czwartek, 27 grudnia 2018

5. Nie mogę stracić pracy.

Siedząc wygodnie na kanapie mojego przyjaciela, trzymałem w dłoniach joystick i z zaciętą miną naciskałem poszczególne przyciski. Dzisiaj mieliśmy wolne od treningów, dlatego Marcos wspaniałomyślnie zaproponował popołudnie przed PlayStation.
Dawno nie spędzaliśmy razem czasu. Życie rzuciło nas w różne części Hiszpanii, oddalając od swojego towarzystwa. Brakowało tu jedynie Enzo. W trójkę potrafiliśmy pokonać wszelkie przeszkody. O imprezach nie wspominając. Lecz potem Marcos poznał Patricię i zakochał się na zabój. Nie powiem, lubiłem sympatyczną blondynkę, ale czułem lekką zazdrość, ponieważ w jakiś sposób odebrała mi kumpla.
- Zastanawiałem się nad oświadczynami. - odezwał się niespodziewanie. Zaskoczony tymi słowami, zakrztusiłem się wodą. - Oczywiście gdy tylko skończy studia. Jest ambitna, więc nie chcę jej zawracać głowy tak ważną sprawą.
- Dla kobiet nie ma ważniejszej sprawy od ślubu. 
- Panikuje gdy narzuca się na nią presję. - uśmiechnął się pod nosem. - Zacznie mi tu biegać z notatkami zmieszanymi z katalogami ślubnymi i będzie wrzeszczała, że to moja wina. Że nie chcę jej pomóc! A nawet gdybym chciał, to i tak będzie wrzeszczeć, że nie mam za grosz gustu.
- Przypomnij jej wówczas, ze przecież ją wybrałeś. - wyszczerzyłem się cwaniacko, wbijając mu przy tym gola. - To ją uciszy i przestanie gadać o Twoim braku gustu.
- Wtedy do ślubu nie dojdzie, bo mnie zamorduje.
Jak na komendę odwróciliśmy swoje głowy na dźwięk otwieranych drzwi. Do środka weszła Patricia, a zaraz za nią nieznana mi brunetka. 
- Czego innego mogłabym się spodziewać. - mruknęła pod nosem, odwieszając płaszcz na wieszak. - Cześć Mario. Jedliście coś zdrowszego od pizzy? 
- Ja też tu jestem. - oburzył się mój przyjaciel. 
- Widzę kochanie. - nachyliła się nad kanapą i pocałowała go w nos. Marcos zrobił niezadowoloną minę, a ja wybuchnąłem śmiechem. - Mario, poznaj moją przyjaciółkę Chio. - wskazała na dziewczynę. - Chio, to Mario, przyjaciel Marcosa. - uprzejmie wstałem i podałem dziewczynie dłoń.  
- Chio? To jakiś skrót? - spytałem zaciekawiony.
- Nie lubię swojego imienia, więc go nie poznasz. - wzruszyła ramionami, posyłając mi sympatyczny uśmiech. Usiadła we fotelu i spojrzała na wstrzymaną grę. - Faceci i FIFA. Brakuje wam piwa i chipsów.
- Ja im dam piwo i chipsy! - wrzasnęła z kuchni Patricia. 
- Sama widzisz. - Marcos niespodziewanie podał jej joystick. Zmarszczyłem brwi, spoglądając to na jedno, to znów na drugie. - Zagraj za mnie, a ja pomogę mojej ukochanej dietetyczce.
- Pantoflarz. - mruknąłem. - Umiesz grać?
- Zaraz skopię Ci dupę. - uśmiechnęła się szeroko. Zaśmiałem się w odpowiedzi i wznowiłem grę. Zdecydowanie nie rzucała słów na wiatr. Mógłbym rzec, że grała lepiej od Marcosa!
- Długo znacie się z Paddy? - zagadnąłem.
- Rozpraszasz mnie.
- Wiem. - uśmiechnąłem się do niej. 
- Poznałyśmy się na siłowni. - odezwała się po chwili ciszy. - Dość szybko znalazłyśmy wspólny język. A Ty i Marcos? Gracie razem w klubie, tak? - zerknęła na mnie kątem oka.
- Zgadza się. Byliśmy razem w szkółce, szczerze mówiąc nie pamiętam dokładnie od jak dawna się znamy. - zaśmiałem się pod nosem.
Od słowa do słowa, co raz lepiej się poznawaliśmy. Chio była świetną rozmówczynią, nie robiącą do mnie maślanych oczu. A to była nowość. Podczas gry, nie mogąc się powstrzymać, zerkałem na nią katem oka. Była drobną brunetką z sympatycznym uśmiechem, który nie znikał z jej twarzy. Tak bardzo różniła się od kobiet, które zarzucały na mnie swoje sieci.
Po skończonej grze, Patricia zaprosiła nas na swój dietetyczny obiad. Z chęcią na to przystałem, bo dziewczyna Marcosa miała ogromny talent kulinarny. Nawet nie zorientowałem się, kiedy zrobiło się późno. W czwórkę zagadaliśmy się o różnych sprawach, kończąc na tym, że koniecznie musimy wyjść w tym samym gronie. Nie miałem nic przeciwko.

*

- Mamusiu, nie idź.
- Muszę kochanie. - ucałowałam z czułością rozgrzane czoło mojego dziecka. - Potrzebujemy pieniążków, więc mamusia musi pracować. Zostaniesz z panią Rosą, która się Tobą zajmie. Zobaczysz, szybko minie.
- Boli mnie główka i galdełko. - poskarżył się.
- Zażyłeś lekarstwa, więc powinno być lepiej. - poprawiłam jego pościel. Serce mi się krajało, jednak przepracowałam dopiero miesiąc. Leire i tak dużo dla mnie zrobiła, głupio mi było poprosić ją o wolny dzień. 
- Ainhoa, nie wyglądasz najlepiej. - Rosa posłała mi zmartwione spojrzenie. - Nie spałaś pół nocy. Powinnaś odpocząć.
- Nie mogę stracić tej pracy. 
- Twoja szefowa zrozumie.
- Oczywiście, że tak. Ale nie mogę być lepiej traktowana od innych. - chwyciłam moją torbę. - Uwierz mi, chciałabym zostać. Ale doskonale wiesz, dlaczego straciłam dwie poprzednie prace. Potrzebuję pieniędzy, bo inaczej nigdy stąd nie odejdę.
- Poradzę sobie z Theo, ale martwię się o Ciebie.
- Dam sobie radę, obiecuję. - objęłam ją. Z ciężkim sercem pożegnałam się z synem, który ze smutkiem w oczach wtulił się w poduszkę. Czasami były dni, gdy to wszystko mnie przerastało. Ale nie mogłam się poddać. 

Godziny w pracy wlokły się niemiłosiernie. Na dodatek gości przybywało z każdą minutą. Biegałam pomiędzy stolikami, czując co raz większe zmęczenie. Nieprzespana noc dała mi mocno w kość.
- Ainhoa, wszystko w porządku? - usłyszałam za sobą zaniepokojony głos Sary, jednej z moich koleżanek. Zauważyła jak chwyciłam się za skroń, gdy niespodziewanie zakręciło mi się w głowie. - Odpocznij chwilę. Mamy tu prawdziwy sajgon.
- Stanę za ladą.
- Dobrze. - posłała mi uśmiech.
Wycierając suche szklanki, rozglądałam się wokół po sali. Lubiłam tą pracę, ale dzisiaj miałam jej po dziurki w nosie. Marzyłam o tym, aby wrócić do domu i przytulić do siebie Theo. Z niepokojem spoglądałam na wyświetlacz swojego telefonu, oczekując wiadomości od Rosy. Na razie wszystko było w porządku, oprócz marudzenia chłopca. 
- Hej. - prawie upuściłam szklankę na dźwięk tego głosu. Zaskoczona spojrzałam na uśmiechniętego Mario, który opierał się nonszalancko o ladę. - Chciałbym prosić o cztery kawy. Dwie Caffè latte i dwie małe czarne. Widzę, że macie tu spory chaos, ale może mógłbym liczyć na przychylność w ramach znajomości?
- Od kiedy jesteśmy znajomymi? - mruknęłam.
- Ładnie proszę. - przechylił zabawnie głowę. 
- Gwiazdorzysz. - wywróciłam oczami, ale posłusznie wzięłam się za jego zamówienie. Zadowolony z siebie udał się do stolika, gdzie czekali na niego znajomi. Dwie dziewczyny oraz chłopak. Dyskutowali o czymś wesoło, co chwilę wybuchając śmiechem. Uważnie obserwowałam brunetkę, która kątem oka zerkała na Mario. Ogarnęło mnie irracjonalne uczucie zazdrości, gdy dotknęła palcami jego policzka, coś z niego strzepując. Na dodatek podniósł on na mnie swój wzrok, przyłapując na podglądaniu.
Podskoczyłam przestraszona, słysząc dźwięk swojego telefonu. Widząc, kto do mnie dzwoni, pospiesznie nacisnęłam zieloną słuchawkę, uciekając na zaplecze.
- Co się stało?
- Ainhoa, gorączka się nawróciła. Do tego Theo zaczął wymiotować. - przerażona chwyciłam się za głowę, czując ogarniającą mnie panikę. - Płacze i cały czas Cię woła. 
- Boże, co ja mam robić. - jęknęłam. Łzy napłynęły mi do oczu. Już dawno nie czułam się taka bezradna i samotna. Wiedziałam, że wyjście jest tylko jedno. - Powiedz mu, że niedługo będę. - rozłączyłam się, po czym odwróciłam na pięcie i z impetem wpadłam na męską klatę.
- Wiesz, nie żeby mnie to szczególnie interesowało, ale to kawiarnia mojej przyjaciółki i nie mogę przymykać oczu na brak profesjonalizmu. - surowy głos Mario, dotarł do moich uszu. Bałam się podnieść na niego swoje załzawione oczy. - Cała sala ludzi, Twoje koleżanki biegają jak szalone, a Ty urządzasz sobie pogawędki.
- Muszę wyjść. - wydukałam.
- Chyba żartujesz. - prychnął. - Leire ma zbyt dobre serce. 
- Muszę wyjść, bo moje dziecko jest chore. - syknęłam, wbijając w niego wściekłe spojrzenie. - Wyobraź sobie, że ludzie mają większe problemy, niż nie dostarczenie im kawy na czas. Mój synek ma gorączkę, płacze i mnie woła, a Ty skończony egoisto kręcisz nosem, bo nie udało Ci się dostać zamówienia po za kolejką! Z łaski swojej odpieprz się ode mnie, bo nigdy nie zrozumiesz, co w tej chwili przeżywam!
- Ainhoa? - głos Leire był niczym kubeł zimnej wody.  Oderwałam wzrok od zszokowanego moim wybuchem Mario i przeniosłam je na szefową. 
- Przepraszam. - szepnęłam, spuszczając głowę. - Zabiorę tylko swoje rzeczy i już mnie nie ma. - otarłam łzy, po czym odwiązałam fartuch. 
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że Theo jest chory? - usłyszałam jej łagodny głos, gdy odwróciłam się do mojej szafki.
- Bo zależało mi na tej pracy. Dwie poprzednie straciłam z tego samego powodu. - głos mi się załamał, ale energicznie pakowałam swoje rzeczy do torby. - Przepraszam Leire. Nie powinnam tracić panowania nad sobą.
- Idź do domu. A gdy mu się polepszy, wróć do pracy. - położyła mi dłoń na ramieniu. Spojrzałam na nią zaskoczona. 
- Ale ...
- Potrzebujesz jakiejś pomocy? Lekarstwa? Podwózki?
- Poradzę sobie. Zawsze sobie radzę. - mruknęłam.
- Możesz zadzwonić do mnie o każdej porze. - zapewniła. Pociągnęłam wzruszona nosem. Ten kretyn miał rację. Leire miała zbyt dobre serce. - Uciekaj. Porozmawiamy na spokojnie przy najbliższej okazji. - odebrała ode mnie fartuch, który starannie złożyła i wrzuciła do szafki.
- Dziękuję. I na prawdę Cię przepraszam.
- Theo czeka na mamusię. - uśmiechnęła się, co próbowałam w jakiś sposób odwzajemnić. Wzięłam do rąk swoje rzeczy, zmierzając ku wyjściu. Ostentacyjnie wyminęłam Hermoso, który ku mojemu zaskoczeniu nie opuścił zaplecza. Żałowałam swojego wybuchu, a raczej poinformowania go o posiadaniu syna, jednak to nie to było w tym momencie najważniejsze.
Do domu wróciłam metrem. W progu zostałam powitana przez zatroskaną Rosę. Bez słowa rzuciłam wszystko w kąt i pobiegłam do pokoju Theo. Na mój widok z jego gardła wydobył się szloch rozpaczy.
- Mama już jest. - posadziłam go na swoich kolanach i objęłam. Wtulił się ufnie w moje ramiona, pociągając raz za razem noskiem. Gładziłam z czułością jego główkę, kołysząc i nucąc kołysankę. Usnął po paru minutach, zmęczony wydarzeniami całego dnia. Ostrożnie ułożyłam go na łóżku, zajmując miejsce obok. Obydwoje potrzebowaliśmy odpoczynku.

