszystko oczami swojej wyobraźni, po czym przeniosłaś na papier. A potem przestawiałaś ekipę remontową po kątach. Słyszałem jak się rządzisz. - puścił mi oczko. - I taka mnie myśl naszła, że cały dom przydałoby się urządzić. Szczególnie potrzebujemy nowego łóżka w sypialni, bo to za bardzo skrzypi ... aua! - rozmasował sobie bolące ramię. - Od razu masz dwuznaczne myśli! - oburzył się, jednak doskonale widziałam rozbawienie w jego oczach.

*

Lekko poddenerwowany rozglądałem się po przytulnym pomieszczeniu. Kremowe ściany kolorystycznie pasowały do dwóch foteli oraz sofy, które były dość wygodne. Widok z okna wychodził na ogród pełen zieleni i kolorowych kwiatów. Gdybym nie wiedział gdzie się znajduję, w życiu bym nie powiedział, że to Szpital Odwykowy. Idąc długim i elegancko urządzonym korytarzem, minąłem kilka znanych mi twarzy z telewizji. Widać Dani Martin wybrał idealne miejsce dla siebie.
Słysząc za plecami dźwięk otwieranych drzwi, odwróciłem się od okna. Przez chwilę na twarzy piosenkarza wymalowane było zdezorientowanie, lecz po chwili odchrząknął i pewnie wszedł do pomieszczenia.
- Ainhoa z Theo są w ogrodzie.
- To zrozumiałe dlaczego nie chcesz, aby tu byli. - pokiwał głową, po czym usiadł ciężko we fotelu. Dostrzegłem jego lekko trzęsące się dłonie, które próbował za wszelką cenę ukryć. Twarz była blada, a sińce pod oczami aż za bardzo rzucały się w oczy. W spojrzeniu jednak biła determinacja. - Nie powinieneś być w drodze do Francji?
- Wylatujemy dziś wieczorem.
- Mam się do nich nie zbliżać, tak?
- Nie. Masz się wziąć za siebie dla ich bezpieczeństwa. Może i nie jesteś jej biologicznym bratem, ale ona nadal Cię tak traktuje. I chce Ci pomóc, czego nie mogę jej zabronić. Rozumiem co i dlaczego doprowadziło Cię do takiego stanu, ale tu chodzi o Ainhoę i moje dziecko. Prędzej Cię zamorduję niż pozwolę, abyś ich ponownie skrzywdził. - Dani uchylił usta, aby odpowiedzieć, jednak ja nadal ciągnąłem swój monolog. Chciałem już mieć to za sobą. - Nie chcę słyszeć o żadnym Twoim załamaniu w leczeniu. Może to okrutne z mojej strony, ale za każdym razem gdy pomyślisz o alkoholu, przed Twoimi oczami ma się pojawić moja wściekła twarz. Myślę, że to odpowiednia motywacja.
- Zdajesz sobie sprawę, że gdybym nie miał tej pewności, że ją kochasz, nie pozwoliłbym jej do Ciebie odejść? - spojrzał na mnie uważnie. Uniosłem lekko brwi, zaskoczony tym wyznaniem. - Powiedziałem, że nie mają powrotu do mojego domu. Właśnie z powodu bezpieczeństwa nie chciałem, aby byli blisko mnie. Wiedziałem, że odpowiednio się nimi zajmiesz.
- Skąd wiedziałeś, że ją kocham?
- To było widać. Zrozumiałem to prędzej od Ciebie. - uśmiechnął się pod nosem. - Gdy Theo mi odpyskował, mówiąc że ma tatusia, poczułem się zazdrosny. Nie myśl, że chciałem mu zastąpić ojca, ja się do tej roli kompletnie nie nadaję. Po prostu to było dziwne uczucie. Taka rozdzierająca pustka. Straciłem go, ale cieszę się, że odzyskał Ciebie Zasługuje na to, aby mieć tatę.
- Miałby tatę od samego początku. Gdybym wiedział.
- Dziękuję za te słowa o bolącej głowie.
- Chciałem, aby miał ten koszmar za sobą. - przyznałem. Dani zacisnął usta w wąską linię i pokiwał zrozumiale głową. - W każdym bądź razie, będą Cię odwiedzać, ale pod moim nadzorem. Nie sądzę, abym kiedykolwiek Ci zaufał. - wyciągnąłem telefon z kieszeni, po czym napisałem wiadomość do dziewczyny.
- Jest jeszcze coś. Ten śmieszny dług. - odchrząknął. - Przesłałem wszystko z powrotem na Twoje konto. Nie chcę tych pieniędzy, nigdy nie chciałem. Przeznacz je na Theo. Kup mu coś, o czym marzy albo załóż lokatę. Ta cała kwota to jego własność.
- Ostatnio na spacerze zafascynował się ścigaczem. - mruknąłem.
- Nie ma mowy.
- W jednym się zgadzamy.  - parsknąłem.
- Ceść wujku! - do pomieszczenia wparował Theo z kartką w ręce. Wdrapał się na kolana Daniego i objął za szyję. - Jutlo jadę z mamusią i z babcią do takiego duzego miasta z wielką wiezą, wies? - zaczął opowiadać i gestykulować. Sam zająłem miejsce w drugim fotelu i z uwagą przyglądałem się ich rozmowie. Ainhoa cały czas się uśmiechała, wtrącając swoje zdanie co jakiś czas. W tym momencie zrozumiałem, że dobrze postąpiłem.

