poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Epilog

Sylwester

- Dziękuję. Wam również życzę Szczęśliwego Nowego Roku. - uśmiechnęłam się trzymając telefon przy uchu. Stałam przy tarasowych drzwiach naszego domu, spoglądając na Mario, Enzo i Marcosa, którzy przygotowywali się do wystrzelenia fajerwerków. Asystował im podekscytowany Theo, trzymając się posłusznie z boku. - Tak, tato. Twój wnuk wytrzymał do północy. - zaśmiałam się.
- W końcu ma już cztery lata! Muszę kończyć córeczko. Zostało pięć minut, więc uciekaj do swoich mężczyzn. Widzimy się za tydzień.
- Będę czekać. - rozłączyłam się. 

Z nostalgią pomyślałam o minionym roku. Tak wiele się zmieniło przez ostatnie dwanaście miesięcy. Odzyskałam ukochanego, ojca, brata. Poznałam wspaniałych ludzi, którzy stali się moimi przyjaciółmi i na każdym kroku mogłam na nich liczyć. Spełniłam marzenie, związane ze studiami, które pozwalały mi się rozwinąć i sprawiały ogrom radości. Czy mogłam prosić o więcej? Westchnęłam ciężko na wspomnienie Oliwii, która nadal trzymała mnie na dystans. Kto wie, może z czasem wszystko się ułoży? Skoro życie Daniego obróciło się o 180 stopni, co parę miesięcy temu było nie do pomyślenia, to czemu nie mogłabym liczyć na cud związany z moją młodszą siostrą?
- Dwie minuty! - usłyszałam na sobą głos Karen, dziewczyny Enzo. Wenezuelka podała mi z uśmiechem płaszcz i pchnęła w stronę wyjścia. Rozbawiona Paddy ruszyła w ślad za nami.
- Mamusiu, szybko! - podbiegł do mnie Theo i chwycił za rękę. - Zaraz się zacznie! Wujek Marcos powiedział, że ma dużo materiału wybuchowego!
- Marcos! - fuknęła na niego Patricia.
- Przejęzyczyłem się. - wyszczerzył swoje idealne ząbki. W tym samym momencie usłyszeliśmy niespodziewany i raczej nieplanowany wybuch korka od szampana. Enzo zaklął siarczyście, po czym zakrył usta dłonią, spoglądając spanikowany na rozchichotanego Theo. - Ja go przynajmniej nie uczę brzydkich słów!
- Pantoflarz! - syknąl Francuz.
- Żabojad!
- Anielska podróba!
- Maminsynek!
- W przedszkolnej grupie Theo na pewno znajdzie się dla was miejsce. - Mario spojrzał z politowaniem na swoich najlepszych przyjaciół. - Zostało pół minuty. Odliczamy? - zerknął na najmłodszego w towarzystwie, który zaczął skakać w miejscu. Po chwili był już na rękach swojego ojca. - Dziesięć?
- Dziewięć! Siedem! Trzy! Osiem! Pięć! Sześć! Cztery! Dwa! Jeden! Tadam! - pisnął radośnie, a my zaśmialiśmy się serdecznie. Fajerwerki wybuchły, a korki od szampana wystrzeliły. Jak zaczarowana spoglądałam w niebo, czując jak Mario obejmuje mnie wolnym ramieniem.
- Pięć lat temu się poznaliśmy.
- Można tak to nazwać. - zaśmiałam się.
- Piąta rocznica powstania cudu. - puścił mi oczko.
- Co to znaczy? - zaciekawił się Theo. Mario wyszczerzył swoje zęby, a ja bez zastanowienia kopnęłam go w kostkę. - Jaki cud? Jak powstał? - dopytywał. - Ej! Dlaczego nie chcecie mi powiedzieć?!
- Kochanie, tatuś wyjaśni Ci te rzeczy za parę lat.
- Dlaczego ja?!
- Ty jesteś ojcem Hermoso.
- No dobrze. Ale najpierw Tobie pokaże co i jak. - bezczelnie wbił mi palec między żebra. - Nowy rok, więc nowe postanowienia. - oznajmił, ciągnąc nas na taras. - Theo? Masz jakieś marzenie?
- Tort czekoladowy?
- Theo!
- Chciałbym mieć pieska. Takiego jak ma Sofia. - ogłosił. Spojrzeliśmy po sobie zdezorientowani. - No co? Słyszałem jak mamusia Ci mówiła, że na razie nie ma mowy o dzidziusiu. Może być pies? - wbił we mnie błagalne spojrzenie. - Będę się nim opiekował i chodził na spacery. Obiecuję! Jorge mówił, że bycie starszym bratem jest bardzo skomplikowane i trzeba do tego dojrzeć.
- A mówiłem, że będzie politykiem? - wydukał Mario.
- Przedyskutujemy to z tatą. - obiecałam. Hermoso zapytał o moje postanowienia. - Spełniłeś wszystkie moje marzenia w starym roku. - uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił. - Po prostu zachowajmy status quo. Bądź nadal moim podrabianym Zorro, a nic więcej do szczęścia nie będę potrzebowała. Chyba że jest coś, co mogłabym zrobić dla Ciebie?
- Mam jedno marzenie. - przyznał.
- Jakie?
- Zakończyć ten nowy rok w związku małżeńskim. - pogładził z czułością mój policzek. - Chciałbym być Twoim Zorro z obrączką na palcu. - uchyliłam zaskoczona usta, patrząc jak Mario wymienia się z Theo porozumiewawczymi spojrzeniami. Po chwili mój synek wyciągnął ze swojej kieszeni czerwone pudełeczko.
- Mario ...
- Niech się uczy. Czeka go bardzo ważna rola i lepiej żeby obrączek nie zgubił. - połaskotał go. Poczułam jak łzy napływają do moich oczu, a serce bije w zastraszająco szybkim tempie. To było po prostu niemożliwe! - Twój ojciec zgodził się oddać mi Twoją rękę pod jednym warunkiem. Ślub na być w Sevilli.
- W Katedrze. - szepnęłam drżącym głosem.
- Będzie tak, jak Ty sobie wymarzysz. Ale najpierw musisz odpowiedzieć na najważniejsze pytanie. - uklęknął, a Theo chwycił mnie za rękę. - Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
- Tak. - uśmiechnęłam się przez łzy. Mario wsunął na mój palec pierścionek i ucałował go z czułością. Uklękłam na przeciwko niego i chwyciłam jego twarz w dłonie. Nasze usta złączyły się w pełnym miłości pocałunku. Mario objął mnie jednym ramieniem, a drugim przyciągnął do nas Theo.

Dzisiejszej nocy zrozumiałam że nic na tym świecie nie dzieje się bez przyczyny. Życie rzucało mi kłody pod nogi i nie raz dało mocno w kość. Co jeśli to wszystko co przeżyłam było wyboistą drogą do pełnego szczęścia? Zbyt wcześnie zostałam matką i według wielu ludzi zniszczyłam swoje życia na starcie. Bzdura. Gdyby nie Theo, mogłam skończyć o wiele gorzej. Był moją motywacją, światełkiem w tunelu. Swoją obecnością dawał mi nadzieję na lepsze jutro. Nie poddałam się. Dla niego bądź dzięki niemu.
A co równie ważne, podarował mi go najwspanialszy mężczyzna na świecie. Na pewno nie byłam taka jaką sobie wymarzył. Ale byłam w stanie podarować mu coś, co jest najważniejsze i czego nie można kupić za żadne pieniądze. Bezgraniczną miłość.

***

Pisanie tej historii sprawiło mi dużo frajdy, a to w końcu najważniejsze ^^ Sceny z Theo, a jakże, są moimi ulubionymi, które tworzyłam "lekką ręką". W głowie zakiełkował mi pomysł, aby się z nimi nie żegnać, ale na ten moment powiedziałam sobie dość. Chciałabym skupić się na innych historiach, ale kto wie ... to zależy od mojej weny :)

Dziękuję wam za wszystkie komentarze :) Sprawiły mi one ogrom radości! To bardzo miłe gdy ktoś systematycznie tu zagląda, choć z własnego doświadczenia wiem, że nie zawsze jest to łatwe. Dlatego bardzo do doceniam :) Jeśli są osoby, które nadal są zainteresowane moją "twórczością" zapraszam was na nową historię o Marco Asensio, gdzie dla zachęty pojawiła się nowość :



Jeśli chodzi o "szalone małżeństwo" czyli Saula i Ines, będę starała się sporadycznie publikować nowe rozdziały. Nie ukrywam, że straciłam większość zapału, ale obiecałam sobie, że doprowadzę do do końca :


Dziękuję za wszystko! Buziaki :*:*:*

środa, 10 kwietnia 2019

28. Wiem, że to Ty.

Gdybym miała podać definicję szczęścia, opisałabym błyszczące oczy mojego dziecka, jego głośny śmiech oraz szeroko uśmiechniętą buzię. Jego radość była moją radością. Mogłabym do końca życia przysłuchiwać się jego podekscytowanemu głosikowi. Melodii mojego życia.
Gdybym miała podać definicję szczęścia, opisałabym męskie ramiona oplatające moją sylwetkę, zarośnięty policzek ocierający się o moją szyję oraz pocałunki, które za każdym razem wywoływały dreszcze na moim ciele. Kocham Cię. Dwa słowa, które nigdy mi się nie znudzą.
Gdybym miała podać definicję szczęścia, opisałabym widok dwóch mężczyzn mojego  życia, którzy wygłupiali się we wodzie, zanosząc się głośnymi śmiechami. Te same cudowne oczy, ten sam cwaniacki uśmiech, te same rysy, odcień skóry ... ojciec i syn. Dwa powody mojego szczęścia.

Wakacje w Meksyku wydawały mi się być nierealne, a jednak stały się faktem. Zakochałam się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Mogłabym całymi godzinami leżeć na cudownej plaży i z uśmiechem obserwować Mario i Theo, który urządzali sobie co raz to nowe zabawy w Morzu Karaibskim. Od czasu do czasu zapuszczałam się do kolorowych bazarów, chcąc nacieszyć swoje kobiece oko wszystkimi lokalnymi produktami. W końcu nie bez powodu wyspa nazywała się "Isla Mujeres". Siedem cudownych dni, które mogliśmy spędzić razem. Na luzie i bez żadnych zobowiązań.
- Gdzie ja miałem głowę, gdy pomagałem Ci wybrać te wszystkie stroje kąpielowe? - stojący nade mną Mario westchnął ciężko nad swoim losem. Zaśmiałam się pod nosem i przekręciłam na plecy. - Z tej strony też wyglądasz jak bogini.
- Szczególnie z rozstępami.
- Mówisz o tych mało widocznych śladach, które są dowodem Twojej miłości i poświęcenia? - kucnął obok i przejechał palcem po moim biodrze. - Są tak maleńkie jak Ty moja maleńka. - ucałował moje usta. - Chociaż nie. Nie wszystko w Tobie jest maleńkie.
- Nie bajeruj Hermoso. Gdzie Theo?
- Poderwał trzylatkę z Wenezueli. - wzruszył ramionami. Rozbawiona zerknęłam na naszego syna, który w towarzystwie uroczej dziewczynki budował zamek z piasku. - Odstawił ojca na bok, ale dzięki temu, mogę wrzucić jego mamusię do wody. - chwycił mnie niespodziewanie na ręce.
- Nie odważysz się! - pisnęłam.

Ostatniego wieczoru usiadłam na tarasie, wsłuchując się w uspokajający odgłos fal. Księżyc w pełni odbijał się w morzu, tworząc zapierający dech w piersiach widok. Jutro mieliśmy pożegnać się z Meksykiem, lecz wywoziliśmy stąd worek wspaniałych wspomnień. Naładowaliśmy baterie przed powrotem do szarej rzeczywistości, którą chcieliśmy ubarwiać swoją miłością.
Ostatnia rozmowa z lekarzem Daniego wprowadziła mnie w jeszcze lepszy nastrój. Dzięki własnemu samozaparciu, powoli wygrywał walkę z nałogiem. Oczywiście już nigdy nie będzie mógł powiedzieć "mam to za sobą" ponieważ każdy kolejny dzień będzie dla niego wielkim testem. Aczkolwiek najtrudniejszy krok, czyli przyznanie się przed samym sobą do nałogu i podjęcie leczenia z własnej woli, został wykonany. Byłam z niego bardzo dumna, co starałam się podkreślać na każdym kroku.
Cała ta sytuacja zmotywowała mnie do własnej odwagi. Pewnego popołudnia chwyciłam kopertę do ręki i bez zastanowienia wyciągnęłam z niej zawartość. W skupieniu czytałam każde słowo, każdą informację o moim biologicznym ojcu.