*

Nigdy wcześniej nie było mi aż tak wstyd. Zachowałem się jak skończony kretyn. Sam już nie wiedziałem, dlaczego na nią naskoczyłem. Zasłużyłem na każde słowo, które wykrzyczała w moją twarz. Nie powinienem się wtrącać w pracę Leire i jej relacje z pracownicami. Szczególnie, że wiedziała o tej dziewczynie dużo więcej, niż mi się wydawało.
Jak sparaliżowany przysłuchiwałem się ich rozmowie, czując co raz większe wyrzuty sumienia. Dziewczyna była załamana i zawstydzona swoim zachowaniem, choć jedyną osobą, która powinna przeprosić, byłem ja. Byłem gotów wstawić się za nią, gdyby Leire postanowiła ją jednak zwolnić. Przez myśl mi nawet przeszło, aby zaproponować jej podwózkę do chorego dziecka, ale w porę ugryzłem się w język. Na pewno nie przyjęłaby dobrze tej propozycji.
- Zachowałem się idiotycznie.
- Mało powiedziane. - Leire westchnęła ciężko, nalewając sobie wody do szklanki. - Ale skąd mogłeś wiedzieć? Nawet nie chce sobie wyobrażać, co ona przeżywała przez cały dzień. Wyobraź sobie, że moim największym problemem była sprzeczka z Saulem o błahostkę. - prychnęła.
- A moim niedostarczona kawa. - jęknąłem zażenowany. - Muszę ją jakoś przeprosić, chociaż zabija mnie wzrokiem za każdym razem, gdy się do niej odezwę. 
- Dlaczego?
- Nie wiem. - wzruszyłem ramionami. - Mam wrażenie, że skądś ją znam, co jest niedorzeczne. Czemu tak na mnie patrzysz? - spytałem zdziwiony. Leire skanowała moją twarz uważnym spojrzeniem. Najwięcej uwagi poświęciła oczom, jakby widziała je po raz pierwszy w życiu. Po chwili jednak potrząsnęła głową, jakby chciała pozbyć się z niej głupich myśli.
- Fakt, to niedorzeczne. - szepnęła.

***

Tak mnie naszło, aby dodać nowość :) Przy okazji poznałyście nowych bohaterów, którzy nie raz przewiną się w tej historii :)

Mogę wam obiecać, że jedna z tajemnic zostanie odkryta ... dzięki Nati! Tęskniłyście za tą wariatką? ^^ Po za tym, w kolejnym rozdziale dowiedzie się więcej o "zakończeniu" Sylwestrowej Nocy :) Więc wypadałoby go opublikować w Nowym Roku ...

poniedziałek, 24 grudnia 2018

4. "Mario Hermoso. Zimowy transfer Realu Madryt"

Z uśmiechem zawiązałam fartuszek i pogładziłam moją białą koszulę. Ten rok nie mógł się lepiej dla mnie zacząć. Dostałam pracę, w której zostałam serdecznie przywitana. Wszystkie moje koleżanki były przyjaźnie do mnie nastawione oraz bardzo pomogły mi w pierwszych dniach. Już po tygodniu bez problemu obsługiwałam gości, bez trzęsących się dłoni podczas noszenia tacy.
Theo wrócił do przedszkola, a gdy był w domu, w opiece nad nim pomagała mi pani Rosa. Kobieta bardzo cieszyła się moim małymi sukcesem i wspierała jak tylko mogła. Dani o niczym nie wiedział, ponieważ wyjechał do Kolumbii prowadzić jakiś program. Było mi to tylko na rękę.
- Który stolik mam obsłużyć? - podeszłam do Leire, która pojawiła się jak zwykle niespodziewanie. Posłałam uśmiech Sofii, która próbowała włożyć sobie stópkę do buzi. 
- Piąteczkę. - puściła mi oczko. - Posłuchaj, zaraz powinien tu wpaść mój przyjaciel. Ja będę w swoim gabinecie, więc gdybyś mogła ...
- Mam Cię zawołać czy zaprowadzić go do Ciebie? - przerwałam jej, chwytając za notesik.
- Znając Mario, poprosi najpierw o małą czarną. - zaśmiała się, po czym pchnęła wózek w stronę zaplecza. Odprowadziłam ją wzrokiem. Z uśmiechem podeszłam do stolika, przy którym siedziało czterech studentów. Uprzejmie poprosili o Caffè latte z Tiramisu, po czym wrócili do przeglądania notatek. Ja sama zajęłam się przygotowywaniem dla nich zamówienia.
Parę minut później, wracając od ich stolika, kątem oka obserwowałam salę. Na całe szczęście dzisiaj nie miałyśmy chaosu i na czas zajmowałyśmy się wszystkimi klientami. Dźwięk charakterystycznego dzwoneczka oznajmił przybycie nowych gości. Z uśmiechem odwróciłam się w stronę wejścia, gotowa zaproponować jeden z wolnych stolików. Dostrzegając jednak bruneta o niebieskich oczach, mój humor diametralnie się popsuł.
- Ty tutaj? - zaskoczony zmierzył moją sylwetkę.
- Nie przypominam sobie, abyśmy byli na Ty.
- Nie sądziłem, że Leire zatrudnia takie oschłe kelnereczki. - wyszczerzył się do mnie cwaniacko. Przełknęłam ślinę, patrząc na niego uważnie. Miał rację, powinnam być dla niego uprzejma. W końcu był klientem.
- Stolik przy oknie jest wolny, proszę pana. - odchrząknęłam.
- Daj spokój, żartowałem. - zaśmiał się ściągając kurtkę. - Mogę usiąść przy barze? - zapytał, na co kiwnęłam głową. - Jeśli mogę, poproszę małą czarną.
- Jasne. - wydukałam, po czym dorwałam się do ekspresu z kawą. Czułam jego uważny wzrok na swoich plecach, przez co moje dłonie zaczęły się niebezpiecznie trząść. Zdecydowanie miał coś w oczach, co wytrącało mnie z równowagi. A gdy się odwróciłam, a on spojrzał wprost w moje, o mały włos, a wylałabym na niego kawę! - Przepraszam. - szepnęłam, wymieniając spodek od filiżanki. 
- Nic się nie stało, ale aż tak na Ciebie działam? - parsknął pod nosem. - Dobra, nie zabijaj mnie tym wzrokiem! Właściwie to umówiłem się tu z Leire. Jest może w pracy?
- Ty jesteś Mario? - spytałam zaskoczona, na co pokiwał głową, upijając łyk kawy. - Jest w swoim gabinecie. Prosiła mnie, abym ją poinformowała gdy przyjdziesz. - zrobiłam krok w stronę zaplecza, jednak jednym ruchem chwycił mnie za nadgarstek. 
- Chciałem o coś zapytać. - spoważniał. Zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie. Poczułam panikę, która pojawiła się nie wiadomo skąd. - Obyło się bez problemów? Był nieźle wstawiony i agresywny.
- Oh, mówisz o Danim. - odchrząknęłam.
- Wiesz, miłość miłością, ale są granice. - zmarszczył swoje brwi. - Nie powinien tak traktować żadnej z kobiet, szczególnie swojej własnej. Wtedy zasłużył na złamanie nosa. Martwiliśmy się z Raquel o Ciebie. - uchyliłam zaskoczona usta, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Martwili się o mnie. On się martwił. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. - Nie jest dla Ciebie za stary?
- Co? - otrząsnęłam się z głupich myśli. - Dani to mój brat.
- Twój brat?
- Przyrodni. - wzruszyłam ramionami.
- O jesteś Mario. - obok nas pojawiła się Leire z córką na rękach. Uważnym wzrokiem zeskanowała naszą dwójkę, po czym wbiła w przyjaciela nieodgadnione spojrzenie. - Ainhoa, mogłabyś pomóc Blance na zapleczu? - poprosiła uprzejmie, chociaż wyczułam, że jest niezadowolona z naszej rozmowy. Kiwnęłam pospieszenie głową, po czym oddaliłam się bez słowa.

