W ciągu dwóch miesięcy, moje życie zostało wywrócone do góry nogami. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Uśmiech nie chciał zniknąć z mojej twarzy gdy obserwowałam przepełnionego szczęściem Theo. Biegał po domu w małym stroju Realu Madryt z dumnym napisem "Hermoso" na plecach. Dzisiaj Mario zabierał go po raz pierwszy na stadion, przy okazji organizując kolejny "męski dzień".
Ja z kolei dostałam zaproszenie od mamy Leire. Gdy tylko nasza przyjaciółka dowiedziała się o mojej pasji, a raczej usłyszała to od tej papli Hermoso, zaoferowała mi spotkanie ze swoją rodzicielką, która podobno była świetnym projektantem wnętrz. Obawiałam się jej opinii, w końcu byłam zwykłą amatorką przenoszącą swoje pomysły na papier. Jednak z takiem wsparciem jakie otrzymywałam od najbliższych mi osób, nie mogłam okazać się tchórzem.
- Jesteś gotowa? - w sypialni pojawiła się mama Mario. Posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła. Na początku byłam przerażona jej obecnością oraz wyrobionym o mnie zdaniem. Okazało się jednak, że nie miałam ku temu powodów, a Theo okazał się być jej oczkiem w głowie. Wspierała mnie i pomagała. Z entuzjazmem zgodziła się towarzyszyć mi na spotkaniu u państwa Butragueño.
- Tak. Theo się nie pobrudził?
- Jest bardzo ostrożny i wręcz z dumą gładzi swoją koszulkę. - zachichotała. - Mario obiecał mu, że po meczu zabierze go na murawę i będzie mógł założyć prawdziwe korki. Biedactwo nie może usiedzieć w miejscu z podekscytowania. - dodała. Pokręciłam rozbawiona głową, po czym zeszłam na parter z panią Carlotą. Już z daleka ujrzałam Theo, niecierpliwie spoglądającego na Mario, który rozmawiał przez telefon.
- Byłeś w łazience? - kucnęłam przed synkiem. Energicznie pokiwał swoją główką. - Nie oddalaj się od taty. Stadion jest bardzo duży i jest na nim mnóstwo ludzi. Łatwo się zgubić.
- Tatuś mnie nie zgubi.
- Oczywiście, że nie. - cmoknęłam go w nosek.
- Gotowy? - Mario wsunął telefon do kieszeni. Theo skoczył na równe nogi, a jego oczka zaświeciły niczym dwie gwiazdki. - Obiecujemy, że będziemy grzeczni. - Hermoso posłał mi uśmiech, chwytając syna na ręce. - I oczywiście, że go nie zgubię.
*
- Nosę Twoją kosulkę, złąconą z selcem ... co to znacy? - zapytał Theo, gdy staliśmy w korku. Uśmiechnąłem się pod nosem, zerkając na niego kątem oka. W drodze na stadion puściłem mu specjalną playlistę związaną z Realem Madryt, której słuchał w skupieniu.
- Pamiętasz jak Ci mówiłem, że w moim serduszku jesteś Ty, mamusia i babcia? - zacząłem. Zamyślił się na chwilę, lecz pokiwał swoją bystrą główką. - Spójrz na swoją koszulkę. Gdzie znajduje się herb?
- O tu. - wskazał paluszkiem.
- A co bije pod koszulką?
- Seldusko.
- Nie bez powodu ten herb znajduje się akurat w tym miejscu. Jest połączony z serduszkiem magiczną niewidzialną nicią. - wyjaśniłem. - To znaczy, że Real Madryt również ma miejsce w sercach swoich kibiców. W moim także.
- I my wscyscy się tam mieścimy? - zdziwił się.
- Tak. - zaśmiałem się.
Zatrzymałem samochód przez wjazdem na podziemny parking, po czym wyskoczyłem z niego podając klucze parkingowemu. Zręcznie odpiąłem Theo i wziąłem go na ręce. Wszedłem do środka, witając się co parę kroków z pracownikami stadionu. Wszyscy pytali mnie o powrót, który miał nastąpić już w kolejnym meczu.
Zauważając w oddali starszego przygarbionego mężczyznę, na mojej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Agustín Herrerín był dla nas i dla całego klubu szczególną postacią. Zajmował się wszystkim, dosłownie. Miał już ponad osiemdziesiąt lat, jednak za nic w świecie nie chciał udać się na emeryturę. Oznajmił prezesowi, że prędzej siłą wyniosą go ze stadionu, niż uda się na spoczynek.
- Witaj dziadku! - objąłem go jedną ręką.
- Witaj, witaj ... - poklepał mnie po plecach. - Widzę, że z Twoją kostką już wszystko w porządku. Podskakujesz niczym źróbek! - parsknął, po czym przeniósł swoje spojrzenie na zawstydzonego Theo. - Niech mnie diabli. Mały Hermoso jak nic!
- Komu jak komu, ale Tobie musiałem przedstawić go osobiście. - oznajmiłem z uśmiechem. - Jak sam widzisz, to mój syn. Ma na imię Theo. I bardzo by chciał wejść po meczu na murawę. Nie masz chyba nic przeciwko?
- Załatwimy. - puścił małemu oczko. - Ale zaraz, zaraz ... - podrapał się po swojej siwiźnie, po czym zaczął czegoś szukać w kieszeniach od marynarki. - Tu jesteś! - wyciągnął maleńkiego pluszaka w koszulce Realu Madryt. - To dla Ciebie Theo. Prezent od dziadka.
- Jesteś moim dziadkiem? - trzylatek zmarszczył czoło.
- A chciałbyś takiego starego i brzydkiego dziadka?
- Nie jesteś bzydki. Jesteś miły.
- Zdecydowanie musisz być moim kolejnym wnuczkiem. - pacnął go w nosek i podał pluszaka. Theo podziękował grzecznie, po czym pomachał Agustínowi gdy wchodziliśmy do loży VIP. Widząc murawę, jego usta delikatnie się uchyliły, a źrenice rozszerzyły. Wykorzystał moment w którym postawiłem go na nogi, aby podejść do szklanej ściany.