Santiago Alonso Rubio
Sevilla, ulica San Esteban 48
Telefon +34 787083648
Historyk
Żona Lourdes Alfaro Puerto
Córka Olivia Alonso Alfaro (18)


Parę dni mi zajęło, aby wystukać odpowiedni numer po raz pierwszy. A potem po raz drugi, po raz trzeci, po raz czwarty ... za każdym razem tchórzyłam i rozłączałam się zażenowana swoim postępowaniem. Sama nie wiedziałam czego oczekiwałam. Z jednej strony chciałam go poznać, ale z drugiej okropnie się tego bałam. Co jeśli mi nie uwierzy? Co jeśli mnie odrzuci? Była jeszcze jego rodzina, która może nie być zadowolona moim nagłym pojawieniem się. A jeśli stanie się to, co z małżeństwem rodziców Daniego? Nie mogłam pozwolić, aby ...
- Ainhoa? - zamarłam. To był kolejny raz gdy próbowałam skontaktować się z biologicznym ojcem. Zazwyczaj po usłyszeniu potocznego "Słucham?" rozłączałam się z paniką, lecz tym razem chwila niepewności lekko się przeciągnęła. Zaskoczył mnie jednak swoim domysłem. - Wiem, że to Ty. - dodał niepewnie, aczkolwiek wyczułam w jego głosie troskę. - Zanim dostałaś kopertę, obiecałem Twojemu bratu, że nie odrzucę Cię, gdy będziesz chciała się ze mną skontaktować. Zresztą, nie mam ku temu powodu, więc nie musisz się bać.
- Ja ... - wydukałam.
- Poczekam ile będzie trzeba.
- Dziękuję. - szepnęłam, po czym się rozłączyłam. Łzy wzruszenia spłynęły po moich policzkach. Dani, zanim podarował mi kopertę, upewnił się, czy aby nie zostanę skrzywdzona kolejnym odrzuceniem. Jednak w głosie mężczyzny, który najprawdopodobniej był moim ojcem wyczułam coś, co było mi obce. Nienamacalne ciepło. Bezinteresowność. Bezpieczeństwo. Czy to właśnie to czuło dziecko w obecności swoich rodziców?

*

- To tutaj. - oznajmił Mario, gdy stanęliśmy przed wspaniałą budowlą. Katedra Najświętszej Marii Panny w Sevilli miała być miejscem mojego pierwszego spotkania z ojcem. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam dlaczego wybrał akurat to miejsce. Zaskoczył mnie tym pomysłem. Byłam przekonana, że poda mi adres jednej z restauracji, których było wokół pełno. - Na pewno chcesz zostać sama?
- Raczej nic mi nie grozi z jego strony. - zauważyłam.
- Ale się denerwujesz. - pogładził z troską moje spięte ramię. - Będzie dobrze. Pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy. To jest po prostu niemożliwe, aby nie pokochał od pierwszego wejrzenia takiej uroczej osóbki jak Ty. - posłał mi pełen wsparcia uśmiech. - Będziemy z Theo niedaleko. Telefon mam przy sobie.
- Mamusiu, dlaczego nie idziesz z nami na lody?
- Bo muszę się z kimś spotkać. - puściłam rączkę synka i kucnęłam na przeciwko niego. - Dzisiaj nie ma weekendu, ale pozwalam Ci wziąć sobie dwie gałki. Choć i tak wiem, że tata poddałby się Twojemu błagalnemu spojrzeniu. - poprawiłam mu sznurówki od trampek, chcąc na czymś skupić swoje poddenerwowanie. - Mam nadzieję, że będziecie grzeczni.
- Zawsze jesteśmy. - Mario posłał mi szeroki uśmiech. Pokręciłam rozbawiona głową, po czym dałam im po buziaku. Zadowolony Theo, który został posadzony przez tatusia na barkach, pomachał mi z góry. Odprowadziłam ich wzrokiem, po czym usiadłam na ławce. Zmierzyłam Katedrę uważnym spojrzeniem, czując bijącą od niej historię.
- Robi wrażenie, prawda? - dreszcz przeszedł po moich plecach. Miejsce obok mnie zajął mężczyzna z przyprószonymi siwizną włosami, nie odrywając wzroku od okazałej budowli. - "Wzniesiemy świątynię tak wielką, że Ci którzy ujrzą ją ukończoną, uznają nas za szaleńców". - wyszeptał, po czym odwrócił głowę w moją stronę. Zamarłam wpatrując się w kopie moich oczów, które okalały drobne zmarszczki. - Jesteście z Oliwią sobowtórami mojej matki. Dwa dowody na to, że jej słowa o byciu najpiękniejszą Andaluzyjską dziewczyną są prawdą.
- Twojej ... to znaczy pana matki?
- Możesz mi mówić na Ty. - posłał mi uśmiech. - Panem dla Ciebie zdecydowanie nie jestem, a wiem że słowo tata czy ojciec będzie dla Ciebie zbyt trudne do wypowiedzenia. Bo co do swojego ojcostwa nie mam żadnych wątpliwości. Nie potrzebuję testu DNA, wystarczy że na Ciebie spojrzę.
- Nadal to do mnie nie dociera. - przyznałam. - Do niedawna byłam pewna, że moim ojcem jest ktoś zupełnie inny. Gdy Dani opowiedział mi całą historię, cała oschłość ze strony tego mężczyzny nabrała większego sensu. Powinnam poczuć ulgę, ale jedyne co się pojawiło to dziwna pustka. Mam tyle pytań ... sama nie wiem od czego mam zacząć.
- Na pewno Cię interesuje moja znajomość z Twoją matką. - zauważył. Przytaknęłam niepewnie głową. - Obydwoje pochodzimy z tej samej miejscowości. San Juan de Aznalfarache. Już w szkole Manuela zapowiadała, że ma zamiar wyjechać do większego miasta i żyć na poziomie. Chciała lepszego życia niż wiedli jej rodzice. Byliśmy parą i marzyliśmy o studiach w Sevilli. O wspólnym życiu w tym pięknym mieście. Udało nam się. Ja studiowałem Historię, a ona Architekturę.
- Architekturę? - wydukałam. - Moja matka?
- Była bardzo zdolna. - przyznał. - Pięknie szkicowała. Szczególnie tą Katedrę. - skinął głową w stronę budowli. - To dlatego poprosiłem, aby nasze spotkanie odbyło się w tym miejscu. Marzyliśmy, aby wziąć tu ślub i ochrzcić nasze dzieci.
- Ja zamierzam studiować Architekturę Wnętrz.
- Na prawdę? - posłał mi uśmiech. - Czyli odziedziczyłaś tą pasję po matce. Wierzę jednak, że w Twoim przypadku inaczej wszystko się potoczy. - westchnął ciężko. - Nie było nam łatwo. Mieszkaliśmy w kawalerce, ledwo wiążąc koniec z końcem. Na pomoc rodziców nie mogliśmy liczyć. Manuela zaczęła się irytować, ponieważ jej koleżanki mogły pozwolić sobie na markowe ciuchy i imprezy w modnych klubach. Zaczęło ją interesować, skąd brały na to pieniądze. Odpowiedź była banalnie prosta. Szukały sobie sponsorów, których nazywały swoimi życiowymi partnerami. A ja? Biedny student historii wiecznie z nosem w książkach. W mojej dobie brakowało czasu na dodatkową pracę.
- Ale ją kochałeś, prawda?
- Czasami miłość to zbyt mało. Twoja matka chciała wyrwać się z biedy za wszelką cenę. Nowe towarzystwo pokazało jej, że można to zrobić na skróty. Pewnego dnia wróciłem do mieszkania i zastałem pustą szafę. Zostawiła mi jedynie krótki liścik. Podobno kogoś poznała, zakochała się i wyjechała do stolicy. Sądziłem, że zmieniła Uczelnię, jednak okazało się że całkowicie porzuciła studia. Od tamtej pory nie miałem od niej żadnych wieści. Tak samo jak jej rodzina. Na prośbę jej matki podpytałem tu i ówdzie. Jedna z jej koleżanek powiedziała, że Manuela poznała starszego biznesmena.
- Ojca Daniego. Wyjechała stąd w ciąży.
- Może nie wiedziała kto jest Twoim ojcem, a może chciała dać Ci lepsze życie. - mruknął. - Boże, gdybym wiedział. Gdy Twój brat opowiedział mi o wszystkim, poczułem ogromne wyrzuty sumienia. To wszystko co się stało ...
- To nie Twoja wina.
- Ale jesteś moim dzieckiem! Nie powinienem się tak łatwo poddać. Od paru tygodni pluję sobie w brodę, że nie przyjechałem za nią do stolicy. Że nie szukałem jej! Może i nie wrócilibyśmy do siebie, ale wiedziałbym o Tobie. Wówczas nie pozwoliłbym, aby spotkał Cię tak okrutny los.
- Nie pozwoliłbyś, aby mnie oddała do Domu Dziecka? - szepnęłam niepewnie, czując jak wzruszenie chwyta mnie za gardło, a do oczu napływają łzy.
- Nie pozwoliłbym? Ainhoa, wyrwałbym Cię stamtąd siłą.
- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. - otarłam łzę spływającą po moim policzku. - Ale tak musiało być. Inaczej nie poznałabym Miriam, Daniego i ... nie zostałabym nastoletnią matką. - szepnęłam dziwnie speszona. Jakbym obawiała się jego reakcji na tą rewelację. - Pewnie byś się na mnie zawiódł, ale ja nie wyobrażam sobie życia bez mojego synka.
- Wiem o Theo. Dalibyśmy sobie radę, w końcu każdy popełnia błędy, ale najważniejsze to wyciągnąć z nich wnioski. Chociaż jako Twój ojcec poważnie porozmawiałbym z Twoim ukochanym. - zaśmiałam się na te słowa. - Widziałem jak się z nim żegnałaś. Parę razy odwrócił się zatroskany w Twoją stronę. Jesteś w bardzo dobrych rękach. A ten mały chłopiec ... dziwnie się czuję z myślą, że jestem dziadkiem. Oh, przepraszam Cię. Nie powinienem.
- Sądzę, że Theo będzie zachwycony z myślą, że ma dziadka. - uśmiechnęłam się. - A co z Twoją rodziną? Nie chcę robić niepotrzebnego zamieszania. Jeśli moje pojawienie się będzie dla Twojej żony i córki problemem to ...
- Lourdes to wspaniała kobieta. Poznaliśmy się trzy lata po wyjeździe Twojej matki. Zaczynałem wtedy pracować jako pomocnik nauczyciela w szkole, a ona była początkującą przedszkolanką. Sama jedna potrafiła zapanować nad rozwrzeszczaną dziecięcą gromadą. - zaśmiał się, a jego oczy zabłysły na samo wspomnienie o żonie. - Pobraliśmy się, a kilka miesięcy później na świecie pojawiła się Oliwia. Później Lourdes zachorowała i nie mogła mieć więcej dzieci, ale nie rozpaczaliśmy z tego powodu. Cieszyliśmy się tym, co mamy. Gdy dowiedziała się o Tobie, początkowo była zszokowana. Ale potem porozmawialiśmy szczerze i powiedziała, że z chęcią Cię pozna.
- A Oliwia?
- Oliwia potrzebuje czasu. Obydwie potrzebujecie.
- Czyli jesteś nauczycielem historii?
- W tym momencie jestem Profesorem Historii na Uniwersytecie. Oprowadzam również prywatne wycieczki po historycznych zakątkach stolicy Andaluzji. Na przykład po tej Katedrze.
- A jeśli poprosiłabym Cię o prywatną lekcję historii?
- Byłbym zaszczycony.