*

- Czy Ty pannico nie jesteś zbyt młoda na kawę? - połaskotałem Sofię po brzuszku, co przyjęła śmiechem radości. Gdy tylko usiedliśmy z Leire przy stoliku, mała zażądała, abym wziął ją na kolana. Po czym dorwała się do mojej filiżanki.
- Może chce Ci przekazać, że pijesz jej zbyt dużo?
- Czyli cała mamusia. - zaśmiałem się.
- Mario. - Leire westchnęła ciężko, przeczesując swoje włosy. Spojrzałem na nią uważnie, oczekując kazania. Aż zbyt dobrze ją znałem. - Ustalmy jedną zasadę. Doskonale wiem, że cieszysz się zainteresowaniem kobiet, ale moje pracownice są po za Twoim zasięgiem.
- Słucham? - uniosłem zaskoczony brew.
- Widziałam jak rozmawiałeś z Ainhoą. - wbiła we mnie podejrzliwe spojrzenie. - Trzymałeś ją za nadgarstek. Wątpię, że znaliście się wcześniej.
- Leire, to nie tak jak myślisz. - zaśmiałem się. - Spotkaliśmy się na Twoim ślubie w dość niezręcznej sytuacji. Raquel Ci na pewno wspominała o zachowaniu Daniego Martina. - dziewczyna kiwnęła głową. - Ainhoa go wyprowadziła. Dla niej również był nieprzyjemny i chociaż staraliśmy się ją zatrzymać, to uparcie twierdziła, że da sobie z nim radę. Zapytałem dzisiaj czy nie miała żadnych problemów. To wszystko, jestem grzeczny. - uśmiechnąłem się niewinnie.
- No dobrze, przepraszam.
- Nie musisz. Wiem, że chcesz dobrze.
- Po prostu martwię się o Ainhoę. - wyznała nagle. - Widzę, że ma jakiś problem, ale nie dopuszcza do siebie ludzi. Do tego jak sam zauważyłeś, jej brat jest agresywny nawet wobec niej. A przecież z nim mieszka! I to jeszcze z synkiem.
- Z kim? - spojrzałem na nią znad kawy.
- Ainhoa ma syna. Uroczy trzylatek. - uśmiechnęła się.

Obiecałam mu, że obejrzy Opowieść Wigilijną z Kaczorem Donaldem. Ale potem ma iść prosto do łóżka ...

- To ile ona ma lat? - zaskoczony zerknąłem w stronę lady, za którą stała kilka minut wcześniej. - Nie dałbym jej więcej jak dwadzieścia.
- Dwadzieścia jeden. Nie będę jej oceniać, bo mało brakowało, a sama zostałabym nastoletnią matką. - wyznała. - Zresztą, to nie wiek jest ważny. Kobieta może mieć trzydzieści lat i być nieodpowiedzialną matką. A Ainhoa ... podziwiam ją. - uśmiechnęła się pod nosem. - Theo jest bardzo dobrze wychowany i jest całym jej światem.
- A ojciec dziecka?
- Ona nic nie wspomina, a mi samej jest niezręcznie pytać.
- Leire, nie zbawisz całego świata. - uścisnąłem jej dłoń. - Wiem, że masz duże i dobre serducho, ale czasami to zbyt mało. Nie każdy lubi dzielić się swoimi problemami ze swoją szefową, chociażby była najmilszą osobą na świecie.
- Masz rację. Zresztą, nie przyszedłeś tu wysłuchiwać problemów moich pracownic. Chociaż masz się trzymać od nich z daleka. - pogroziła mi.
- Nie bój żaby, nie mam zamiaru bawić się w tatuśka. - zaśmiałem się. - No, chyba że w super wujka, co nie Sofia? - podniosłem dziecko nad swoją głową, na co zaczęła piszczeć z uciechy.
- Lepiej mi powiedz jak wrażenia z prezentacji.
- Jak powrót do domu. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Bo wróciłeś do domu! - odwzajemniła gest. - Najpierw Marcos, teraz Ty. Jeszcze wróci Enzo i powróci stara dobra trójca imprezowiczów. - pacnęła się w czoło.
- Ej, nie taka stara!

*

- Theo, zaraz kolacja! - zawołałam w stronę salonu, gdzie aktualnie urzędował mężczyzna mojego życia. - Proszę iść do łazienki umyć rączki! - chwyciłam w dłonie talerze, po czym postawiłam je na stoliku. Pokręciłam głową na widok syna, który jak zaczarowany wpatrywał się w telewizor. Aktualnie leciały wiadomości sportowe, czyli ulubiony program Theo.
- Mamusiu, zobac! - wskazał paluszkiem na ekran.
- Theo, rozmawialiśmy o tym. - westchnęłam.
- Wujka nie ma. - wzruszył ramionkami. Jęknęłam przeciągle, wpatrując się w twarz kapitana Realu Madryt, który udzielał wywiadu. Dwa słowa. Sergio Ramos. Gdybym wypowiedziała je na głos w tym domu, od razu znalazłabym się za drzwiami. Jak na złość owy mężczyzna stał się idolem Theo. Zafascynował się nim podczas ostatniego Mundialu, widząc jak kopie piłkę ze swoimi synami. Z miejsca oznajmił, że to miły pan i lubi dzieci, więc jego też by polubił. Boże, gdyby Dani o tym wiedział ... - Dzisiaj w psedskolu malowaliśmy supelbohatelów. Namalowałem Selgio! - w podskokach udał się do łazienki, a ja uniosłam wzrok ku sufitowi.
- Jeden normalny dzień ... czy ja o tak wiele proszę? - mruczałam pod nosem, biorąc do ręki dzbanek ze sokiem. Idąc w stronę stolika, zerknęłam jeszcze raz na ekran telewizora. Odgłos rozbitego szkła rozległ się w całym domu.
- Mamusiu? - niepewny głos Theo oderwał mnie od wpatrywania się w twarz jego ojca w telewizji. "Mario Hermoso. Zimowy transfer Realu Madryt".

... jestem podekscytowany, ponieważ wróciłem do domu ...

*

Nagły błysk światła padł na moją zaspaną twarz. Jęknąłem niezadowolony i schowałem głowę pod poduszkę. Kto był tak bezczelny, aby z samego rana odsunąć moje rolety? Nie miałem nawet szansy, aby dłużej się nad tym zastanowić, ponieważ nagły chłód ogarnął moje półnagie ciało.
- Przynajmniej jesteś sam w łóżku.
- Mama? - uniosłem zaskoczony głowę. Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywałem się w moją rodzicielkę, która z surową miną stała nade mną niczym kat, trzymając w dłoniach moją pościel. - Zwariowałaś? Nie idę dzisiaj do szkoły. W ogóle nie chodzę do szkoły!
- Ty mi nawet nie przypominaj swojej edukacji!
- Też Cię kocham. - wymruczałem.
- Co w Twojej łazience robi biustonosz?
- Pytasz, jakbyś nie wiedziała.
- Miałbyś w sobie choć trochę przyzwoitości! - oburzyła się, miotając po mojej sypialni w poszukiwaniu brudnych ubrań. - Tyle porządnych dziewcząt jest na świecie. Zainteresowałbyś się choć jedną z nich! Ale nie, Tobie w głowie jedynie ... ugh!
- Mam dopiero dwadzieścia trzy lata. Dałabyś mi się wyszaleć.
- Zobaczysz, jeszcze się doigrasz. - pogroziła mi. - Kiedyś stanie w Twoich drzwiach jakaś materialistka z testem ciążowym w dłoniach, a jej ojciec nakaże Ci się z nią żenić. - zachichotałem pod nosem, wiedząc, że to się nigdy nie stanie. Aż taki głupi nie byłem.
- Żyjesz starym systemem. - podniosłem się z łóżka.
- Mario, po prostu się martwię. - westchnęła. - Jesteś już dorosły, więc się tak zachowuj. Nie wykorzystuj tego, kim jesteś. Od piłkarza Realu Madryt oczekuje się więcej, niż dobrej gry i zaangażowania. Nie każę Ci od razu przyprowadzać na obiad potencjalnej kandydatki na żonę, po prostu zachowuj się jak porządny mężczyzna. Nie jak Twój ojciec. - dodała ciszej, po czym wyszła z mojej sypialni, zostawiając mnie z ogromnymi wyrzutami sumienia.

***

Czekałyście na ponowne spotkanie Ainhoy i Mario, więc się doczekałyście :) Taki prezent z okazji Świąt! Oczywiście dodatkiem jest Theo, który jak zauważyłam, stał się waszym ulubieńcem :) Bardzo mnie to cieszy, bo sceny z nim pisze mi się najlepiej ... a on dopiero się rozkręca w byciu słodziakiem!