- Podoba Ci się? - kucnąłem obok niego.
- Tak. - szepnął. - Jest baldzo duzy.
- Tam. - wskazałem na środek murawy. - Wydaje się być jeszcze większy. Przekonasz się o tym po meczu.
- Dziadek nam pozwoli? To jego domek?
- To domek wszystkich kibiców Realu Madryt. - wyjaśniłem. Theo pokiwał główką, lecz nie oderwał wzroku od murawy. Usiadłem obok, obserwując go uważnie. Był zafascynowany tym wszystkim, co wzbudzało we mnie poczucie dumy. Teraz to wszystko nabrało większego sensu. Pasja, którą mogłem dzielić z własnym synem. Te wszystkie skomplikowane rzeczy, które mogłem mu tłumaczyć. Sam jego widok w koszulce z napisem "Hermoso" chwytał mnie za serce.
- Czołem! - usłyszałem za sobą znajomy głos.
- Theo!
- Nano! Marco! Uważajcie na tych schodach! Na litość boską, Pilar mnie zamorduje! - zaśmiałem się na widok bandy Ramosów, która pojawiła się w loży. Sergio Junior i Marco podbiegli do mojego syna, który rozpromienił się z powodu ich obecności. Za nimi kroczył ich ojciec, obładowany sokami i przekąskami. W ramach dobrego uczynku, pomogłem mu się z tego wykaraskać. - Dzięki Mario. Spadasz mi z nieba.
- Czyżby męski dzień?
- Trener dał mi dzisiaj odpocząć, a te dwa diabły od razu wykorzystały okazję. - westchnął ciężko zajmując miejsce obok mnie. - Nano? - zwrócił się do najstarszego syna. - Skoro masz okazję, to chyba chciałeś o coś zapytać.
- No tak! - pacnął się w czoło. Wyprostował się dumnie, stając na przeciwko Theo. - Chciałem Cię zaprosić na moje urodziny. Będzie taka duża zjeżdżalnia i tort! - zaczął wymachiwać rączkami. - Będziemy się bawili w piratów i policjantów! Będziesz, prawda? - Theo zerknął na mnie z nadzieją, na co pokiwałem głową na znak zgody.
- Będę.
- To super!
- Sam tworzył listę. - zaśmiał się jego ojciec, a ja podziękowałem w imieniu syna za zaproszenie. - Oczywiście widzę Cię w towarzystwie pani Hermoso, której nie miałem przyjemności poznać. A po za tym ... - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. - ... niezła zabawa jest na tej zjeżdżalni gdy dzieciaki padną ze zmęczenia. - parsknąłem głośnym śmiechem, na co Ramos mi zawtórował. Zdecydowanie był jedyny w swoim rodzaju.
- Theo, podejdź proszę. - poprosiłem syna. Trzylatek zbliżył się do nas, wskakując na moje kolana. - Nie było okazji, abyście się oficjalnie poznali. Nie wiesz tego Sergio, ale jesteś wielkim idolem mojego syna. - Theo zarumienił się i spuścił swój wzrok. - Bardzo chciał się z Tobą spotkać.
- Oh, to dla mnie zaszczyt mieć takiego fana. - uśmiechnął się szeroko. - Ale coś mi się wydaje, że Twój tata jest lepszy ode mnie, prawda? - Theo pokiwał głową. Przyjemne ciepło rozlało się po moim sercu, choć doskonale wiedziałem, że nie jest to prawdą. - Chyba muszę sobie zrobić z Tobą zdjęcie.
- Mogę? - spytał nieśmiało.
- Musisz! - wziął go niespodziewanie na ręce i podrzucił. Na buzi Theo pojawił się szeroki uśmiech. Wyciągnąłem swój telefon, czekając cierpliwie aż Sergio z moim synem na rękach ustawi się na tle murawy. - Pokaż kciuka, o tak ... - instruował go. Pokręciłem rozbawiony głową na ten widok.
- Mama nie uwierzy. - po chwili pokazałem Theo zrobione przeze mnie zdjęcia. Ainhoa miała rację. Sprawianie mu radości to największa frajda na świecie. Bez wahania wysłałem jej swoje dzieło, na co odesłała mi kilka serduszek. - Dziękuję. To wiele dla niego znaczyło. - zwróciłem się do Sergio.
- Doskonale wiesz, że dla mnie to sama przyjemność. - machnął ręką, nie odrywając wzroku do rozmawiających chłopców. - Cieszę się, że ustabilizowałeś swoje życie. Widzę to w Twojej motywacji podczas treningów.
- Muszę być dobrym przykładem dla Theo. - wyznałem.
- Tylko dla Theo?
- Jestem głową rodziny. - przyznałem obserwując biegającego radośnie Theo w towarzystwie synów Sergio. - Jeszcze jakiś czas temu byłem tym przerażony. Odpowiedzialnością, byciem ojcem ... ale sprawia mi to radość. Może Enzo miał rację mówiąc, że to z powodu odpowiedniej kobiety. Kocham ją i jestem szczęściarzem, że to właśnie ona jest matką mojego dziecka.
- Skądś to znam. - poklepał mnie po plecach. - Sam doskonale wiesz, jak wyglądało moje życie zanim poznałem Pilar. Wystarczyło że na nią spojrzałem! Junior też był wpadką, ale najcudowniejszą jaka mogłaby istnieć.
- Najlepsze rzeczy przychodzą niespodziewanie.
- Dokładnie.
Cały mecz obejrzeliśmy razem. Chłopcy z uwagą obserwowali poczynania naszych kolegów. Theo siedział grzecznie na moich kolanach, zajadając się czekoladowymi chrupkami. Ainhoa mnie zabije, ale nie miałem serca mu odmówić. Co chwilę pytał o nowe rzeczy, a ja cierpliwie mu wszystko wyjaśniałem.
Dziadek dotrzymał obietnicy. Theo był zachwycony ogromną murawą. Na samym początku nie wiedział gdzie ma patrzeć, jednak po chwili ganiał za Nano i Marco. Cieszyłem się, że znalazł w nich kolegów do zabawy.
