sobota, 30 marca 2019

26. Pozwól mi.

- Puchar Króla jest w Madrycie! - wrzasnął na całe gardło Sergio Ramos, po czym z impetem zjechał z ogromnej dmuchanej zjeżdżalni. Siedząca obok mnie Pilar Rubio wzniosła oczy ku niebu, zapewne błagając niebiosa o więcej cierpliwości do swojego męża. Zresztą, sama pokręciłam z politowaniem głową, gdy w ślad za swoim kapitanem udał się Mario. A potem Marcos i cała reszta "dużych chłopców".
- Tatuś głuptasek. - zachichotał Theo. - Psecies to dla dzieci.
Przyjęcie urodzinowe Sergio Juniora powoli dobiegało końca. Dzieciaki już dawno popadały ze zmęczenia, co błyskawicznie wykorzystali ich tatusiowie. Miałam wrażenie, że lepiej bawią się na dmuchanej zjeżdżalni niż ich potomkowie. Od paru dni świętowali odniesione zwycięstwo w finale Pucharu Króla i chyba przestać nie zamierzali. A powinni, ponieważ już za tydzień wybierali się do stolicy Francji.
- Chyba pozazdrościli wam dobrej zabawy. - Patricia puściła oczko mojemu synowi. Trzylatek posłał jej zmęczony uśmiech, wtulając się w moje ramiona. Parę minut temu wdrapał się na moje kolana i zaczynał przysypiać. - Dzień pełen wrażeń dał mu nieźle w kość.
- Tak, będziemy się już zbierać. - westchnęłam biorąc go na ręce. - O ile mój większy chłopiec oderwie się od zabawy. - dodałam rozbawiona. Swoje kroki skierowałam w stronę Mario, który prowadził z Marcosem ożywioną dyskusję. Na nasz widok, momentalnie ją przerwali. - Nie chcę wam przeszkadzać, ale ktoś tu odpłynął.
- Daj mi go. - Mario wyciągnął ręce po syna. - Nie noś go bez potrzeby. Jest co raz cięższy. - zauważył z troską.
- Ja o czymś nie wiem? - Marcos zmierzył nas podejrzliwym spojrzeniem. Mario wywrócił zirytowany oczami, a ja poczułam jak na moje policzki wkrada się rumieniec. - Ok! Nie było pytania!
Pożegnaliśmy się z całym towarzystwem, dziękując gospodarzom za zaproszenie. Sergio i Pilar okazali się być bardzo sympatycznymi ludźmi, otwartymi na nowe znajomości. Dyskomfort, związany z przebywaniem ze sławnymi ludźmi, zniknął niczym za dotknięciem magicznej różdżki.
- I jak? - zagadnął Mario, gdy przejeżdżaliśmy przez Centrum Madrytu. Oderwałam wzrok od szyby i spojrzałam na niego uważnie. - Dobrze się bawiłaś? Tego cwaniaka z tyłu nawet pytać nie muszę. Małe Ramosy zrobią nam z dziecka niezłego łobuza. - parsknął śmiechem.
- Ma to w genach. - wyszczerzyłam swoje ząbki.
- Nie dam Ci dojść z powodu tej aluzji. - pogroził mi palcem, a ja uchyliłam zszokowana usta. Bezczelny typ! - Zapytał mnie, czy jeśli będzie grzeczny, to urządzimy mu takie samo przyjęcie urodzinowe. Ze zjeżdżalnią. Podkreślił, że już ma cztery lata. - uśmiechnął się pod nosem, nie odrywając wzroku od jezdni.
- Do października jeszcze sporo czasu. - zauważyłam.
- Obiecałem na honor ojca, że zjeżdżalnia będzie.
- Dla niego czy dla Ciebie? - zachichotałam.
- Doigrałaś się. Jeszcze dzisiaj będziesz mnie błagała o litość. - zgasił silnik, po czym wbił we mnie pełne aluzji spojrzenie. Prychnęłam rozbawiona, po czym opuściłam samochód.

Gdy Mario kładł Theo spać, ja postanowiłam wziąć orzeźwiający prysznic. Czułam lekkie zmęczenie, jednak to była zbyt wczesna pora, aby udać się do łóżka. Zresztą, musiałam nareszcie przeprowadzić z Mario poważną rozmowę dotyczącą Daniego. Zbierałam się do tego od dobrych kilku dni. Najpierw był finał w Walencji, który Real Madryt wygrał, a ja nie chciałam psuć Mario tej radości. Potem były przygotowywania do urodzin Sergio Juniora, przez co podekscytowanie Theo sięgało zenitu.
Wiedziałam, że im bardziej będę zwlekać, tym bardziej będzie mi trudno wszystko mu wyjaśnić. Przewidywałam jaka będzie reakcja Mario, dlatego musiałam zrobić wszystko, aby ostudzić jego negatywne emocje.
Zarzuciłam na siebie szlafrok, po czym opuściłam łazienkę. Zaglądnęłam do pokoju Theo, ale ku mojemu zdziwieniu, nie było tam śladu obecności Mario. Z uśmiechem pogładziłam główkę śpiącego syna. Uwielbiał, gdy tata czytał mu na dobranoc, choć sam Hermoso był tym dziwnie speszony. Wolałam nie przeszkadzać im w tych męskich chwilach i taktownie wycofywałam się do swoich obowiązków.
- Tutaj jesteś. - dostrzegłam sylwetkę Mario w przyciemnionym salonie. Stał obok okna, w skupieniu spoglądając na ogród. Ramiona miał dziwnie spięte, jakby dręczyło go coś nieprzyjemnego. - Coś się stało? - chwyciłam go niepewnie za dłoń. Odwrócił głowę w moją stronę.
- Co miało znaczyć pytanie Theo przed snem, dotyczące wizyty u Daniego? - wbił we mnie pełne stanowczości spojrzenie. Przełknęłam ciężko ślinę, czując panikę ogarniającą moje ciało. - Błagam Cię, zaprzecz gdy zapytam czy tutaj był. - syknął.
- Mario, to nie tak ... - jęknęłam. Wyrwał swoją dłoń, oddalając się na drugi koniec salonu. Nerwowo przeczesał swoje włosy, klnąc pod nosem. - Ja na prawdę chciałam Ci powiedzieć, ale nie było okazji. Masz prawo być zły, ale przynajmniej mnie wysłuchaj. Dani jest chory, sam doskonale o tym wiesz ...
- Sam kazałem mu się leczyć. - prychnął. - Ale nie pozwolę, aby Theo brał w tym udział, rozumiesz? Mam chyba prawo wyrazić swoje zdanie na ten temat! W końcu jestem jego ojcem!
- Tak. Masz prawo. - szepnęłam.
- I Tobie też nie pozwalam.
- Słucham?
- Zapomniałaś już o tym, co Ci zrobił?! - podszedł do mnie rozwścieczony. Wiedziałam jednak, że nie zrobi mi krzywdy. - Jak Cię zastraszał i szantażował?! Zapomniałaś, że Cię uderzył?! A Theo? - wskazał ręką w stronę schodów. - Jeszcze chwila, a potrzebowałby psychologa, bo zamknąłby się całkowicie w sobie!
- Nie mogę zostawić go samego. - poczułam jak drży mi głos. - On potrzebuje mojego wsparcia. To wszystko co się wydarzyło, ma też swoje podłoże. Gdybyś mnie wysłuchał, opowiedziałabym Ci wszystko. Zrozumiałbyś.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jest chory. Ale nie oczekuj ode mnie, że bez problemu zgodzę się na Twoje i Theo odwiedziny w szpitalu. Nie i koniec! Możesz nazwać mnie tyranem, mam to gdzieś! - zastrzegł. Poczułam jak łzy napływają do moich oczu. Byłam w sytuacji bez wyjścia, a najgorsze w tym wszystkim było to, że Mario miał swoje racje.
- Pozwól mi. - poprosiłam drżącym głosem.
- Ainhoa ...
- Jest moim bratem.
- Nie jest Twoim bratem! - syknął. -  To jest chory człowiek, który nie potrafi nad sobą zapanować! Nie zaryzykuję Twojego bezpieczeństwa. Nie po tym, co usłyszałem i zobaczyłem! - spuściłam głowę, czując jak po policzkach spływają mi łzy. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? Myślałem, że mi ufasz.
- Ufam. - pociągnęłam nosem.
- Zajebiście mi ufasz. - zironizował. - Może nie nadaję się na głowę rodziny, skoro ukrywasz przede mną tak ważne rzeczy? Najwidoczniej nie potrafię was ochronić!
- To nie prawda!
- Nie? - parsknął. - Zamierzasz wykorzystać Theo do tego, aby ten idiota wziął się za siebie! Za moimi plecami! Czuję się w tym momencie jak kretyn roku! Masz gdzieś moje zdanie, bo cokolwiek bym nie powiedział i tak postawisz na swoim!
- Nie wezmę Theo do szpitala. Obiecuję.
- Ale Ty pojedziesz. - pokręcił zrezygnowany głową.
- Mario, zrozum. - pociągnęłam nosem. - Dani już zawsze będzie dla mnie bratem, bez względu na wyniki DNA. Gdyby Marcos albo Enzo potrzebowali pomocy, ale Cię odpychali, to i tak byś im pomógł!
- Nie porównuj ich ze sobą!
- Chcę żebyś zrozumiał ...
- Nie zrozumiem i doskonale o tym wiesz! To dlatego zwlekałaś z powiedzeniem mi tego wszystkiego. - uchyliłam usta, aby zaprzeczyć, lecz nie dopuścił mnie do głosu. - Chcę wyrazić się jasno. Theo jest moim synem, więc mam prawo zabronić mu kontaktów z tym mężczyzną. Mam nadzieję, że nie zrobisz nic za moimi plecami, bo to równałoby się ze zdradzeniem mnie. - spojrzał na mnie stanowczo. Otarłam łzy, kiwając na zgodę głową. - Nie jesteś moją własnością. Masz prawo do własnych wyborów, dlatego nie zamierzam stać Ci na drodze.
- Ale Mario ...
- Nie mam zamiaru Cię szantażować i uzależniać od siebie.
- Co to znaczy? - spytałam niepewnie.
- To znaczy, że jestem rozczarowany. Byłem pewien, że mówimy sobie o wszystkim. Nie ukrywamy nic przed sobą. Nie przyjmuję Twojego tłumaczenia, że nie miałaś okazji, aby mi o tym powiedzieć. W porównaniu do waszego bezpieczeństwa, wygranie Pucharu Króla jest niczym, rozumiesz?
- Przepraszam.
- To bez znaczenia, bo i tak masz zamiar postawić na swoim. - udał się do holu. Niepewnie ruszyłam jego śladem, patrząc zdezorientowana jak zakłada buty. - Muszę przemyśleć parę rzeczy. Nie czekaj na mnie.
- Mario, proszę Cię. - podeszłam do niego spanikowana. - Zrobię o co tylko nie poprosisz, tylko nie odchodź. - chwyciłam go za rękę. - Masz prawo być na mnie wściekły, ale opowiedziałabym Ci wszystko. - poczułam jak obejmuje mnie mocno. Z nadzieją wtuliłam się w jego tors, wdychając zapach męskich perfum.
- Kocham Cię, wiesz? - wyszeptał z czułością. - I dlatego nigdy Cię nie zostawię. Jestem wściekły, ale tylko na siebie, bo nie zdołałem Cię ochronić. Muszę przez chwilę pobyć sam i z innej perspektywy spojrzeć na to wszystko. Pozwól mi na to. - poprosił. Spojrzałam na niego pełnymi łez oczami. - Wrócę. Obiecuję.

*

- Na pewno nie chcesz drinka? - Marcos postawił przede mną kubek z kawą. Pokręciłem przecząco głową, po czym przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. - Mam też zimne piwo.
- Nie będę zapijał swoich problemów alkoholem.
- Rozumiem. - usiadł obok mnie. - Sam mam brata, więc potrafię postawić się na jej miejscu. Dla Ainhoy to bez znaczenia, że nie mają wspólnego ojca. Wiesz jak jest z rodziną. Możemy się kłócić i wyzywać, ale w sytuacji podbramkowej jedno za drugim wskoczy w ogień.
- Ja to rozumiem Marcos. Na prawdę. - spojrzałem na niego z desperacją. - Ale uderzył ją na moich oczach. Nigdy nie wyrzucę tego widoku z głowy. A Theo? Wymyśliłem bajeczkę o bolącej głowie, żeby jak najszybciej zapomniał o tym koszmarze. Przestał się go bać, co w sumie powinno mnie cieszyć. Ale ja się boję. - jęknąłem. - Po prostu się o nich boję.
- Ona o tym wie. Ale na pewno ją wystraszyłeś.
- Wiem. - mruknąłem. Widok jej przerażonych oczu sprawiał mi ogrom bólu, jednak obiecałem, że wrócę. - Musiałem wyjść, aby później nie żałować kolejnych słów wypowiedzianych w złości. Nie mogę jednak zabronić jej czegokolwiek.
- Jestem pewien, że teraz nie zrobi nic wbrew Twojej woli. Za bardzo Cię kocha i rozumie Twój punkt widzenia. Gdybyś kazał jej wybierać, nawet by się nie zająknęła.
- Czyli wyjdzie na to, że wymusiłem na niej tą decyzję, prawda? - spytałem, na co Marcos przytaknął. Zakląłem pod nosem. Powinienem się cieszyć, że Ainhoa nie zacznie odwiedzać Daniego w szpitalu, ale z drugiej strony czułem wyrzuty sumienia. Już teraz wiedziałem, że będzie nie swoja i przygnębiona, udając, że wszystko jest w porządku. - Wiesz co chciałbym teraz zrobić? Zabrać ich daleko stąd.
- Nie uciekniesz przed problemami.
- Wiem. Marcos, co ja mam zrobić?
- Podświadomie wiesz, co masz zrobić. - poklepał mnie po ramieniu. - Kompromis to najlepsze rozwiązanie. Przeżyłem tyle sprzeczek z Patricią, że wiem o czym mówię. - zaśmiał się. - Wyjaśnijcie sobie wszystko, a potem jedziemy do Paryża. Musisz mi pomóc w zdobyciu Ligi Mistrzów, bo lepszej okazji do oświadczenia się mojej kobiecie nie znajdę. - dodał szeptem.
- Twój romantyzm właśnie mnie powalił.
- Ciekawe co Ty wymyślisz!
- Mario? - w salonie pojawiła się zaniepokojona Patricia z telefonem w ręce. - Ainhoa nie może się do Ciebie dodzwonić. Theo dostał gorączki. - poczułem się jakby wylała na mnie kubeł lodowatej wody. Wpatrywałem się w nią niczym w ducha, nie wiedząc co się wokół mnie dzieje. Po chwili jednak zerwałem się jak poparzony. Wyciągnąłem telefon z kieszeni od bluzy, od razu dostrzegając kilka nieodebranych połączeń. Byłem skończonym kretynem! - Płacze za Tobą i nie chce wziąć lekarstwa.
Więcej słów nie potrzebowałem. Wybiegłem z mieszkania przyjaciół jakby co najmniej się paliło. Kolejny raz zdarzyło mi się gnać na złamanie karku przez Madryt. Zrozumiałem co czuła Ainhoa gdy naskoczyłem na nią pamiętnego dnia w kawiarni. Ta bezradność, strach i chęć wzięcia jakiegokolwiek cierpienia własnego dziecka na siebie. Nawet nie wiedziałem czy będę w stanie mu pomóc!
Już od drzwi wejściowych usłyszałem jego płacz. Rzuciłem kluczyki od samochodu na komodę i pognałem schodami na górę.
- Nie chcę! - załkał. - To nie doble!
- Theo, musisz to połknąć. - Ainhoa była załamana całą sytuacją. Nie dość, że doszło pomiędzy nami do konfliktu, to jeszcze teraz doszła niespodziewana choroba syna. - Inaczej gorączka nie spadnie i będziemy musieli jechać do pana doktora. A doskonale wiesz, co to oznacza.
- Nie chcę pana doktola i zastsyków!
- Theo, słuchaj mamusi. - podszedłem do jego łóżka. Momentalnie wyciągnął do mnie ręce i zapłakał przeraźliwie. Posadziłem go na swoich kolanach i wziąłem od Ainhoy lekarstwo. - Jesteś odważnym chłopczykiem. Skakałeś z dużej zjeżdżalni, więc co to dla Ciebie?
- To jest nie doble! - poskarżył się.
- To lepsze od zastrzyków. - zauważyłem. Pociągnął nosem, patrząc na mnie z niemym błaganiem w oczkach. Z ciężkim sercem pokręciłem przecząco głową. - Zażyjemy razem, dobrze? Najpierw ja, potem Ty. Musimy być zdrowi na finał w Paryżu. - przypomniałem mu. Wygiął swoje usta w podkówkę, lecz kiwnął niepewnie główką. Dla przykładu przełknąłem lekarstwo na gorączkę, które rzeczywiście smakowało ohydnie. Theo przyglądał mi się uważnie, więc ze wszystkich sił próbowałem się nie skrzywić. Potem niepewnie poszedł w moje ślady. - Jestem z Ciebie dumny.
- A teraz się połóż, dobrze? - Ainhoa pogładziła jego policzek.
- Z tatusiem i z mamusią. - poprosił.
Nie cały kwadrans później przysłuchiwaliśmy się miarowemu oddechowi naszego dziecka. Leżał pomiędzy nami, przytulając do siebie pana misia. Ainhoa głaskała jego główkę, co jakiś czas całując czule w czoło.
- Przepraszam. - szepnąłem.
- Za co?
- Wyciszyłem telefon.
- Skąd mogłeś wiedzieć. - westchnęła.
- Za tamto również przepraszam. - dodałem. - Zgodzę się na wasze wizyty u niego, lecz pod jednym warunkiem. - zastrzegłem. Ainhoa spojrzała na mnie zaskoczona. - Najpierw ja z nim porozmawiam. A potem będę przy każdym spotkaniu, dobrze? Rozumiem Cię, ale się boję. I nic tego nie zmieni.
- Ja również przepraszam, że zwlekałam z opowiedzeniem Ci wszystkiego. Miałeś prawo wpaść w złość. - otarła łzę, która spłynęła jej po policzku. - Dziękuję Ci. To wiele dla mnie znaczy, ale mimo wszystko, nie zrobiłabym nic wbrew Tobie, ponieważ liczę się z Twoim zdaniem. Wiem, że przemawia przez Ciebie troska. Za to Cię kocham i uważam, że świetnie sobie radzisz w roli głowy rodziny. - uśmiechnęła się promiennie. Splotłem nasze palce ze sobą, po czym ucałowałem jej dłoń. Marcos miał rację. W związku najważniejszy powinien być kompromis.