Korzystając z okazji chciałam wam życzyć Wesołych Świąt :) Oby wszystkie wasze marzenia się spełniły, a wena nie opuszczała!

PS. Nowość u Saula i Ines :)

środa, 19 grudnia 2018

3. Ta pani jest miła.

Pchałam wózek idąc przez Puerta del Sol. Jak na przedostatni dzień roku, pogoda była bardzo przyjemna. Zimowe słońce ogrzewało moją twarz, pobudzając endorfiny w całym ciele. Żal było zostać w domu. Theo z radością przyjął wiadomość o spacerze. Wpakował się do wózka ze swoim pluszakiem, wskazują paluszkiem, w którą stronę mam pójść. Poprosił mnie o wizytę o niedźwiadka, a ja nie miałam serca, aby mu odmówić.
Oczywiście ów niedźwiadek był pomnikiem, najsłynniejszym symbolem Madrytu. Theo był nim zachwycony. Mógłby godzinami się w niego wpatrywać. Nazywał go starszym braciszkiem swojego pluszaka, którym również był miś.
Wracając z wizyty u niedźwiadka, stanęłam przy jednej z wystaw. Moje kobiecie oko nie mogło przejść obojętnie obok cudownych butów, na które nigdy nie będzie mnie stać.
- Te czerwone są piękne, prawda? - zagadnęła mnie młoda kobieta. Zaskoczona odwróciłam się w jej stronę. - Ainhoa, prawda? Dobrze zapamiętałam? - uśmiechnęła się do mnie sympatycznie. Ona także miała ze sobą wózek, z którego z ciekawością spoglądała urocza dziewczynka.
- Tak. - przytaknęłam. - Bez sukni ślubnej wyglądasz inaczej, ale również Cię poznaję. - Leire zaśmiała się na te słowa, po czym posłała uśmiech w stronę zawstydzonego Theo.
- Jakie Ty masz śliczne oczka. - zachwyciła się.
- Co się mówi, kochanie?
- Dzien dobly i dziękuję. - szepnął, po czym przytulił do siebie misia.
- Jesteś bardzo kulturalny, młody człowieku. - pochwaliła go, po czym skupiła swój wzrok na mnie. - Opiekujesz się nim?
- To mój syn. - odpowiedziałam. Doskonale dostrzegłam zaskoczenie w oczach Leire, jednak nie winiłam jej za to. Ludzie często tak reagowali na te rewelacje. Rzadko się zdarzało, aby dwudziestojednoletnia dziewczyna miała trzyletniego syna. A nawet jeśli, to oznaczało tylko jedno.
- Oh, przepraszam.
- Nie musisz. Nie jesteś pierwsza, ani ostatnia.
- Może dasz się namówić na kawę? - zmieniła taktownie temat, wiedząc że jest mi z tym niezręcznie. - Ulicę dalej jest moja kawiarnia, gdzie aktualnie się udaję. Co prawda mam tam kompletny sajgon, bo jedna z moich pracownic odeszła, ale z chęcią Cię poczęstuje naszą życiodajną cieczą. A Tobie proponuje duże ciacho i soczek.- zwróciła się do Theo. - Co wy na to?
- Umm ... przepraszam Cię, ale nie mogę. - próbowałam się wymigać. - Nie wzięłam ze sobą portfela i ...
- Oh, daj spokój! - oburzyła się, jednak z jej ust nie znikał uśmiech. - Ja zapraszam i ja stawiam. Kompletnie nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu, a tym bardziej takich argumentów.
Chcąc nie chcąc, posłusznie udałam się z Leire w stronę kawiarni. Błagalny wzrok Theo, który na samą myśl o ciachu od miłej pani poczuł się głodny, mówił sam za siebie. Mi osobiście było bardzo niezręczne, choć wiedziałam, że propozycja dziewczyny była niewinna i zapewne wszystkich swoich znajomych zapraszała na kawę. Skłamałam o portfelu. Miałam go przy sobie, jednak kompletnie nie było mnie stać na taki wydatek.
Wnętrze, jak się okazało kawiarnio - czytelni, zrobiło na mnie nie małe wrażenie. Leire zaprowadziła mnie do stolika przy oknie, po czym przeprosiła na chwilę, udając się z córką na zaplecze. Posadziłam Theo na krześle obok, ściągając z niego zbędne wierzchnie ubranie.
- Ta pani jest miła. - oznajmił.
- To prawda. - przytaknęłam. Po chwili obok nas pojawiła się kelnerka, która z uśmiechem postawiła przed nami filiżankę z kawą, szklankę z sokiem oraz dwa ciastka. Oczka Theo zabłysły, ale cierpliwie czekał, aż pozwolę mu spróbować. - Tylko uważaj, żebyś się nie pobrudził, dobrze? - podałam mu łyżeczkę.
- Jestem pod wrażeniem. - oznajmiła Leire, zajmując miejsce na przeciwko. Na jej kolanach siedziała zadowolona Sofia, chcąca dorwać się do filiżanki. - Jak na trzy latka, jest bardzo samodzielny. I kulturalny. To na prawdę rzadko się zdarza. Chyba wezmę od Ciebie kilka lekcji.
- Nie żartuj. - speszyłam się.
- Sofia to mały wulkan. Wszędzie jej pełno. - zaśmiała się. - Charakterek ma po tatusiu. Zresztą, wystarczy spojrzeć na tą minę małego cwaniaka.
- Jest urocza.
- Dziękuję. - upiła łyk kawy. - Czyli jesteś siostrą Daniego Martina? - zagadnęła. - Byłam zaskoczona, gdy Saul mi o tym powiedział. Widać Twój brat bardzo dba o prywatność, co się ceni.
- Jestem jego przyrodnią siostrą. - wyjaśniłam. - Ale masz rację, dba o prywatność, co jest mi tylko na rękę. 
- Coś o tym wiem. - westchnęłam.
- Leire? - obok nas pojawiła się ta sama kelnerka, lecz tym razem z nieciekawą miną. - Dzwonią z hurtowni. Mają jakiś problem, ale w racjonalny sposób nie potrafią mi wyjaśnić jaki.
- Już idę. - jęknęła. - Ainhoa? Mogłabyś się nią zająć przez chwilę? - wskazała na Sofię, która zaciekawiona spoglądała na Theo. - Jak sama widzisz, mam tu totalny sajgon.
- Daj ją. - wyciągnęłam ręce po dziewczynkę, która usiadła na moich kolanach bez sprzeciwu. Na prawdę była urocza. Nostalgia ogarnęła moje serce, na wspomnienie maleńkiego Theo. Bałam się, że nie podołam opieki nad nim. Że niechcący zrobię mu krzywdę. Jednak instynkt macierzyński to coś na prawdę silnego. Od pierwszej chwili wiedziałam jak mam go trzymać, jak karmić, jak przewijać. Zawsze wiedziałam co go boli i jak mu pomóc. Może i nie byłam idealną matką, jednak starałam się jak mogłam.
- Cy mogę ją pocęstować? - z rozmyśleń wyrwał mnie głos syna. Spojrzałam na niego zdezorientowana. - Patsy na moje ciastko i wysuwa języcek. Chyba jest głodna.
- Głodna nie jest, ale uwielbia smakować nowe rzeczy. - dopiero po paru sekundach zorientowałam się, że to pytanie skierował do Leire. - Będziesz potrafił ją nakarmić?
- Nie wiem.
- Nałóż troszkę nadzienia na koniec łyżeczki i podłóż jej pod buzię. - poinstruowała go. Theo ze skupioną miną wykonał zadanie. Z uśmiechem spoglądałam jak zadowolona Sofia zlizuje słodki krem. - Musiałam. - zaśmiała się jej mama, pokazując mi zrobione zdjęcie. - To był uroczy obrazek! Saul nie uwierzy. 
- Nie boi się nikogo. - zauważyłam.
- Gdybyś miała tyle cioć i wujków, którzy codziennie szturmują Ci dom, to obecność ludzi byłaby Ci obojętna. - machnęła dłonią. - Tutaj też ją zabieram, bo nie wyobrażam sobie, aby zostawiać ją pod opieką niani. Zresztą, Saul jest na mnie zły, że tak szybko chwyciłam się pracy. Jednak muszę nadzorować to, co tu się dzieje. Tym bardziej, że moja zaufana pracownica wyjechała do Sevilli. Nie potrzebujesz przypadkowo pracy? - zagadnęła.
- Właściwie to tak.
- Na prawdę?! - szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz.
- Ale ja nigdy nie byłam kelnerką.
- Żadna z moich dotychczasowych pracownic nie miała doświadczenia. Wiesz ile szklanek się tu potłukło? - zaśmiała się. - Nie zmuszam Cię, ale zawsze możesz spróbować.
- Jest jeszcze Theo. - spojrzałam na synka, który dopijał soczek. - Oczywiście chodzi do przedszkola i w jego opiece pomaga nam zaufana gosposia, ale ...
- Ainhoa, zdajesz sobie sprawę z tego, że mówisz to świeżo upieczonej matce? Oczywiście, że to rozumiem. I nie będzie problemu w razie czego. - zapewniła. Zagryzłam dolną wargę myśląc nad tym intensywnie. Słowa i zaufanie Leire podbudowały moją zszarganą pewność siebie. Praca rozwiązałaby większość moich problemów. Mogłabym wynająć mieszkanie i powoli spłacać dług u Daniego. O ile by mi się udało.
- To kiedy mam zacząć?

*

- TRZY!
- DWA!
- JEDEN!
- SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!!