Usiadłem na samym środku boiska pisząc wiadomość do Ainhoy. Właśnie opuszczały z moją matką posiadłość państwa Butragueño. Była ogromnie zadowolona, co i mi sprawiło radość. Po za tym, jej dobre relacje z moją rodzicielką były pozytywnym zaskoczeniem. Mama była nią zachwycona! Jej samodzielnością i uporem. Sama przyznała, że widzi w dziewczynie samą siebie sprzed dwudziestu lat.
- Tatusiu! - podbiegł do mnie zdyszany Theo.
- Mama mnie zabije. Jesteś cały zgrzany. - jęknąłem.
Ja z kolei dostałam zaproszenie od mamy Leire. Gdy tylko nasza przyjaciółka dowiedziała się o mojej pasji, a raczej usłyszała to od tej papli Hermoso, zaoferowała mi spotkanie ze swoją rodzicielką, która podobno była świetnym projektantem wnętrz. Obawiałam się jej opinii, w końcu byłam zwykłą amatorką przenoszącą swoje pomysły na papier. Jednak z takiem wsparciem jakie otrzymywałam od najbliższych mi osób, nie mogłam okazać się tchórzem.
- Jesteś gotowa? - w sypialni pojawiła się mama Mario. Posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła. Na początku byłam przerażona jej obecnością oraz wyrobionym o mnie zdaniem. Okazało się jednak, że nie miałam ku temu powodów, a Theo okazał się być jej oczkiem w głowie. Wspierała mnie i pomagała. Z entuzjazmem zgodziła się towarzyszyć mi na spotkaniu u państwa Butragueño.
- Tak. Theo się nie pobrudził?
- Jest bardzo ostrożny i wręcz z dumą gładzi swoją koszulkę. - zachichotała. - Mario obiecał mu, że po meczu zabierze go na murawę i będzie mógł założyć prawdziwe korki. Biedactwo nie może usiedzieć w miejscu z podekscytowania. - dodała. Pokręciłam rozbawiona głową, po czym zeszłam na parter z panią Carlotą. Już z daleka ujrzałam Theo, niecierpliwie spoglądającego na Mario, który rozmawiał przez telefon.
- Byłeś w łazience? - kucnęłam przed synkiem. Energicznie pokiwał swoją główką. - Nie oddalaj się od taty. Stadion jest bardzo duży i jest na nim mnóstwo ludzi. Łatwo się zgubić.
- Tatuś mnie nie zgubi.
- Oczywiście, że nie. - cmoknęłam go w nosek.
- Gotowy? - Mario wsunął telefon do kieszeni. Theo skoczył na równe nogi, a jego oczka zaświeciły niczym dwie gwiazdki. - Obiecujemy, że będziemy grzeczni. - Hermoso posłał mi uśmiech, chwytając syna na ręce. - I oczywiście, że go nie zgubię.
*
- Nosę Twoją kosulkę, złąconą z selcem ... co to znacy? - zapytał Theo, gdy staliśmy w korku. Uśmiechnąłem się pod nosem, zerkając na niego kątem oka. W drodze na stadion puściłem mu specjalną playlistę związaną z Realem Madryt, której słuchał w skupieniu.
- Pamiętasz jak Ci mówiłem, że w moim serduszku jesteś Ty, mamusia i babcia? - zacząłem. Zamyślił się na chwilę, lecz pokiwał swoją bystrą główką. - Spójrz na swoją koszulkę. Gdzie znajduje się herb?
- O tu. - wskazał paluszkiem.
- A co bije pod koszulką?
- Seldusko.
- Nie bez powodu ten herb znajduje się akurat w tym miejscu. Jest połączony z serduszkiem magiczną niewidzialną nicią. - wyjaśniłem. - To znaczy, że Real Madryt również ma miejsce w sercach swoich kibiców. W moim także.
- I my wscyscy się tam mieścimy? - zdziwił się.
- Tak. - zaśmiałem się.
Zatrzymałem samochód przez wjazdem na podziemny parking, po czym wyskoczyłem z niego podając klucze parkingowemu. Zręcznie odpiąłem Theo i wziąłem go na ręce. Wszedłem do środka, witając się co parę kroków z pracownikami stadionu. Wszyscy pytali mnie o powrót, który miał nastąpić już w kolejnym meczu.
Zauważając w oddali starszego przygarbionego mężczyznę, na mojej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Agustín Herrerín był dla nas i dla całego klubu szczególną postacią. Zajmował się wszystkim, dosłownie. Miał już ponad osiemdziesiąt lat, jednak za nic w świecie nie chciał udać się na emeryturę. Oznajmił prezesowi, że prędzej siłą wyniosą go ze stadionu, niż uda się na spoczynek.
- Witaj dziadku! - objąłem go jedną ręką.
- Witaj, witaj ... - poklepał mnie po plecach. - Widzę, że z Twoją kostką już wszystko w porządku. Podskakujesz niczym źróbek! - parsknął, po czym przeniósł swoje spojrzenie na zawstydzonego Theo. - Niech mnie diabli. Mały Hermoso jak nic!
- Komu jak komu, ale Tobie musiałem przedstawić go osobiście. - oznajmiłem z uśmiechem. - Jak sam widzisz, to mój syn. Ma na imię Theo. I bardzo by chciał wejść po meczu na murawę. Nie masz chyba nic przeciwko?
- Załatwimy. - puścił małemu oczko. - Ale zaraz, zaraz ... - podrapał się po swojej siwiźnie, po czym zaczął czegoś szukać w kieszeniach od marynarki. - Tu jesteś! - wyciągnął maleńkiego pluszaka w koszulce Realu Madryt. - To dla Ciebie Theo. Prezent od dziadka.
- Jesteś moim dziadkiem? - trzylatek zmarszczył czoło.
- A chciałbyś takiego starego i brzydkiego dziadka?
- Nie jesteś bzydki. Jesteś miły.