***

Czy wy zdajecie sobie sprawę, że to prawie koniec? ^^ 

poniedziałek, 25 marca 2019

25. Tak wspaniale Ci się wydawało bycie dorosłym.

- Ale on na prawdę powiedział R!
- Mario, wierzę Ci. Nie musisz tego cały czas powtarzać. - uśmiechnęłam się w stronę jego odbicia w lustrze. Hermoso jedynie westchnął ciężko i oparł się o umywalkę. - Miałeś się ogolić, a nie patrzeć jak tuszuję rzęsy. Pojedziesz do Walencji jak zarośnięty niedźwiedź.
- Ogolę się na miejscu. - wzruszył ramionami. Pisnęłam na całą łazienkę, ponieważ chwycił mnie przez pół i posadził na umywalce. - Jak Ci się nie podoba mój zarost, to sama go zgol. Ale pamiętaj, że nie będę miał Cię czym miziać po szyi, a mruczysz wtedy jak kotka. - usadowił się bezczelnie pomiędzy moimi udami.
- Wyglądasz jak podrabiany Zorro.
- Kręci Cię ten Zorro. - wymruczał.
- Może. - uśmiechnęłam się bezczelnie, po czym musnęłam zadziornie jego usta własnymi. Zacisnęłam uda, gdy nasz pocałunek stał się bardziej zachłanny. Mario wciągnął głęboko powietrze i mocniej objął moją sylwetkę. - Zaraz wychodzisz. - zauważyłam, gdy zaczął scałowywać moją szyję.
- Wystarczy minuta. Wiesz, że mamy wprawę. - jego dłonie wślizgnęły się pod moją sukienkę. Zaśmiałam się, spoglądając w stronę zamkniętych drzwi. - Nowe przygody Lucky Luke’a kończą się za ... - zerknął na swój zegarek. - ... sześć, nie ... pięć minut.
- Tatuś roku. - zachichotałam gdy pozbył mnie bielizny i rzucił zadowolony za siebie. - Przekręciłeś klucz? - upewniłam się, na co kiwnął głową, odkręcając kurek z wodą. Uchyliłam usta, czując go w sobie. Wtuliłam się w jego szyję, wbijając paznokcie w umięśnione ramiona. Zagryzałam wargi, próbując uciszyć westchnienia rozkoszy. Ta adrenalina za każdym razem była niezwykle pobudzająca. Po chwili zamarliśmy, wtulając jeszcze mocniej w swoje ramiona.
- Będę tęsknił. - szepnął do mojego ucha.
- Widzimy się jutro. - uśmiechnęłam się gładząc jego nadal zarośnięty policzek. - Będziemy Ci kibicować, chociaż ja nadal nie wiem o co w tym chodzi. - zaśmialiśmy się. - Ale będę bardzo mocno trzymała kciuki.
- No ba! - cmoknął mój nosek. - Musimy mieć co potem świętować. - poruszał charakterystycznie brwiami. Wywróciłam rozbawiona oczami, po czym zeskoczyłam z umywalki.
- Siku! Co tam lobicie!?
- Pięć minut? - mruknęłam.
- Musiałaś dać mu pić przed kreskówką. - klepnął mnie bezczelnie w tyłek! Otworzył drzwi przed Theo, który dreptał niecierpliwe w miejscu. Nasz syn podszedł do sedesu i spojrzał na nas oburzony. - No dobra! Wychodzimy! - Mario uniósł dłonie w geście poddania, po czym pchnął mnie lekko w stronę wyjścia.

Pożegnaliśmy Mario mocnymi uściskami oraz pocałunkami. Już jutro wieczorem miał odbyć się finał Pucharu Króla w Walencji. Razem z mamą Mario oraz Paddy mieliśmy udać się tam kolejnego dnia. Theo był tym podekscytowany, zresztą ja również czułam przyjemne napięcie w żołądku.
- Mogę pobawić się w oglodzie?
- Możesz. - posłałam synkowi uśmiech. - Tylko ubierz bluzę bo wieje wiatr. - poprosiłam. Posłusznie wykonał moje polecenie, po czym wyszedł przez drzwi tarasowe na zewnątrz. Mario, z pomocą Marcosa oraz Enzo, urządził dla niego mały plac zabaw z piaskownicą. Ustawił wszystko tak, abym miała oko na bawiącego się syna. Tak jak w tym momencie. Mogłam w spokoju skupić się na "dopieszczaniu" projektu dziecinnego pokoju, spoglądając kątem oka na budującego zamek z piasku trzylatka.
Dopiero niespodziewany dzwonek do drzwi oderwał mnie od tych czynności. Mario mnie zabije, znowu zapomniałam zamknąć bramę! Mając jednak nadzieję, że to któryś z naszych znajomych, podeszłam pewnie do wejścia naciskając klamkę. Aż odskoczyłam na widok mężczyzny z kapturem na głowie.
- Nie bój się. - odchrząknął.
- Dani? - wydukałam. - Co Ty tu robisz?
- Chciałem ... porozmawiać. - poprawił dłonie, które schowane miał w kieszeni od swoich spodni. - I zapytać ... była tu, prawda? - wbił we mnie pewniejszy wzrok. Doskonale wiedziałam, że ma na myśli moją matkę, więc kiwnęłam głową. - Szlag! Bezczelne babsko.
- Kazałeś jej trzymać się ode mnie z daleka. To prawda? - spytałam cicho. Dani przymknął powieki, biorąc głęboki oddech. - Dlaczego? - szepnęłam.
- Gdybym mógł to odciąłbym sobie tą dłoń. - wyznał z goryczą. - I język. Za te wszystkie słowa, którymi Cię skrzywdziłem. Ciebie i Theo. Ainhoa ... ja po prostu nie mogę ... - głos mu się załamał. - ... nie radzę sobie. Od bardzo dawna! Wiesz, że ją widuję? Za każdym razem, gdy zrobię coś źle. Patrzy na mnie z zawodem w oczach. Wariuję, ja po prostu wariuję!
- Kogo widzisz? - szepnęłam z napięciem.
- Miriam. Widzę Miriam!
- Dani ...
- Oszalałem Ainhoa. Widzę duchy!
- Potrzebujesz po prostu pomocy. Alkohol nie jest odpowiednim lekarstwem na rozpacz, a Ty się w nim zatraciłeś. To są tylko Twoje halucynacje. - dotknęłam ostrożnie jego spiętego ramienia. - Miriam nigdy by Ci tego nie zrobiła. Za bardzo Cię kochała.
- A ja ją zawiodłem.
- Więc zrób to dla niej. - poprosiłam. - A może właśnie tego ona chce? Żebyś zaczął się leczyć? - Dani spojrzał na mnie niepewnie. Pierwszy raz dostrzegłam w jego oczach zagubienie. - Wejdź do środka. - poprosiłam. Zrobił to, aczkolwiek niepewnie. Usiadł na kanapie spoglądając na zdjęcia stojące na komodzie, a następnie na rozsypane w kącie klocki. Na koniec jego wzrok padł na bawiącego się w piaskownicy Theo. - Proszę. - podałam mu szklankę wody.
- Jesteście szczęśliwi, prawda?
- Tak.
- On Cię kocha. Inaczej nie pozwoliłbym Ci zrobić sobie złudnych nadziei. - przyznał. Zmarszczyłam czoło, patrząc na niego niepewnie. - Pewnie będzie wściekły gdy się dowie, że tu byłem. I wcale nie będę mu się dziwił.
- Zrozumie.
- Nie, nie zrozumie. - spojrzał w moje oczy. - Już zawsze będę dla niego zagrożeniem. Ale nie mam mu tego za złe. Posłuchaj ... chciałbym, abyś wysłuchała tego, co mam Ci do powiedzenia. - odłożył szklankę z nietkniętą wodą na stolik. - Powinienem zrobić to już dawno temu, ale dopiero gdy dostałem od niego w pysk, zrozumiałem że upadłem na samo dno.
- Dani ...
- Nie jesteś moją siostrą. - wyznał, jednak nie dostrzegając na mojej twarzy cienia zdziwienia, uśmiechnął się smutno pod nosem. - Czyli Ci powiedziała. Wiedziałem o tym od samego początku. Miriam też wiedziała. Miałaś rację, nasza rodzina wcale nie była tak idealna, jak ją przedstawiałem. W małżeństwie moich rodziców od zawsze były spory, jednak majątek trzymał ich przy sobie. Twoja matka nie była jedyną kochanką mojego ojca. Natomiast była jedyną, która zachwiała jego pewność siebie. Wiedział, że gdy moja matka dowie się o ciąży, będzie miała dowód na to, aby rozwieść się z jego winy i wszystko przejąć.
- Jak dowiedział się prawdy?
- Nastąpił kryzys w ich firmie. Pieniądze na konto Twojej matki nie wpływały na czas. Zaczęła się denerwować i go szantażować. W ten sposób dowiedziałem się o Tobie. Wysłała mu Twoje zdjęcia, które przypadkowo wpadły w moje ręce. Z napisem "następnym razem dotrą do Twojej żony". Byłem wściekły ... na niego, na nią, na Ciebie ... pokazałem mu to. Patrząc prosto w moje oczy powiedział, że to naciągaczka i nic nie zniszczy naszej rodziny. Powiedział, że zrobi testy DNA żeby mnie uspokoić. I zrobił. Okazało się, że nie jesteś jego dzieckiem. Ale Twoja matka była szybsza. I gdy wrócił szczęśliwy do domu, zastał ją przed naszymi drzwiami. Z Tobą.
- Zrobił testy DNA? - zdziwiłam się. - Nie pamiętam tego.
- Spotykałyście się z nim od czasu do czasu, prawda? - zapytał. Kiwnęłam potwierdzająco głową. Doskonale pamiętałam spotkania z mężczyzną, którego moja matka nazywała "tatusiem". Przynosił prezenty, ale był wobec mnie bardzo oschły. - Musiał w jakiś sposób zdobyć Twój włos.
- Ale rozwiedli się. - zauważyłam.
- Nie byłaś jego dzieckiem, ale Twoja matka była doskonałym świadkiem. Zeznała, że miała romans z moim ojcem i że obiecywał jej złote góry. Zresztą, miała wyciągi z banku. W tamtym momencie iluzja szczęśliwej rodziny poszła na dno. Matka wyjechała do Stanów i wyszła powtórnie za mąż, a ojciec otworzył firmę na Kanarach. Zostaliśmy z Miriam sami.
- Żadne z nich się z Tobą nie kontaktuje? Zawsze bałam się o to zapytać. - zauważyłam. Mieszkałam u Daniego przez trzy lata. Nigdy nie wspominał o rodzicach i nigdy do nich nie dzwonił. A o odwiedzinach nie było nawet mowy.
- Matce nigdy nie podobało się to, że mam zespół Rockowy. Zawsze powtarzała, że wyglądam jak bandyta. - zaśmiał się pod nosem. - Nawet gdy dostawałem nagrodę za nagrodą, nie usłyszałem od niej dobrego słowa. A ojciec? Powiedziałem mu, że nie chcę go znać. Ostatni raz wszyscy widzieliśmy się podczas pogrzebu Miriam. Wtedy właśnie straciłem jedyną osobę, której na mnie zależało.
- Skoro wiedzieliście, że nie jestem waszą siostrą, to dlaczego Miriam mnie odnalazła? Dlaczego wpuściłeś mnie z Theo do własnego domu?
- Miriam miała dobre serce. Przypadkowo dowiedziała się, że po tej całej sytuacji matka oddała Cię do Domu Dziecka. Była wzburzona! Uważała, że to wina naszej rodziny. I po części miała rację. Cała nasza trójka zapłaciła za głupotę rodziców. - przetarł dłońmi zmęczoną twarz. - Powiedziałem, żeby robiła co chce. Chciała Ci pomóc. A potem ...
- Potem ją straciliśmy. - szepnęłam.
- To ja powinienem zginąć. - wyznał. - Miałem ją wtedy podwieźć, ale nie mogłem wyrwać się ze studia! Nigdy sobie tego nie wybaczę. Poradziłybyście sobie o wiele lepiej we dwie.
- To dlatego zacząłeś pić?
- Nie radziłem sobie z tym wszystkim. - przyznał szczerze. - Zostałem nagle sam, a zawsze panicznie się tego bałem. Ale była Miriam, która zawsze powtarzała, że mamy siebie. Gdy zjawiłaś się pod moim domem z Theo ... najpierw chciałem Cię wyrzucić. W końcu nic nas nie łączyło.
- Wykrzyczałeś mi w twarz, że Twoja siostra nie żyje, dając mi do zrozumienia, że ja nią nie jestem. Wiedziałeś o tym, więc dlaczego wówczas nie powiedziałeś mi prawdy?
- Bo Theo na mnie spojrzał.
- Słucham?
- Spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem, z powodu którego odpuszczałem mu wszystko. Klocki na dywanie, w które za każdym razem właziłem czy chociażby oglądanie Realu Madryt po kryjomu. - westchnął, a ja uniosłam zaskoczona brwi. - Aż takim idiotą nie jestem. Doskonale wiedziałem co się dzieje pod moim nosem.
- Ale ... strofowałeś go. Zawstydzałeś ...
- Bo nie chciałem, żeby wyrósł z niego taki mięczak jak ja. Uzależniony od drugiej osoby! Nie chciałem, aby w przyszłości ktoś go skrzywdził tak jak mnie i Ciebie. Pogubiłem się w tym wszystkim. Zaczął się mnie bać, a doskonale wiesz, że lubiłem się z nim bawić. - kiwnęłam głową na samo wspomnienie. - To dobijało mnie jeszcze bardziej. Zacząłem widzieć Miriam, piłem co raz więcej ... wiedziałem, że gdy znajdziesz pracę to się ode mnie wyprowadzisz. I że znów zostanę sam! Zacząłem Cię szantażować, zastraszać ... - ukrył twarz w dłoniach. - A gdy powiedział że ma tatusia, nie wytrzymałem. Dlaczego nie zadzwoniłaś po policję?!
- Bo jesteś moim ... - przerwałam.
- Nie zasłużyłem na to, aby być Twoim bratem.
- Dani, zgódź się na leczenie. - chwyciłam go niepewnie za dłoń. - Zrób to dla Theo, jeśli na prawdę Ci na nim zależy. Wiesz co powiedział parę dni temu przed snem? Że w jego serduszku jestem ja, tatuś, babcia, Nana, Real Madryt i wujek Dani. On Cię nadal kocha.
- Mario nie pozwoli mi się do niego zbliżyć.
- Więc pokaż mu, że jesteś w stanie się zmienić. - poprosiłam. - Pomożemy Ci ze wszystkim. Wcale nie jesteś sam. Masz mnie, Theo i Rosę. I swoich fanów, którzy czekają na nowy album ...
- Wujek! - przerwał mi radosny okrzyk Theo. Chłopiec wbiegł do salonu w brudnych od piasku butach i wskoczył Daniemu na kolana. Zakryłam usta, czując wzruszenie ściskające mnie za serce. Dani objął go mocno ze łzami w oczach, wdychając dziecięcy zapach. - Jus wyzdlowiałeś?
- Słucham?
- Tatuś powiedział, ze jesteś baldzo choly. Ze baldzo, baldzo bolała Cię główka, dlatego ksycałeś. - dotknął ostrożnie jego głowy. - Jus nie boli?
- Miał rację. - uśmiechnął się do niego. - Dlatego muszę na jakiś czas pojechać do szpitala, bo ból jeszcze nie minął. Pan doktor musi mi dać specjalne lekarstwo, ale obiecuję że wszystko będzie dobrze. Już nie będę krzyczał, nigdy.
- To dobze. Nalysuje Ci oblazek i odwiedze. Plawda mamusiu? - spojrzał na mnie, na co kiwnęłam głową na znak zgody. - Wujku, powiedzieć Ci coś? Tatuś mówił, ze nie wolno uzywać słowa ciota. Bo tak mówią tylko niegzecni ludzie. - pogroził mu.
- Nigdy nie byłeś ciotą smyku. - poczochrał go po włosach. - To ja nim zawsze byłem. Ty jesteś małym spryciarzem z dobrym sercem jak mamusia i ciocia Miriam. Nigdy więcej nie użyjemy tego słowa, zgoda?
- Zgoda!
- Mam coś dla Ciebie. - posadził go wygodnie na swoim kolanie i wyciągnął telefon. - Pamiętasz jak kiedyś pomagałeś mi napisać piosenkę? - Theo pokiwał energicznie głową, a ja uniosłam zaskoczona brwi. - Skończyłem ją ...