*

Z szerokim uśmiechem spoglądałam na wirujące w powietrzu confetti. Błysk fajerwerków odbijał się od zafascynowanych oczu mojego małego chłopca. Trzymałam Theo na rękach, aby mógł lepiej wszystko widzieć. Jego tata właśnie wygrał swoją pierwszą Ligę Mistrzów, spełniając przy tym jedno z największych zawodowych marzeń. Sama myśl o jego radości doprowadzała mnie do łez wzruszenia.
Widząc jak podbiega do band, w towarzystwie pani Carloty, ostrożnie zeszłam ze stromych schodów. Posłałam mu szeroki uśmiech, który odwzajemnił i wyciągnął ręce po syna. Zawiesił na jego szyi medal i ucałował w czoło. Drugą ręką przyciągnął mnie do siebie i złożył na ustach pocałunek.
- Gratuluje Zorro. - puściłam mu oczko.
- Gratulować będziesz później Mamacita. - szepnął wielce z siebie zadowolony. - Mamo, czy taki prezent z okazji Twojego święta Ci odpowiada? - zwrócił się do pani Carloty. Pani Canseco pogładziła z czułością jego zarośnięty policzek, po czym mocno przytuliła. - Wszystkiego Najlepszego. Jesteś najlepsza na świecie.
- I jestem bardzo z Ciebie dumna. - pociągnęła nosem.
- Theo? A Ty jaki masz prezent dla swojej mamy?
- Nazywam się Theo Hermoso Martin i jestem Madridistą! Dobze to powiedziałem? - podrapał się po główce. Dokładnie tak samo jak robił to Mario. - Oh, nie! Dobrze to powiedziałem? - poprawił się. Zaśmiałam się radośnie i go przytuliłam. - Ćwiczyłem z tatusiem. Czyli mam już cztery lata?
- Masz trzy i pół. - zastrzegł Mario. - Nie rośnij mi tak szybko.
- Mogę pobiegać z Sergio i Marco?
- Możesz. - postawił go na murawie. Theo szybko pobiegł w stronę swoich kolegów, którzy kopali piłkę obok wolnej bramki. - No co tak na mnie patrzycie? Sam sepleniłem i musiałem odwiedzać logopedę. Coś nie coś mi pozostało z tych ćwiczeń, więc wypróbowałem na Theo.
- Wychowała mama świetnego faceta. - zwróciłam się do pani Carloty.
- Wychowałam go dla Ciebie. - puściła mi oczko.
- Ej! - Mario objął nasze sylwetki swoimi ramionami. - Kocham was najbardziej na świecie i jesteście kobietami mojego życia, ale to nie oznacza, że macie ze mnie zrobić pantoflarza. - pociągnął nas w stronę murawy. - O, patrzcie. - skinął w stronę Marcosa i Paddy, którzy wtulali się w swoje ramiona. - Szykuje się ślub.
- No proszę, proszę. - mama Mario zacmokała z aprobatą. Dopiero teraz dostrzegłam zalaną łzami twarz blondynki. Patricia praktycznie nie odrywała zszokowanego wzroku od pierścionka lśniącego na jej palcu. - Jeden z waszej świętej trójcy potrafił uklęknąć przed kobietą.
- Najwyższa pora. Byli razem siedem lat.
- To nie lata doświadczenia są ważne tylko ...
- Carloto Canseco, znów mnie strofujesz.
- Bo Cię kocham. - uśmiechnęła się do niego. Mario ucałował jej skroń, odpowiadając tym samym. Patrząc na nich, miałam nadzieję że w przyszłości moje relacje z Theo będą wyglądać tak samo.
Doskonale wyczułam aluzję pani Carloty. Uważałam jednak, że pośpiech nie był nam potrzebny do szczęścia. Czy chciałam zostać żoną Mario? Skłamałabym mówiąc że nie. Ale na to było zbyt wcześnie. Może któregoś dnia, oczywiście o ile się nie pozabijamy, będzie mi dane stanąć przed ołtarzem.
- Tatusiu? - przed nami stanął Theo ze zdezorientowaną minką. - Dlaczego wujek wsadził Alejandro do tego dużego dzbanka? Ja tak nie chcę. - Mario nie mogąc się powstrzymać parsknął śmiechem, po czym chwycił syna na ręce. Mój wzrok padł na rodzinę Ramosów ustawiających się do zdjęcia oraz ich najmłodszego członka, stojącego w środku dużego pucharu.
- Myślę synku, że jesteś za duży. Ale to nie dzbanek, tylko puchar, który wygraliśmy.  - wyjaśnił mu. - Pamiętasz jak Ci pokazywałem podobne w muzeum? Było ich trzynaście. Ten zajmie miejsce obok nich. Czyli ile razem będzie? - Theo się zamyślił i zaczął coś przeliczać na swoich paluszkach.
- Brakło mi. - poskarżył się pokazując dziesięć palców. Rozbawiony Mario "pożyczył" mu cztery własne. - Czternaście!