- Zdecydowanie musisz być moim kolejnym wnuczkiem. - pacnął go w nosek i podał pluszaka. Theo podziękował grzecznie, po czym pomachał Agustínowi gdy wchodziliśmy do loży VIP. Widząc murawę, jego usta delikatnie się uchyliły, a źrenice rozszerzyły. Wykorzystał moment w którym postawiłem go na nogi, aby podejść do szklanej ściany.
- Podoba Ci się? - kucnąłem obok niego.
- Tak. - szepnął. - Jest baldzo duzy.
- Tam. - wskazałem na środek murawy. - Wydaje się być jeszcze większy. Przekonasz się o tym po meczu.
- Dziadek nam pozwoli? To jego domek?
- To domek wszystkich kibiców Realu Madryt. - wyjaśniłem. Theo pokiwał główką, lecz nie oderwał wzroku od murawy. Usiadłem obok, obserwując go uważnie. Był zafascynowany tym wszystkim, co wzbudzało we mnie poczucie dumy. Teraz to wszystko nabrało większego sensu. Pasja, którą mogłem dzielić z własnym synem. Te wszystkie skomplikowane rzeczy, które mogłem mu tłumaczyć. Sam jego widok w koszulce z napisem "Hermoso" chwytał mnie za serce.
- Czołem! - usłyszałem za sobą znajomy głos.
- Theo!
- Nano! Marco! Uważajcie na tych schodach! Na litość boską, Pilar mnie zamorduje! - zaśmiałem się na widok bandy Ramosów, która pojawiła się w loży. Sergio Junior i Marco podbiegli do mojego syna, który rozpromienił się z powodu ich obecności. Za nimi kroczył ich ojciec, obładowany sokami i przekąskami. W ramach dobrego uczynku, pomogłem mu się z tego wykaraskać. - Dzięki Mario. Spadasz mi z nieba.
- Czyżby męski dzień?
- Trener dał mi dzisiaj odpocząć, a te dwa diabły od razu wykorzystały okazję. - westchnął ciężko zajmując miejsce obok mnie. - Nano? - zwrócił się do najstarszego syna. - Skoro masz okazję, to chyba chciałeś o coś zapytać.
- No tak! - pacnął się w czoło. Wyprostował się dumnie, stając na przeciwko Theo. - Chciałem Cię zaprosić na moje urodziny. Będzie taka duża zjeżdżalnia i tort! - zaczął wymachiwać rączkami. - Będziemy się bawili w piratów i policjantów! Będziesz, prawda? - Theo zerknął na mnie z nadzieją, na co pokiwałem głową na znak zgody.
- Będę.
- To super!
- Sam tworzył listę. - zaśmiał się jego ojciec, a ja podziękowałem w imieniu syna za zaproszenie. - Oczywiście widzę Cię w towarzystwie pani Hermoso, której nie miałem przyjemności poznać. A po za tym ... - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. - ... niezła zabawa jest na tej zjeżdżalni gdy dzieciaki padną ze zmęczenia. - parsknąłem głośnym śmiechem, na co Ramos mi zawtórował. Zdecydowanie był jedyny w swoim rodzaju.
- Theo, podejdź proszę. - poprosiłem syna. Trzylatek zbliżył się do nas, wskakując na moje kolana. - Nie było okazji, abyście się oficjalnie poznali. Nie wiesz tego Sergio, ale jesteś wielkim idolem mojego syna. - Theo zarumienił się i spuścił swój wzrok. - Bardzo chciał się z Tobą spotkać.
- Oh, to dla mnie zaszczyt mieć takiego fana. - uśmiechnął się szeroko. - Ale coś mi się wydaje, że Twój tata jest lepszy ode mnie, prawda? - Theo pokiwał głową. Przyjemne ciepło rozlało się po moim sercu, choć doskonale wiedziałem, że nie jest to prawdą. - Chyba muszę sobie zrobić z Tobą zdjęcie.
- Mogę? - spytał nieśmiało.
- Musisz! - wziął go niespodziewanie na ręce i podrzucił. Na buzi Theo pojawił się szeroki uśmiech. Wyciągnąłem swój telefon, czekając cierpliwie aż Sergio z moim synem na rękach ustawi się na tle murawy. - Pokaż kciuka, o tak ... - instruował go. Pokręciłem rozbawiony głową na ten widok.
- Mama nie uwierzy. - po chwili pokazałem Theo zrobione przeze mnie zdjęcia. Ainhoa miała rację. Sprawianie mu radości to największa frajda na świecie. Bez wahania wysłałem jej swoje dzieło, na co odesłała mi kilka serduszek. - Dziękuję. To wiele dla niego znaczyło. - zwróciłem się do Sergio.
- Doskonale wiesz, że dla mnie to sama przyjemność. - machnął ręką, nie odrywając wzroku do rozmawiających chłopców. - Cieszę się, że ustabilizowałeś swoje życie. Widzę to w Twojej motywacji podczas treningów.
- Muszę być dobrym przykładem dla Theo. - wyznałem.
- Tylko dla Theo?
- Jestem głową rodziny. - przyznałem obserwując biegającego radośnie Theo w towarzystwie synów Sergio. - Jeszcze jakiś czas temu byłem tym przerażony. Odpowiedzialnością, byciem ojcem ... ale sprawia mi to radość. Może Enzo miał rację mówiąc, że to z powodu odpowiedniej kobiety. Kocham ją i jestem szczęściarzem, że to właśnie ona jest matką mojego dziecka.
- Skądś to znam. - poklepał mnie po plecach. - Sam doskonale wiesz, jak wyglądało moje życie zanim poznałem Pilar. Wystarczyło że na nią spojrzałem! Junior też był wpadką, ale najcudowniejszą jaka mogłaby istnieć.
- Najlepsze rzeczy przychodzą niespodziewanie.
- Dokładnie.
Cały mecz obejrzeliśmy razem. Chłopcy z uwagą obserwowali poczynania naszych kolegów. Theo siedział grzecznie na moich kolanach, zajadając się czekoladowymi chrupkami. Ainhoa mnie zabije, ale nie miałem serca mu odmówić. Co chwilę pytał o nowe rzeczy, a ja cierpliwie mu wszystko wyjaśniałem.