Dla mojego siostrzeńca Theo.

Przypomnij sobie swoje popołudnia na dworze,
naklejki i komiksy,
seriale zrobione dla Ciebie,
tego jeża, który był różowy.
Ty chciałeś grać czerwonym pionkiem
i mieć wszystko.
Przypomnij sobie, były tylko dwa kanały
i jakieś głąby decydowały
czy oglądałeś czy nie.
Film, który miał tysiąc efektów specjalnych
występował jakiś Dar Vader
i przybywali z gwiezdnej planety.

Tak wspaniale Ci się wydawało bycie dorosłym
że naśladowałeś swoich idoli w salonie.
Chciałeś być strzelcem goli,
być księżniczką, do której nie przyjechał książę.

Zapamiętaj dobrze Twoje budowane szałasy,
chciałeś być szpiegiem,
a Twoja matka mówiła ci: to nie dobrze,
abyś tyle fantazjował
i abyś żył w zaczarowanym świecie.
Przypomnij sobie dziś ten rower
który zawsze chciałeś, 

a wydawało się, ze nigdy go nie zdobędziesz.
Aby latać
zdobywając tamten księżyc,
i oddając majątek
będąc członkiem Drużyny A.

Tak wspaniale Ci się wydawało bycie dorosłym
że naśladowałeś swoich idoli w salonie.
Chciałeś być strzelcem goli,
być księżniczką, do której nie przyjechał książę.


- Psecies powiedziałeś, ze jestem głuptasek bo ten jez wcale nie jest lózowy! - zachichotał Theo.
- Oj tam. W końcu to nasza piosenka. O Twoich i moich ulubionych zabawach. - przypomniał mu. Moja twarz zalała się łzami już podczas słuchania tego utworu, lecz teraz nie miałam nawet siły, aby ocierać mokre strużki.
Nie rozumiałam jednego. Dlaczego doprowadziliśmy do tego wszystkiego. Dlaczego nie byłam stanowcza i mu nie pomogłam!
- Zrobię to. Dla Theo. - usłyszałam szept Daniego. - Obiecuję.

***

Miałam tysiące wersji TEJ rozmowy Daniego z Ainhoą, ale chyba wyszło mi lepiej niż się spodziewałam ^^ Z czego jestem bardzo zadowolona w końcu to bardzo ważny wątek. Ta piosenka (jedna z moich ulubionych zespołu Daniego Martina) od razu skojarzyła mi się z Theo. Wykorzystując ją, chciałam podkreślić że chłopiec jest mimo wszystko bardzo ważny dla swojego "wujka" :)

czwartek, 21 marca 2019

24. Rrreal Madrrryt.

W ciągu dwóch miesięcy, moje życie zostało wywrócone do góry nogami. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Uśmiech nie chciał zniknąć z mojej twarzy gdy obserwowałam przepełnionego szczęściem Theo. Biegał po domu w małym stroju Realu Madryt z dumnym napisem "Hermoso" na plecach. Dzisiaj Mario zabierał go po raz pierwszy na stadion, przy okazji organizując kolejny "męski dzień".
Ja z kolei dostałam zaproszenie od mamy Leire. Gdy tylko nasza przyjaciółka dowiedziała się o mojej pasji, a raczej usłyszała to od tej papli Hermoso, zaoferowała mi spotkanie ze swoją rodzicielką, która podobno była świetnym projektantem wnętrz. Obawiałam się jej opinii, w końcu byłam zwykłą amatorką przenoszącą swoje pomysły na papier. Jednak z takiem wsparciem jakie otrzymywałam od najbliższych mi osób, nie mogłam okazać się tchórzem.
- Jesteś gotowa? - w sypialni pojawiła się mama Mario. Posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła. Na początku byłam przerażona jej obecnością oraz wyrobionym o mnie zdaniem. Okazało się jednak, że nie miałam ku temu powodów, a Theo okazał się być jej oczkiem w głowie. Wspierała mnie i pomagała. Z entuzjazmem zgodziła się towarzyszyć mi na spotkaniu u państwa Butragueño.
- Tak. Theo się nie pobrudził?
- Jest bardzo ostrożny i wręcz z dumą gładzi swoją koszulkę. - zachichotała. - Mario obiecał mu, że po meczu zabierze go na murawę i będzie mógł założyć prawdziwe korki. Biedactwo nie może usiedzieć w miejscu z podekscytowania. - dodała. Pokręciłam rozbawiona głową, po czym zeszłam na parter z panią Carlotą. Już z daleka ujrzałam Theo, niecierpliwie spoglądającego na Mario, który rozmawiał przez telefon.
- Byłeś w łazience? - kucnęłam przed synkiem. Energicznie pokiwał swoją główką. - Nie oddalaj się od taty. Stadion jest bardzo duży i jest na nim mnóstwo ludzi. Łatwo się zgubić.
- Tatuś mnie nie zgubi.
- Oczywiście, że nie. - cmoknęłam go w nosek.
- Gotowy? - Mario wsunął telefon do kieszeni. Theo skoczył na równe nogi, a jego oczka zaświeciły niczym dwie gwiazdki. - Obiecujemy, że będziemy grzeczni. - Hermoso posłał mi uśmiech, chwytając syna na ręce. - I oczywiście, że go nie zgubię.

*

- Nosę Twoją kosulkę, złąconą z selcem ... co to znacy? - zapytał Theo, gdy staliśmy w korku. Uśmiechnąłem się pod nosem, zerkając na niego kątem oka. W drodze na stadion puściłem mu specjalną playlistę związaną z Realem Madryt, której słuchał w skupieniu.
- Pamiętasz jak Ci mówiłem, że w moim serduszku jesteś Ty, mamusia i babcia? - zacząłem. Zamyślił się na chwilę, lecz pokiwał swoją bystrą główką. - Spójrz na swoją koszulkę. Gdzie znajduje się herb?
- O tu. - wskazał paluszkiem.
- A co bije pod koszulką?
- Seldusko.
- Nie bez powodu ten herb znajduje się akurat w tym miejscu. Jest połączony z serduszkiem magiczną niewidzialną nicią. - wyjaśniłem. - To znaczy, że Real Madryt również ma miejsce w sercach swoich kibiców. W moim także.
- I my wscyscy się tam mieścimy? - zdziwił się.
- Tak. - zaśmiałem się.
Zatrzymałem samochód przez wjazdem na podziemny parking, po czym wyskoczyłem z niego podając klucze parkingowemu. Zręcznie odpiąłem Theo i wziąłem go na ręce. Wszedłem do środka, witając się co parę kroków z pracownikami stadionu. Wszyscy pytali mnie o powrót, który miał nastąpić już w kolejnym meczu.
Zauważając w oddali starszego przygarbionego mężczyznę, na mojej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Agustín Herrerín był dla nas i dla całego klubu szczególną postacią. Zajmował się wszystkim, dosłownie. Miał już ponad osiemdziesiąt lat, jednak za nic w świecie nie chciał udać się na emeryturę. Oznajmił prezesowi, że prędzej siłą wyniosą go ze stadionu, niż uda się na spoczynek.
- Witaj dziadku! - objąłem go jedną ręką.
- Witaj, witaj ... - poklepał mnie po plecach. - Widzę, że z Twoją kostką już wszystko w porządku. Podskakujesz niczym źróbek! - parsknął, po czym przeniósł swoje spojrzenie na zawstydzonego Theo. - Niech mnie diabli. Mały Hermoso jak nic!
- Komu jak komu, ale Tobie musiałem przedstawić go osobiście. - oznajmiłem z uśmiechem. - Jak sam widzisz, to mój syn. Ma na imię Theo. I bardzo by chciał wejść po meczu na murawę. Nie masz chyba nic przeciwko?
- Załatwimy. - puścił małemu oczko. - Ale zaraz, zaraz ... - podrapał się po swojej siwiźnie, po czym zaczął czegoś szukać w kieszeniach od marynarki. - Tu jesteś! - wyciągnął maleńkiego pluszaka w koszulce Realu Madryt. - To dla Ciebie Theo. Prezent od dziadka.
- Jesteś moim dziadkiem? - trzylatek zmarszczył czoło.
- A chciałbyś takiego starego i brzydkiego dziadka?
- Nie jesteś bzydki. Jesteś miły.
- Zdecydowanie musisz być moim kolejnym wnuczkiem. - pacnął go w nosek i podał pluszaka. Theo podziękował grzecznie, po czym pomachał Agustínowi gdy wchodziliśmy do loży VIP. Widząc murawę, jego usta delikatnie się uchyliły, a źrenice rozszerzyły. Wykorzystał moment w którym postawiłem go na nogi, aby podejść do szklanej ściany.
- Podoba Ci się? - kucnąłem obok niego.
- Tak. - szepnął. - Jest baldzo duzy.
- Tam. - wskazałem na środek murawy. - Wydaje się być jeszcze większy. Przekonasz się o tym po meczu.
- Dziadek nam pozwoli? To jego domek?
- To domek wszystkich kibiców Realu Madryt. - wyjaśniłem. Theo pokiwał główką, lecz nie oderwał wzroku od murawy. Usiadłem obok, obserwując go uważnie. Był zafascynowany tym wszystkim, co wzbudzało we mnie poczucie dumy. Teraz to wszystko nabrało większego sensu. Pasja, którą mogłem dzielić z własnym synem. Te wszystkie skomplikowane rzeczy, które mogłem mu tłumaczyć. Sam jego widok w koszulce z napisem "Hermoso" chwytał mnie za serce.
- Czołem! - usłyszałem za sobą znajomy głos.
- Theo!
- Nano! Marco! Uważajcie na tych schodach! Na litość boską, Pilar mnie zamorduje! - zaśmiałem się na widok bandy Ramosów, która pojawiła się w loży. Sergio Junior i Marco podbiegli do mojego syna, który rozpromienił się z powodu ich obecności. Za nimi kroczył ich ojciec, obładowany sokami i przekąskami. W ramach dobrego uczynku, pomogłem mu się z tego wykaraskać. - Dzięki Mario. Spadasz mi z nieba.
- Czyżby męski dzień?
- Trener dał mi dzisiaj odpocząć, a te dwa diabły od razu wykorzystały okazję. - westchnął ciężko zajmując miejsce obok mnie. - Nano? - zwrócił się do najstarszego syna. - Skoro masz okazję, to chyba chciałeś o coś zapytać.
- No tak! - pacnął się w czoło. Wyprostował się dumnie, stając na przeciwko Theo. - Chciałem Cię zaprosić na moje urodziny. Będzie taka duża zjeżdżalnia i tort! - zaczął wymachiwać rączkami. - Będziemy się bawili w piratów i policjantów! Będziesz, prawda? - Theo zerknął na mnie z nadzieją, na co pokiwałem głową na znak zgody.
- Będę.
- To super!
- Sam tworzył listę. - zaśmiał się jego ojciec, a ja podziękowałem w imieniu syna za zaproszenie. - Oczywiście widzę Cię w towarzystwie pani Hermoso, której nie miałem przyjemności poznać. A po za tym ... - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. - ... niezła zabawa jest na tej zjeżdżalni gdy dzieciaki padną ze zmęczenia. - parsknąłem głośnym śmiechem, na co Ramos mi zawtórował. Zdecydowanie był jedyny w swoim rodzaju.
- Theo, podejdź proszę. - poprosiłem syna. Trzylatek zbliżył się do nas, wskakując na moje kolana. - Nie było okazji, abyście się oficjalnie poznali. Nie wiesz tego Sergio, ale jesteś wielkim idolem mojego syna. - Theo zarumienił się i spuścił swój wzrok. - Bardzo chciał się z Tobą spotkać.
- Oh, to dla mnie zaszczyt mieć takiego fana. - uśmiechnął się szeroko. - Ale coś mi się wydaje, że Twój tata jest lepszy ode mnie, prawda? - Theo pokiwał głową. Przyjemne ciepło rozlało się po moim sercu, choć doskonale wiedziałem, że nie jest to prawdą. - Chyba muszę sobie zrobić z Tobą zdjęcie.
- Mogę? - spytał nieśmiało.
- Musisz! - wziął go niespodziewanie na ręce i podrzucił. Na buzi Theo pojawił się szeroki uśmiech. Wyciągnąłem swój telefon, czekając cierpliwie aż Sergio z moim synem na rękach ustawi się na tle murawy. - Pokaż kciuka, o tak ... - instruował go. Pokręciłem rozbawiony głową na ten widok.
- Mama nie uwierzy. - po chwili pokazałem Theo zrobione przeze mnie zdjęcia. Ainhoa miała rację. Sprawianie mu radości to największa frajda na świecie. Bez wahania wysłałem jej swoje dzieło, na co odesłała mi kilka serduszek. - Dziękuję. To wiele dla niego znaczyło. - zwróciłem się do Sergio.
- Doskonale wiesz, że dla mnie to sama przyjemność. - machnął ręką, nie odrywając wzroku do rozmawiających chłopców. - Cieszę się, że ustabilizowałeś swoje życie. Widzę to w Twojej motywacji podczas treningów.
- Muszę być dobrym przykładem dla Theo. - wyznałem.
- Tylko dla Theo?
- Jestem głową rodziny. - przyznałem obserwując biegającego radośnie Theo w towarzystwie synów Sergio. - Jeszcze jakiś czas temu byłem tym przerażony. Odpowiedzialnością, byciem ojcem ... ale sprawia mi to radość. Może Enzo miał rację mówiąc, że to z powodu odpowiedniej kobiety. Kocham ją i jestem szczęściarzem, że to właśnie ona jest matką mojego dziecka.
- Skądś to znam. - poklepał mnie po plecach. - Sam doskonale wiesz, jak wyglądało moje życie zanim poznałem Pilar. Wystarczyło że na nią spojrzałem! Junior też był wpadką, ale najcudowniejszą jaka mogłaby istnieć.
- Najlepsze rzeczy przychodzą niespodziewanie.
- Dokładnie.
Cały mecz obejrzeliśmy razem. Chłopcy z uwagą obserwowali poczynania naszych kolegów. Theo siedział grzecznie na moich kolanach, zajadając się czekoladowymi chrupkami. Ainhoa mnie zabije, ale nie miałem serca mu odmówić. Co chwilę pytał o nowe rzeczy, a ja cierpliwie mu wszystko wyjaśniałem.
Dziadek dotrzymał obietnicy. Theo był zachwycony ogromną murawą. Na samym początku nie wiedział gdzie ma patrzeć, jednak po chwili ganiał za Nano i Marco. Cieszyłem się, że znalazł w nich kolegów do zabawy.
Usiadłem na samym środku boiska pisząc wiadomość do Ainhoy. Właśnie opuszczały z moją matką posiadłość państwa Butragueño. Była ogromnie zadowolona, co i mi sprawiło radość. Po za tym, jej dobre relacje z moją rodzicielką były pozytywnym zaskoczeniem. Mama była nią zachwycona! Jej samodzielnością i uporem. Sama przyznała, że widzi w dziewczynie samą siebie sprzed dwudziestu lat.
- Tatusiu! - podbiegł do mnie zdyszany Theo.
- Mama mnie zabije. Jesteś cały zgrzany. - jęknąłem.
- Tylko tloskę. - wyznał siadając obok mnie.
- Nie możesz zachorować. Kto będzie mi kibicował podczas finałów? - posadziłem go na moich kolanach. - Po za tym, jak mnie mamusia zabije to i tak w nich nie wystąpię. - dodałem, na co Theo zachichotał. - Podoba Ci się tutaj?
- Tak! I wies co?
- Co takiego?
- Ja tes mam w seldusku Rrreal Madrrryt! 
- Co Ty powiedziałeś? - wydukałem.
- Ze mam tu Rrrreal Madrrryt. - wskazał paluszkiem.
- Theo! Powiedziałeś R!