*

Dwa dni później, w towarzystwie Mario i Theo, stanęłam pod białym budynkiem. Numer domu się zgadzał, jednak drzwi, wyglądające na zabytkowe, lekko mnie onieśmieliły. Na dodatek, do wejścia prowadziły marmurowe schody. Mój ojciec wspominał, że jest zakochany w historii i antykach, i dzięki tym pasjom dorobił się wspaniałego domu z patio w typowym hiszpańskim stylu. Miałam wrażenie, że kompletnie tu nie pasuję.
Po wspólnym spacerze zaproponował, abym pojawiła się w jego domu na obiedzie. Oczywiście z Mario i naszym synem. Skłamałabym mówiąc, że się nie denerwuję. Powtarzał, że nie mam się czego obawiać ze strony jego żony i córki, jednak ja nadal obawiałam się, że narobię niepotrzebnego zamieszania.
- Pukamy czy zwiewamy? - rzucił Mario, chcąc rozluźnić atmosferę. Theo zachichotał, nadal nie zdając sobie sprawy z powagi tej sytuacji. Westchnęłam ciężko i uderzyłam masywną kołatką w drzwi. - Pamiętaj, że jesteśmy w tym razem. Ale gdy będziesz zabierała się za remont salonu, to pamiętaj że nie zgadzam się na żadne antyki. - mruknął, spoglądając na rzeźbione gzymsy.
- Masz to jak w banku. - odpowiedziałam. Drzwi otworzyły się szeroko, a w progu stanął mój ojciec z serdecznym uśmiechem.
- Witajcie. Cieszę się, że trafiliście bez problemu. - zrobił krok w tył, chcąc wpuścić nas do środka. Kilka sekund później staliśmy w jasnym holu, w którym znajdowała się stylowa ławeczka, a na ścianie wisiał obraz. - Lourdes właśnie kończy obiad. Przygotowała swój specjalny deser ze względu na obecność Theo. - spojrzał na chłopca.
- Z czekoladą?
- Theo! - powiedzieliśmy razem z Mario.
- Dziś nie ma weekendu, więc nie mogę czekolady.
- Z owocami. - zaśmiał się mój ojciec.
- Owoce mogę.
- Musisz koniecznie poznać Oliwię. Sądzę, że dogadacie się idealnie. - gestem dłoni zaprosił nas dalej. Weszliśmy do uroczo urządzonego salonu w typowo hiszpańskim stylu. Na komodzie dostrzegłam kilka rodzinnych zdjęć, z których większość przedstawiała dziewczynę w różnych etapach jej życia. Zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie. Miałam wrażenie, że spoglądam na własne odbicie. Nie trudno było się domyślić, że była to moja siostra. - Długo zostaniecie w Sevilli?
- Jutro wyjeżdżamy. Mario rozpoczyna zgrupowanie za tydzień, a chcieliśmy jeszcze odwiedzić jego rodzinne strony. - odpowiedziałam. - Po za tym, muszę wrócić do pracy.
- Nie wolałabyś się skupić na studiach?
- Ainhoa ma lekką obsesję związaną z niezależnością. - wtrącił rozbawiony Mario. - Ja mam dokładnie to samo zdanie co pan, ale temu uparciuchowi czasami trudno wytłumaczyć, że nie grozi jej bycie utrzymanką. To nie ten charakter.
- Ale ja lubię swoją pracę.
- Po prostu o tym pomyśl. Chcemy tylko Twojego dobra. - poprosił ojciec, na co kiwnęłam niepewnie głową. W tym samym momencie do salonu weszła blond włosa kobieta. Automatycznie poderwałam się z kanapy, czując jej uważny wzrok na sobie. - Pozwól. To moja żona Lourdes. Kochanie, to jest właśnie Ainhoa. - ułożył dłoń na moich plecach.
- Miło panią poznać. - wydukałam speszona.
- Wzajemnie. Cieszę się, że przyjęłaś nasze zaproszenie. - podeszła do mnie bliżej i serdecznie objęła. - Jesteś tu mile widziana. Chciałabym, abyś miała tego pełną świadomość. - uśmiechnęła się, co starałam się odwzajemnić. Jej zaciekawiony wzrok padł na Mario ze speszonym Theo na rękach. - Santiago bardzo przeżywał fakt, że jest dziadkiem. - zachichotała. - Pytał mnie, czy aby na pewno poważnie wygląda do tej roli.
- Oh, sama szalałaś ze swoim tortem owocowym.
- Nie dziw mi. - fuknęła. - Wizja naszych wnuków w tym domu do niedawna była dość odległa. To znaczy ... przepraszam, zagalopowałam się. - zerknęła na mnie speszona. - Chyba za bardzo wzięłam sobie to wszystko do serca.
- Theo sam podejmie decyzję kim pani dla niego będzie.
- Tatusiu kto to jest? - usłyszałam za sobą zdezorientowany szept mojego chłopca.
- Mama lepiej wszystko tłumaczy, przecież wiesz. - postawił go na podłodze. Wyciągnęłam ku niemu dłoń, którą mocno uścisnął. Niepewnie zerknął na nowych ludzi, przysuwając się do mojej nogi. Kucnęłam, aby być tej samej wysokości co on.
- Wiesz, okazało się, że mój tatuś też się zgubił. Ale go odnalazłam. - wskazałam na mojego ojca, który spoglądał na nas z czułością. - Dlatego przyszliśmy tutaj, żebyś go poznał. Ten pan nazywa się Santiago i jest Twoim dziadkiem. A pani Lourdes to jego żona.
- Czyli moja babcia? - zmarszczył czółko.
- Mogę nią być, jeśli chcesz.
- Mam już babcię Carlotę. Robi najlepsze naleśniki z czekoladą. Ale mogę mieć dwie babcie, prawda? - spojrzał na mnie i Mario, na co pokiwaliśmy rozbawieni głowami. - Też umiesz robić naleśniki z czekoladą?
- Robię najlepszy tort z owocami w Hiszpanii. - zaśmiała się.
- Może być.
- Chciał powiedzieć, że jest podekscytowany posiadaniem dwóch babć. - zaśmiał się Mario. - To taka nasza mała gaduła z zapędami do bycia politykiem. Oczywiście Ainhoa i moja matka powiedziałyby, że odziedziczył to po mnie.
- Nie chcę być politykiem, tylko kierowcą ciężarówki!
- W tamtym tygodniu chciałeś być kosmonautą.
- Oliwia codziennie chciała być kimś innym. - zaśmiała się pani Lourdes. - Ale obiad jest już gotowy, więc zapraszam do stołu. Pójdę tylko na górę po ...
- Nie musisz. - jak na komendę odwróciliśmy się w stronę drzwi, gdzie stała moja młodsza siostra. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wpatrywała się we mnie uważnym wzrokiem, aby po chwili przenieść go na swoich rodziców. - Nie jestem głodna, po za tym muszę wyjść.
- Oliwia!
- Wrócę przed 22. - rzuciła przez ramię.
- Przepraszam Cię. - szepnęła pani Lourdes, gdy ojciec  ruszył w ślad za młodszą córką. - Ma dopiero osiemnaście lat. Dla niej to również jest bardzo trudne. Potrzebuje po prostu czasu.
- Rozumiem. - odchrząknęłam, chcąc ukryć lekkie rozczarowanie. Nie oczekiwałam, że padniemy sobie w ramiona. Miałam nadzieję na rozmowę, chociażby niezręczną. Nie mogłam jednak winić Oliwii, skoro tak samo zareagowałam na pierwszą wizytę Miriam w Domu Dziecka. Teraz role się odwróciły i to ja powinnam pochwalić się niekończącą się cierpliwością.

***

Wszystkie tajemnice zostały wyjaśnione :) 

piątek, 5 kwietnia 2019

27. Nazywam się Theo Hermoso Martin i jestem Madridistą!

- Nie podglądaj. - poprosiłam kolejny raz. Zniecierpliwiony Theo przebierał nóżkami pod drzwiami swojego nowego pokoju. Mario stał obok, kręcąc z rozbawieniem głową. Żaden z nich nie miał tej przyjemności, aby zobaczyć końcowy efekt. Wszystko trzymałam pod kluczem. Ekipa remontowa przychodziła w odpowiednich godzinach, czyli wtedy, gdy obydwaj byli po za domem. Chciałam, aby to wszystko było niespodzianką. - Gotowi?
- Tak!
- Zapraszam. - pchnęłam drzwi. Theo wpadł do środka z piskiem, rozglądając się wokół. Po chwili niespodziewanie zrobił piruet i pokręcił swoją pupą prezentując nam zabawny "twerk". Razem z Mario spojrzeliśmy na siebie zszokowani. Tymczasem nasz syn wskoczył na łóżko i schował się pod kołdrę. Nastała cisza. - Co to było? - wydukałam.
- Mój taniec ladości! - zawołał spod pościeli.
- Gdzie się tego nauczyłeś? - spytał rozbawiony Mario.
- W psedskolu na lytmice. Pan Miguel nas ucył.
- Moje dziecko uczy gej? - Hermoso wbił we mnie zszokowaną minę. - Nie żebym był homofobem, ale jeszcze chwila, a mój syn zamiast korków zacznie nosić pointy! Nie patrz tak na mnie! Przecież przyjaźnię się z baleriną. - oburzył się.
- Jestem pod wrażeniem Twojej wiedzy na temat baletu, ale powiedz wreszcie czy Ci się podoba. - zniecierpliwiona wskazałam na pokój. Mario omiótł pomieszczenie swoim uważnym wzrokiem, po czym uśmiechnął się na widok dużego zdjęcia wiszącego na ścianie. On i Theo w strojach Realu Madryt na Santiago Bernabeu. - Taki dodatek związany z piłką nożną może być?
- Idealny. - ucałował moje czoło. - Jesteś zdolniacha.
- Ja tylko zaprojektowałam.
- No właśnie. Widziałaś to wszystko oczami swojej wyobraźni, po czym przeniosłaś na papier. A potem przestawiałaś ekipę remontową po kątach. Słyszałem jak się rządzisz. - puścił mi oczko. - I taka mnie myśl naszła, że cały dom przydałoby się urządzić. Szczególnie potrzebujemy nowego łóżka w sypialni, bo to za bardzo skrzypi ... aua! - rozmasował sobie bolące ramię. - Od razu masz dwuznaczne myśli! - oburzył się, jednak doskonale widziałam rozbawienie w jego oczach.