Dziadek dotrzymał obietnicy. Theo był zachwycony ogromną murawą. Na samym początku nie wiedział gdzie ma patrzeć, jednak po chwili ganiał za Nano i Marco. Cieszyłem się, że znalazł w nich kolegów do zabawy.
Usiadłem na samym środku boiska pisząc wiadomość do Ainhoy. Właśnie opuszczały z moją matką posiadłość państwa Butragueño. Była ogromnie zadowolona, co i mi sprawiło radość. Po za tym, jej dobre relacje z moją rodzicielką były pozytywnym zaskoczeniem. Mama była nią zachwycona! Jej samodzielnością i uporem. Sama przyznała, że widzi w dziewczynie samą siebie sprzed dwudziestu lat.
- Tatusiu! - podbiegł do mnie zdyszany Theo.
- Mama mnie zabije. Jesteś cały zgrzany. - jęknąłem.
- Tylko tloskę. - wyznał siadając obok mnie.
- Nie możesz zachorować. Kto będzie mi kibicował podczas finałów? - posadziłem go na moich kolanach. - Po za tym, jak mnie mamusia zabije to i tak w nich nie wystąpię. - dodałem, na co Theo zachichotał. - Podoba Ci się tutaj?
- Tak! I wies co?
- Co takiego?
- Ja tes mam w seldusku Rrreal Madrrryt!
- Nie możesz zachorować. Kto będzie mi kibicował podczas finałów? - posadziłem go na moich kolanach. - Po za tym, jak mnie mamusia zabije to i tak w nich nie wystąpię. - dodałem, na co Theo zachichotał. - Podoba Ci się tutaj?
- Tak! I wies co?
- Co takiego?
- Ja tes mam w seldusku Rrreal Madrrryt!
- Co Ty powiedziałeś? - wydukałem.
- Ze mam tu Rrrreal Madrrryt. - wskazał paluszkiem.
- Theo! Powiedziałeś R!
*
- Ze mam tu Rrrreal Madrrryt. - wskazał paluszkiem.
- Theo! Powiedziałeś R!
*
Mama Leire pochwaliła moje projekty. Przyznała, że jak na amatorkę mam ogromne pojęcie na ten temat. Sprawiła mi przy tym tak ogromną radość, że miałam ochotę skakać i piszczeć! Wszyscy mieli rację. Wcale nie było za późno na spełnienie marzeń. Jeśli dobrze się do wszystkiego przyłożę, mogłabym być niezależną kobietą. Chciałam, aby Mario był ze mnie dumny. Abym nie czuła się jak jego utrzymanka, choć miał odmienne zdanie na ten temat.
- Jestem z Ciebie bardzo dumna. - przyznała mama Mario gdy tylko stanęłyśmy przed posiadłością Hermoso. - Co najmniej jakbyś była moją rodzoną córką. Tak jak obiecałam, pomogę Ci we wszystkim.
- Dziękuję. - posłałam jej szeroki uśmiech. - To wiele dla mnie znaczy. Po za tym, jest pani jedną z nielicznych osób, którym ufam bezgraniczne jeśli chodzi o opiekę nad Theo. Przynajmniej będę o niego spokojna i skupię się na tym, aby was wszystkich nie zawieść.
- Lepiej się zabieraj za ten pokoik, bo biedactwo o niczym innym nie mówi. - zaśmiała się, na co jej zawtórowałam. Przepuszczając ją w bramce, dostrzegłam kobietę wysiadającą z samochodu. Wystarczyło, abym spojrzała na jej twarz, a moje ciało błyskawicznie zamarło.
- Noa? - zbliżyła się do mnie pewnym krokiem.
- Ainhoa. - przełknęłam ciężko ślinę.
- Jak już to Ainhoa Maria Martin Gonzalez. - uśmiechnęła się szeroko zdejmując swoje przeciwsłoneczne okulary. - Moja Noa. Nie zapominaj, że sama wybierałam Ci te imiona.
- I własnoręcznie wpisałaś je w odpowiednią rubrykę, gdy odstawiałaś mnie do Domu Dziecka niczym zepsuty samochód do warsztatu. - mruknęłam z bólem. Nienawidziłam jej, a mimo to jej widok wyprowadzał mnie z równowagi.
- Noa. - westchnęła ciężko. - Wiesz, że musiałam.
- Bo nie zapewniałam Ci już odpowiedniego kapitału.
- Obiecywał mi, że się nami zajmie!
- I zajął. Dostałaś alimenty. - syknęłam.
- Noa ...
- Skończ. - przerwałam jej. - Jak mnie znalazłaś? I czego chcesz? Bo nie wmówisz mi, że jesteś tu z powodu tęsknoty. - wbiłam w nią oczekujące i stanowcze spojrzenie. Katem oka dostrzegłam zdezorientowanie na twarzy pani Carloty, która taktownie nie wtrącała się w naszą dyskusję.
- Kochanie, matka rozpozna swoje dziecko.
- Więc rozpoznałaś mnie w windzie. - zauważyłam, na co przytaknęła. - Dlaczego więc nie odezwałaś się do mnie ani słowem? Wolałaś wisieć na ramieniu swojego nowego sponsora, prawda? - prychnęłam. - Wstyd Ci, że masz dorosłą córkę?
- Jestem z Ciebie bardzo dumna. - przyznała mama Mario gdy tylko stanęłyśmy przed posiadłością Hermoso. - Co najmniej jakbyś była moją rodzoną córką. Tak jak obiecałam, pomogę Ci we wszystkim.
- Dziękuję. - posłałam jej szeroki uśmiech. - To wiele dla mnie znaczy. Po za tym, jest pani jedną z nielicznych osób, którym ufam bezgraniczne jeśli chodzi o opiekę nad Theo. Przynajmniej będę o niego spokojna i skupię się na tym, aby was wszystkich nie zawieść.