*

Mama Leire pochwaliła moje projekty. Przyznała, że jak na amatorkę mam ogromne pojęcie na ten temat. Sprawiła mi przy tym tak ogromną radość, że miałam ochotę skakać i piszczeć! Wszyscy mieli rację. Wcale nie było za późno na spełnienie marzeń. Jeśli dobrze się do wszystkiego przyłożę, mogłabym być niezależną kobietą. Chciałam, aby Mario był ze mnie dumny. Abym nie czuła się jak jego utrzymanka, choć miał odmienne zdanie na ten temat.
- Jestem z Ciebie bardzo dumna. - przyznała mama Mario gdy tylko stanęłyśmy przed posiadłością Hermoso. - Co najmniej jakbyś była moją rodzoną córką. Tak jak obiecałam, pomogę Ci we wszystkim.
- Dziękuję. - posłałam jej szeroki uśmiech. - To wiele dla mnie znaczy. Po za tym, jest pani jedną z nielicznych osób, którym ufam bezgraniczne jeśli chodzi o opiekę nad Theo. Przynajmniej będę o niego spokojna i skupię się na tym, aby was wszystkich nie zawieść.
- Lepiej się zabieraj za ten pokoik, bo biedactwo o niczym innym nie mówi. - zaśmiała się, na co jej zawtórowałam. Przepuszczając ją w bramce, dostrzegłam kobietę wysiadającą z samochodu. Wystarczyło, abym spojrzała na jej twarz, a moje ciało błyskawicznie zamarło.
- Noa? - zbliżyła się do mnie pewnym krokiem.
- Ainhoa. - przełknęłam ciężko ślinę.
- Jak już to Ainhoa Maria Martin Gonzalez. - uśmiechnęła się szeroko zdejmując swoje przeciwsłoneczne okulary. - Moja Noa. Nie zapominaj, że sama wybierałam Ci te imiona.
- I własnoręcznie wpisałaś je w odpowiednią rubrykę, gdy odstawiałaś mnie do Domu Dziecka niczym zepsuty samochód do warsztatu. - mruknęłam z bólem. Nienawidziłam jej, a mimo to jej widok wyprowadzał mnie z równowagi.
- Noa. - westchnęła ciężko. - Wiesz, że musiałam.
- Bo nie zapewniałam Ci już odpowiedniego kapitału.
- Obiecywał mi, że się nami zajmie!
- I zajął. Dostałaś alimenty. - syknęłam.
- Noa ...
- Skończ. - przerwałam jej. - Jak mnie znalazłaś? I czego chcesz? Bo nie wmówisz mi, że jesteś tu z powodu tęsknoty. - wbiłam w nią oczekujące i stanowcze spojrzenie. Katem oka dostrzegłam zdezorientowanie na twarzy pani Carloty, która taktownie nie wtrącała się w naszą dyskusję.
- Kochanie, matka rozpozna swoje dziecko.
- Więc rozpoznałaś mnie w windzie. - zauważyłam, na co przytaknęła. - Dlaczego więc nie odezwałaś się do mnie ani słowem? Wolałaś wisieć na ramieniu swojego nowego sponsora, prawda?  - prychnęłam. - Wstyd Ci, że masz dorosłą córkę? 
- Która poszła w moje ślady. - uśmiechnęła się ironicznie. - Sama masz dziecko i zaszłaś w ciąże jako nastolatka. Wiem kim jest jego ojciec. Rodrigo rozpoznał w nim piłkarza Realu Madryt. Ułożyłaś sobie wygodne życie i masz czelność robić mi wymówki?
- Nie porównuj nas. - syknęłam ostrzegawczo. - Byłam w gorszej sytuacji od Ciebie, ale zrobiłam wszystko, aby nie stracić Theo! Bo tak robi prawdziwa matka, wiesz?! Ale co Ty możesz o tym wiedzieć! Pytam jeszcze raz, jak mnie znalazłaś i czego chcesz?! 
- Jesteś taka sama jak Twój pseudo braciszek!
- Byłaś u Daniego? - wydukałam zaskoczona.
- Tak! Otworzył mi kompletnie pijany! Chciałam czegoś się od niego dowiedzieć, ale jedynie mnie zwyzywał i kazał mi trzymać się od Ciebie z daleka! - zrobiła zniesmaczoną minę. - Chronił swoją małą siostrzyczkę. Szkoda tylko, że nie zna prawdy!
- Jakiej prawdy?
- Nie jesteś jego siostrą. - uśmiechnęła się bezczelnie. - To dlatego Twój tatuś, który nie jest Twoim tatusiem, przestał nam płacić. Nie było żadnych alimentów, bo nie byłaś jego córką. Musiałam Cię oddać bo nie miałam za co Cię utrzymać!
- Mogłaś iść do pracy. - wydukałam będąc zaskoczona nadmiarem wszystkich wiadomości. Dani nie był moim bratem. Jego ojciec nie był moim ojcem. Nie nazywałam się Martin! Byłam jak ten bezpański pies, którego wszyscy odrzucali. - Nie chcę Cię widzieć. - zacisnęłam pięści. - Nie przychodzić tu i nie nachodź Daniego. Nie istniejesz dla mnie, rozumiesz? Nie istniejesz!
- Jestem Twoją matką, Noa!
- Ainhoa ma już matkę. - obok mnie pojawiła się pani Carlota, obejmując ramieniem. - Proszę stąd odejść. Już wystarczająco ją pani zraniła. Jeśli pozostało w pani cokolwiek z matczynych uczuć, powinna to pani zrobić bez słowa sprzeciwu.
Po chwili zostałyśmy same na podjeździe, obserwując jak moja matka odjeżdża z piskiem opon. Mimowolnie pociągnęłam nosem, a po chwili byłam tulona przez panią Carlotę. Gładziła moje plecy, powtarzając że wszystko będzie dobrze.
- Dlaczego się czuję, jakby znów mnie zostawiła pod Domem Dziecka? - otarłam swoje łzy.
- Bo to nadal Twoja matka. - westchnęła. Założyła kosmyki moich włosów za uszy i pogładziła z czułością moją twarz. - Ale na to miano, trzeba sobie zasłużyć. Dlatego jeśli mi pozwolisz, chciałabym abyś tak się do mnie zwracała.
- Mamo?
- Tak. Powiedziałam jej prawdę. Masz już matkę.

***

Jak mówiłam tajemnica dotycząca przeszłości Ainhoy na dniach wyjdzie na jaw ^^ Zaskoczone?

Przy okazji, w wolnym czasie, oraz jeśli będziecie miały ochotę, zachęcam do zapoznania się z czymś nowiutkim i świeżutkim ^^

sobota, 16 marca 2019

23. Za piętnaście lat Ci to wypomnę.

Obudziły mnie promienie majowego słońca. Uchyliłam swoje powieki, czując rozpierającą mnie energię. Uśmiechnęłam się pod nosem na samo wspomnienie minionej nocy. Odwróciłam głowę na drugi kraniec łóżka, który ku mojemu rozczarowaniu, oraz rosnącej panice, był pusty. Usiadłam gwałtownie, zakrywając swoje piersi pościelą.
- Mario? - wydukałam, lecz odpowiedziała mi głucha cisza. Rozejrzałam się nerwowo po pokoju, szukając śladów obecności Hermoso. Wyskoczyłam z łóżka, zakładając na siebie hotelowy szlafrok. Swoje szybkie kroki skierowałam do łazienki. - Mario? - zapukałam do drzwi, a następnie nacisnęłam klamkę. Pusto. Poczułam, że moja twarz blednieje. W tym samym momencie drzwi do pokoju szeroko się otworzyły.
- Ainhoa. - jęknął Mario na mój widok. - Następnym razem dam Ci tabletkę na spanie! - pogroził mi, po czym pchnął stolik na kółkach w głąb pokoju. - Czemu tak zbladłaś? - zamknął za sobą drzwi. Bez słowa wtuliłam się w jego tors. - Ej, co się dzieje? - pogładził moje plecy.
- Nie rób tego nigdy więcej. - mruknęłam. - Nie znikaj.
- Ale ... oh, to o to chodzi. - podrapał się nerwowo po głowie. - Przepraszam, chciałem odebrać śniadanie dla nas. Lokaj przywiózł je pod drzwi, nie chciałem aby Cię obudził. To miała być niespodzianka. - chwycił mnie na ręce. Oplotłam jego szyję rękoma i mocno się przytuliłam.
- Spanikowałam. - szepnęłam zażenowana.
- Nigdzie nie znikam. - pocałował mnie w nosek, poprawiając humor. Postawił mnie obok łóżka, na którym usiadłam. Obserwowałam uważnie, jak skanuje swoim wzrokiem zamówione śniadanie. - Na co ma pani ochotę? - puścił mi oczko. - Ja też jestem na liście.
- Zabawne. - parsknęłam. Po chwili zajadałam się świeżym pieczywem i dżemem truskawkowym. Mario co chwilę skradał mi pocałunki bądź obsługiwał niczym prawdziwy dżentelmen. Myśl o takich chwilach była zazwyczaj po za strefą moich marzeń. A teraz? Miałam ochotę szczypać się w rękę, aby sprawdzić realizm tej sytuacji. - Twoja mama się odzywała? Theo nie marudził?
- Wszystko jest w porządku. - zapewnił. - Wczoraj przeprowadziłem z nim poważną rozmowę. Powiedziałem, że zabieram mamusię na randkę i wrócimy rano. Uwielbia moją matkę i jej naleśniki, więc był obojętny na naszą nocną nieobecność. - wzruszył ramionami.
- Nie lubię zostawiać go na dłużej. - przyznałam. - Tym bardziej, że jest do mnie przywiązany. Dani mówił że go rozpieszczam, ale przecież ... to mój synek. - westchnęłam ciężko. - Zawsze bałam się go spuścić z oczu. Teraz oczywiście jest inaczej, ufam Twojej mamie, jednak to uczucie nie chce zniknąć.
- Theo nie jest rozpieszczony. - pogładził mnie po policzku. - Po za tym, to tylko małe dziecko. Potrzebuje matczynej miłości. Ja mam dwadzieścia lat więcej, a moja matka nadal panikuje. - wywrócił oczami, na co zachichotałam. - Nie śmiej się. Jesteś i będziesz taka sama.
- Czyli Ty będziesz wyluzowanym tatusiem?
- O ile nie będzie miał takich głupich pomysłów jak ja w dzieciństwie. - wyszczerzył swoje zęby w cwaniackim uśmiechu. Po chwili jednak zmarkotniał i w skupieniu popijał swoją kawę. - Szczerze mówiąc, nie wiem jakim ojcem powinienem być. Nigdy nie miałem wzorca.
- To jest nas dwoje. - chwyciłam go za dłoń i delikatnie uścisnęłam. - Theo Cię uwielbia. Skoro on twierdzi, że jesteś najlepszym tatusiem na świecie, to tak jest. W końcu jego zdanie jest najważniejsze. - posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił. - Nigdy nie mówiłeś o swoim ojcu. - przyznałam.
- Bo nie ma o czym. - westchnął ciężko. - Odszedł, gdy miałem parę miesięcy. Moja matka była w podobnej sytuacji co Ty. Dlatego zaakceptowała Cię bez problemu, mimo Twoich irracjonalnych obaw. - pacnął mnie w nosek. - Po za tym, dzięki Tobie stałem się odpowiedzialny i zacząłem poważnie myśleć o życiu.
- Dzięki Theo. - poprawiłam go.
- Mylisz się. Szukałem Cię w każdej mijanej dziewczynie. Nawet gdyby go nie było, chociaż teraz nie wyobrażam sobie życia bez naszego małego łobuza, to w końcu bym Cię odnalazł. - pogładził z czułością mój policzek. - Wmawiałem sobie, że to była tylko niesamowicie udana noc, ale dzisiaj rano uświadomiłem sobie jedną rzecz. Jest różnica pomiędzy uprawianiem seksu, a uprawianiem miłości.
- Mario ...
- Kocham Cię Ainhoa. - wyszeptał, ocierając łzę spływającą po moim policzku. - Dzięki Theo zrozumiałem co to znaczy miłość od pierwszego wejrzenia, ale to było znajome uczucie. Poczułem to samo gdy zobaczyłem jego mamusię tańczącą na środku salonu w Sylwestrową Noc. Przepraszam Cię że jestem takim tchórzem i próbowałem to zagłuszyć. Przepraszam, że mnie przy was nie było. Przy Tobie, gdy mnie najbardziej potrzebowałaś.
- Ale już jesteś. - pociągnęłam wzruszona nosem.
- Zawsze będę. W końcu jesteśmy rodziną. - przytulił mnie mocno do siebie. - Damy Theo to, o czym sami marzyliśmy. Obydwoje rodziców, którzy bardzo się kochają. I może kiedyś podarują mu brata albo siostrę. - wymruczał w moją szyję.
- Słucham?
- Lepiej nam wychodzi nie planować nic. - uśmiechnął się. Ja jednak patrzyłam na niego zdezorientowana. Nigdy nie myślałam o posiadaniu kolejnych dzieci. Do tej pory całym moim światem był Theo i to on był moim życiowym priorytetem. - Zrozumiem jeśli odmówisz.
- Możemy do tego wrócić za parę lat?
- Oczywiście. - ucałował moje usta. - A teraz zbieraj swój zgrabniutki tyłeczek, bo musimy wracać do naszego bystrego chłopca.