Upiłem łyk szampana, po czym odłożyłem lampkę na pobliski stolik. Nigdy nie byłem fanem bąbelkowego napoju, lecz raz na rok, tradycyjnie, mogłem umoczyć w nim swoje usta. Fajerwerki rozbłysły nad Barceloną, zwiastując Nowy Rok oraz nową przygodę w moim życiu.
- Tu się schowałeś. - poczułem jak kobiece ręce oplatają moją sylwetkę. Parsknąłem pod nosem, odwracając się do niej przodem. Schemat znów się powtarzał. Zawsze gdy pojawiałem się na imprezach, czułem się jak na Safari. Tyle że nie musiałem zbytnio się wysilać. Zwierzyna sama padała u moich stóp.
Sądziły, że są wyjątkowe. Że zaoferują mi coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Miałem im rano wyznać miłość? Nie zasługiwały na to. Zresztą, zanim nastał świt, zdążyłem opuścić sypialnię.
Byłem kobieciarzem? Casanovą? Rozpustnikiem? Łamaczem damskich serc? Nic z tych rzeczy. Nigdy z nimi nie flirtowałem. Pojawiały się same. Od razu wiedząc, co ode mnie oczekują. Nie mogły po wszystkim czuć się oszukane, bo do niczego ich nie zmuszałem. A o obiecywaniu nawet nie było mowy.
- Jak było? - wymruczała zmysłowo, leżąc na posłaniu. Zaśmiałem się pod nosem, zapinając guzik od moich spodni. To pytanie było częścią schematu. Zawsze padało.
- Przeciętnie. - wyznałem zgodnie z prawą, wychodząc z pokoju. Idąc korytarzem, zapinałem guziki od swojej koszuli. Było jak zwykle. Zanim dojadę do domu, zdążę o tym zapomnieć. Ale przynajmniej będę odstresowany.
Wychodząc przed posiadłość, dostrzegłem ostatnie pojedyncze fajerwerki. Tyle szumu o tego Sylwestra, a zleciało nie wiadomo kiedy.
- Jesteś sukinsynem! - usłyszałem za sobą wrzask. Odwróciłem się rozbawiony w stronę okna, w którym pojawiła się moja dzisiejsza przygoda. Te dziewczyny nie miały za grosz szacunku do siebie, a oczekiwały go ode mnie.
Nauczyłem się je ignorować i nie zaprzątać sobie nimi głowy. Zrobiłem to raz i to był o jeden raz za dużo. Zresztą, mówią że wyjątek potwierdza regułę.

*

Fajerwerki miały w sobie coś specjalnego. Magicznego. Szczególnie dla dzieci. Dla mnie były to niepotrzebnie wydane pieniądze. Miliony euro, dolarów i innych walut wyrzuconych w powietrze. Doprowadzały wiele nieostrożnych osób do okaleczeń, a zwierzęta do panicznego strachu. Mi przypominały o życiowym błędzie. Chociaż czy mogłabym tak nazywać najpiękniejszą noc w moim życiu, której skutkiem był Theo? Czy cofnęłabym czas?
Z uśmiechem zerknęłam na małego śpiocha, który zmęczony oczekiwaniem na fajerwerki, zasnął snem kamiennym. Okryłam go ostrożnie kocykiem i ucałowałam z czułością główkę. Nie, nie cofnęłabym czasu.

Sylwester 2015

- Nikt się nie zorientuje! - zawołała Ana, moja współlokatorka z sierocińca, gdy stanęłyśmy przed domem w prywatnej dzielnicy. - Powiemy, że jesteśmy koleżankami Marcosa i tadam!
- Kim jest Marcos? - zaśmiałam się.
- A skąd ja mam wiedzieć? - wzruszyła ramionami, po czym nacisnęła guzik dzwonka do drzwi. - Tak nazywa się właściciel tego domu. Jeśli szczęście nam dopisze, to nawet go nie poznamy. Nikt nas nie będzie legitymował!
I tak też było. Weszłyśmy bez problemu do środka, gdzie tłum ludzi rozpoczął sylwestrową zabawę. Jeden z chłopaków wcisnął mi do rąk drinka. Upiłam łyk, krztusząc się lekko.

- Idziemy na parkiet! - zawołała Ana, łapiąc za mój nadgarstek. Procenty dodały mi odwagi, więc bez zbędnego skrępowania zaczęłam poruszać swoim ciałem.
Po jakiejś chwili mój świat się zatrzymał, gdy przez oszklone drzwi przeszedł brunet z cudownymi niebieskimi oczami. Roześmiany rozmawiał ze swoimi kumplami, popijając Whisky, a ja, jak ta ostatnia idiotka, poczułam motyle w podbrzuszu.
- Wow, niezły jest. - zachichotała Ana do mojego ucha.
- Daj spokój. - skarciłam ją speszona.
- Patrzy na Ciebie.
- To masz zwidy. - mruknęłam.

- Zabaw się dziewczyno. - wywróciła oczami. - W maju będziesz pełnoletnia! - dodała, uśmiechając się zalotnie do przechodzącego obok nas chłopaka. Puściłam tą uwagę mimo uszu, zerkając kąta oka w miejsce, gdzie przed chwilą stał tajemniczy brunet. Nie było go. Westchnęłam ciężko, skupiając się na tańcu. Byłabym naiwna sądząc, że zwróciłby na mnie uwagę. 
- Można? - poczułam na biodrach męskie dłonie. Uniosłam zaskoczona głowę, zatapiając się w pięknym odcieniu niebieskich oczu. Kiwnęłam niepewnie głową. Fala gorąca zalała moje ciało, gdy chłopak przysunął się bliżej mnie i zaczął się poruszać. Uśmiechnęłam się, co odwzajemnił.
Przetańczyliśmy ze sobą kilka piosenek, idealnie wpasowując się w swoje ramiona. Z każdą chwilą jego dłonie były co raz pewniejsze siebie, a ja mu na to pozwalałam. Pierwszy raz w życiu poczułam się taka ważna, zauważona, doceniona. A gdy niespodziewanie mnie pocałował ... świat przestał dla mnie istnieć.

Nawet nie wiem w którym momencie znaleźliśmy się w jednym z pokoi na górze, zdejmując z siebie nawzajem ubrania. Opadłam plecami na posłanie, przejeżdżając dłonią po jego umięśnionym torsie. Chłopak zadrżał i z czułością ucałował moje usta.
- Mmm ... masz ...
- Mam. - szepnął wyciągając z kieszeni spodni szeleszczące opakowanie. - Szczęśliwego Nowego Roku. - dodał zatapiając się we mnie. Jęknęłam z przyjemności, a w oknie rozbłysły się fajerwerki ...


- Mamusiu? - zaspany głosik Theo ocknął mnie ze wspomnień. - Chyba zaspałem. - jego usta wygięły się w podkówkę.
- Wprost przeciwnie kochanie. - wzięłam go na ręce i podeszłam do okna. - Popatrz. Fajerwerki na Ciebie zaczekały. - uśmiechnęłam się, spoglądając na niego uważnie. W jego zafascynowanych oczach, odbijały się kolorowe światła.

W jego cudownych niebieskich oczkach.

***

Dziękuję wam bardzo za miłe słowa :) Cieszę się, że ta historia przypadła wam do gustu, choć jest to dopiero początek!


sobota, 15 grudnia 2018

2. Nie jestem dziewczyną, którą chciałbyś poznać.

Trzy lata później ...