- Lepiej się zabieraj za ten pokoik, bo biedactwo o niczym innym nie mówi. - zaśmiała się, na co jej zawtórowałam. Przepuszczając ją w bramce, dostrzegłam kobietę wysiadającą z samochodu. Wystarczyło, abym spojrzała na jej twarz, a moje ciało błyskawicznie zamarło.
- Noa? - zbliżyła się do mnie pewnym krokiem.
- Ainhoa. - przełknęłam ciężko ślinę.
- Jak już to Ainhoa Maria Martin Gonzalez. - uśmiechnęła się szeroko zdejmując swoje przeciwsłoneczne okulary. - Moja Noa. Nie zapominaj, że sama wybierałam Ci te imiona.
- I własnoręcznie wpisałaś je w odpowiednią rubrykę, gdy odstawiałaś mnie do Domu Dziecka niczym zepsuty samochód do warsztatu. - mruknęłam z bólem. Nienawidziłam jej, a mimo to jej widok wyprowadzał mnie z równowagi.
- Noa. - westchnęła ciężko. - Wiesz, że musiałam.
- Bo nie zapewniałam Ci już odpowiedniego kapitału.
- Obiecywał mi, że się nami zajmie!
- I zajął. Dostałaś alimenty. - syknęłam.
- Noa ...
- Skończ. - przerwałam jej. - Jak mnie znalazłaś? I czego chcesz? Bo nie wmówisz mi, że jesteś tu z powodu tęsknoty. - wbiłam w nią oczekujące i stanowcze spojrzenie. Katem oka dostrzegłam zdezorientowanie na twarzy pani Carloty, która taktownie nie wtrącała się w naszą dyskusję.
- Kochanie, matka rozpozna swoje dziecko.
- Więc rozpoznałaś mnie w windzie. - zauważyłam, na co przytaknęła. - Dlaczego więc nie odezwałaś się do mnie ani słowem? Wolałaś wisieć na ramieniu swojego nowego sponsora, prawda? - prychnęłam. - Wstyd Ci, że masz dorosłą córkę?
- Która poszła w moje ślady. - uśmiechnęła się ironicznie. - Sama masz dziecko i zaszłaś w ciąże jako nastolatka. Wiem kim jest jego ojciec. Rodrigo rozpoznał w nim piłkarza Realu Madryt. Ułożyłaś sobie wygodne życie i masz czelność robić mi wymówki?
- Nie porównuj nas. - syknęłam ostrzegawczo. - Byłam w gorszej sytuacji od Ciebie, ale zrobiłam wszystko, aby nie stracić Theo! Bo tak robi prawdziwa matka, wiesz?! Ale co Ty możesz o tym wiedzieć! Pytam jeszcze raz, jak mnie znalazłaś i czego chcesz?!
- Nie porównuj nas. - syknęłam ostrzegawczo. - Byłam w gorszej sytuacji od Ciebie, ale zrobiłam wszystko, aby nie stracić Theo! Bo tak robi prawdziwa matka, wiesz?! Ale co Ty możesz o tym wiedzieć! Pytam jeszcze raz, jak mnie znalazłaś i czego chcesz?!
- Jesteś taka sama jak Twój pseudo braciszek!
- Byłaś u Daniego? - wydukałam zaskoczona.
- Tak! Otworzył mi kompletnie pijany! Chciałam czegoś się od niego dowiedzieć, ale jedynie mnie zwyzywał i kazał mi trzymać się od Ciebie z daleka! - zrobiła zniesmaczoną minę. - Chronił swoją małą siostrzyczkę. Szkoda tylko, że nie zna prawdy!
- Jakiej prawdy?
- Nie jesteś jego siostrą. - uśmiechnęła się bezczelnie. - To dlatego Twój tatuś, który nie jest Twoim tatusiem, przestał nam płacić. Nie było żadnych alimentów, bo nie byłaś jego córką. Musiałam Cię oddać bo nie miałam za co Cię utrzymać!
- Mogłaś iść do pracy. - wydukałam będąc zaskoczona nadmiarem wszystkich wiadomości. Dani nie był moim bratem. Jego ojciec nie był moim ojcem. Nie nazywałam się Martin! Byłam jak ten bezpański pies, którego wszyscy odrzucali. - Nie chcę Cię widzieć. - zacisnęłam pięści. - Nie przychodzić tu i nie nachodź Daniego. Nie istniejesz dla mnie, rozumiesz? Nie istniejesz!
- Jestem Twoją matką, Noa!
- Ainhoa ma już matkę. - obok mnie pojawiła się pani Carlota, obejmując ramieniem. - Proszę stąd odejść. Już wystarczająco ją pani zraniła. Jeśli pozostało w pani cokolwiek z matczynych uczuć, powinna to pani zrobić bez słowa sprzeciwu.
Po chwili zostałyśmy same na podjeździe, obserwując jak moja matka odjeżdża z piskiem opon. Mimowolnie pociągnęłam nosem, a po chwili byłam tulona przez panią Carlotę. Gładziła moje plecy, powtarzając że wszystko będzie dobrze.
- Dlaczego się czuję, jakby znów mnie zostawiła pod Domem Dziecka? - otarłam swoje łzy.
- Bo to nadal Twoja matka. - westchnęła. Założyła kosmyki moich włosów za uszy i pogładziła z czułością moją twarz. - Ale na to miano, trzeba sobie zasłużyć. Dlatego jeśli mi pozwolisz, chciałabym abyś tak się do mnie zwracała.
- Mamo?
- Tak. Powiedziałam jej prawdę. Masz już matkę.
- Byłaś u Daniego? - wydukałam zaskoczona.
- Tak! Otworzył mi kompletnie pijany! Chciałam czegoś się od niego dowiedzieć, ale jedynie mnie zwyzywał i kazał mi trzymać się od Ciebie z daleka! - zrobiła zniesmaczoną minę. - Chronił swoją małą siostrzyczkę. Szkoda tylko, że nie zna prawdy!
- Jakiej prawdy?
- Nie jesteś jego siostrą. - uśmiechnęła się bezczelnie. - To dlatego Twój tatuś, który nie jest Twoim tatusiem, przestał nam płacić. Nie było żadnych alimentów, bo nie byłaś jego córką. Musiałam Cię oddać bo nie miałam za co Cię utrzymać!