*

Lekko poddenerwowany rozglądałem się po przytulnym pomieszczeniu. Kremowe ściany kolorystycznie pasowały do dwóch foteli oraz sofy, które były dość wygodne. Widok z okna wychodził na ogród pełen zieleni i kolorowych kwiatów. Gdybym nie wiedział gdzie się znajduję, w życiu bym nie powiedział, że to Szpital Odwykowy. Idąc długim i elegancko urządzonym korytarzem, minąłem kilka znanych mi twarzy z telewizji. Widać Dani Martin wybrał idealne miejsce dla siebie.
Słysząc za plecami dźwięk otwieranych drzwi, odwróciłem się od okna. Przez chwilę na twarzy piosenkarza wymalowane było zdezorientowanie, lecz po chwili odchrząknął i pewnie wszedł do pomieszczenia.
- Ainhoa z Theo są w ogrodzie.
- To zrozumiałe dlaczego nie chcesz, aby tu byli. - pokiwał głową, po czym usiadł ciężko we fotelu. Dostrzegłem jego lekko trzęsące się dłonie, które próbował za wszelką cenę ukryć. Twarz była blada, a sińce pod oczami aż za bardzo rzucały się w oczy. W spojrzeniu jednak biła determinacja. - Nie powinieneś być w drodze do Francji?
- Wylatujemy dziś wieczorem.
- Mam się do nich nie zbliżać, tak?
- Nie. Masz się wziąć za siebie dla ich bezpieczeństwa. Może i nie jesteś jej biologicznym bratem, ale ona nadal Cię tak traktuje. I chce Ci pomóc, czego nie mogę jej zabronić. Rozumiem co i dlaczego doprowadziło Cię do takiego stanu, ale tu chodzi o Ainhoę i moje dziecko. Prędzej Cię zamorduję niż pozwolę, abyś ich ponownie skrzywdził. - Dani uchylił usta, aby odpowiedzieć, jednak ja nadal ciągnąłem swój monolog. Chciałem już mieć to za sobą. - Nie chcę słyszeć o żadnym Twoim załamaniu w leczeniu. Może to okrutne z mojej strony, ale za każdym razem gdy pomyślisz o alkoholu, przed Twoimi oczami ma się pojawić moja wściekła twarz. Myślę, że to odpowiednia motywacja.
- Zdajesz sobie sprawę, że gdybym nie miał tej pewności, że ją kochasz, nie pozwoliłbym jej do Ciebie odejść? - spojrzał na mnie uważnie. Uniosłem lekko brwi, zaskoczony tym wyznaniem. - Powiedziałem, że nie mają powrotu do mojego domu. Właśnie z powodu bezpieczeństwa nie chciałem, aby byli blisko mnie. Wiedziałem, że odpowiednio się nimi zajmiesz.
- Skąd wiedziałeś, że ją kocham?
- To było widać. Zrozumiałem to prędzej od Ciebie. - uśmiechnął się pod nosem. - Gdy Theo mi odpyskował, mówiąc że ma tatusia, poczułem się zazdrosny. Nie myśl, że chciałem mu zastąpić ojca, ja się do tej roli kompletnie nie nadaję. Po prostu to było dziwne uczucie. Taka rozdzierająca pustka. Straciłem go, ale cieszę się, że odzyskał Ciebie Zasługuje na to, aby mieć tatę.
- Miałby tatę od samego początku. Gdybym wiedział.
- Dziękuję za te słowa o bolącej głowie.
- Chciałem, aby miał ten koszmar za sobą. - przyznałem. Dani zacisnął usta w wąską linię i pokiwał zrozumiale głową. - W każdym bądź razie, będą Cię odwiedzać, ale pod moim nadzorem. Nie sądzę, abym kiedykolwiek Ci zaufał. - wyciągnąłem telefon z kieszeni, po czym napisałem wiadomość do dziewczyny.
- Jest jeszcze coś. Ten śmieszny dług. - odchrząknął. - Przesłałem wszystko z powrotem na Twoje konto. Nie chcę tych pieniędzy, nigdy nie chciałem. Przeznacz je na Theo. Kup mu coś, o czym marzy albo załóż lokatę. Ta cała kwota to jego własność.
- Ostatnio na spacerze zafascynował się ścigaczem. - mruknąłem.
- Nie ma mowy.
- W jednym się zgadzamy.  - parsknąłem.
- Ceść wujku! - do pomieszczenia wparował Theo z kartką w ręce. Wdrapał się na kolana Daniego i objął za szyję. - Jutlo jadę z mamusią i z babcią do takiego duzego miasta z wielką wiezą, wies? - zaczął opowiadać i gestykulować. Sam zająłem miejsce w drugim fotelu i z uwagą przyglądałem się ich rozmowie. Ainhoa cały czas się uśmiechała, wtrącając swoje zdanie co jakiś czas. W tym momencie zrozumiałem, że dobrze postąpiłem.

*

Z szerokim uśmiechem spoglądałam na wirujące w powietrzu confetti. Błysk fajerwerków odbijał się od zafascynowanych oczu mojego małego chłopca. Trzymałam Theo na rękach, aby mógł lepiej wszystko widzieć. Jego tata właśnie wygrał swoją pierwszą Ligę Mistrzów, spełniając przy tym jedno z największych zawodowych marzeń. Sama myśl o jego radości doprowadzała mnie do łez wzruszenia.
Widząc jak podbiega do band, w towarzystwie pani Carloty, ostrożnie zeszłam ze stromych schodów. Posłałam mu szeroki uśmiech, który odwzajemnił i wyciągnął ręce po syna. Zawiesił na jego szyi medal i ucałował w czoło. Drugą ręką przyciągnął mnie do siebie i złożył na ustach pocałunek.
- Gratuluje Zorro. - puściłam mu oczko.
- Gratulować będziesz później Mamacita. - szepnął wielce z siebie zadowolony. - Mamo, czy taki prezent z okazji Twojego święta Ci odpowiada? - zwrócił się do pani Carloty. Pani Canseco pogładziła z czułością jego zarośnięty policzek, po czym mocno przytuliła. - Wszystkiego Najlepszego. Jesteś najlepsza na świecie.
- I jestem bardzo z Ciebie dumna. - pociągnęła nosem.
- Theo? A Ty jaki masz prezent dla swojej mamy?
- Nazywam się Theo Hermoso Martin i jestem Madridistą! Dobze to powiedziałem? - podrapał się po główce. Dokładnie tak samo jak robił to Mario. - Oh, nie! Dobrze to powiedziałem? - poprawił się. Zaśmiałam się radośnie i go przytuliłam. - Ćwiczyłem z tatusiem. Czyli mam już cztery lata?
- Masz trzy i pół. - zastrzegł Mario. - Nie rośnij mi tak szybko.
- Mogę pobiegać z Sergio i Marco?
- Możesz. - postawił go na murawie. Theo szybko pobiegł w stronę swoich kolegów, którzy kopali piłkę obok wolnej bramki. - No co tak na mnie patrzycie? Sam sepleniłem i musiałem odwiedzać logopedę. Coś nie coś mi pozostało z tych ćwiczeń, więc wypróbowałem na Theo.
- Wychowała mama świetnego faceta. - zwróciłam się do pani Carloty.
- Wychowałam go dla Ciebie. - puściła mi oczko.
- Ej! - Mario objął nasze sylwetki swoimi ramionami. - Kocham was najbardziej na świecie i jesteście kobietami mojego życia, ale to nie oznacza, że macie ze mnie zrobić pantoflarza. - pociągnął nas w stronę murawy. - O, patrzcie. - skinął w stronę Marcosa i Paddy, którzy wtulali się w swoje ramiona. - Szykuje się ślub.
- No proszę, proszę. - mama Mario zacmokała z aprobatą. Dopiero teraz dostrzegłam zalaną łzami twarz blondynki. Patricia praktycznie nie odrywała zszokowanego wzroku od pierścionka lśniącego na jej palcu. - Jeden z waszej świętej trójcy potrafił uklęknąć przed kobietą.
- Najwyższa pora. Byli razem siedem lat.
- To nie lata doświadczenia są ważne tylko ...
- Carloto Canseco, znów mnie strofujesz.
- Bo Cię kocham. - uśmiechnęła się do niego. Mario ucałował jej skroń, odpowiadając tym samym. Patrząc na nich, miałam nadzieję że w przyszłości moje relacje z Theo będą wyglądać tak samo.
Doskonale wyczułam aluzję pani Carloty. Uważałam jednak, że pośpiech nie był nam potrzebny do szczęścia. Czy chciałam zostać żoną Mario? Skłamałabym mówiąc że nie. Ale na to było zbyt wcześnie. Może któregoś dnia, oczywiście o ile się nie pozabijamy, będzie mi dane stanąć przed ołtarzem.
- Tatusiu? - przed nami stanął Theo ze zdezorientowaną minką. - Dlaczego wujek wsadził Alejandro do tego dużego dzbanka? Ja tak nie chcę. - Mario nie mogąc się powstrzymać parsknął śmiechem, po czym chwycił syna na ręce. Mój wzrok padł na rodzinę Ramosów ustawiających się do zdjęcia oraz ich najmłodszego członka, stojącego w środku dużego pucharu.
- Myślę synku, że jesteś za duży. Ale to nie dzbanek, tylko puchar, który wygraliśmy.  - wyjaśnił mu. - Pamiętasz jak Ci pokazywałem podobne w muzeum? Było ich trzynaście. Ten zajmie miejsce obok nich. Czyli ile razem będzie? - Theo się zamyślił i zaczął coś przeliczać na swoich paluszkach.
- Brakło mi. - poskarżył się pokazując dziesięć palców. Rozbawiony Mario "pożyczył" mu cztery własne. - Czternaście!

*

Theo był dziwnie nieswój. Zawsze był posłuszny i grzeczny, jednak dzisiaj przeszedł samego siebie. Nawet podsunął krzesełko pod zlew, chcąc na nim stanąć i umyć naczynia po obiedzie! Na całe szczęście Ainhoa odwiodła go od tego pomysłu, przy okazji sprawdzając czy nie ma gorączki. Jeszcze tego by nam brakowało przed wyjazdem do Meksyku.
Wieczorem wykąpał się bez sprzeciwu, co również było zaskakujące, po czym udał się do swojego pokoju. Wymieniliśmy z Ainhoą zaniepokojone spojrzenia. Zgłosiłem się na ochotnika do poważnej rozmowy, przy okazji wypełniając swój ojcowski obowiązek. Obiecałem mu jakiś czas temu, że zawsze będę mu czytał na dobranoc, o ile będę w domu. A jeśli o to chodzi ... przy dzisiejszej kolacji nawet nie wspomniał o tym, co chciałby usłyszeć przed snem.
Wszedłem po cichu do jego pokoju. Chłopiec leżał na swoim dużym łóżku, skubiąc futerko pana misia. Minkę miał smutną, co od razu mi się nie spodobało.
- Synku? - usiadłem obok. - Co się dzieje?
- Nic. - mruknął.
- Przecież widzę. - pogładziłem go po głowie, przy okazji sprawdzając, czy aby na pewno nie ma rozgrzanego czoła. - Źle się czujesz? - spytałem, na co pokręcił przecząco głową. - Więc o co chodzi? Nawet nie powiedziałeś mi, jaką bajkę będziemy czytać.
- Nie musisz mi dzisiaj czytać, jeśli jesteś zmęczony. - odpowiedział. Szczerze mówiąc zaskoczył mnie tymi słowami. W pamięci szybko szukałem momentu, w którym Theo mógł coś źle zrozumieć. - Tatusiu, czy ja jestem niegrzeczny? - zapytał, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
- Słucham? Ty i niegrzeczny? - uśmiechnąłem się.
- To dlaczego chcesz inne dziecko? - pociągnął noskiem.
- O czym Ty mówisz? - zmarszczyłem czoło. - Gdzie takie coś usłyszałeś? Skąd Ci to w ogóle przyszło do główki?
- Powiedziałeś wujkowi Enzo że mnie kochasz, ale chciałbyś kiedyś kolejne dziecko. - spojrzał na mnie pełnymi łez oczami. Ten widok chwycił mnie za serce. - Dlaczego? Przecież byłem grzeczny i nauczyłem się mówić R. Nie chcę żebyś znowu się zgubił i nie mieszkał z nami ...
- Theo, chodź tu do mnie. - wyciągnąłem do niego ręce. Niepewnie wdrapał się na moje kolana pociągając nosem. - Owszem, powiedziałem wujkowi o kolejnym dziecku, ale miałem na myśli rodzeństwo dla Ciebie. - otarłem mu łezki. - Nie chciałbyś mieć młodszego brata albo siostry?
- Nie wiem. - wzruszył ramionami.
- Posłuchaj. Nawet jeśli w tym domu pojawiłby się kiedyś dzidziuś, to nie oznacza, że w zastępstwie za Ciebie. Kochałbym was tak samo mocno. Synku, nawet jeśli byłbyś łobuzem, to nic by to nie zmieniło. - uśmiechnąłem się. - I obiecuję Ci, że już nigdy więcej się nie zgubię. Zawsze będziemy razem. - przytuliłem go. Poczułem jak Theo obejmuje moją szyję i kładzie główkę na ramieniu. Gładziłem jego plecki, wiedząc że za chwilę zaśnie, uspokojony moimi słowami. Dopiero teraz dostrzegłem Ainhoę, stojącą w progu. Uśmiechnęła się do mnie, co odwzajemniłem.
- Tęskniłem za Tobą tatusiu. - usłyszałem słodki pomruk.
- Przecież jestem.
- Ale gdy nie było Cię z nami. Tęskniłem.
- Ja za wami też tęskniłem. - szepnąłem. Najdziwniejszy w tym wszystkim było to, że to były szczere słowa. Przez pewien czas miałem wrażenie, że czegoś brakowało w moim życiu. Odkąd odzyskałem Ainhoę i Theo, to uczucie zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Jakiś czas później ułożyłem go wygodnie na łóżku i okryłem pościelą. Spał spokojnie z lekkim zarysem uśmiechu na ustach. W miarę cicho opuściłem jego pokój i udałem się do sypialni. Od razu w moje oczy rzuciła się Ainhoa, trzymająca zaklejoną kopertę w dłoniach.
- Co to?
- Od Daniego. - westchnęła.
- Niewiele mi to mówi. - zauważyłem.
- Wynajął detektywa. Jakiś czas temu. - szepnęła. Zmarszczyłem zdezorientowany czoło. Usiadłem obok niej i objąłem ramieniem. - Chciał się dowiedzieć, kim jest mój ojciec. Biologiczny.
- Rozumiem. - szczerze mówiąc, sam zastanawiałem się nad odszukaniem mężczyzny, którego córką była Ainhoa. Nie chciałem jednak na nią naciskać, chcąc, aby sama podjęła tą decyzję. Jak widać Dani był w gorącej wodzie kąpany. Może to i dobrze? - Boisz się otworzyć, prawda? - spytałem, na co kiwnęła głową. - Zrobimy tak. Chowamy tą kopertę do szuflady. Jeśli będziesz gotowa, to ją po prostu rozerwiesz. Pamiętaj, że to, co jest w środku, na pewno nie jest gorsze od tego, co już przeszłaś w swoim życiu. A na pewno nie wpłynie to na naszą rodzinę.
- Dziękuję.
- Jestem Superbohater. Ratuję ten depresyjny dzień.
- A sam nie masz złego humoru?
- Zawsze mogę mieć, jeśli chcesz go poprawić.