Pół godziny później opuściliśmy pokój trzymając się za ręce. Co drugi krok Mario nachylał się nade mną i składał pocałunki na mojej twarzy. W końcu trzepnęłam go żartobliwie w ramię gdy nadgryzł delikatnie moje ucho. Parę kroków za nami szła starsza para, która mogła zauważyć nasze dziecinne zachowanie. Na całe szczęście byli zajęci sobą.
Weszliśmy do windy, która miała nas zawieźć na parter. Mario cierpliwie zaczekał z naciśnięciem guzika, gdyż para przyspieszyła kroku, chcąc do nas dołączyć. A gdy to zrobili ... z wrażenia zrobiłam krok w tył, wpadając na klatę Mario. Przytrzymał mnie ostrożnie, wpatrując się w moją zszokowaną twarz.
- Ainhoa? W porządku? - szepnął.
- Tak. - mruknęłam odwracając wzrok od pary. Nie chciałam, aby kobieta mnie zauważyła. Nie chciałam, aby mnie rozpoznała. Kokieteryjnym spojrzeniem obłapiała towarzyszącego jej mężczyznę, który na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby miał na koncie grube miliony.
Energicznym krokiem wyszłam z windy. W obronnym geście objęłam się ramionami, czując narastające we mnie zagubienie. Podświadomie wiedziałam, że kiedyś ją spotkam. Sądziłam jednak, że zmieni coś w swoim życiu, a jednak nadal była tą samą manipulantką i egoistką.
- Ainhoa! - Mario chwycił mnie za łokieć, zmuszając do zatrzymania się. - Co się stało? Dokąd tak pędzisz? - spytał zaniepokojony. Bez słowa wtuliłam się w jego ramiona, przymykając powieki. - Ureguluję rachunek i wracamy do domu. Wszystko mi powiesz po drodze, dobrze? - wyszeptał gładząc z czułością moje plecy.
- To była moja matka.

*

Ainhoa nie odezwała się do mnie przez całą drogę. Nieobecnym wzrokiem wpatrzona była w szybę taksówki. Spotkanie matki, która porzuciła ją w Domu Dziecka, musiało być dla niej nie małym szokiem. Splotłem nasze palce ze sobą, dając jej poczucie wsparcia. Czekałem cierpliwie, aż się przede mną otworzy.
- Gdzie byliście? - oburzony głos Theo przywitał nas w holu. Z rozbawieniem spojrzałem na trzylatka, który trzymał rączki na bioderkach i wpatrywał się w nas surowo. - Dlacego nie mogłem iść z wami na landkę?
- Synku, na randkę chodzi chłopak z dziewczyną.
- Całą noc? - jęknął.
- Za piętnaście lat Ci to wypomnę. - pogroziłem mu na żarty. Kąciki ust Ainhoy lekko się uniosły. Theo wtulił się w jej ramiona, domagając się matczynej czułości.
- Babcia babcią, ale mamusia to jednak mamusia. - zaśmiała się moja rodzicielka stając w progu. - Stęsknił się z wami. Ale zdążyliście idealnie na obiad! - zawołała już z kuchni. Theo pobiegł za nią posłusznie, a my z Ainhoą udaliśmy się na górę, aby zmienić swoje ubrania.
Kwadrans później siedzieliśmy wszyscy przy stole, zajadając się Gazpacho mojej matki. Cały czas czułem na sobie jej uważny i pełen aluzji wzrok. Nie podobała jej się niewyraźna mina Ainhoy, która smętnie mieszała łyżką w talerzu. Nie chciałem poruszać tego tematu przy Theo, ale irytował mnie fakt, że w niemy sposób oskarżyła mnie o popsuty humor dziewczyny.
- Mamusiu mogę obejzeć Twoje plezenty?
- Raczej nie znajdziesz tam zabawek. - zauważyła.
- A słodyce? - jego oczka zalśniły, a nasza trójka parsknęła śmiechem. - Na ulodziny dostaje się słodyce. - oburzył się. - A dzisiaj jest sobota.
- I co w związku z tym? - zapytałem.
- Weekend. - westchnęła Ainhoa, na co posłałem jej zdezorientowane spojrzenie. Rozbawiona uniosła brwi ku górze. Pacnąłem się w czoło, a Theo wyszczerzył szeroko swoje ząbki. - To, że jest weekend i że możesz jeść słodycze, nie oznacza że wpakujesz w siebie całą czekoladę. - zastrzegła.
- Pół cekolady i kindel jajo?
- Czy Ty się ze mną targujesz młody człowieku?
- Cały Mario. - zachichotała moja matka.
- Dlaczego Mario? - jęknąłem. - Co złego to ja!
- Po prostu mam Déjà vu. - posłała mi uśmiech, po czym wraz z Ainhoą pozbierały talerze i zaniosły do kuchni. Westchnąłem ciężko, opierając się na krześle. Błyskawicznie Theo wdrapał się na moje kolana i spojrzał na mnie uważnie.
- Co to znacy?
- Co takiego? - poprawiłem mu koszulkę.
- Deza wu.
- Niech Ci to wytłumaczy Twoja mądra babunia. - mruknąłem, po czym połaskotałem go po brzuszku. Zaśmiał się głośno i sam próbował wywołać u mnie łaskotki. - Tatusia atakujesz? - chwyciłem go na ręce, aby po chwili mógł wisieć głową w dół. Śmiejąc się przy tym wniebogłosy. - Oddajesz mi pół swoich słodkich zdobyczy, albo wisisz tak do końca dnia.
- O tym właśnie mówiłam ... na litość Boską, postaw to biedne dziecko!
- Ale ja lubię! - zachichotał Theo.
- Z babcią nie zadzieramy młody. - posadziłem go na kanapie. - Co to jest? - spytałem, wskazując na skoroszyt w jej dłoniach. Matka bez słowa mi go oddała. Usiadłem obok Theo, przeglądając kartki. Na każdej stronie były dziwne rysunki, jakby projekty wnętrz. Nie znałem się zbytnio, jednak musiałem przyznać, że były one profesjonalne. I bardzo starannie naszkicowane.
- To mamusi. Ona tes lubi malować.
- Mamusi? - zmarszczyłem czoło.
- O! A tu namalowała pokoik dla mnie! - wskazał paluszkiem na jedną z kartek. - Ja jej mówiłem jak ma wyglądać. - dodał dumnie. Kiwnąłem niepewnie głową, po czym zerknąłem na matkę.
- Skąd to masz?
- Od Rosy.
- Mario, dzwoniła Leire. - w salonie pojawiła się Ainhoa ze swoim telefonem w dłoni. - Maya zachorowała, więc muszę ją jutro zastąpić ... - stanęła jak wryta na widok skoroszytu w moich dłoniach. - Skąd to masz? - wydukała.
- To Twoje szkice? - zignorowałem jej pytanie.
- To ... to bardzo stare. - odchrząknęła.
- Theo przyznał, że sam Ci podpowiedział jak ma wyglądać jego pokoik, więc wątpię aby ten skoroszyt miał kilka lat. - popukałem palcem w odpowiedni projekt. Ainhoa uciekała speszonym wzrokiem na wszystkie strony. Kompletnie nie rozumiałem jej zachowania. - Nie znam się, ale widywałem takie projekty u matki Leire. Wyglądają na bardzo profesjonalne.
- Rosa mi powiedziała o Twoim marzeniu. 
- To na prawdę było dawno. - mruknęła.
- Co to za marzenie? - spytałem zdezorientowany, jednak Ainhoa nie wyglądała na zainteresowaną udzieleniem mi odpowiedzi. Spojrzałem więc na moją matkę, która miała większą wiedzę na ten temat niż ja. - O czym Rosa Ci powiedziała? Bo od tego uparciucha tego nie wyciągnę.
- Ainhoa chciała projektować, więc marzyła o studiowaniu Architektury Wnętrz. Chodziła nawet na specjalny kurs, czego skutkiem są te szkice. Kochanie, to nie jest żaden powód do zawstydzenia. - dotknęła jej ramienia. - Nie chciałabyś zrealizować swoich marzeń?
- Jest już za późno.
- Masz dwadzieścia jeden lat, od wczoraj dwadzieścia dwa! - oburzyła się moja rodzicielka. - Wszystko przed Tobą. Rozumiem dlaczego nie mogłaś udać się na studia, ale odchowałaś Theo i masz teraz najlepszą ku temu okazję, aby złożyć papiery na Uczelnię. Dziecko, przecież Ci pomogę w opiece nad nim.
- Nie wiem czy sobie poradzę. - mruknęła.
- Bzdura. - zaśmiałem się. - Gdybym to ja miał się udać na Uczelnię, to wiadome by było, że wyjdzie z tego jedna wielka katastrofa. - objąłem ją od tyłu, a moja matka wywróciła oczami. Znałem jej zdanie na temat mojej edukacji. - Jeśli to nadal Twoje marzenie, to jakoś sobie poradzimy.
- Na prawdę? - spojrzała na mnie niepewnie.
- Tak. - ucałowałem jej słodkie usta. - Ale najpierw sprawdzimy czy taka z Ciebie zdolniacha. - puściłem jej oczko i podałem skoroszyt. - Pierwsze wyzwanie przed Tobą. Theo potrzebuje pokoju. TAKIEGO pokoju. - wskazałem na odpowiednią kartkę. Trzylatek pisnął z uciechy, a ona zagryzła dolną wargę. Doskonale dostrzegłem ekscytację na jej twarzy. - Chcę wprowadzić jednak kilka poprawek. Poproszę kilka piłkarskich szczegółów.

***

Przed nami powroty i odkrywanie tajemnic związanych z przeszłością Ainhoy :)

Miłego weekendu ^^

niedziela, 10 marca 2019

22. A jak Ainhoa.

Nigdy nie obchodziłam urodzin. Nigdy nie gasiłam świeczek na torcie, ani nie dostawałam prezentów. Nigdy nie usłyszałam "Wszystkiego Najlepszego". Dzień moich narodzin traktowałam jako formalność. Cyferki, które widnieją w dokumentach i na ważnych papierach. Coś mało znaczącego, bo nie było nikogo, kto mógłby udowodnić mi, że jest inaczej.
Stałam zszokowana przed tymi wszystkimi ludźmi, nie wiedząc co powiedzieć. Miałam się uśmiechnąć? Wzruszyć? Zerknęłam niepewnie na Mario.
- Nie mogłem przejść obojętnie obok tak ważnego wydarzenia. - uśmiechnął się szeroko, obejmując mnie ramieniem. - Wszystkiego Najlepszego kochanie. - wyszeptał, całując z czułością moją skroń.
- Mamusiu! - zaskoczona spojrzałam na biegnącego w moją stronę Theo. Kucnęłam, pozwalając aby wpadł mi w ramiona. - Nie wypaplałem o niespodziance! - oznajmił dumnie, na co Mario poczochrał go po włosach. - Z babcią wyblałem dla Ciebie tolt! Cekoladowy! - jego oczka zaświeciły.
- Idealny. - szepnęłam drżącym z emocji głosem.
- Mogę zdmuchnąć z Tobą świecki?
- Oczywiście. Potrzebny mi ekspert. - zaśmiałam się. Po chwili speszona przyjmowałam życzenia od wszystkich obecnych. Pośród nich była Leire z Saulem i małą Sofią, która rozrabiała na rękach tatusia, Sara ze swoim życiowym partnerem, Marcos z Patricią, Nati z Alvaro, Enzo oraz mama Mario. Największym jednak zaskoczeniem była dla mnie obecność Rosy, w której ramiona wtuliłam się z tęsknotą.
Po chwili wyrosła przede mną uśmiechnięta Leire z tortem.Wzięłam na ręce zniecierpliwionego Theo, aby pomógł mi ze świeczkami.
- Pomyśl życzenie! - zawołała Sara.
- Nie potrzebuję nic więcej do szczęścia. - szepnęłam, po czym zerknęłam na Mario. Posłał mi uśmiech, obejmując ramieniem. - Na trzy? - zwróciłam się do Theo. - Raz, dwa ...
- Tsy! - zawołał.