- Mogłaś iść do pracy. - wydukałam będąc zaskoczona nadmiarem wszystkich wiadomości. Dani nie był moim bratem. Jego ojciec nie był moim ojcem. Nie nazywałam się Martin! Byłam jak ten bezpański pies, którego wszyscy odrzucali. - Nie chcę Cię widzieć. - zacisnęłam pięści. - Nie przychodzić tu i nie nachodź Daniego. Nie istniejesz dla mnie, rozumiesz? Nie istniejesz!
- Jestem Twoją matką, Noa!
- Ainhoa ma już matkę. - obok mnie pojawiła się pani Carlota, obejmując ramieniem. - Proszę stąd odejść. Już wystarczająco ją pani zraniła. Jeśli pozostało w pani cokolwiek z matczynych uczuć, powinna to pani zrobić bez słowa sprzeciwu.
Po chwili zostałyśmy same na podjeździe, obserwując jak moja matka odjeżdża z piskiem opon. Mimowolnie pociągnęłam nosem, a po chwili byłam tulona przez panią Carlotę. Gładziła moje plecy, powtarzając że wszystko będzie dobrze.
- Dlaczego się czuję, jakby znów mnie zostawiła pod Domem Dziecka? - otarłam swoje łzy.
- Bo to nadal Twoja matka. - westchnęła. Założyła kosmyki moich włosów za uszy i pogładziła z czułością moją twarz. - Ale na to miano, trzeba sobie zasłużyć. Dlatego jeśli mi pozwolisz, chciałabym abyś tak się do mnie zwracała.
- Mamo?
- Tak. Powiedziałam jej prawdę. Masz już matkę.
***
Jak mówiłam tajemnica dotycząca przeszłości Ainhoy na dniach wyjdzie na jaw ^^ Zaskoczone?
Przy okazji, w wolnym czasie, oraz jeśli będziecie miały ochotę, zachęcam do zapoznania się z czymś nowiutkim i świeżutkim ^^
Jak mówiłam tajemnica dotycząca przeszłości Ainhoy na dniach wyjdzie na jaw ^^ Zaskoczone?
Przy okazji, w wolnym czasie, oraz jeśli będziecie miały ochotę, zachęcam do zapoznania się z czymś nowiutkim i świeżutkim ^^
Kurde, ale mnie zaskoczyłaś tym, że Ainhoa nie jest siostrą Daniego... Wow.
OdpowiedzUsuńA mama Mario zachowała się cudownie. Cieszę się, że tak jej pomaga i naprawdę się lubią.
Oh, no i Hermoso zaraził syna miłością do piłki nożnej i Realu. I to tak bardzo, że mały Theo powiedział R!
Nie mogę się doczekać kontynuacji Buziaki! ❤️
Rozpływam się po prostu nad tym rozdziałem! <3
OdpowiedzUsuńAż sama się uśmiechałam jak głupia do ekranu, gdy czytałam o podekscytowaniu Theo spowodowanym wypadem na stadion wraz z Mario *_* Dla Ainhoy to sama radość, obserwowanie szczęścia swojego dziecka, świadomość posiadania rodziny, o której zawsze marzyła... A do tego perspektywa spełnienia swojego marzenia, swoich pasji, spróbowania sił w swoim fachu... Jest szczęśliwą i spełnioną kobietą z ludźmi u boku, którzy otaczają ją troską, miłością i opieką, i to jest piękne :)
Awww! <3 Wzruszyłam się, gdy Mario tłumaczył Theo, co oznaczają słowa hymnu Realu Madryt :) Już sobie wyobrażam tę dumę malującą się na jego twarzy! Ale w końcu ma to, o czym skrycie marzył! Może uczyć swojego synka i przekazywać mu swoją pasję, co na pewno wiele dla niego znaczy :) Spełniło się również wielkie marzenie Theo! W końcu miał możliwość zwiedzenia stadionu z Mario oraz osobiście poznał swojego wielkiego idola Sergio! <3 Dla kapitana to również na pewno była radość, w końcu spełnił marzenie małego chłopca i sprawił mu tym niesamowitą frajdę :) W dodatku Theo został zaproszony przez Sergio Juniora na urodziny... Zapowiada się super zabawa! :D Tak, dorośli również coś o tym wiedzą haha ^^ "Dziadek" spełnił swoją obietnicę i Theo mógł wyszaleć się na murawie, co z pewnością sprawiło mu masę radości... Ale co się dziwić! :D Jak szaleć to szaleć na całego ^^
Bardzo się cieszę sukcesem Ainhoy :) Jej projekty zostały docenione przez mamę Leire, więc teraz nic nie stoi jej na przeszkodzie, by śmiało sięgać po swoje! :) I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pojawienie się jej matki... A miałam nadzieję, że to spotkanie w hotelu nie przyniesie ze sobą nic niedobrego, a jednak... W ogóle nie mieści mi się w głowie to jak ta kobieta ma w ogóle czelność porównywać Ainhoę do siebie! No po prostu nóż się w kieszeni otwiera! W dodatku wyznała, że Dani nie jest bratem Ainhoy... Dosłownie szczęka mi opadła i nie ma kto jej pozbierać. Tego to się nie spodziewałam! Nawet nie chcę sobie myśleć, jak ta informacja wpłynęła na Ainhoę... To na pewno duży cios dla niej, po raz kolejny okazało się, że jej matka jest zwykłą oszustką i tyle. To spotkanie sprawiło jej wiele bólu, ale na szczęście zawsze może liczyć na mamę Mario, do której teraz sama może się tak zwracać <3 To na pewno wiele znaczy dla Ainhoy :)
Zaskoczyła mnie również postawa Daniego, który kazał kobiecie trzymać się z dala od Ainhoy. Czyżby coś zaczęło do niego docierać? Nie mogę się doczekać nowości, o!