***

Kolejnym rozdziałem miał być epilog, ale poznacie ostatnią tajemnicę, o której wspominałyście. Uwierzcie, mi również ciężko rozstać się z Theo ^^ nawet w głowie zakiełkował mi mały pomysł, ale na razie nie ma szans na jego realizację :)

sobota, 30 marca 2019

26. Pozwól mi.

- Puchar Króla jest w Madrycie! - wrzasnął na całe gardło Sergio Ramos, po czym z impetem zjechał z ogromnej dmuchanej zjeżdżalni. Siedząca obok mnie Pilar Rubio wzniosła oczy ku niebu, zapewne błagając niebiosa o więcej cierpliwości do swojego męża. Zresztą, sama pokręciłam z politowaniem głową, gdy w ślad za swoim kapitanem udał się Mario. A potem Marcos i cała reszta "dużych chłopców".
- Tatuś głuptasek. - zachichotał Theo. - Psecies to dla dzieci.
Przyjęcie urodzinowe Sergio Juniora powoli dobiegało końca. Dzieciaki już dawno popadały ze zmęczenia, co błyskawicznie wykorzystali ich tatusiowie. Miałam wrażenie, że lepiej bawią się na dmuchanej zjeżdżalni niż ich potomkowie. Od paru dni świętowali odniesione zwycięstwo w finale Pucharu Króla i chyba przestać nie zamierzali. A powinni, ponieważ już za tydzień wybierali się do stolicy Francji.
- Chyba pozazdrościli wam dobrej zabawy. - Patricia puściła oczko mojemu synowi. Trzylatek posłał jej zmęczony uśmiech, wtulając się w moje ramiona. Parę minut temu wdrapał się na moje kolana i zaczynał przysypiać. - Dzień pełen wrażeń dał mu nieźle w kość.
- Tak, będziemy się już zbierać. - westchnęłam biorąc go na ręce. - O ile mój większy chłopiec oderwie się od zabawy. - dodałam rozbawiona. Swoje kroki skierowałam w stronę Mario, który prowadził z Marcosem ożywioną dyskusję. Na nasz widok, momentalnie ją przerwali. - Nie chcę wam przeszkadzać, ale ktoś tu odpłynął.
- Daj mi go. - Mario wyciągnął ręce po syna. - Nie noś go bez potrzeby. Jest co raz cięższy. - zauważył z troską.
- Ja o czymś nie wiem? - Marcos zmierzył nas podejrzliwym spojrzeniem. Mario wywrócił zirytowany oczami, a ja poczułam jak na moje policzki wkrada się rumieniec. - Ok! Nie było pytania!
Pożegnaliśmy się z całym towarzystwem, dziękując gospodarzom za zaproszenie. Sergio i Pilar okazali się być bardzo sympatycznymi ludźmi, otwartymi na nowe znajomości. Dyskomfort, związany z przebywaniem ze sławnymi ludźmi, zniknął niczym za dotknięciem magicznej różdżki.
- I jak? - zagadnął Mario, gdy przejeżdżaliśmy przez Centrum Madrytu. Oderwałam wzrok od szyby i spojrzałam na niego uważnie. - Dobrze się bawiłaś? Tego cwaniaka z tyłu nawet pytać nie muszę. Małe Ramosy zrobią nam z dziecka niezłego łobuza. - parsknął śmiechem.
- Ma to w genach. - wyszczerzyłam swoje ząbki.
- Nie dam Ci dojść z powodu tej aluzji. - pogroził mi palcem, a ja uchyliłam zszokowana usta. Bezczelny typ! - Zapytał mnie, czy jeśli będzie grzeczny, to urządzimy mu takie samo przyjęcie urodzinowe. Ze zjeżdżalnią. Podkreślił, że już ma cztery lata. - uśmiechnął się pod nosem, nie odrywając wzroku od jezdni.
- Do października jeszcze sporo czasu. - zauważyłam.
- Obiecałem na honor ojca, że zjeżdżalnia będzie.
- Dla niego czy dla Ciebie? - zachichotałam.
- Doigrałaś się. Jeszcze dzisiaj będziesz mnie błagała o litość. - zgasił silnik, po czym wbił we mnie pełne aluzji spojrzenie. Prychnęłam rozbawiona, po czym opuściłam samochód.

Gdy Mario kładł Theo spać, ja postanowiłam wziąć orzeźwiający prysznic. Czułam lekkie zmęczenie, jednak to była zbyt wczesna pora, aby udać się do łóżka. Zresztą, musiałam nareszcie przeprowadzić z Mario poważną rozmowę dotyczącą Daniego. Zbierałam się do tego od dobrych kilku dni. Najpierw był finał w Walencji, który Real Madryt wygrał, a ja nie chciałam psuć Mario tej radości. Potem były przygotowywania do urodzin Sergio Juniora, przez co podekscytowanie Theo sięgało zenitu.
Wiedziałam, że im bardziej będę zwlekać, tym bardziej będzie mi trudno wszystko mu wyjaśnić. Przewidywałam jaka będzie reakcja Mario, dlatego musiałam zrobić wszystko, aby ostudzić jego negatywne emocje.
Zarzuciłam na siebie szlafrok, po czym opuściłam łazienkę. Zaglądnęłam do pokoju Theo, ale ku mojemu zdziwieniu, nie było tam śladu obecności Mario. Z uśmiechem pogładziłam główkę śpiącego syna. Uwielbiał, gdy tata czytał mu na dobranoc, choć sam Hermoso był tym dziwnie speszony. Wolałam nie przeszkadzać im w tych męskich chwilach i taktownie wycofywałam się do swoich obowiązków.
- Tutaj jesteś. - dostrzegłam sylwetkę Mario w przyciemnionym salonie. Stał obok okna, w skupieniu spoglądając na ogród. Ramiona miał dziwnie spięte, jakby dręczyło go coś nieprzyjemnego. - Coś się stało? - chwyciłam go niepewnie za dłoń. Odwrócił głowę w moją stronę.
- Co miało znaczyć pytanie Theo przed snem, dotyczące wizyty u Daniego? - wbił we mnie pełne stanowczości spojrzenie. Przełknęłam ciężko ślinę, czując panikę ogarniającą moje ciało. - Błagam Cię, zaprzecz gdy zapytam czy tutaj był. - syknął.
- Mario, to nie tak ... - jęknęłam. Wyrwał swoją dłoń, oddalając się na drugi koniec salonu. Nerwowo przeczesał swoje włosy, klnąc pod nosem. - Ja na prawdę chciałam Ci powiedzieć, ale nie było okazji. Masz prawo być zły, ale przynajmniej mnie wysłuchaj. Dani jest chory, sam doskonale o tym wiesz ...
- Sam kazałem mu się leczyć. - prychnął. - Ale nie pozwolę, aby Theo brał w tym udział, rozumiesz? Mam chyba prawo wyrazić swoje zdanie na ten temat! W końcu jestem jego ojcem!
- Tak. Masz prawo. - szepnęłam.
- I Tobie też nie pozwalam.
- Słucham?
- Zapomniałaś już o tym, co Ci zrobił?! - podszedł do mnie rozwścieczony. Wiedziałam jednak, że nie zrobi mi krzywdy. - Jak Cię zastraszał i szantażował?! Zapomniałaś, że Cię uderzył?! A Theo? - wskazał ręką w stronę schodów. - Jeszcze chwila, a potrzebowałby psychologa, bo zamknąłby się całkowicie w sobie!
- Nie mogę zostawić go samego. - poczułam jak drży mi głos. - On potrzebuje mojego wsparcia. To wszystko co się wydarzyło, ma też swoje podłoże. Gdybyś mnie wysłuchał, opowiedziałabym Ci wszystko. Zrozumiałbyś.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jest chory. Ale nie oczekuj ode mnie, że bez problemu zgodzę się na Twoje i Theo odwiedziny w szpitalu. Nie i koniec! Możesz nazwać mnie tyranem, mam to gdzieś! - zastrzegł. Poczułam jak łzy napływają do moich oczu. Byłam w sytuacji bez wyjścia, a najgorsze w tym wszystkim było to, że Mario miał swoje racje.
- Pozwól mi. - poprosiłam drżącym głosem.
- Ainhoa ...
- Jest moim bratem.
- Nie jest Twoim bratem! - syknął. -  To jest chory człowiek, który nie potrafi nad sobą zapanować! Nie zaryzykuję Twojego bezpieczeństwa. Nie po tym, co usłyszałem i zobaczyłem! - spuściłam głowę, czując jak po policzkach spływają mi łzy. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? Myślałem, że mi ufasz.
- Ufam. - pociągnęłam nosem.
- Zajebiście mi ufasz. - zironizował. - Może nie nadaję się na głowę rodziny, skoro ukrywasz przede mną tak ważne rzeczy? Najwidoczniej nie potrafię was ochronić!
- To nie prawda!
- Nie? - parsknął. - Zamierzasz wykorzystać Theo do tego, aby ten idiota wziął się za siebie! Za moimi plecami! Czuję się w tym momencie jak kretyn roku! Masz gdzieś moje zdanie, bo cokolwiek bym nie powiedział i tak postawisz na swoim!
- Nie wezmę Theo do szpitala. Obiecuję.
- Ale Ty pojedziesz. - pokręcił zrezygnowany głową.
- Mario, zrozum. - pociągnęłam nosem. - Dani już zawsze będzie dla mnie bratem, bez względu na wyniki DNA. Gdyby Marcos albo Enzo potrzebowali pomocy, ale Cię odpychali, to i tak byś im pomógł!
- Nie porównuj ich ze sobą!
- Chcę żebyś zrozumiał ...
- Nie zrozumiem i doskonale o tym wiesz! To dlatego zwlekałaś z powiedzeniem mi tego wszystkiego. - uchyliłam usta, aby zaprzeczyć, lecz nie dopuścił mnie do głosu. - Chcę wyrazić się jasno. Theo jest moim synem, więc mam prawo zabronić mu kontaktów z tym mężczyzną. Mam nadzieję, że nie zrobisz nic za moimi plecami, bo to równałoby się ze zdradzeniem mnie. - spojrzał na mnie stanowczo. Otarłam łzy, kiwając na zgodę głową. - Nie jesteś moją własnością. Masz prawo do własnych wyborów, dlatego nie zamierzam stać Ci na drodze.
- Ale Mario ...
- Nie mam zamiaru Cię szantażować i uzależniać od siebie.
- Co to znaczy? - spytałam niepewnie.
- To znaczy, że jestem rozczarowany. Byłem pewien, że mówimy sobie o wszystkim. Nie ukrywamy nic przed sobą. Nie przyjmuję Twojego tłumaczenia, że nie miałaś okazji, aby mi o tym powiedzieć. W porównaniu do waszego bezpieczeństwa, wygranie Pucharu Króla jest niczym, rozumiesz?
- Przepraszam.
- To bez znaczenia, bo i tak masz zamiar postawić na swoim. - udał się do holu. Niepewnie ruszyłam jego śladem, patrząc zdezorientowana jak zakłada buty. - Muszę przemyśleć parę rzeczy. Nie czekaj na mnie.
- Mario, proszę Cię. - podeszłam do niego spanikowana. - Zrobię o co tylko nie poprosisz, tylko nie odchodź. - chwyciłam go za rękę. - Masz prawo być na mnie wściekły, ale opowiedziałabym Ci wszystko. - poczułam jak obejmuje mnie mocno. Z nadzieją wtuliłam się w jego tors, wdychając zapach męskich perfum.
- Kocham Cię, wiesz? - wyszeptał z czułością. - I dlatego nigdy Cię nie zostawię. Jestem wściekły, ale tylko na siebie, bo nie zdołałem Cię ochronić. Muszę przez chwilę pobyć sam i z innej perspektywy spojrzeć na to wszystko. Pozwól mi na to. - poprosił. Spojrzałam na niego pełnymi łez oczami. - Wrócę. Obiecuję.