Z uśmiechem spoglądałam na Theo, który za punkt honoru obrał sobie opiekę nad Sofią. Cierpliwie podawał jej zabawki, co przyjmowała piskami radości. Saul nawet zażartował, że ma kolejnego wielbiciela swojej córki na karku. Oczywiście nie byliby z Mario sobą, gdyby nie przekomarzali się z tego powodu.
Moje zawstydzenie całą sytuacją zniknęło błyskawicznie. Pośród tych ludzi czułam się pewnie i bezpiecznie. Siedzieliśmy wokół dwóch złączonych stolików, rozmawiając na różne tematy. Mario cały czas obejmował mnie ramieniem bądź trzyma swoją dłoń na moim kolanie. Te niewinne gesty sprawiały mi ogrom radości. Czułam się ważna i kochana.
- Jesteś szczęśliwa? - zagadnęła Rosa, gdy wyszłam z nią przed kawiarnię. Lada chwila miała pojawić się tu zamówiona taksówka. Obecność kobiety, które przez ostatnie lata była dla mnie jedynym wsparciem, była cudowną niespodzianką. Mario pomyślał o wszystkim!
- Nie mogłabym chcieć więcej od życia.
- Mówiłam Ci. - pogładziła mój policzek. - Kiedyś i dla Ciebie wzejdzie słońce. I proszę bardzo! - kiwnęła głową w stronę Mario, który trzymał na rękach zmęczonego Theo. - Zasługujesz na to Ainhoa. Tyle łez wylałaś, tyle poświęciłaś ... obydwoje zasługujecie na prawdziwy dom. I rodzinę.
- Jesteśmy nią. - posłałam Mario uśmiech, który odwzajemnił. - Ale Rosa ... powiedz mi, co u Daniego? - spytałam. Prawda była taka, że co jakiś czas rozmyślałam o moim bracie. Martwiłam się o niego, mimo wszystko.
- Bez zmian. - westchnęła ciężko. - Ale to nie jest Twój problem. Próbowałaś mu pomóc, ale za każdym razem Cię odrzucał. - pogładziła moje ramię. Pokiwałam niemrawo głowo, czując irytujące wyrzuty sumienia. - Masz się kim opiekować, a po za tym, to najwyższy czas, abyś pomyślała o sobie. Pamiętaj, że Ty również miałaś marzenia.
- Za późno na nie.
- Na marzenia nigdy nie jest za późno. - uśmiechnęła się pokrzepiająco. W tym samym momencie podjechała taksówka. - Odwiedzę was przy najbliższej okazji. - obiecała. Objęłam ją mocno, dziękując za obecność. Po chwili obserwowałam oddalającą się taksówkę.

Enzo, który jako jedyny nie pił, zaoferował się że zawiezie Theo i mamę Mario do domu. Ja chciałam pomóc posprzątać po przyjęciu, które zostało zorganizowane specjalne dla mnie. Oczywiście Leire i Sara stanowczo chciały mi w tym przeszkodzić, ale zdołałam je przekonać, że wspólnymi siłami zrobimy to szybciej.
I tak też się stało. Pod kawiarnią wyściskałam dziewczyny, dziękując im za wspaniałą niespodziankę. To zdecydowanie były moje najlepsze urodziny! Z uśmiechem podeszłam do Mario, który obserwował nas zadowolony.
- I właśnie dla tych błyszczących oczu stawałem na głowie, aby było idealnie. - objął mnie, przytulając do siebie. - Sukienka również jest prezentem, więc ani słowa o jakimkolwiek oddawaniu. - wymruczał do mojego ucha.
- Wiedziałam, że jest jakiś haczyk. - jęknęłam.
- Nigdy nie miałem szansy, aby zabrać Cię na randkę. - zauważył. - Ale skoro nasz syn jest pod najlepszą opieką na świecie, to chociaż daj się skusić na spacer. - splótł swoje palce wraz z moimi. Z uśmiechem kiwnęłam głową, a po chwili maszerowałam obok niego przez nocny Madryt.
Tak wiele zmieniło się w moim życiu w ciągu pół roku. Ślub, na który nie miałam ochoty pójść, okazał się być furtką do odnalezienia Mario. Nie wykorzystał mnie i nie porzucił. Świadomość tego zmieniła wszystko. Nie śmiałam nawet marzyć, że on kiedykolwiek poczuł to samo co ja. A jednak. Szukał mnie, choć nie miał żadnego punkt zaczepienia. Los dał nam drugą szansę, a Theo odzyskał ojca, na którego zasługiwał.
- Za dwa tygodnie jest finał Pucharu Króla. - napomknął Mario, wyrywając mnie z rozmyśleń. Spojrzałam na niego uważnie. - W Walencji. Bardzo bym chciał, abyście byli tam oboje. Ty i Theo. A pod koniec miesiąca w Paryżu. Podczas finału Ligi Mistrzów. - dodał. Zatrzymałam się gwałtownie przez nadmiar tych informacji. - O co chodzi?
- Mario, ja najdalej byłam w Toledo, nie całą godzinę drogi od Madrytu. - wydukałam. - A Ty mi mówisz o drugim krańcu Hiszpanii i stolicy Francji.
- No widzisz, a ja w Toledo nie byłem. - wzruszył ramionami. - Choć to podobno piękne miasto. Także w tą niedzielę zrobimy sobie rodzinną wycieczkę do tego miejsca. A potem kupimy trzy koszulki z moim numerem. Dla Ciebie, Theo i mojej matki.
- Kręci mi się w głowie.
- Od wina?
- Twoich rewelacji! Ja nawet nie znam się na piłce nożnej.
- Nie musisz. - pogładził z czułością moje policzki. - Ważne, że będę świadom Twojej obecności na trybunach. Choć oczywiście możemy przeprowadzić szybki kurs. - uśmiechnął się cwaniacko, po czym nachylił się nade mną i złożył subtelny pocałunek na moich ustach. Oddałam pieszczotę, zarzucając swoje ręce na jego szyję. Momentalnie przyciągnął mnie do siebie, gładząc plecy. Nasze języki otarły się o siebie, a pocałunek stał się bardziej namiętny i pełen pasji. Noc była chłodna, ale w tym momencie w ogóle tego nie czułam.
Odsunęłam się od niego speszona, słysząc za sobą przechodzących ludzi. Nadal staliśmy na chodniku, na którym co chwilę ktoś się pojawiał. Nocne życie w stolicy weszło w swoją największą fazę.
- Powinniśmy wracać. - westchnęłam. - Twoja mama, Theo ...
- Poradzą sobie. - szepnął, zakładając kosmyk moich włosów za ucho. Wbiłam w niego zaskoczone spojrzenie, gdy wsunął dłoń do kieszeni od spodni i coś wyciągnął. - Ta noc wcale nie musi się jeszcze kończyć. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko. - podał mi klucz do pokoju hotelowego. - Decyzja należy do Ciebie.
Poczułam gorąc na policzkach, gdy wpatrywałam się w klucz z napisem "Hotel Preciados". Doskonale wiedziała gdzie to jest i ile ma gwiazdek. Mario znowu oszalał, ale nie to było w tym momencie najważniejsze.
- Trochę mi zimno. - wyszeptałam, po czym spojrzałam na niego z błyskiem w oku. Jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Pisnęłam czując ja mnie unosi i niesie. - Wariacie, sama dojdę!
- Nie ma nawet takiej opcji.
- Mario! - trzepnęłam go oburzona w ramię, jednak kompletnie się tym nie przejął. Chciał mnie nieść, to niech mnie niesie. Hotel znajdował się przecznicę stąd, więc sił powinno wystarczyć. Po za tym, stopy zaczęły mnie lekko boleć od kilkugodzinnego paradowania w szpilkach.
Przed hotelem postawił mnie na nogi i pociągnął za rękę do środka. Przeszliśmy przez hol, który zrobił na mnie nie małe wrażenie. Z racji tego, że nasz pokój znajdował się na pierwszym piętrze, postanowiliśmy zrezygnować z czekania na windę.
Mario sprawnie otworzył drzwi do pokoju hotelowego i szarmancko przepuścił mnie do środka. Odstawiłam torebkę na komodę, po czym stawiając krok za krokiem, rozglądałam się po wnętrzu. Pokój urządzony był w jasnych barwach, a narożny balkon wychodził na jeden z placów. Podwójne łóżko stało na samym środku, wywołując dreszcze na moim kręgosłupie.
- Zapytałem wtedy, zapytam i teraz. - Mario stanął za mną, kładąc dłonie na moich biodrach. - Na pewno? - szepnął mi do ucha. Kiwnęłam pewnie głową, odwracając się do niego przodem. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w swoje oczy, w świetle dwóch nocnych lampek, które znajdowały się po obu stronach łóżka. Nie wiem kto zrobił pierwszy krok, możliwe że zrobiliśmy to oboje.
Dłonie Mario zmysłowo jeździły po moim ciele, a usta badały szyję oraz dekolt. Bez problemu odnalazł zamek od sukienki, który zręcznie odsunął. Sama zaczęłam odpinać guziki od jego koszuli, jeden po drugim, aż moim oczom ukazała się wyrzeźbiona klata oraz umięśnione ramiona, pokryte tatuażami. Wylądowałam plecami na posłaniu, spoglądając jak odpina guzik od swoich spodni. Nachylił się nad moim ciałem, scałowując je od ud po szyję. Z moich ust co rusz wydobywały się westchnięcia oraz ciche jęki przyjemności. Drażnił się ze mną, doskonale to wiedziałam.
Pozbył mnie koronkowego biustonosza, po czym zjechał dłonią w dół, chowając ją pod moją dolną bielizną. Uchyliłam usta, czując jak odnajduje najczulszy punkt na moim ciele. Mój oddech przyspieszył, a dłonie zacisnęły się na pościeli. Zagryzałam wargi, czując że jeszcze chwila ...
Spojrzałam na niego oburzona, gdy przerwał w najważniejszym momencie. Jego zęby błysnęły w blasku lampek. Jednym szarpnięciem zsunął ze mnie zbędną bieliznę i umięśnił się pomiędzy moimi udami. Jęk wydobył się z moich ust, gdy poczułam go w sobie. Nasze języki złączyły się w pełnym pasji pocałunku. W tym momencie nie było nic ważniejszego od naszej dwójki. Paznokciami jeździłam po jego umięśnionych ramionach i plecach, co jakiś czas wbijając je w twardą skórę. Wspólnie odnaleźliśmy odpowiedni i znajomy rytm, który doprowadzał nas do szaleństwa. Nie musiałam czekać długo, aż moim ciałem zatrząsł dreszcz ogromnej rozkoszy. Jęknęłam przeciągle, wtulając się w jego szyję. Mario przerwał na chwilę ciężko dysząc. Czekał aż dojdę do siebie. Uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam. Pchnęłam go ostatkiem sił, usadawiając się na jego biodrach.
- Znowu jesteś niegrzeczna. - wyszczerzył się szeroko. Przyłożyłam palec do jego ust, spoglądając prosto w oczy. Wiedziałam, że i on długo nie wytrzyma. Zagryzał swoje wargi, skanując swoim pożądliwym wzrokiem moje ciało. Kilka sekund później usiadł gwałtownie, przytulając mnie mocno do siebie. Jego ciało zamarło, a z ust wydobył się głuchy jęk. Opadłam wyczerpana w jego ramiona.
Leżeliśmy w kompletnej ciszy, wtuleni w siebie. Mario gładził moje ciało, a ja jeździłam palcami po jego umięśnionym brzuchu. Nic więcej do szczęścia nie było mi potrzebne.
- Wiesz po co mam plaster na dłoni? - szepnął.
- Mówiłeś, że się zaciąłeś. - zmarszczyłam brwi, spoglądając na jego opatrunek. Mario uśmiechnął się pod nosem, po czym odkleił zbędną warstwę od swojej skóry. Przyłożył rękę do światła. Na jego serdecznym palcu wytatuowana była litera. - A ... ? - wydukałam zaskoczona.
- A jak Ainhoa.

***

Życzę wam udanego tygodnia ^^

środa, 6 marca 2019

21. Wilkołaki tes się tak zachowują las w miesiącu, wies?

Wracałem zadowolony z Valdebebas. Moja kostka została w 100% wyleczona i już jutro mogłem powrócić do treningów z drużyną. Oczywiście nie miałem szansy na występ w półfinałach Ligi Mistrzów, ale pozostała Liga i parę ważnych meczów o 3 punkty. O finale Pucharu Króla nie wspominając. Mieliśmy szansę na trzy wielkie triumfy, ale również mogliśmy zakończyć sezon z niczym.
Moją motywacją był Theo. Ze świecącymi oczkami przysłuchiwał się moim opowiadaniom związanym ze świętowaniem. Szczytem moich marzeń była wizja wejścia na stadion prowadząc go za rączkę. Chciałem pochwalić się światu jakiego cudownego mam synka. A czy jest lepsza ku temu okazja niż świętowanie sukcesu?
Przejeżdżając przez bramę z napisem "La Finca", usłyszałem dźwięk swojego telefonu. Odebrałem połączenie, biorąc na tryb głośnomówiący.
- Witaj Leire. - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Hej. Słuchaj ... przeglądam właśnie papiery i mam do Ciebie dość ważne pytanie. - zaczęła tajemniczo. Zmarszczyłem czoło, czekając aż padnie owe zapytanie. - Jakie masz plany związane z urodzinami Ainhoy?
- Z czym? - wydukałem zaskoczony.
- Tak sądziłam. - zaśmiała się. - Ainhoa ma urodziny w kolejną sobotę. Cwaniara zachowała to dla siebie. Gdybym nie przeglądała tych papierów, wyszlibyśmy na totalnych ignorantów.
- My? To ja wyszedłbym na kretyna roku! - jęknąłem. - Nie darowałbym sobie tego. Dziękuję Leire! Jak zawsze jesteś niezastąpiona! - zaparkowałem przed domem. - Chociaż teraz pozostaje kwestia prezentu ... i przyjęcia!
- Mam pewien pomysł.