*

Theo był dziwnie nieswój. Zawsze był posłuszny i grzeczny, jednak dzisiaj przeszedł samego siebie. Nawet podsunął krzesełko pod zlew, chcąc na nim stanąć i umyć naczynia po obiedzie! Na całe szczęście Ainhoa odwiodła go od tego pomysłu, przy okazji sprawdzając czy nie ma gorączki. Jeszcze tego by nam brakowało przed wyjazdem do Meksyku.
Wieczorem wykąpał się bez sprzeciwu, co również było zaskakujące, po czym udał się do swojego pokoju. Wymieniliśmy z Ainhoą zaniepokojone spojrzenia. Zgłosiłem się na ochotnika do poważnej rozmowy, przy okazji wypełniając swój ojcowski obowiązek. Obiecałem mu jakiś czas temu, że zawsze będę mu czytał na dobranoc, o ile będę w domu. A jeśli o to chodzi ... przy dzisiejszej kolacji nawet nie wspomniał o tym, co chciałby usłyszeć przed snem.
Wszedłem po cichu do jego pokoju. Chłopiec leżał na swoim dużym łóżku, skubiąc futerko pana misia. Minkę miał smutną, co od razu mi się nie spodobało.
- Synku? - usiadłem obok. - Co się dzieje?
- Nic. - mruknął.
- Przecież widzę. - pogładziłem go po głowie, przy okazji sprawdzając, czy aby na pewno nie ma rozgrzanego czoła. - Źle się czujesz? - spytałem, na co pokręcił przecząco głową. - Więc o co chodzi? Nawet nie powiedziałeś mi, jaką bajkę będziemy czytać.
- Nie musisz mi dzisiaj czytać, jeśli jesteś zmęczony. - odpowiedział. Szczerze mówiąc zaskoczył mnie tymi słowami. W pamięci szybko szukałem momentu, w którym Theo mógł coś źle zrozumieć. - Tatusiu, czy ja jestem niegrzeczny? - zapytał, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
- Słucham? Ty i niegrzeczny? - uśmiechnąłem się.
- To dlaczego chcesz inne dziecko? - pociągnął noskiem.
- O czym Ty mówisz? - zmarszczyłem czoło. - Gdzie takie coś usłyszałeś? Skąd Ci to w ogóle przyszło do główki?
- Powiedziałeś wujkowi Enzo że mnie kochasz, ale chciałbyś kiedyś kolejne dziecko. - spojrzał na mnie pełnymi łez oczami. Ten widok chwycił mnie za serce. - Dlaczego? Przecież byłem grzeczny i nauczyłem się mówić R. Nie chcę żebyś znowu się zgubił i nie mieszkał z nami ...
- Theo, chodź tu do mnie. - wyciągnąłem do niego ręce. Niepewnie wdrapał się na moje kolana pociągając nosem. - Owszem, powiedziałem wujkowi o kolejnym dziecku, ale miałem na myśli rodzeństwo dla Ciebie. - otarłem mu łezki. - Nie chciałbyś mieć młodszego brata albo siostry?
- Nie wiem. - wzruszył ramionami.