*

- Na pewno nie chcesz drinka? - Marcos postawił przede mną kubek z kawą. Pokręciłem przecząco głową, po czym przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. - Mam też zimne piwo.
- Nie będę zapijał swoich problemów alkoholem.
- Rozumiem. - usiadł obok mnie. - Sam mam brata, więc potrafię postawić się na jej miejscu. Dla Ainhoy to bez znaczenia, że nie mają wspólnego ojca. Wiesz jak jest z rodziną. Możemy się kłócić i wyzywać, ale w sytuacji podbramkowej jedno za drugim wskoczy w ogień.
- Ja to rozumiem Marcos. Na prawdę. - spojrzałem na niego z desperacją. - Ale uderzył ją na moich oczach. Nigdy nie wyrzucę tego widoku z głowy. A Theo? Wymyśliłem bajeczkę o bolącej głowie, żeby jak najszybciej zapomniał o tym koszmarze. Przestał się go bać, co w sumie powinno mnie cieszyć. Ale ja się boję. - jęknąłem. - Po prostu się o nich boję.
- Ona o tym wie. Ale na pewno ją wystraszyłeś.
- Wiem. - mruknąłem. Widok jej przerażonych oczu sprawiał mi ogrom bólu, jednak obiecałem, że wrócę. - Musiałem wyjść, aby później nie żałować kolejnych słów wypowiedzianych w złości. Nie mogę jednak zabronić jej czegokolwiek.
- Jestem pewien, że teraz nie zrobi nic wbrew Twojej woli. Za bardzo Cię kocha i rozumie Twój punkt widzenia. Gdybyś kazał jej wybierać, nawet by się nie zająknęła.
- Czyli wyjdzie na to, że wymusiłem na niej tą decyzję, prawda? - spytałem, na co Marcos przytaknął. Zakląłem pod nosem. Powinienem się cieszyć, że Ainhoa nie zacznie odwiedzać Daniego w szpitalu, ale z drugiej strony czułem wyrzuty sumienia. Już teraz wiedziałem, że będzie nie swoja i przygnębiona, udając, że wszystko jest w porządku. - Wiesz co chciałbym teraz zrobić? Zabrać ich daleko stąd.
- Nie uciekniesz przed problemami.
- Wiem. Marcos, co ja mam zrobić?
- Podświadomie wiesz, co masz zrobić. - poklepał mnie po ramieniu. - Kompromis to najlepsze rozwiązanie. Przeżyłem tyle sprzeczek z Patricią, że wiem o czym mówię. - zaśmiał się. - Wyjaśnijcie sobie wszystko, a potem jedziemy do Paryża. Musisz mi pomóc w zdobyciu Ligi Mistrzów, bo lepszej okazji do oświadczenia się mojej kobiecie nie znajdę. - dodał szeptem.
- Twój romantyzm właśnie mnie powalił.
- Ciekawe co Ty wymyślisz!
- Mario? - w salonie pojawiła się zaniepokojona Patricia z telefonem w ręce. - Ainhoa nie może się do Ciebie dodzwonić. Theo dostał gorączki. - poczułem się jakby wylała na mnie kubeł lodowatej wody. Wpatrywałem się w nią niczym w ducha, nie wiedząc co się wokół mnie dzieje. Po chwili jednak zerwałem się jak poparzony. Wyciągnąłem telefon z kieszeni od bluzy, od razu dostrzegając kilka nieodebranych połączeń. Byłem skończonym kretynem! - Płacze za Tobą i nie chce wziąć lekarstwa.
Więcej słów nie potrzebowałem. Wybiegłem z mieszkania przyjaciół jakby co najmniej się paliło. Kolejny raz zdarzyło mi się gnać na złamanie karku przez Madryt. Zrozumiałem co czuła Ainhoa gdy naskoczyłem na nią pamiętnego dnia w kawiarni. Ta bezradność, strach i chęć wzięcia jakiegokolwiek cierpienia własnego dziecka na siebie. Nawet nie wiedziałem czy będę w stanie mu pomóc!
Już od drzwi wejściowych usłyszałem jego płacz. Rzuciłem kluczyki od samochodu na komodę i pognałem schodami na górę.
- Nie chcę! - załkał. - To nie doble!
- Theo, musisz to połknąć. - Ainhoa była załamana całą sytuacją. Nie dość, że doszło pomiędzy nami do konfliktu, to jeszcze teraz doszła niespodziewana choroba syna. - Inaczej gorączka nie spadnie i będziemy musieli jechać do pana doktora. A doskonale wiesz, co to oznacza.
- Nie chcę pana doktola i zastsyków!
- Theo, słuchaj mamusi. - podszedłem do jego łóżka. Momentalnie wyciągnął do mnie ręce i zapłakał przeraźliwie. Posadziłem go na swoich kolanach i wziąłem od Ainhoy lekarstwo. - Jesteś odważnym chłopczykiem. Skakałeś z dużej zjeżdżalni, więc co to dla Ciebie?
- To jest nie doble! - poskarżył się.
- To lepsze od zastrzyków. - zauważyłem. Pociągnął nosem, patrząc na mnie z niemym błaganiem w oczkach. Z ciężkim sercem pokręciłem przecząco głową. - Zażyjemy razem, dobrze? Najpierw ja, potem Ty. Musimy być zdrowi na finał w Paryżu. - przypomniałem mu. Wygiął swoje usta w podkówkę, lecz kiwnął niepewnie główką. Dla przykładu przełknąłem lekarstwo na gorączkę, które rzeczywiście smakowało ohydnie. Theo przyglądał mi się uważnie, więc ze wszystkich sił próbowałem się nie skrzywić. Potem niepewnie poszedł w moje ślady. - Jestem z Ciebie dumny.
- A teraz się połóż, dobrze? - Ainhoa pogładziła jego policzek.
- Z tatusiem i z mamusią. - poprosił.
Nie cały kwadrans później przysłuchiwaliśmy się miarowemu oddechowi naszego dziecka. Leżał pomiędzy nami, przytulając do siebie pana misia. Ainhoa głaskała jego główkę, co jakiś czas całując czule w czoło.
- Przepraszam. - szepnąłem.
- Za co?
- Wyciszyłem telefon.
- Skąd mogłeś wiedzieć. - westchnęła.
- Za tamto również przepraszam. - dodałem. - Zgodzę się na wasze wizyty u niego, lecz pod jednym warunkiem. - zastrzegłem. Ainhoa spojrzała na mnie zaskoczona. - Najpierw ja z nim porozmawiam. A potem będę przy każdym spotkaniu, dobrze? Rozumiem Cię, ale się boję. I nic tego nie zmieni.
- Ja również przepraszam, że zwlekałam z opowiedzeniem Ci wszystkiego. Miałeś prawo wpaść w złość. - otarła łzę, która spłynęła jej po policzku. - Dziękuję Ci. To wiele dla mnie znaczy, ale mimo wszystko, nie zrobiłabym nic wbrew Tobie, ponieważ liczę się z Twoim zdaniem. Wiem, że przemawia przez Ciebie troska. Za to Cię kocham i uważam, że świetnie sobie radzisz w roli głowy rodziny. - uśmiechnęła się promiennie. Splotłem nasze palce ze sobą, po czym ucałowałem jej dłoń. Marcos miał rację. W związku najważniejszy powinien być kompromis.

***

Czy wy zdajecie sobie sprawę, że to prawie koniec? ^^ 

poniedziałek, 25 marca 2019

25. Tak wspaniale Ci się wydawało bycie dorosłym.

- Ale on na prawdę powiedział R!
- Mario, wierzę Ci. Nie musisz tego cały czas powtarzać. - uśmiechnęłam się w stronę jego odbicia w lustrze. Hermoso jedynie westchnął ciężko i oparł się o umywalkę. - Miałeś się ogolić, a nie patrzeć jak tuszuję rzęsy. Pojedziesz do Walencji jak zarośnięty niedźwiedź.
- Ogolę się na miejscu. - wzruszył ramionami. Pisnęłam na całą łazienkę, ponieważ chwycił mnie przez pół i posadził na umywalce. - Jak Ci się nie podoba mój zarost, to sama go zgol. Ale pamiętaj, że nie będę miał Cię czym miziać po szyi, a mruczysz wtedy jak kotka. - usadowił się bezczelnie pomiędzy moimi udami.
- Wyglądasz jak podrabiany Zorro.
- Kręci Cię ten Zorro. - wymruczał.
- Może. - uśmiechnęłam się bezczelnie, po czym musnęłam zadziornie jego usta własnymi. Zacisnęłam uda, gdy nasz pocałunek stał się bardziej zachłanny. Mario wciągnął głęboko powietrze i mocniej objął moją sylwetkę. - Zaraz wychodzisz. - zauważyłam, gdy zaczął scałowywać moją szyję.
- Wystarczy minuta. Wiesz, że mamy wprawę. - jego dłonie wślizgnęły się pod moją sukienkę. Zaśmiałam się, spoglądając w stronę zamkniętych drzwi. - Nowe przygody Lucky Luke’a kończą się za ... - zerknął na swój zegarek. - ... sześć, nie ... pięć minut.
- Tatuś roku. - zachichotałam gdy pozbył mnie bielizny i rzucił zadowolony za siebie. - Przekręciłeś klucz? - upewniłam się, na co kiwnął głową, odkręcając kurek z wodą. Uchyliłam usta, czując go w sobie. Wtuliłam się w jego szyję, wbijając paznokcie w umięśnione ramiona. Zagryzałam wargi, próbując uciszyć westchnienia rozkoszy. Ta adrenalina za każdym razem była niezwykle pobudzająca. Po chwili zamarliśmy, wtulając jeszcze mocniej w swoje ramiona.
- Będę tęsknił. - szepnął do mojego ucha.
- Widzimy się jutro. - uśmiechnęłam się gładząc jego nadal zarośnięty policzek. - Będziemy Ci kibicować, chociaż ja nadal nie wiem o co w tym chodzi. - zaśmialiśmy się. - Ale będę bardzo mocno trzymała kciuki.
- No ba! - cmoknął mój nosek. - Musimy mieć co potem świętować. - poruszał charakterystycznie brwiami. Wywróciłam rozbawiona oczami, po czym zeskoczyłam z umywalki.
- Siku! Co tam lobicie!?
- Pięć minut? - mruknęłam.
- Musiałaś dać mu pić przed kreskówką. - klepnął mnie bezczelnie w tyłek! Otworzył drzwi przed Theo, który dreptał niecierpliwe w miejscu. Nasz syn podszedł do sedesu i spojrzał na nas oburzony. - No dobra! Wychodzimy! - Mario uniósł dłonie w geście poddania, po czym pchnął mnie lekko w stronę wyjścia.