- Mamusiu, pięknie wyglądas. - usłyszałam za sobą ukochany głosik mojego skarbu. Oderwałam się od wpatrywania w moje odbicie lustrzane, po czym odwróciłam się do niego z uśmiechem. - Jak księznicka.
- Dziękuję za komplement. Prawdziwy z Ciebie dżentelmen. - pogładziłam z czułością jego włosy. Dostrzegłam w jego oczkach przygnębienie, związane z moim wyjściem. Nie lubił gdy zostawiałam go z gosposią, a ja sama żegnałam go z ciężkim sercem. Szczególnie w taki dzień jak Boże Narodzenie. Jednak nie miałam innego wyjścia. Musiałam towarzyszyć Daniemu podczas ślubu jego znajomego.
- Musis iść? - zapytał z nadzieją.
- Muszę kochanie. - uklękłam na przeciwko niego. Trzylatek spuścił smutno swój wzrok, doprowadzając do bólu w moim sercu. - Przecież lubisz panią Rosę. Jest dla Ciebie bardzo miła. Nie możemy zdenerwować wujka.
- Bo nas wyzuci?
- Tak. - szepnęłam, przytulając go do siebie. Z każdym dniem było mi co raz ciężej. Z każdym dniem uzależniałam się co raz bardziej od brata, który na każdym kroku powtarzał, że do niczego się nie nadaję. Kto wie, może miał rację. Nie potrafiłam znaleźć porządnej pracy, która zapewniłaby mi utrzymanie. A dług wobec Daniego co raz bardziej się pogłębiał.
- Nie niańcz go, to już duży chłopak. - w progu mojej sypialni stanął Dani Martin we własnej osobie. Theo odsunął się ode mnie, po czym usiadł grzecznie przy stoliku i zaczął malować.
- Ma tylko trzy lata. - westchnęłam.
- Nie sika w pampersa, potrafi się ubrać i wziąć jedzenie z lodówki. Nie rób z niego cioty. - parsknął zakładając marynarkę. - Pospiesz się. Zaraz wychodzimy. - kiwnęłam jedynie głową, po czym ucałowałam Theo w główkę. Chwyciłam torebkę i raz jeszcze zerknęłam na swoje odbicie w lustrze. Cudowna granatowa suknia opinała moje ciało, a zakręcone na końcach włosy opadały kaskadą na plecy. Gdyby sytuacja była inna, z mojej twarzy nie schodziłby uśmiech na ten widok. 
Ślub miał odbyć się w starym kościele pod Madrytem. Jadąc na miejsce, spoglądałam przez szybę na mijające krajobrazy. Nie rozumiałam w jakim celu Dani przyjął to zaproszenie. Nie lubił takich uroczystości, a po za tym, nie miał kto mu towarzyszyć. Wiedziałam jedynie, że panem młodym był piłkarz Atletico.
Miejsce ślubu robiło wrażenie. Przekroczyłam próg świątyni, rozglądając się zaciekawiona wokół. Dani pociągnął mnie do ostatniej ławki, dzięki czemu miałam najlepszy widok na wszystko i wszystkich. Byłam otoczona podekscytowanymi i szeroko uśmiechniętymi ludźmi, którzy po chwili odwrócili swoje głowy w kierunku wchodzącej do kościoła parze z dzieckiem. Młoda dziewczyna, mniej więcej w moim wieku, trzymała na rękach kilkumiesięczną dziewczynkę. Towarzyszył jej chłopak z artystycznym nieładzie na głowie. Idąc nawą, kiwała na powitanie przybyłym gościom.
- Najmłodsza smarkula Butragueño. - mruknął mój brat. Zaskoczona oderwałam wzrok od pary z dzieckiem, przenosząc go na Daniego. - Siostra panny młodej. Nie mam pojęcia co kierowało Saulem, żeby wiązać się z Madridistką.
- Może miłość?
- Niezły żart. - parsknął, a po chwili zazgrzytał zębami, gdy kilku młodych mężczyzn w garniturach weszło do środka. - W ten sposób wylądowaliśmy w jednym pomieszczeniu ze składem Realu Madryt. - zmierzył ich wściekłym spojrzeniem. Kątem oka spoglądałam jak zajmują swoje miejsca, wyglądając przy tym niczym modele Hugo Bossa. - Jest i pan młody. - poinformował mnie, odrywając moje myśli od wpatrywania się w profil jednego z nich.
Wzdłuż ławek szedł znany mi mężczyzna z dumną matką u swojego boku. Odpowiadał na uśmiechy wszystkich gości, aby na sam koniec wziąć na ręce kilkumiesięczną dziewczynkę i ucałować jej czoło. Dziecko przyczepiło się do jego szyi, nie chcąc puścić.
- To jego córka? - zapytałam zaskoczona.
- Nie wspominałem, że ślub jest połączony z jej chrzcinami?
- Nie. - mruknęłam pod nosem, nie odrywając wzroku od uroczej sceny. Poczułam ukucie zazdrości w sercu, ponieważ mojemu dziecku nie było dane zaznać ojcowskiej miłości.
Wszystkie szepty ucichły, gdy próg kościoła przekroczyła panna młoda, trzymając wzruszonego ojca pod ramię. Byłam pod wrażeniem jej sukni, która była skromna, ale wręcz emanowała pięknem. Jedyną jej ekstrawagancją był długi tren. Dziewczyna nie miała welonu, a jedynie uroczo upięte włosy. Wyglądała idealnie, a szczęście wręcz od niej biło.
Ojciec, zanim puścił jej dłoń, powiedział coś Saulowi. Młody mężczyzna pokiwał posłusznie głową, rozbawiając swoją narzeczoną. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Co chwilę wymieniali się pełnymi miłości spojrzeniami, trzymając za dłonie. Jednak to nie oni skradli całe show.
Owoc ich miłości, siedząc niecierpliwie na rękach swojej cioci, spoglądał na mężczyzn siedzących zaraz za nimi. Co chwile z ust dziewczynki wydobywał się pisk radości, gdy któryś z nich zrobił śmieszną minę.
Potem wszystko wydarzyło się dość szybko. Przysięga małżeńska, która była niesamowicie wzruszająca, a następnie chrzest małej Sofii, która z oburzeniem spoglądała na księdza, który ośmielił się polać jej główkę wodą.
Posłusznie udałam się za Danim przed kościół. Zaczął on witać się ze znajomymi ludźmi, a następnie wdał się z nimi w dyskusję. Stałam obok, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nienawidziłam takich sytuacji.
- Ja wiedziałam Asensio, że z Tobą jest coś nie tak! - usłyszałam za swoimi plecami rozbawiony kobiecy głos. Zaciekawiona odwróciłam głowę. - Ale żeby przyjść na ślub mojej siostry w towarzystwie mojego kumpla z ławki? Hermoso, wydoroślałeś! - dziewczyna rzuciła się na szyję jednego z mężczyzn.
- Ty za to jak zwykle pyskata, Butragueño. - odpowiedział jej rozbawiony. Zadrżałam na sam dźwięk tego głosu. - Odriozola, jesteś samobójcą. Co Ty w niej widzisz?! - zwrócił się do jej partnera.
- Ma swoje zalety.
- Jest dla mnie jak siostra, więc to niesmaczne.
- Oh, powiedz że wyładniałam!
- Cycki Ci urosły.
- Ty i te Twoje komplementy. - pokręciła zażenowana głową.
- Kobiety nie narzekają. - odwrócił swoją głowę w stronę wyjścia z kościoła, gdzie pojawili się państwo młodzi ze swoją córeczką. Ja jednak nie miałam siły, aby pójść w ślad za jego wzrokiem. Spanikowana wpatrywałam się w znajomą twarz.

W twarz ojca mojego dziecka.

*

Złożyłem nowożeńcom życzenia, ściskając Leire za wszystkie czasy. Jej zaproszenie sprawiło mi ogromną radość, mimo że nasz kontakt został nadszarpnięty podczas mojego pobytu w Katalonii. Byłem kumplem Nati, więc spędzałem w ich domu dużo czasu. Szczególnie gdy Leire wzięła w swoje ręce korepetytowanie takiego głąba jak mnie. Z kolei z Saulem i Alvaro grałem w młodzieżówkach, więc znaliśmy się doskonale. Dziewczyny nie mogły lepiej trafić.
- Cała Leire. - uśmiechnąłem się do małej Sofii, siedzącej dumnie na kolanach Asensio. - Chociaż ten błysk cwaniactwa ma po tatusiu.
- Nie bajeruj Hermoso, tylko spowiadaj się jak na spowiedzi. - mruknęła Nati, poprawiając dziecku opaskę. - Wracasz w styczniu czy nie?
- Jeszcze nic nie podpisałem. - wyszczerzyłem się do niej.
- Odpowiedź jej tak albo nie, w innym wypadku nie będę miał życia. - zażartował Odriozola, na co Nati prychnęła obrażona. Nic się nie zmieniła. - Jeśli będzie chodziła w tą i z powrotem po mieszkaniu, dumając nad Twoim przypadkiem, to sam osobiście zmuszę Cię do podpisania papierów.
- Mamy braki w obronie Hermoso! - wręcz pisnęła.
- Przyznaj się, nasłał Cię ojciec, żebyś go przekonała. - dodał swoje trzy grosze Asensio. Dziewczyna nie odpowiedziała, a jedynie wpatrywała się we mnie z pytaniem w oczach.
- Ugh, kupuj koszulkę z moim nazwiskiem. - westchnąłem. Nati pisnęła, a po chwili wisiała na mojej szyi. Zaczęliśmy się śmiać, ponieważ mała Sofia poszła w ślady cioci i też zaczęła piszczeć z uciechy.
Przeprosiłem towarzystwo, po czym udałem się do łazienki. Przyjęcie co raz bardziej się rozkręcało, a wokół biegały rozradowane dzieciaki. Żartowaliśmy z Marco, że ten ślub przypomina Derby Madrytu. Real Madryt i Atletico pod jednym dachem. Myśl, że znów będę mógł się nazywać piłkarzem Los Blancos sprawiała mi ogrom radości, jak i dumy. Wracałem w zimowym okienku i zamierzałem zostać tu na bardzo długo.
Chcąc się przewietrzyć, wyszedłem na obszerny taras. O dziwo był pusty, nie licząc dziewczyny opartej o balustradę i rozmawiającej przez telefon. Zmierzyłem uważnym spojrzeniem jej sylwetkę, mając wrażenie, że jest mi znajoma. Gdzieś już musiałem widzieć te urocze kształty. Może to jedna z przyjaciółek Leire?
- Zjadł kolację? - spytała dziwnie zatroskanym głosem. - W szafce w kuchni zostawiłam syrop. Narzekał, że go boli gardło.
Nie chciałem podsłuchiwać, jednak jej głos sam do mnie dolatywał. Idąc w jej ślady, oparłem się o balustradę kilka kroków dalej. Wyciągnąłem swój telefon, odpisując na wiadomości.
- Obiecałam mu, że obejrzy Opowieść Wigilijną z Kaczorem Donaldem. Ale potem ma iść prosto do łóżka. - zmarszczyłem czoło, spoglądając na nią katem oka. Dziewczyna miała z dwadzieścia lat, to niemożliwe, aby była zatroskaną mamuśką. - Proszę mu przekazać, że ... - dopiero w tej chwili dostrzegła moją obecność. Widziałem już różne reakcje na moją osobę, ale błyskawiczna bladość na twarzy była nowością. - Przepraszam, muszę kończyć.
- Nie podsłuchiwałem. - posłałem w jej stronę swój firmowy uśmiech, podnosząc ręce w geście poddania. Dziewczyna była kompletnie niewzruszona. - Znamy się? - wypaliłem, przyglądając się uważnie jej twarzy.
- Każdej to mówisz? - mruknęła pod nosem.
- Woah Woah ... nie było pytania. - parsknąłem.
- Nie jestem dziewczyną, którą chciałbyś poznać. A Ty nie jesteś facetem, którego ja chciałabym poznać. - posłała mi surowe spojrzenie, od którego poczułem dreszcz na kręgosłupie. Wydawała się być zimna niczym lód, a jednak bił od niej gorąc. A może to mi się podniosła temperatura.
- Masz o sobie wysokie mniemanie, bo przecież Cię nie podrywam. - przechyliłem głowę, spoglądając w jej oczy. Cholera jasna, na prawdę była znajoma! - Więc nie musisz mi dawać kosza.
- Myśl sobie co chcesz. Skoro masz się poczuć lepiej. - wzruszyła ramionami, uciekając wzrokiem na wszystkie strony. - A teraz przepraszam, ale chciałam przejść.
- Chcę tylko Twoje imię.
- Po co? - uniosła zaskoczona brew.
- Żebym je dopasował do odpowiedniej osoby z mojej przeszłości. Musiałem coś Ci zrobić, skoro na mnie warczysz. - założyłem ręce na klatce piersiowej, spoglądając na nią z góry. - Zapewne jakieś głupstwo.
- Carmelita. Mogę przejść?
- Chrzanisz. - parsknąłem.
- Ainhoa. I tak Ci to gówno mówi. - minęła mnie ostentacyjnie, zostawiając z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Cholera, nie znałem żadnej dziewczyny o takim imieniu!