- Posłuchaj. Nawet jeśli w tym domu pojawiłby się kiedyś dzidziuś, to nie oznacza, że w zastępstwie za Ciebie. Kochałbym was tak samo mocno. Synku, nawet jeśli byłbyś łobuzem, to nic by to nie zmieniło. - uśmiechnąłem się. - I obiecuję Ci, że już nigdy więcej się nie zgubię. Zawsze będziemy razem. - przytuliłem go. Poczułem jak Theo obejmuje moją szyję i kładzie główkę na ramieniu. Gładziłem jego plecki, wiedząc że za chwilę zaśnie, uspokojony moimi słowami. Dopiero teraz dostrzegłem Ainhoę, stojącą w progu. Uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłem.
- Tęskniłem za Tobą tatusiu. - usłyszałem słodki pomruk.
- Przecież jestem.
- Ale gdy nie było Cię z nami. Tęskniłem.
- Ja za wami też tęskniłem. - szepnąłem. Najdziwniejszy w tym wszystkim było to, że to były szczere słowa. Przez pewien czas miałem wrażenie, że czegoś brakowało w moim życiu. Odkąd odzyskałem Ainhoę i Theo, to uczucie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Jakiś czas później ułożyłem go wygodnie na łóżku i okryłem pościelą. Spał spokojnie z lekkim zarysem uśmiechu na ustach. W miarę cicho opuściłem jego pokój i udałem się do sypialni. Od razu w moje oczy rzuciła się Ainhoa, trzymająca zaklejoną kopertę w dłoniach.
- Co to?
- Od Daniego. - westchnęła.
- Niewiele mi to mówi. - zauważyłem.
- Wynajął detektywa. Jakiś czas temu. - szepnęła. Zmarszczyłem zdezorientowany czoło. Usiadłem obok niej i objąłem ramieniem. - Chciał się dowiedzieć, kim jest mój ojciec. Biologiczny.
- Rozumiem. - szczerze mówiąc, sam zastanawiałem się nad odszukaniem mężczyzny, którego córką była Ainhoa. Nie chciałem jednak na nią naciskać, chcąc, aby sama podjęła tą decyzję. Jak widać Dani był w gorącej wodzie kąpany. Może to i dobrze? - Boisz się otworzyć, prawda? - spytałem, na co kiwnęła głową. - Zrobimy tak. Chowamy tą kopertę do szuflady. Jeśli będziesz gotowa, to ją po prostu rozerwiesz. Pamiętaj, że to, co jest w środku, na pewno nie jest gorsze od tego, co już przeszłaś w swoim życiu. A na pewno nie wpłynie to na naszą rodzinę.
- Dziękuję.
- Jestem Superbohater. Ratuję ten depresyjny dzień.
- A sam nie masz złego humoru?
- Zawsze mogę mieć, jeśli chcesz go poprawić.

***

Kolejnym rozdziałem miał być epilog, ale poznacie ostatnią tajemnicę, o której wspominałyście. Uwierzcie, mi również ciężko rozstać się z Theo ^^ nawet w głowie zakiełkował mi mały pomysł, ale na razie nie ma szans na jego realizację :)