Pożegnaliśmy Mario mocnymi uściskami oraz pocałunkami. Już jutro wieczorem miał odbyć się finał Pucharu Króla w Walencji. Razem z mamą Mario oraz Paddy mieliśmy udać się tam kolejnego dnia. Theo był tym podekscytowany, zresztą ja również czułam przyjemne napięcie w żołądku.
- Mogę pobawić się w oglodzie?
- Możesz. - posłałam synkowi uśmiech. - Tylko ubierz bluzę bo wieje wiatr. - poprosiłam. Posłusznie wykonał moje polecenie, po czym wyszedł przez drzwi tarasowe na zewnątrz. Mario, z pomocą Marcosa oraz Enzo, urządził dla niego mały plac zabaw z piaskownicą. Ustawił wszystko tak, abym miała oko na bawiącego się syna. Tak jak w tym momencie. Mogłam w spokoju skupić się na "dopieszczaniu" projektu dziecinnego pokoju, spoglądając kątem oka na budującego zamek z piasku trzylatka.
Dopiero niespodziewany dzwonek do drzwi oderwał mnie od tych czynności. Mario mnie zabije, znowu zapomniałam zamknąć bramę! Mając jednak nadzieję, że to któryś z naszych znajomych, podeszłam pewnie do wejścia naciskając klamkę. Aż odskoczyłam na widok mężczyzny z kapturem na głowie.
- Nie bój się. - odchrząknął.
- Dani? - wydukałam. - Co Ty tu robisz?
- Chciałem ... porozmawiać. - poprawił dłonie, które schowane miał w kieszeni od swoich spodni. - I zapytać ... była tu, prawda? - wbił we mnie pewniejszy wzrok. Doskonale wiedziałam, że ma na myśli moją matkę, więc kiwnęłam głową. - Szlag! Bezczelne babsko.
- Kazałeś jej trzymać się ode mnie z daleka. To prawda? - spytałam cicho. Dani przymknął powieki, biorąc głęboki oddech. - Dlaczego? - szepnęłam.
- Gdybym mógł to odciąłbym sobie tą dłoń. - wyznał z goryczą. - I język. Za te wszystkie słowa, którymi Cię skrzywdziłem. Ciebie i Theo. Ainhoa ... ja po prostu nie mogę ... - głos mu się załamał. - ... nie radzę sobie. Od bardzo dawna! Wiesz, że ją widuję? Za każdym razem, gdy zrobię coś źle. Patrzy na mnie z zawodem w oczach. Wariuję, ja po prostu wariuję!
- Kogo widzisz? - szepnęłam z napięciem.
- Miriam. Widzę Miriam!
- Dani ...
- Oszalałem Ainhoa. Widzę duchy!
- Potrzebujesz po prostu pomocy. Alkohol nie jest odpowiednim lekarstwem na rozpacz, a Ty się w nim zatraciłeś. To są tylko Twoje halucynacje. - dotknęłam ostrożnie jego spiętego ramienia. - Miriam nigdy by Ci tego nie zrobiła. Za bardzo Cię kochała.
- A ja ją zawiodłem.
- Więc zrób to dla niej. - poprosiłam. - A może właśnie tego ona chce? Żebyś zaczął się leczyć? - Dani spojrzał na mnie niepewnie. Pierwszy raz dostrzegłam w jego oczach zagubienie. - Wejdź do środka. - poprosiłam. Zrobił to, aczkolwiek niepewnie. Usiadł na kanapie spoglądając na zdjęcia stojące na komodzie, a następnie na rozsypane w kącie klocki. Na koniec jego wzrok padł na bawiącego się w piaskownicy Theo. - Proszę. - podałam mu szklankę wody.
- Jesteście szczęśliwi, prawda?
- Tak.
- On Cię kocha. Inaczej nie pozwoliłbym Ci zrobić sobie złudnych nadziei. - przyznał. Zmarszczyłam czoło, patrząc na niego niepewnie. - Pewnie będzie wściekły gdy się dowie, że tu byłem. I wcale nie będę mu się dziwił.
- Zrozumie.
- Nie, nie zrozumie. - spojrzał w moje oczy. - Już zawsze będę dla niego zagrożeniem. Ale nie mam mu tego za złe. Posłuchaj ... chciałbym, abyś wysłuchała tego, co mam Ci do powiedzenia. - odłożył szklankę z nietkniętą wodą na stolik. - Powinienem zrobić to już dawno temu, ale dopiero gdy dostałem od niego w pysk, zrozumiałem że upadłem na samo dno.
- Dani ...
- Nie jesteś moją siostrą. - wyznał, jednak nie dostrzegając na mojej twarzy cienia zdziwienia, uśmiechnął się smutno pod nosem. - Czyli Ci powiedziała. Wiedziałem o tym od samego początku. Miriam też wiedziała. Miałaś rację, nasza rodzina wcale nie była tak idealna, jak ją przedstawiałem. W małżeństwie moich rodziców od zawsze były spory, jednak majątek trzymał ich przy sobie. Twoja matka nie była jedyną kochanką mojego ojca. Natomiast była jedyną, która zachwiała jego pewność siebie. Wiedział, że gdy moja matka dowie się o ciąży, będzie miała dowód na to, aby rozwieść się z jego winy i wszystko przejąć.
- Jak dowiedział się prawdy?
- Nastąpił kryzys w ich firmie. Pieniądze na konto Twojej matki nie wpływały na czas. Zaczęła się denerwować i go szantażować. W ten sposób dowiedziałem się o Tobie. Wysłała mu Twoje zdjęcia, które przypadkowo wpadły w moje ręce. Z napisem "następnym razem dotrą do Twojej żony". Byłem wściekły ... na niego, na nią, na Ciebie ... pokazałem mu to. Patrząc prosto w moje oczy powiedział, że to naciągaczka i nic nie zniszczy naszej rodziny. Powiedział, że zrobi testy DNA żeby mnie uspokoić. I zrobił. Okazało się, że nie jesteś jego dzieckiem. Ale Twoja matka była szybsza. I gdy wrócił szczęśliwy do domu, zastał ją przed naszymi drzwiami. Z Tobą.
- Zrobił testy DNA? - zdziwiłam się. - Nie pamiętam tego.
- Spotykałyście się z nim od czasu do czasu, prawda? - zapytał. Kiwnęłam potwierdzająco głową. Doskonale pamiętałam spotkania z mężczyzną, którego moja matka nazywała "tatusiem". Przynosił prezenty, ale był wobec mnie bardzo oschły. - Musiał w jakiś sposób zdobyć Twój włos.
- Ale rozwiedli się. - zauważyłam.
- Nie byłaś jego dzieckiem, ale Twoja matka była doskonałym świadkiem. Zeznała, że miała romans z moim ojcem i że obiecywał jej złote góry. Zresztą, miała wyciągi z banku. W tamtym momencie iluzja szczęśliwej rodziny poszła na dno. Matka wyjechała do Stanów i wyszła powtórnie za mąż, a ojciec otworzył firmę na Kanarach. Zostaliśmy z Miriam sami.
- Żadne z nich się z Tobą nie kontaktuje? Zawsze bałam się o to zapytać. - zauważyłam. Mieszkałam u Daniego przez trzy lata. Nigdy nie wspominał o rodzicach i nigdy do nich nie dzwonił. A o odwiedzinach nie było nawet mowy.
- Matce nigdy nie podobało się to, że mam zespół Rockowy. Zawsze powtarzała, że wyglądam jak bandyta. - zaśmiał się pod nosem. - Nawet gdy dostawałem nagrodę za nagrodą, nie usłyszałem od niej dobrego słowa. A ojciec? Powiedziałem mu, że nie chcę go znać. Ostatni raz wszyscy widzieliśmy się podczas pogrzebu Miriam. Wtedy właśnie straciłem jedyną osobę, której na mnie zależało.
- Skoro wiedzieliście, że nie jestem waszą siostrą, to dlaczego Miriam mnie odnalazła? Dlaczego wpuściłeś mnie z Theo do własnego domu?
- Miriam miała dobre serce. Przypadkowo dowiedziała się, że po tej całej sytuacji matka oddała Cię do Domu Dziecka. Była wzburzona! Uważała, że to wina naszej rodziny. I po części miała rację. Cała nasza trójka zapłaciła za głupotę rodziców. - przetarł dłońmi zmęczoną twarz. - Powiedziałem, żeby robiła co chce. Chciała Ci pomóc. A potem ...
- Potem ją straciliśmy. - szepnęłam.
- To ja powinienem zginąć. - wyznał. - Miałem ją wtedy podwieźć, ale nie mogłem wyrwać się ze studia! Nigdy sobie tego nie wybaczę. Poradziłybyście sobie o wiele lepiej we dwie.
- To dlatego zacząłeś pić?
- Nie radziłem sobie z tym wszystkim. - przyznał szczerze. - Zostałem nagle sam, a zawsze panicznie się tego bałem. Ale była Miriam, która zawsze powtarzała, że mamy siebie. Gdy zjawiłaś się pod moim domem z Theo ... najpierw chciałem Cię wyrzucić. W końcu nic nas nie łączyło.
- Wykrzyczałeś mi w twarz, że Twoja siostra nie żyje, dając mi do zrozumienia, że ja nią nie jestem. Wiedziałeś o tym, więc dlaczego wówczas nie powiedziałeś mi prawdy?
- Bo Theo na mnie spojrzał.
- Słucham?
- Spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem, z powodu którego odpuszczałem mu wszystko. Klocki na dywanie, w które za każdym razem właziłem czy chociażby oglądanie Realu Madryt po kryjomu. - westchnął, a ja uniosłam zaskoczona brwi. - Aż takim idiotą nie jestem. Doskonale wiedziałem co się dzieje pod moim nosem.
- Ale ... strofowałeś go. Zawstydzałeś ...
- Bo nie chciałem, żeby wyrósł z niego taki mięczak jak ja. Uzależniony od drugiej osoby! Nie chciałem, aby w przyszłości ktoś go skrzywdził tak jak mnie i Ciebie. Pogubiłem się w tym wszystkim. Zaczął się mnie bać, a doskonale wiesz, że lubiłem się z nim bawić. - kiwnęłam głową na samo wspomnienie. - To dobijało mnie jeszcze bardziej. Zacząłem widzieć Miriam, piłem co raz więcej ... wiedziałem, że gdy znajdziesz pracę to się ode mnie wyprowadzisz. I że znów zostanę sam! Zacząłem Cię szantażować, zastraszać ... - ukrył twarz w dłoniach. - A gdy powiedział że ma tatusia, nie wytrzymałem. Dlaczego nie zadzwoniłaś po policję?!
- Bo jesteś moim ... - przerwałam.
- Nie zasłużyłem na to, aby być Twoim bratem.
- Dani, zgódź się na leczenie. - chwyciłam go niepewnie za dłoń. - Zrób to dla Theo, jeśli na prawdę Ci na nim zależy. Wiesz co powiedział parę dni temu przed snem? Że w jego serduszku jestem ja, tatuś, babcia, Nana, Real Madryt i wujek Dani. On Cię nadal kocha.
- Mario nie pozwoli mi się do niego zbliżyć.
- Więc pokaż mu, że jesteś w stanie się zmienić. - poprosiłam. - Pomożemy Ci ze wszystkim. Wcale nie jesteś sam. Masz mnie, Theo i Rosę. I swoich fanów, którzy czekają na nowy album ...
- Wujek! - przerwał mi radosny okrzyk Theo. Chłopiec wbiegł do salonu w brudnych od piasku butach i wskoczył Daniemu na kolana. Zakryłam usta, czując wzruszenie ściskające mnie za serce. Dani objął go mocno ze łzami w oczach, wdychając dziecięcy zapach. - Jus wyzdlowiałeś?
- Słucham?
- Tatuś powiedział, ze jesteś baldzo choly. Ze baldzo, baldzo bolała Cię główka, dlatego ksycałeś. - dotknął ostrożnie jego głowy. - Jus nie boli?
- Miał rację. - uśmiechnął się do niego. - Dlatego muszę na jakiś czas pojechać do szpitala, bo ból jeszcze nie minął. Pan doktor musi mi dać specjalne lekarstwo, ale obiecuję że wszystko będzie dobrze. Już nie będę krzyczał, nigdy.
- To dobze. Nalysuje Ci oblazek i odwiedze. Plawda mamusiu? - spojrzał na mnie, na co kiwnęłam głową na znak zgody. - Wujku, powiedzieć Ci coś? Tatuś mówił, ze nie wolno uzywać słowa ciota. Bo tak mówią tylko niegzecni ludzie. - pogroził mu.
- Nigdy nie byłeś ciotą smyku. - poczochrał go po włosach. - To ja nim zawsze byłem. Ty jesteś małym spryciarzem z dobrym sercem jak mamusia i ciocia Miriam. Nigdy więcej nie użyjemy tego słowa, zgoda?
- Zgoda!
- Mam coś dla Ciebie. - posadził go wygodnie na swoim kolanie i wyciągnął telefon. - Pamiętasz jak kiedyś pomagałeś mi napisać piosenkę? - Theo pokiwał energicznie głową, a ja uniosłam zaskoczona brwi. - Skończyłem ją ...