*

Spanikowanym spojrzeniem omiotłam salę pełną gości. Miałam nadzieję, że uda mi się zasymulować przed Danim ból głowy, a jednak nigdzie nie mogłam go dostrzec.
Nie byłam przygotowana na konfrontację z ojcem mojego syna, dlatego czułam jak powoli tracę grunt pod nogami. Emocje wzięły nade mną górę. Zamiast udać kompletnie obojętną, zaatakowałam go, wzbudzając w nim niepotrzebną ciekawość. Podświadomie to jego obarczałam winą za moją sytuację życiową. Do dzisiaj pamiętałam pytanie, które mu zadałam podczas naszej wspólnej nocy. Zanim do czegokolwiek doszło, upewniłam się, że jest odpowiednio zabezpieczony. Był.
Usiadłam przy stoliku, popijając wodę. Kiedyś obiecałam sobie, że nigdy nie nazwę Theo wpadką. Był cudem. Moją małą gwiazdką z nieba. I chociaż oddałabym wszystko, aby móc go wychowywać w lepszych warunkach, musiałam ponieść konsekwencję mojego nastoletniego życia.
Zawsze wiedziałam, że jest podobny do ojca. Jednak dzisiaj przekonałam się, że był jego małą kopią. Kolor włosów, oczu, te same rysy ... ten sam uśmiech. Westchnęłam ciężko, przymykając powieki.
Koniec z tym. Wstałam gwałtownie, chwytając za swoją torebkę. Jeśli nie znajdę Daniego, wyjdę sama z przyjęcia. I tak nie jestem mu do niczego potrzebna. Nie mogłam zaryzykować. W końcu mężczyzna mógłby przypomnieć sobie jakiś szczegół z tamtej nocy.
Idąc żwawym krokiem przed siebie, przypomniałam sobie co powiedziała siostra panny młodej. Hermoso. Powiedziała do niego Hermoso. Nadal nie wiedziałam kim jest, ale przynajmniej znałam jego nazwisko. Chociaż nie było mi to do niczego potrzebne.
- ... nie udawaj cnotliwej. Wszyscy wiedzą, że słynna pani dziennikarz dawała dupy na prawo i lewo! - usłyszałam przesiąknięty złością głos brata. Zatrzymałam się gwałtownie, dostrzegając go w towarzystwie ładnej blondynki.
- Zważ na słowa. - syknęła w jego twarz. - Dalej nie możesz się pogodzić z naszym rozstaniem? Dani, to było pięć lat temu! Zresztą, o jakim związku ja mówię! To był tylko romans!
- Czyli dobrze powiedziałem!
- Jest tu mój narzeczony, który jest policjantem. Więc jeśli nie chcesz problemów, to się do mnie nie zbliżaj. - ostrzegła go. - To ślub mojej siostry! Zniszcz go, a osobiście Cię zamorduję!
- Posłuchaj Raquel. - warknął chwytając ją za nadgarstki.
- Puść mnie! Jesteś podpity!
- Dani co Ty ... - chciałam się wtrącić.
- W tej chwili ją puszczaj, bo ze mną będziesz miał do czynienia. - poczułam męskie dłonie na ramionach, które odsunęły mnie ostrożnie na bok.
- Mario, idź po Fernando. - dopiero teraz dostrzegłam w kobiecie Raquel Butragueño, prezenterkę telewizyjną. W mig połączyłam wszystkie fakty.
- Słyszałeś co powiedziałem? - podszedł do mojego brata z wyzwaniem wymalowanym na twarzy. - Taki z Ciebie kozak, a nie potrafisz uszanować kobiety? Poszarp się z kimś kto jest Tobie równy! - jednym ruchem wyrwał kobietę ze szponów mojego brata i zasłonił swoim ciałem.
- Nie wtrącaj się szczylu. - syknął mu w twarz.
- Grzecznie Cię proszę, opuść przyjęcie weselne mojej przyjaciółki. - powiedział w miarę spokojnie. - Chyba że potrzebujesz pomocy, to z chęcią Ci jej udzielę.
- Spokojnie, już go zabieram. - weszłam pomiędzy nich.
- Jesteś z nim? - zaskoczony Hermoso zmarszczył czoło, przenosząc swój wzrok ze mnie na Daniego i z powrotem.
- Masz jakiś problem?
- Dani! - skarciłam brata. - Wracamy do domu.
- Nie mów mi, co mam robić. - syknął w moją twarz.
- Proszę Cię, chodźmy stąd. - szepnęłam.
- Nigdzie z nim nie idziesz. - usłyszałam za sobą stanowczy głos Hermoso. Dani zacisnął wściekle swoje pięści, patrząc na niego z furią. - Jest kompletnie pijany!
- Mario ma rację. - wtrąciła Raquel.
- Dam sobie radę. - zapewniłam ich.
- Idziemy. - poczułam szarpnięcie na nadgarstku. Hermoso chciał zareagować, jednak pokręciłam głową, dając mu niemą prośbę o niewtrącanie się. Posłusznie udałam się za Danim, mając nadzieję, że już nigdy nie będzie mi dane spojrzeć tym ludziom w oczy.

***

Tak jak wam wspominałam, nie pożegnałyśmy się z Leire i Nati :) Mogłyście szansę "zobaczyć" ślub tej pierwszej i Saula oczami Ainhoy. Jedna z nich odegra dość ważną rolę w życiu naszej głównej bohaterki :)

niedziela, 9 grudnia 2018

1. M jak Mario.

Madryt, rok 2016.

Uczucie niezręczności, które pojawiało się za każdym razem, gdy przekraczałem dom rodziny Zidane, było wręcz przytłaczające. Świadomość stąpania po prywatnym terenie słynnego Zizou, była nie do opisania. Onieśmielało mnie tu wszystko, włącznie z panią Veronique, z uśmiechem zapewniającą nas o tym, że możemy się tu czuć jak we własnym domu. A to wszystko w powodu mojej przyjaźni z Enzo, najstarszym ich synem.
W rezerwach Realu Madryt pojawiłem się mając dziesięć lat. Wejście do tego świata było dla mnie wręcz magiczne. Nie było łatwo, ale dzięki mojemu uporowi oraz pewności siebie, powoli awansowałem szczebel po szczeblu, aby na koniec dostać szansę na trenowanie z pierwszą drużyną. Marzyłem o byciu podstawowym zawodnikiem, a gra u boku Sergio Ramosa, byłaby dla mnie szczytem szczytów! Jednak aby to osiągnąć, potrzebowałem doświadczenia.
- Czyli Barcelona? - mruknął pod nosem Enzo, kładąc przede mną puszkę Pepsi. - Asensio mówił, że nie ma lepszego miejsca do wybicia się w La Lidze niż RCD Espanyol.
- Rozmawiałem z nim przed podjęciem decyzji. - przyznałem, wzdychają ciężko. - To najwyższa pora, abym postawił kolejny krok w mojej karierze. Rezerwy już mi nie wystarczają, potrzebuję większych wyzwań. A po za tym, jak doskonale wiesz, zarząd bardziej skupia się na wypożyczonych zawodnikach i ich postępach. Chociaż trudno mi będzie was zostawić.
- To urocze, Hermoso. - wyszczerzył się. 
- Niby z kim tam będę imprezował? - zniżyłem głos, aby ta informacja nie dotarła przez przypadek do matki przyjaciela. 
- Teraz mówisz jak Ty.
- Ja w Barcelonie, Marcos w Vitorii, a Ty w Madrycie. - przeczesałem swoje włosy. - Nasze trio rozpadło się jak domek z kart. 
- Pamiętasz co sobie obiecaliśmy?
- Gdy pierwszy raz się schlaliśmy? - parsknąłem śmiechem, na co przyjaciel wywrócił zirytowany oczami. - Wiem, wiem. Mamy zrobić wszystko, aby za parę lat zagrać razem w pierwszym składzie Realu Madryt. A potem zrobić imprezę godną Kac Vegas. 
- Marcos odpada. Nie widzi świata poza Patricią.
- Zakochany baran. - mruknąłem.
- I kto to mówi? - zironizował. - Prowadziłeś śledztwo w poszukiwaniu laski, którą przeleciałeś. Z dwojga złego wolę zakochanego Marcosa. Patricia jest prawdziwa, a nie wyimaginowana.
- Kretynie, to było ponad rok temu! - rzuciłem w jego stronę poduszką. - I to nie miało nic wspólnego z zakochaniem. To był po prostu najlepszy seks w moim życiu. 
- A jednak Ci zwiała. - parsknął.
- Nie zrobiłaby tego, gdyby nie ten ćwierćinteligent Ruben, któremu musiałem natychmiastowo pomóc. Opuściłem pokój dosłownie na chwilę, a gdy wróciłem, zastałem puste łóżko. Nawet nie zdążyłem zapytać o jej imię.
- Było zapytać zanim wepchnąłeś język do jej ust.
- Czepiasz się szczegółów.
- Ja się czepiam szczegółów? - aż się biedaczysko zapowietrzyło. - Wypytywałeś wszystkich o dziewczynę z wytatuowanym "M" na ręce, bo nic więcej nie potrafiłeś o niej powiedzieć!
- Uwierz, pewne rzeczy wolałem zostawić dla siebie. - aż mi się gorąco zrobiło na samo wspomnienie. 
- Może byłeś beznadziejny i wolała zwiać?
- To nie był szybki numerek. Doszła parę razy.
- Nie było pytania!
- Po za tym, czy to nie interesujące, że akurat M miała wytatuowane? M jak Mario. - wyszczerzyłem się, opierając nonszalancko o oparcie kanapy. 
- Ma jak Mama. M jak Miguel. M jak Mariano. M jak ...
- Zamknij się Enzo. Psujesz chwilę.