Plan Leire był genialny. Od razu na niego przystałem. Dzięki jej pomocy miałem pewność, że niczego nie zepsuję. Zadowolony wszedłem do domu, oznajmiając głośnio swoje przybycie. Odłożyłem torbę do szafy i skierowałem swoje kroki do salonu. Zaskoczony spojrzałem na Theo, który siedział grzecznie przy stoliku i malował. Nawet nie przybiegł się ze mną przywitać. Już miałem otwierać usta, ale przerwała mi w tym Ainhoa, która wyszła blada z łazienki.
- Dłużej się nie dało? - jęknęła.
- Też się cieszę, że Cię widzę. - uśmiechnąłem się, jednak w odpowiedzi otrzymałem mordercze spojrzenie. - Coś się stało? - zaniepokoiłem się. - Źle się czujesz?
- Po prostu zajmij się dzieckiem. - warknęła na mnie. - Jesteś ojcem, więc to Twój cholerny obowiązek! Chyba raz mogę sobie wziąć wolne, prawda? - zironizowała, po czym chwyciła do rąk butelkę z wodą. - I nie zbliżaj się do mnie, jeśli nie chcesz zginąć, jasne? Nie odpowiadam za siebie! - dodała, po czym zniknęła na schodach.
Stałem na środku salonu jak ten ostatni kretyn. Z uchylonymi w szoku ustami! Kompletnie nie rozumiałem, co się przed chwilą wydarzyło. Rano rozstaliśmy się jakby nigdy nic, a teraz warczała na mnie jak na największego wroga.
- Mamusia ma kobiece dni.
- Słucham? - wydukałem, patrząc na syna.
- Tak mi mówiła. - wzruszył ramionkami. - Powiedziała, ze las w miesiącu kazdą dziewcynę boli bzusek i jest nie miła. Nie wolno wtedy być niegzecnym. Wilkołaki tes się tak zachowują las w miesiącu, wies?
- Jedno z drugim ma coś wspólnego. - podrapałem się po głowie. - Mama się porównała do wilkołaka? - spytałem, na co pokręcił przecząco główką. - A wie o tym? - znów ta sama odpowiedź. - Więc to zostaje pomiędzy nami. Ani się waż jej o tym mówić, bo powie że to ja wymyśliłem!
- Dobze. - przytaknął. - Mówiła tes, ze nie ma męskich dniów, bo wtedy nie byłoby miejsca w spitalach. Ale nie lozumiem tego. - podparł brodę na rączce, myśląc intensywnie.
- Mądrala. - mruknąłem, spoglądając w stronę schodów. Ale skoro tak sprawa wyglądała ...
Szczerze mówiąc, nie miałem styczności z niedysponowaną kobietą. Owszem, moja matka potrafiła na mnie wrzasnąć bez powodu, a potem dość szybko jej przechodziło, jednak nigdy głębiej nie zastanawiałem się nad tym zjawiskiem. Właśnie! Mama!
Usiadłem obok Theo na kanapie, chwytając za telefon. Wybrałem numer mojej rodzicielki, wiedząc że jako jedyna będzie mi w stanie pomóc. A po za tym, miałem pewność, że zostanie to pomiędzy nami.
- Mamo, mam sprawę. - zacząłem, gdy tylko odebrała moje połączenie. - Mam w domu szalejącą kobietę, która grozi mi śmiercią w afekcie. Mam przeczekać burzę czy mogę jej jakoś ... pomóc? - spytałem. Po drugiej stronie zapadła głucha cisza, a po chwili moja własna matka parsknęła śmiechem. - Nie ma to jak wsparcie w Tobie! - oburzyłem się.
- Chyba się popłaczę ...
- Mamo!
- Ze wzruszenia! Nie sądziłam, że kiedykolwiek doczekam się Ciebie w roli zatroskanego i zakochanego po uszy mężczyzny. - westchnęła, na co wywróciłem oczami. - Synku, Twoją najlepszą pomocą będzie milczenie. Uwierz mi, nie jesteśmy wtedy sobą. Wrzeszczymy bez powodu, chociaż normalnie nigdy byśmy tego nie robiły. Wszystko nas irytuje, a ból brzucha jest okropny.
- Przerażasz mnie.
- Zanieś jej tabletki przeciwbólowe, termofor z ciepłą wodą oraz tabliczkę czekolady. I nie mów ani słowa! Potem zajmij się Theo, aby nie rozrabiał. - poinstruowała mnie. - Powtarzaj raz w miesiącu.
- Każdego miesiąca?
- Mario, na Boga! - zirytowała się.

Byłem dość sceptycznie nastawiony do tych instrukcji, jednak sumiennie wszystko przygotowałem. Z duszą na ramieniu udałem się na górę. Uchyliłem ostrożnie drzwi do sypialni i zaglądnąłem do środka. Ainhoa leżała na środku łóżka ze zgiętymi kolanami. Mocno zaciskała swoje powieki, lecz nie zareagowała na moje wejście. Ten widok sprawiał mi ból, jednak bez słowa odłożyłem wszystko na stolik nocny i się wycofałem.
Nie chcąc szaleć po kuchni, postanowiłem zamówić pizzę. Theo był wniebowzięty. Usiedliśmy obydwaj na kanapie, włączając kreskówkę. Co chwilę wycierałem mu buźkę, która usmarowana była sosem. Byłem pod wrażeniem jego opanowania. Siedział cicho jak mysz pod miotłą. Jak widać to nie były jego pierwsze "kobiece dni".
Zamarłem, słysząc kroki na schodach. Byłem przygotowany na wrzaski i pretensje. Jednak to, co się wydarzyło, zszokowało mnie jeszcze bardziej niż jej wcześniejsze "powitanie". Ainhoa usiadła obok, spoglądając na mnie z miną zbitego psiaka.
- Mogę się przytulić? - spytała szeptem. Jedyne na co mnie było stać, to kiwnięcie głową. Wtuliła się ufnie w mój tors, na co czule ją objąłem i ucałowałem skroń. - Kocham Cię Mario. - wymruczała w moją szyję. - Jesteś najlepszy.

Mario Hermoso. Możesz być z siebie dumny.

*

Niepewnie rozglądałam się po wnętrzu eleganckiego butiku. Czułam się tu jak intruz, kompletnie nie potrafiąc się odnaleźć wśród tych pięknych i drogich rzeczy. Za to Patricia sprawnie przeglądała wieszaki, co jakiś czas przykładając kolejną sukienkę do swojego wysportowanego ciała.
Real Madryt awansował do finału Ligi Mistrzów i z tego powodu chłopaki poczuli chęć do skromnego świętowania. Wynajęli kawiarnię u Leire i zaprosili najbliższe osoby. Mario poprosił mnie o bycie jego osobą towarzyszącą co sprawiło mi radość, lecz później poczułam panikę. W końcu nie mogłam mu przynieść wstydu!
Paddy zaproponowała mi wspólne zakupy, na które z chęcią przystałam. Jednakże wybrała taki sklep, na którego asortyment nie było mnie stać. No ... może na jakąś broszkę. Zerknęłam niepewnie na pierwszą lepszą metkę, czując jak ogarnia mnie przerażające zimno.
- Znalazłaś coś dla siebie? - Patricia podeszła do mnie z szerokim uśmiechem. - Szczerze mówiąc, nie potrafię się zdecydować. Jestem raczej fanką eleganckich kombinezonów i chyba na taki się skuszę. - wskazała mi wieszak. Pokiwałam z aprobatą głową. Wiedziałam, że będzie wyglądała w nim cudownie. - A Ty?
- Chyba to nie mój dzień na zakupy. - mruknęłam.
- Ok ...? - uśmiechnęła się pod nosem, po czym wyciągnęła telefon i wybrała jakiś numer. Zmarszczyłam czoło, nie bardzo rozumiejąc co się w tej chwili działo. - Miałeś rację. - zaśmiała się, po czym podała mi telefon. - Mario. - dodała znikając w przebieralni.
- Tak? - wydukałam.
- Wyciągnij portfel i zajrzyj do środka. - poprosił. Usiadłam na wygodnej pufie i bez słowa wykonałam to zadanie.
- Nie ma mowy! - oburzyłam się, dostrzegając w nim kartę kredytową Mario. - W ogóle, jakim prawem zaglądasz mi do portfela?! I tak niczego ciekawego w nim nie znajdziesz!
- Kup sobie sukienkę jaką tylko chcesz, dobrze?
- Nie. - mruknęłam.
- Maleńka, to że chcę Ci sprawić przyjemność, nie ma nic wspólnego z tymi durnymi teoriami o utrzymaniu. - westchnął ciężko. - Zasługujesz na to, aby chociaż raz wybrać sobie taką sukienkę, jaka wpadnie Ci w oko. Bez względu na cenę. Wolisz, żebym wydał te pieniądze na kolejną głupią grę? Albo na butelkę drogiego trunku przy kolejnym męskim wypadzie?
- To Twoje pieniądze. Możesz je wydać jak chcesz.
- Dokładnie. Dlatego chcę je wydać na sukienkę dla Ciebie. - wyczułam, że uśmiecha się cwaniacko pod nosem. - Sprawisz mi przykrość odmawiając.
- To szantaż emocjonalny, Hermoso. Oddam Ci za sukienkę.
- Umawiamy się tak. Kupujesz sukienkę i te wszystkie dodatki o jakich mówiła Patricia. A w domu porozmawiamy o ratach. - ton jego głosu spowodował dreszcz na moim karku. - Masz wrócić szczęśliwa z błyszczącymi oczkami, bo w innym wypadku nie ma mowy o jakimkolwiek oddawaniu.
- Słowo?
- Słowo. W końcu najlepiej oddaje się w naturze.
- Hermoso! - warknęłam, jednak bezczelnie zdążył się rozłączyć. Prychnęłam pod nosem, po czym wzięłam do rąk jego kartę. Przez chwilę wpatrywałam się w nią z mieszanymi uczuciami. Wiedziałam, że Mario nie miał nic złego na myśli. Chciał mi sprawić radość, jednak wspomnienia związane z moją matką nadal nie dawały o sobie zapomnieć. Ale ... ja nie byłam taka jak ona! I Mario o tym wiedział!
- I jak? Doszliście do porozumienia?
- Tak. - westchnęłam spoglądając na Patricię. Okręciła się wokół własnej osi z szerokim uśmiechem. Wyglądała bosko! - Pobijesz wszystkich. - zaśmiałam się.
- O nie, moja droga. - wyciągnęła ku mnie dłoń. - Pobić, to musisz Ty! - nie bardzo wiedziałam, co miała na myśli, jednak dałam się jej wciągnąć w wir przymierzania.


*

Przygryzłam dolną wargę, spoglądając uważnie na moje lustrzane odbicie. Sukienka koloru ciemnego złota sięgała mi połowy ud i błyszczała przy każdym najdrobniejszym ruchu. Patricia stwierdziła, że jest dla mnie stworzona. I tak też się czułam. Chociaż obawiałam się reakcji Mario na dekolt.
Na całe szczęście Miriam nauczyła mnie, jak subtelnie podkreślić swoją urodę, nie tworząc efektu maski na twarzy. Włosy wyprostowałam, a na stopy wsunęłam szpilki. Pierwszy raz w życiu poczułam się jak stuprocentowa kobieta. Pewna siebie i swoich walorów.
Ostatni raz zerknęłam do torebki, upewniając się, czy aby mam w niej wszystko. Chwyciłam się barierki, po czym ostrożnie zaczęłam stąpać po schodach. Zabawne, ale odgłos szpilek zawsze wywoływał we mnie przyjemne dreszcze.
Zastałam Mario w salonie, pochylonego nad swoim telefonem. Jego mama wspaniałomyślnie zabrała Theo do siebie, ku jego ogromnej radości. To była jego pierwsza noc beze mnie, jednak ufałam tej kobiecie jak nikomu innemu.
- Jestem gotowa. - oznajmiłam niepewnie, zaciskając dłonie na torebce. Mario uniósł swój wzrok i spojrzał na mnie uważnie. Uchylił usta, mierząc moją sylwetkę od góry do dołu. - Coś nie tak? Jeśli Cię się nie podoba ... najwyżej zostanę w domu ...
- Nie ma mowy. - wydukał wstając z kanapy. Podszedł bliżej z uśmiechem, po czym położył dłonie na moich biodrach. - Wyglądasz fenomenalnie. - wyszeptał muskając moje usta własnymi. - Obawiam się, że swoim towarzystwem jedynie zepsuję Ci cały efekt.
- Przestań. - speszyłam się.
- Jestem cholernym szczęściarzem, chociaż nie wiem czym sobie na to zasłużyłem. - pogładził czule mój policzek. - Mam przy sobie piękną kobietę, która chce takiego imbecyla jak ja. I wszyscy się będą dzisiaj na nią patrzeć.
- Mam za krótką sukienkę? - spanikowałam. - Czy dekolt ... Mario! - pisnęłam rozbawiona, gdyż nachylił się nad moją klatką piersiową i złożył pocałunek pomiędzy piersiami.
- Idealny. - wyszczerzył się. - Ale najwyższy czas, aby się zbierać. - wyciągnął ku mnie dłoń, którą uścisnęłam.

Pod kawiarnią wyczułam, że coś jest nie tak. Światło w środku było zgaszone, a na tyłach zaparkowany był samochód Saula. To raczej niemożliwe, aby świętował wejście Realu Madryt do finału. Spojrzałam zdziwiona na Mario, lecz ten jedynie wzruszył ramionami i przepuścił mnie na zaplecze, do którego na szczęście miałam klucze.
- Chyba mi się godziny pomyliły. - podrapał się po głowie. - Ale Ty wiesz gdzie się załącza światło więc ... - pchnął mnie delikatnie w stronę sali. Ok, to co raz bardziej robiło się podejrzane. Bez problemu nacisnęłam kontakt. Przymrużyłam powieki, a po chwili uchyliłam je szeroko.
- NIESPODZIANKA!