<33
Jak mogłam zapomnieć o najważniejszym? Theo wypowiedział "R"! <3 Cwaniak dobrze wie, w jakich wyrazach ma go używać haha :)
UsuńAinhoa i Theo w końcu powoli zaznają smaku normalnego i szczęśliwego życia. Dziewczyna nareszcie ma rodzinę o jakiej od dawna marzyła i nie musi się bać nadejścia następnego dnia, kiedy to nie wiedziała co może czekać ją i Theo.
OdpowiedzUsuńZa to Mario po raz kolejny został bohaterem dla swojego synka. Zapewnił mu dzień pełen wrażeń, a przy okazji umożliwił spełnienie jedynego z największych marzeń. Chłopiec poznał nareszcie swojego wielkiego idola, a na dodatek zwiedził stadion swojej ukochanej drużyny w towarzystwie swojego ukochanego taty. Czego chcieć więcej?
W dodatku Theo uczynił olbrzymi postęp i udało mu się wypowiedzieć po raz pierwszy "R" Co tylko pokazuje, że obecna sytuacja bardzo dobrze na niego wpływa i powoli pozbywa się poczucia bycia gorszym od innych. Jestem pewna, że wszyscy będą z niego bardzo dumni.
Pochwały od mamy Leire na pewno wiele znaczą dla Ainhoi. Poczuła się doceniona i uwierzyła, że naprawdę posiada talent, skoro otrzymała uznanie od kogoś, kto świetnie się orientuje w tej dziedzinie. Mam nadzieję, że teraz spróbuje zawalczyć o spełnianie swoich marzeń.
Oczywiście, żeby nie było za spokojnie. Niespodziewanie pojawiła się matka Ainhoi, która przywołała okrutne wspomnienia, a na dodatek wyznała szokującą prawdę.
W życiu bym nie podejrzewała, że Ainhoa tak naprawdę nie jest siostrą Daniego. To na pewno musiało nią bardzo wstrząsnąć. Przez tyle lat żyła w kłamstwie... A to wszystko przez egoizm i zachłanność jej matki. Po raz kolejny brak mi słów do tej kobiety. Jak można się w ogóle tak zachowywać? Być tak okrutnym i chciwym. Po co ona w ogóle znowu pojawiła się w życiu Ainhoi? Jeszcze ma czelność ją obrażać i porównywać do siebie... Jest do granic bezczelna. Dobrze, że przy Ainhoi była mama Mario i otoczyła ją wsparciem w tej trudnej chwili. A jej słowa o tym, że Ainhoa ma w niej mamę były wspaniałe i wzruszające. Mario ma naprawdę szczęście, że ma przy sobie tak wyjątkową osobę, która mimo wszelkich przeciwności świetnie sobie poradziła w wychowywaniu go.
Zaskoczyła mnie także postawa Daniego. To, że kazał kazał się trzymać z daleka od Ainhoi jej rodzicielce. Może on ma jeszcze w sobie jednak jakieś ludzie uczucia.
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. 😊
Więcej cukru się nie dało xd Serio, normalnie po tym rozdziale czuję się jak taki wielki, słodki pączek z czekoladą i lukrem. No normalnie rozpływam się i tyle. Przecież ten rozdział jest tak uroczy, że aż przekracza wszelkie skale uroczości. I to przekracza kilkukrotnie!
OdpowiedzUsuńChoć oczywiście było w nim też trochę goryczy i przyniósł też dosyć szokującą wiadomość. Ale o tym za chwilę.
Oczywiście w dużym stopniu odpowiada za słodkość Theo. Którego serio aż chciałoby się zjeść. Serio, to jak on się cieszył na mecz, jak bardzo nie mógł się go doczekać. Mario jest wspaniałym ojcem. Widać, że dla ukochanego synka zrobi wszystko. Mały jest dla niego całym światem. A Theo jest wpatrzony w tatę jak w obrazek. Nie zdziwię się, jeśli za te kilkanaście lat sam będzie biegać po murawie. Takie wyjście na mecz musiało być dla niego ogromnym przeżyciem. I wspaniałym.
Moment, w którym po raz pierwszy powiedział R... Rozpływam się totalnie!
Niestety potem zrobiło się gorzej. Bo pojawiła się matka Ainhoy. Przyznam, że wżyciu bym nie przypuszczała, że przyjdzie z taką informacją. Dany jednak nie jest bratem Ainhoy? A Miriam siostrą? To... dziwne? Na zasadzie, w takim razie kto jest ojcem Ainhoy?
Nie dziwię, że dla kobiety to było trudne przeżycie. Znów spotkać matkę, dla której było się tylko ciężarem. Matka Ainhoy to okropna kobieta i mam nadzieję, że już nigdy więcej nie pojawi się w życiu córki. Już wystarczająco w nim namieszała.
Dobrze, że jest jeszcze mama Mario, na którą Ainhoa zawsze może liczyć. W tych trudnych chwilach wsparcie kobiety będzie bardzo, bardzo ważne.
Strasznie ciekawi mnie, czy Ainhoa zdecyduje się szukać swojego biologicznego ojca. I kim on jest?
W każdym razie z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Violin
synku, ty powiedziałeś R - hahaha! teraz Hermoso się nie wyprze dziecka za żadne skarby, zresztą co jak co, ale jak już wszyscy zauważają, że to młodsza wersja samego mario to ciężko będzie... to fajnie, że chłopiec znalazł przyjaciół i to jeszcze w postaci synów Sergio, bo widać, że szybko zapomniał o tym wszystkim co się działo jeszcze nie tak dawno, kiedy wujek, który okazuję się nie jest jego prawdziwym wujkiem tak go gnębił... jestem ciekawa jak to teraz się wszystko potoczy i w sumie dobrze, że przy dziewczynie była teściowa, która ma głowe na karku i dobrze powiedziała... w końcu ma za co dziękować, z dnia na dzień stała się babcią a do tego zobaczyła swojego ukochanego synka w zupełnie innym świetle, w takim w jakim zawsze chciała go widzieć. Więc szybko pisz dalszą część, a teraz uciekam na kolejne twoje opowiadanie :D
OdpowiedzUsuń