***

Nuciłam kołysankę, tuląc do siebie mojego kilkumiesięcznego synka. Ostatnia majowa noc była chłodna. Siedziałam przed domem należącym do mojego przyrodniego brata, otulając chłopca moją kurtką, dając mu jako takie poczucie ciepła.
Światła samochodowe padły na moją skuloną sylwetkę. Podniosłam głowę, mrużąc powieki przed ich blaskiem. Z taksówki wysiadł Dani Martín we własnej osobie. Ze wściekłością trzasnął drzwiami, po czym kopnął leżący na chodniku kamień. A ja zadrżałam ze strachu.
Z każdym jego zbliżającym się krokiem, miałam pewność, że przesadził dzisiaj z alkoholem. Byłam na to wyczulona jak mało kto. Jednak musiałam pokonać ten strach. Poniżyć się. Dla dobra Theo.
- Nie daję dzisiaj datków dla żebraków. - mruknął pod nosem, dostrzegając mnie. Niepewnie się podniosłam, mocniej przytulając do siebie przysypiające dziecko. Dani zmierzył je uważnym spojrzeniem. - I nie wmówisz mi, że to moje!
- Dani, to ja. Ainhoa. - wyszeptałam, spoglądając na niego niepewnie.
- Jaka Ainhoa? - czknął.
- Twoja siostra.
- Moja siostra nie żyje. - syknął wściekle. - I miała na imię Miriam! - spuściłam głowę, czując ból w sercu. To na jej pogrzebie ostatni raz widziałam się z bratem. Jako jedyna zaakceptowała moje istnienie i próbowała w jakiś sposób pomóc. - Ty jesteś jedynie błędem naszego ojca, przez który rozwaliła się nasza rodzina!
- Dani, wiem że mnie nienawidzisz, ale błagam Cię, musisz mi pomóc. - odważyłam się spojrzeć na niego załzawionymi oczami. Byłam w stanie paść przed nim na kolana, aby tylko udzielił mi schronienia. - Wyrzucili mnie z mieszkania. Gdy opieka się o tym dowie, odbiorą mi Theo!
- Co mnie obchodzi Twój bękart? Taki sam jak Ty! - warknął, szukając po kieszeniach kluczy. - Taka sama jak matka. Nie potrafiłaś się zabezpieczyć? Nie uczą was tego w tych slamsach? - mówił dalej, a ja słuchałam tych wszystkich krzywdzących słów ze łzami spływającymi po moich policzkach.
- Miriam chciała mi pomóc. - chwyciłam się ostatniej brzytwy, zaciskając mocno powieki. Oczekiwałam uderzenia w policzek, wiedząc jak ważną osobą była dla niego nasza siostra. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dani stał w tym samym miejscu, zaciskając swoje pięści. Wściekłość wręcz od niego biła!
Nagle Theo poruszył się niespokojnie w moich ramionach i uniósł swoją główkę. Spojrzał zaciekawiony na Daniego, a po chwili wtulił się zawstydzony w moją szyję. Mój brat wypuścił głośno powietrze i przekręcił klucz w zamku. Otworzył szeroko drzwi, przytrzymując je.
- Właź, zanim się rozmyślę. - warknął. Bez słowa znalazłam się w przytulnym i ciepłym holu. - Zostajecie tu, zanim nie znajdziesz pracy i nowego mieszkania. W trybie natychmiastowym! I nie chcę słyszeć żadnego płaczu smarkacza, zrozumiano? - pokiwałam głową niczym żołnierzyk. Z uwagą obserwowałam jak próbuje zdjąć swoje buty, co w jego stanie było dość trudnym zadaniem.
- Dziękuję. - wyszeptałam.
- Co za zjebany dzień. - nie zwrócił nawet uwagi na moje słowa, a jedynie udał się w stronę kuchni połączonej z salonem. Poszłam niepewnie za nim, rozglądając się wokół. - Mieliśmy szansę z nimi wygrać, rozumiesz? Przegraliśmy przez jebane karne! - walnął pięścią w blat stołu. Chciałam mu zwrócić uwagę na słownictwo w towarzystwie Theo, jednak wolałam nie ryzykować. - Zdobyli jebaną La UnDecimę! Znowu naszym kosztem! A na koniec ... proszę bardzo! - machnął ręką w moją stronę. - Zostałem nianią!
Przypomniałam sobie nagle o finale Ligi Mistrzów, który miał miejsce kilka godzin temu. Dwie ekipy z Madrytu, najwięksi wrogowie, znów stoczyli bój o upragnione trofeum. Nie znałam wyniku, jednak widząc w jakim stanie znajduje się mój brat, zrozumiałam że Atletico poniosło klęskę. Cała stolica żyła tym wydarzeniem.
- Nie będę Ci przeszkadzać. Po prostu powiedz mi, gdzie mam ...
- Drugie drzwi na prawo. - wskazał palcem schody. Kiwnęłam głową, udając się w tamtą stronę. Postawiłam krok na pierwszym schodku ... - Masz jakieś pieniądze? - zapytał niespodziewanie. Stanęłam jak wryta. - Masz ze sobą tylko plecak i pieprzonego pluszaka. Ten mały chyba musi coś jeść, a co najważniejsze ... to jedzenie musi się potem też gdzieś znaleźć. - skrzywił się na wzmiance o pampersach.
- Nie mam dużo, ale ... gdybyś mógł ... oddam Ci wszystko!
- Boże, za co? - jęknął kładąc głowę na blacie stołu. Ostrożnie weszłam na schody, znikając z zasięgu jego wzroku. Czułam ogromny wstyd związany z moim poniżeniem. Gdyby nie Theo, nigdy bym się na to nie odważyła.
Dani mnie nienawidził, czemu niekoniecznie się dziwiłam. Kobieta, która mnie urodziła, perfidnie rozwaliła małżeństwo jego rodziców, zachodząc w ciąże. Wykorzystywała mnie do pobierania od mężczyzny pieniędzy za milczenie. Szantażowała go wyjawieniem prawdy o ich romansie. Ja byłam jedynie pionkiem w ich chorej grze. Do chwili, aż prawda wyszła na jaw.
Umieściła mnie w sierocińcu bez mrugnięcia okiem. Zostawiła samą jak palec. Dopiero po latach pojawiła się Miriam, chcąca mi pomóc, wyrwać mnie stamtąd. Jednak ją odrzuciłam. Nie chciałam jej współczucia i litości.
Wiadomość o ciąży spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Idealny prezent na osiemnaste urodziny! Zniszczyłam swoje życie na samym jego początku. Nie chciałam tego dziecka i właśnie to oznajmiłam Miriam, gdy stanęłam przed jej drzwiami. Namówiła mnie, abym je urodziła. Powiedziała, że to ona się nim zajmie i stworzy mu dom. Kupiła mieszkanie, w którym mnie ulokowała. A potem wydarzył się ten okropny wypadek. Życie odebrało mi jedyną osobę, której na mnie zależało.
A gdy urodził się Theo ... gdy na niego spojrzałam ... gdy go dotknęłam ... nie mogłam go zostawić. Miriam to przewidziała. Dała mi szansę na pokochanie go. Nie mogłam jej zawieźć!
Jednak życie kolejny raz pokazało mi swoje okrutne oblicze. Skończyły się moje oszczędności, nie mogłam podjąć pracy z powodu Theo, a o pomoc bałam się poprosić, nie chcąc, aby ktokolwiek mi go odebrał. Wtedy przypomniałam sobie o kopercie, którą mimochodem zostawiła Miriam. Z adresem Daniego w środku.
Opuszkami palców dotknęłam zdjęcia wiszącego na ścianie. Dani z mikrofonem w ręce. Na środku sceny. Dani Martín. Wokalista najsłynniejszego zespołu muzycznego w Hiszpanii. Mój starszy brat, dla którego byłam złem wcielonym. Pomógł mi jedynie ze względu na pamięć o Miriam. Jednak byłam mu za to niezwykle wdzięczna.
Ułożyłam chłopca na szerokim łóżku, po czym ostrożnie zajęłam miejsce obok. Ucałowałam z czułością w czółko i pogładziłam po główce.
- Nikt Cię nigdy nie skrzywdzi, skarbie. Dam Ci całą moją miłość. Nikt się tak nie liczy jak Ty.

***

Przyznam wam szczerze, że taki napływ weny miałam przy tworzeniu historii o Saulu i Leire. Gdy tylko mam chwilkę wolną, siadam i piszę. A gdy nie mam chwilki wolnej, to mnie nosi, że nie mogę pisać :)

Mam nadzieję, że polubicie rodziców Theo, a on sam skradnie wasze serca :) Bo takie ma tutaj zadanie! 

niedziela, 2 grudnia 2018

Prolog

Myślę, że część mnie wiedziała od chwili, gdy go ujrzałam, że tak się stanie. Nie chodzi o to co powiedział albo o coś, co zrobił. Wystarczyło, abym znalazła się w zasięgu jego wzroku, by całkowicie stracić równowagę w swoim życiu. Te nieziemskie oczy oraz diabelski uśmieszek do dziś śnią mi się po nocach. I nie tylko. Prześladowały mnie na co dzień.
Nie znałam jego imienia, ale doskonale pamiętałam dotyk jego rąk na moim ciele. Nie wiedziałam skąd pochodził, ale doskonale pamiętałam smak jego namiętnych ust. Nie wiedziałam o nim nic, a jednak podarował mi najpiękniejszą noc w moim beznadziejnym życiu.


Jednak nie byłam jego kopciuszkiem.
Ani ostatnim kawałkiem nieułożonych puzzli.
Nie byłam taka, jaką ktoś mógłby sobie wymyślić.
Może on się pomylił.
A może to nie była ta chwila.
Bo oto jestem ja.
Wystraszona, ale zdecydowana.
Gatunek na wymarciu.
Tak prawdziwa jak brutalne życie.

Z bagażem doświadczeń.
Z popełnionymi błędami.
Które okazały się być światełkiem w mroku mojego życia.

***

Ktoś chętny do wyrażenia opinii? :)