***

Zgadzacie się z Theo w kwestii wilkołaków? ^^

sobota, 2 marca 2019

20. Klient nasz pan.

- Poradzicie sobie?
- Zaopiekuję się tatusiem. - uśmiechnęłam się na widok Theo, który starannie okrywał nogę Mario kocykiem. Na koniec ostrożnie ją pogładził i zerknął na niego uważnie. - Jus się lepiej cujes?
- Zdecydowanie. Tego mi było trzeba. - poczochrał jego włoski. - Nie martw się, poradzimy sobie. Jestem kaleką, ale potrafię używać tych kul, więc w razie czego ewakuujemy się bez problemu. - zwrócił się do mnie rozbawiony.
- Wcale nie jesteś kaleką. - postawiłam na stoliku butelkę z wodą. - Nie możesz po prostu nadwyrężać kostki. Rozmawiałam z Theo, nie będzie marudził i zmuszał Cię do wstawania.
- Jesteśmy dużymi chłopcami. - wyciągnął ku mnie dłoń, którą uścisnęłam. Usiadłam obok niego z uśmiechem. - Chociaż jak tak na Ciebie patrzę, to mam ochotę chwycić za telefon i zadzwonić do Leire. Powiedziałbym, że bardzo źle się czuję i musisz ze mną zostać. Pięknie wyglądasz.
- Aha, więc potrzebujesz pielęgniarki.
- Nie jestem wymagający. Mogłabyś tylko siedzieć obok.
- Muszę uciekać. - zaśmiałam się. - Wrócę do was zaraz po pracy. - pocałowałam go w policzek, na co przybrał niezadowoloną minę. Wywróciłam rozbawiona oczami i złączyłam nasze usta w pożegnalnym pocałunku.
Od paru dni przepełniało mnie szczęście. Nie mogłam przestać się uśmiechać, co zauważyli wszyscy wokół. Kochałam i byłam kochana. Więcej nic się nie liczyło. Nareszcie poczułam, że jestem na właściwym miejscu. Przy właściwej osobie. Do tej pory cały mój świat kręcił się wokół Theo. Funkcjonowałam tylko dla niego. Niedawno zrozumiałam, że ja również muszę być w pełni szczęśliwa, aby i moje dziecko było. Widział moje łzy. Widział moje codziennie przygnębienie. Dzieci nie są wcale głupie i naiwne. Dostrzegają więcej od nas. Dopiero teraz zauważyłam promieniującą twarz Theo. Jego śmiech był głośniejszy. Więcej mówił, otworzył się bardziej na świat. Poczuł się w pełni bezpieczny.
- Podziel się ze mną tym entuzjazmem. - mruknęła Sara, uważnie mi się przyglądając. Zdecydowanie zarwała noc, czego dowodem były podkrążone oczy, których perfekcyjny makijaż nie dał rady ukryć. - A jak mówiłam, że ten przystojniak jest drogą do Twojego zaspokojenia, to trzepnęłaś mnie szmatką.
- Daj spokój. - speszyłam się. - Mario ma kontuzję.
- Zdrowa kostka nie jest mu do niczego potrzebna.
- Sara!
- Co tak plotkujecie? - Leire wyszła ze swojego gabinetu i momentalnie dorwała się do ekspresu z kawą. - Dobrze się czujesz Ainhoa? Jesteś jakby rozpalona. - spojrzała na mnie zatroskana.
- Raczej zarumieniona. - parsknęła Sara, na co posłałam jej mordercze spojrzenie. - Jesteś mężatką Leire, więc najlepiej wytłumaczysz to naszej koleżance. Jaką kontuzję musiałby mieć facet, aby nie był w stanie ...
- Ok! Zrozumiałam! - uniosłam dłonie, aby ją uciszyć.
- Oh, rozumiem. - Leire upiła łyk kawy. - Wątpię, aby skręcona kostka była przeszkodzą dla Mario do czegokolwiek. - rzuciła aluzją, po czym rozbawiona udała się z powrotem do gabinetu. Sara parsknęła śmiechem i wróciła do wycierania mokrych szklanek. Za to ja, kompletnie zażenowana, udałam się na salę.
Dzisiaj ruch był mniejszy, co było spowodowane słoneczną kwietniową pogodą. Jednak stali bywalcy dopisali. Z uśmiechem przywitałam się z panią Cataliną, po czym postawiłam przed nią jej ulubioną herbatę.
- Co słychać u Ciebie dziecko? - chwyciła mnie za dłoń.
- Wszystko dobrze.
- Widzę. Oczy Ci się śmieją. - zaśmiała się. - A co u Twojego synka? Na pewno rośnie jak na drożdżach!
- Oj tak. Numer buta zmienił mu się w ciągu dwóch miesięcy. - westchnęłam. - Rośnie mi duży chłopiec. Jak tata. - dodałam, po czym uśmiechnęłam się pod nosem. Oczywiście nie uszło to uwadze pani Cataliny.
- Dogadaliście się, prawda?
- Tak. Mimo moich obaw i nerwów, Mario okazał się być świetnym ojcem. Theo świata po za nim nie widzi. Jest jego superbohaterem. - zaśmiałam się. - I choć nadal to do mnie nie dociera ... jesteśmy rodziną.
Rodzina. Coś, czego nigdy nie miałam. Życie z moją matką, a potem z Danim, było jedynie iluzją tego pojęcia. Teraz było inaczej. Czułam to. Nie było manipulacji i zastraszania. Była czysta miłość i wsparcie. Mój synek miał oboje rodziców, którzy postanowili dać sobie szansę. Dla niego i dla siebie.
Spojrzałam zaskoczona w stronę wejścia, przez które weszła Chio w towarzystwie znajomej blondynki. Była to dziewczyna najlepszego przyjaciela Mario, której nie miałam szansy poznać. I choć Hermoso powtarzał mi, że słynna Paddy jest sympatyczną osobą, fakt że przyjaźniła się z Chio, wprowadzał mnie w stan lekkiego poddenerwowania.
Zerknęłam z nadzieją na ladę, za którą powinna być Sara. Niestety, dziewczyna gdzieś się ulotniła, zostawiając mnie na lodzie. Byłam pewna, że zrozumiałaby sytuację i obsłużyłaby dziewczyny. Wzięłam głęboki oddech, po czym podeszłam do zajętego przez nie stolika. Patricia podniosła wzrok znad karty i posłała mi przyjazny uśmiech, który próbowałam odwzajemnić.
- Dzień dobry. Czy mogę zebrać zamówienie?
- Właściwie ...
- Zawołamy Cię, gdy się zdecydujemy. - mruknęła Chio, nawet nie obdarzając mnie spojrzeniem. Kiwnęłam więc głową, po czym odwróciłam się na pięcie. - Albo zaczekaj. Zdecydowałam się. - przełknęłam ciężko ślinę, ale zachowałam pokerową twarz. Zebrałam zamówienie i oddaliłam się, aby je zrealizować.
Bycie kelnerką miało swoje plusy i minusy. Musiałam obsługiwać klientów z uśmiechem, mimo że sami byli nieprzyjemni wobec mnie. Klient nasz pan. Nie mogłam zawieść Leire, a po za tym nie chciałam dać się sprowokować.
Ze skupieniem postawiłam przed młodymi kobietami dwie kawy. Słowo "dziękuję" padło jedynie z ust blondynki. Zostawiłam je same, udając się do innych klientów. Nie minęła nawet minuta, a Chio z powrotem na mnie kiwnęła. Prosząc Boga o więcej cierpliwości, wróciłam do nich jak na ścięcie.
- Ta kawa jest okropnie mocna. - oznajmiła, patrząc na mnie krytycznie. Szczerze mówiąc, pierwszy raz zostałam skrytykowana przez klienta. - Chcesz, aby stanęło mi serce?
- Według mnie jest idealna. - zauważyła Patricia.
- Więc może w mojej jest coś jeszcze.
- Jeśli Ci nie smakuje, mogę zrobić nową. - zauważyłam. Zacisnęłam dłoń na notesiku, walcząc ze swoimi nerwami. Ewidentnie chciała mi zrobić na złość. - Nie ma żadnego problemu.
- Nie przypominam sobie, abyśmy były na Ty. - syknęła.
- Chio, co z Tobą? - szepnęła do niej Patricia.
- Zrobię nową ... proszę pani. - wycedziłam przez zęby, po czym zabrałam jej filiżankę i udałam się za ladę. Sara uniosła brew ku górze, patrząc na mnie zdezorientowana. - Mogłabyś zrobić nową kawę? Klientka się boi, że chce ją otruć. - zironizowałam. Brunetka parsknęła śmiechem, ale zabrała się za zamówienie.
- Mam zanieść?
- Nie, sama to zrobię. - westchnęłam. - W najgorszym wypadku, znajdzie się ona na jej głowie. - mruknęłam. Przeszłam sprawnie przez salę i z największą ostrożnością, postawiłam kawę przed Chio. - Proszę. Mam nadzieję, że ta będzie smakowała. Specjalnie poprosiłam koleżankę o realizację tego zamówienia, aby nie obawiała się pani o swoje zdrowie.
- Kpisz ze mnie? - prychnęła.
- Skądże. Klient nasz pan.
- Chcę rozmawiać z szefową. - oznajmiła, zakładając ręce na piersi. Westchnęłam ciężko i bez słowa sprzeciwu udałam się po Leire. Podświadomie czułam, że tak się to skończy. Szefowa była zaskoczona, ale oderwała się od papierów i wyszła na salę.
- Witaj Paddy! - uśmiechnęła się do blondynki, po czym przywitały się przyjacielskim buziakiem w policzek. - Jakiś problem? Ainhoa mówiła, że klientka ma jakieś zastrzeżenia, co do zamówienia.
- Owszem, ja mam.
- Chio, daj spokój. - Patricia próbowała ją powstrzymać.
- Pani kelnerka jest ordynarna i nie ma szacunku do klientów. - kiwnęła w moją stronę głową. Leire uniosła brew ku górze, patrząc na mnie uważnie. - Wręcz zaśmiała się mi w twarz, gdy złożyłam reklamację. Zaserwowana przez nią kawa, nie nadawała się do picia.
- Ainhoa?
- Proszę wybaczyć, ale nie znam jej imienia.
- Doskonale znasz moje imię. - nie wytrzymałam. Dotarło do mnie, że chciała mnie za wszelką cenę upokorzyć. Jej przyjście do kawiarni wcale nie było przypadkiem. - Jeśli nastawienie szefowej przeciwko mnie jest Twoim rodzajem zemsty, to gratuluje egoizmu i niedojrzałego zachowania. Mój trzyletni syn jest lepiej wychowany od Ciebie.
- Jak śmiesz!
- Przepraszam bardzo, że się wtrącę. - ze stolika obok odezwała się pani Catalina. - Od samego początku byłam świadkiem tej sceny i niedorzecznego zachowania owej pani. - wskazała na Chio. - Ainhoa nie zrobiła nic, o co mogłaby zostać oskarżona. Wprost przeciwnie. Zachowała się bardzo dojrzale, mimo irracjonalnego zachowania klientki, która od samego początku chciała ją obrazić.
- Rozumiem. - Leire kiwnęła głową, po czym zerknęła na Patricię. - Paddy? Jakie jest Twoje zdanie? Czy Ainhoa zachowała się wobec was niegrzecznie?
- Nie. - westchnęła.
- Więc nie rozumiem pani pretensji. - zwróciła się do Chio, która poczerwieniała ze złości. - Oskarża pani jedną z moich kelnerek bez żadnych podstaw. Moja kawiarnia nie jest miejscem prywatnych potyczek. A szacunku wymagam nie tylko od mojego personelu, ale także od klientów. Jak sama pani widzi, mam naocznych i obiektywnych świadków, że Ainhoa zachowała się tak, jak tego od niej wymagam. Nie jestem sędzia, więc nie będę rozstrzygała waszego konfliktu. Jeśli nie smakuje pani nasza kawa, nie będziemy dłużej pani zatrzymywać.
Chio zrozumiała aluzję. Posłała Leire oburzone spojrzenie i wyszła bez słowa. Patricia przeprosiła za jej zachowanie, choć nie powinna, po czym udała się do wyjścia. Minęła szeroko uśmiechniętego Saula.
- Moja kobieta. - pokiwał z podziwem głową. Parsknęłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Zresztą, pani Catalina błyskawicznie poszła w moje ślady. Leire westchnęła ciężko, ale szelmowski uśmiech pojawił się na jej ustach. - Mamacita, jesteś niezwykle seksowna, gdy pokazujesz innym gdzie ich miejsce. Prawda pani Catalino? - ucałował szarmancko dłoń staruszki.
- Oh, panie Niguez. - zarumieniła się.
- O co wam poszło kocice?
- Kochanie, ja wcale nie walczyłam w kisielu. - jęknęła Leire. Po chwili tonęła w czułych ramionach męża, który ucałował jej skroń. - Kim była ta dziewczyna? - zwróciła się do mnie. - I dlaczego odstawiła to przedstawienie, aby zrobić Ci na złość?
- Mści się za Mario. - mruknęłam.
- Zazdrosna kobieta jest nieprzewidywalna. A tym bardziej ta, która przegrała. - oznajmiła pani Catalina. - Nie dziwię się, że nie miała z Tobą szans kochanie. - uścisnęła moją dłoń.
- Też bym nie chciał takiej skwaszonej baby.
- Przepraszam Leire.
- Za co? - zdziwiła się. - Przecież nie zrobiłaś nic złego. Sama Paddy przyznała, że zachowałaś się odpowiednio. Nie dam oskarżać żadnej z was bez podstaw. Miałaś rację, Theo jest lepiej wychowany niż ona.

Do domu wróciłam zaraz po pracy. Zastałam Mario w tym samym miejscu, gdzie go zostawiłam. Czyli na kanapie. Siedział wpatrzony w mecz, a na jego klacie piersiowej spał Theo. Uśmiechnął się na mój widok, co odwzajemniłam.
- Jak w pracy? - szepnął.
- Umm ... znośnie. - wzruszyłam ramionami. - Jedliście coś? - spytałam, chcąc zmienić temat. Mario kiwnął głową, przypatrując się mi uważnie. - Może zaniosę go do pokoju?
- Nie przeszkadza mi. - ziewnął.
- Widzę, że i Ty masz ochotę na sjestę. - zaśmiałam się.
- O ile położysz się ze mną.
Zaniosłam Theo na łóżko, po czym udałam się do sypialni w ślad za Mario. Krótka drzemka była wspaniałym pomysłem. Potrzebowałam odpoczynku od tego wszystkiego. Mario wyciągnął ku mnie ręce ... i w tym samym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- Zostań. Ja zobaczę kto to. - cmoknęłam go przelotnie w usta, po czym opuściłam sypialnię, udając się schodami w dół na parter. Nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi. Zamurowało mnie, gdy zobaczyłam za nimi Patricię.
- Hej. - odezwała się niepewnie. - Jest Mario?
- Tak, na górze. - odchrząknęłam, robiąc jej uprzejmie miejsce. - Wolałabym, aby nie schodził, więc jeśli możesz ...
- Właściwie to ja do Ciebie.
- Do mnie? - zdziwiłam się. Dziewczyna kiwnęła głową. Zaprosiłam ją do środka, proponując coś do picia. Poprosiła o wodę, więc po chwili postawiłam na stoliku dwie szklanki. Zajęłam miejsce na przeciwko niej, nie wiedząc co powiedzieć.
- Chciałam Cię przeprosić. Za Chio. - odezwała się po chwili ciszy. - Zachowała się okropnie. Nie miałam pojęcia, co planuje. Jest rozgoryczona, ale to nie powód, aby tak się zachowywać.
- Nie musisz mnie przepraszać. - zauważyłam. - To nie była Twoja wina. Po za tym, wstawiłaś się za mną u Leire, za co jestem Ci ogromnie wdzięczna. Mogłaś skłamać i wesprzeć przyjaciółkę.
- Nie w takim czymś. - oburzyła się.
- W każdym bądź razie dziękuję.
- Mario jest naszym przyjacielem. Moim i Marcosa. Nie chcę, aby z powodu mojej przyjaźni z Chio nasze relacje zostały nadszarpnięte. Szczególnie jeśli chodzi o chłopaków, bo tego bym sobie nie wybaczyła. Są dla siebie jak bracia. Po za tym, znam trochę Mario. - uśmiechnęła się pod nosem. - On na prawdę jest zakochany, co mnie cieszy. Dalej do mnie nie dociera, że jest ojcem, ale jestem dumna z jego postawy.
- Więc koniecznie musisz go zobaczyć z Theo.
- Oh, bardzo bym chciała poznać Twojego synka. - posłała mi szeroki uśmiech, który odwzajemniłam. - To znaczy ... waszego. - poprawiła się. - Może wpadlibyście do nas na kolację? Marcos na pewno się ucieszy.
- Zapytam Mario. - obiecałam.
- Jak mógłbym odmówić najlepszej przyjaciółce? - odwróciłyśmy się zaskoczone w stronę schodów. Mario trzymał się barierki, patrząc na nas nieodgadnionym wzrokiem. Doskonale dostrzegłam napięcie w jego mimice. - Ale najpierw mi wyjaśnijcie, o co chodzi z Chio.
Westchnęłam ciężko, ale razem z Patricią opowiedziałyśmy mu całe zajście w kawiarni. Był wściekły oraz rozczarowany, że o niczym mu nie powiedziałam. Na całe szczęście nie robił mi wymówek. Podziękował Paddy za jej zachowanie oraz miłe słowa na swój temat. Niestety, dziewczyna musiała się zbierać, ale obiecała że jak najszybciej poinformuje nas o terminie kolacji.
Sama udałam się do kuchni, aby przygotować podwieczorek dla Theo. Znając życie, powinien lada chwila się obudzić. Czując jak męskie ręce oplatają moją sylwetkę, uśmiechnęłam się pod nosem.
- Mów mi takie rzeczy. - szepnął.
- Dobrze. Przepraszam.
- Nie pozwolę, aby ktokolwiek Cię obrażał czy upokarzał, rozumiesz? - zapytał z napięciem w głosie, na co kiwnęłam głową. - Jestem dumny, że nie dałaś się sprowokować.
- Nie była tego warta. - odwróciłam się przodem.
- Żadna nie ma z Tobą szans. Żadna.

***

Chyba nie bardzo lubicie Chio ^^