Dla mojego siostrzeńca Theo.

Przypomnij sobie swoje popołudnia na dworze,
naklejki i komiksy,
seriale zrobione dla Ciebie,
tego jeża, który był różowy.
Ty chciałeś grać czerwonym pionkiem
i mieć wszystko.
Przypomnij sobie, były tylko dwa kanały
i jakieś głąby decydowały
czy oglądałeś czy nie.
Film, który miał tysiąc efektów specjalnych
występował jakiś Dar Vader
i przybywali z gwiezdnej planety.

Tak wspaniale Ci się wydawało bycie dorosłym
że naśladowałeś swoich idoli w salonie.
Chciałeś być strzelcem goli,
być księżniczką, do której nie przyjechał książę.

Zapamiętaj dobrze Twoje budowane szałasy,
chciałeś być szpiegiem,
a Twoja matka mówiła ci: to nie dobrze,
abyś tyle fantazjował
i abyś żył w zaczarowanym świecie.
Przypomnij sobie dziś ten rower
który zawsze chciałeś, 

a wydawało się, ze nigdy go nie zdobędziesz.
Aby latać
zdobywając tamten księżyc,
i oddając majątek
będąc członkiem Drużyny A.

Tak wspaniale Ci się wydawało bycie dorosłym
że naśladowałeś swoich idoli w salonie.
Chciałeś być strzelcem goli,
być księżniczką, do której nie przyjechał książę.


- Psecies powiedziałeś, ze jestem głuptasek bo ten jez wcale nie jest lózowy! - zachichotał Theo.
- Oj tam. W końcu to nasza piosenka. O Twoich i moich ulubionych zabawach. - przypomniał mu. Moja twarz zalała się łzami już podczas słuchania tego utworu, lecz teraz nie miałam nawet siły, aby ocierać mokre strużki.
Nie rozumiałam jednego. Dlaczego doprowadziliśmy do tego wszystkiego. Dlaczego nie byłam stanowcza i mu nie pomogłam!
- Zrobię to. Dla Theo. - usłyszałam szept Daniego. - Obiecuję.

***

Miałam tysiące wersji TEJ rozmowy Daniego z Ainhoą, ale chyba wyszło mi lepiej niż się spodziewałam ^^ Z czego jestem bardzo zadowolona w końcu to bardzo ważny wątek. Ta piosenka (jedna z moich ulubionych zespołu Daniego Martina) od razu skojarzyła mi się z Theo. Wykorzystując ją, chciałam podkreślić że chłopiec jest mimo wszystko bardzo ważny dla swojego "wujka" :)

czwartek, 21 marca 2019

24. Rrreal Madrrryt.

W ciągu dwóch miesięcy, moje życie zostało wywrócone do góry nogami. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Uśmiech nie chciał zniknąć z mojej twarzy gdy obserwowałam przepełnionego szczęściem Theo. Biegał po domu w małym stroju Realu Madryt z dumnym napisem "Hermoso" na plecach. Dzisiaj Mario zabierał go po raz pierwszy na stadion, przy okazji organizując kolejny "męski dzień".
Ja z kolei dostałam zaproszenie od mamy Leire. Gdy tylko nasza przyjaciółka dowiedziała się o mojej pasji, a raczej usłyszała to od tej papli Hermoso, zaoferowała mi spotkanie ze swoją rodzicielką, która podobno była świetnym projektantem wnętrz. Obawiałam się jej opinii, w końcu byłam zwykłą amatorką przenoszącą swoje pomysły na papier. Jednak z takiem wsparciem jakie otrzymywałam od najbliższych mi osób, nie mogłam okazać się tchórzem.
- Jesteś gotowa? - w sypialni pojawiła się mama Mario. Posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła. Na początku byłam przerażona jej obecnością oraz wyrobionym o mnie zdaniem. Okazało się jednak, że nie miałam ku temu powodów, a Theo okazał się być jej oczkiem w głowie. Wspierała mnie i pomagała. Z entuzjazmem zgodziła się towarzyszyć mi na spotkaniu u państwa Butragueño.
- Tak. Theo się nie pobrudził?
- Jest bardzo ostrożny i wręcz z dumą gładzi swoją koszulkę. - zachichotała. - Mario obiecał mu, że po meczu zabierze go na murawę i będzie mógł założyć prawdziwe korki. Biedactwo nie może usiedzieć w miejscu z podekscytowania. - dodała. Pokręciłam rozbawiona głową, po czym zeszłam na parter z panią Carlotą. Już z daleka ujrzałam Theo, niecierpliwie spoglądającego na Mario, który rozmawiał przez telefon.
- Byłeś w łazience? - kucnęłam przed synkiem. Energicznie pokiwał swoją główką. - Nie oddalaj się od taty. Stadion jest bardzo duży i jest na nim mnóstwo ludzi. Łatwo się zgubić.
- Tatuś mnie nie zgubi.
- Oczywiście, że nie. - cmoknęłam go w nosek.
- Gotowy? - Mario wsunął telefon do kieszeni. Theo skoczył na równe nogi, a jego oczka zaświeciły niczym dwie gwiazdki. - Obiecujemy, że będziemy grzeczni. - Hermoso posłał mi uśmiech, chwytając syna na ręce. - I oczywiście, że go nie zgubię.

*

- Nosę Twoją kosulkę, złąconą z selcem ... co to znacy? - zapytał Theo, gdy staliśmy w korku. Uśmiechnąłem się pod nosem, zerkając na niego kątem oka. W drodze na stadion puściłem mu specjalną playlistę związaną z Realem Madryt, której słuchał w skupieniu.
- Pamiętasz jak Ci mówiłem, że w moim serduszku jesteś Ty, mamusia i babcia? - zacząłem. Zamyślił się na chwilę, lecz pokiwał swoją bystrą główką. - Spójrz na swoją koszulkę. Gdzie znajduje się herb?
- O tu. - wskazał paluszkiem.
- A co bije pod koszulką?
- Seldusko.
- Nie bez powodu ten herb znajduje się akurat w tym miejscu. Jest połączony z serduszkiem magiczną niewidzialną nicią. - wyjaśniłem. - To znaczy, że Real Madryt również ma miejsce w sercach swoich kibiców. W moim także.
- I my wscyscy się tam mieścimy? - zdziwił się.
- Tak. - zaśmiałem się.
Zatrzymałem samochód przez wjazdem na podziemny parking, po czym wyskoczyłem z niego podając klucze parkingowemu. Zręcznie odpiąłem Theo i wziąłem go na ręce. Wszedłem do środka, witając się co parę kroków z pracownikami stadionu. Wszyscy pytali mnie o powrót, który miał nastąpić już w kolejnym meczu.
Zauważając w oddali starszego przygarbionego mężczyznę, na mojej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Agustín Herrerín był dla nas i dla całego klubu szczególną postacią. Zajmował się wszystkim, dosłownie. Miał już ponad osiemdziesiąt lat, jednak za nic w świecie nie chciał udać się na emeryturę. Oznajmił prezesowi, że prędzej siłą wyniosą go ze stadionu, niż uda się na spoczynek.
- Witaj dziadku! - objąłem go jedną ręką.
- Witaj, witaj ... - poklepał mnie po plecach. - Widzę, że z Twoją kostką już wszystko w porządku. Podskakujesz niczym źróbek! - parsknął, po czym przeniósł swoje spojrzenie na zawstydzonego Theo. - Niech mnie diabli. Mały Hermoso jak nic!
- Komu jak komu, ale Tobie musiałem przedstawić go osobiście. - oznajmiłem z uśmiechem. - Jak sam widzisz, to mój syn. Ma na imię Theo. I bardzo by chciał wejść po meczu na murawę. Nie masz chyba nic przeciwko?
- Załatwimy. - puścił małemu oczko. - Ale zaraz, zaraz ... - podrapał się po swojej siwiźnie, po czym zaczął czegoś szukać w kieszeniach od marynarki. - Tu jesteś! - wyciągnął maleńkiego pluszaka w koszulce Realu Madryt. - To dla Ciebie Theo. Prezent od dziadka.
- Jesteś moim dziadkiem? - trzylatek zmarszczył czoło.
- A chciałbyś takiego starego i brzydkiego dziadka?
- Nie jesteś bzydki. Jesteś miły.
- Zdecydowanie musisz być moim kolejnym wnuczkiem. - pacnął go w nosek i podał pluszaka. Theo podziękował grzecznie, po czym pomachał Agustínowi gdy wchodziliśmy do loży VIP. Widząc murawę, jego usta delikatnie się uchyliły, a źrenice rozszerzyły. Wykorzystał moment w którym postawiłem go na nogi, aby podejść do szklanej ściany.
- Podoba Ci się? - kucnąłem obok niego.
- Tak. - szepnął. - Jest baldzo duzy.
- Tam. - wskazałem na środek murawy. - Wydaje się być jeszcze większy. Przekonasz się o tym po meczu.
- Dziadek nam pozwoli? To jego domek?
- To domek wszystkich kibiców Realu Madryt. - wyjaśniłem. Theo pokiwał główką, lecz nie oderwał wzroku od murawy. Usiadłem obok, obserwując go uważnie. Był zafascynowany tym wszystkim, co wzbudzało we mnie poczucie dumy. Teraz to wszystko nabrało większego sensu. Pasja, którą mogłem dzielić z własnym synem. Te wszystkie skomplikowane rzeczy, które mogłem mu tłumaczyć. Sam jego widok w koszulce z napisem "Hermoso" chwytał mnie za serce.
- Czołem! - usłyszałem za sobą znajomy głos.
- Theo!
- Nano! Marco! Uważajcie na tych schodach! Na litość boską, Pilar mnie zamorduje! - zaśmiałem się na widok bandy Ramosów, która pojawiła się w loży. Sergio Junior i Marco podbiegli do mojego syna, który rozpromienił się z powodu ich obecności. Za nimi kroczył ich ojciec, obładowany sokami i przekąskami. W ramach dobrego uczynku, pomogłem mu się z tego wykaraskać. - Dzięki Mario. Spadasz mi z nieba.
- Czyżby męski dzień?
- Trener dał mi dzisiaj odpocząć, a te dwa diabły od razu wykorzystały okazję. - westchnął ciężko zajmując miejsce obok mnie. - Nano? - zwrócił się do najstarszego syna. - Skoro masz okazję, to chyba chciałeś o coś zapytać.
- No tak! - pacnął się w czoło. Wyprostował się dumnie, stając na przeciwko Theo. - Chciałem Cię zaprosić na moje urodziny. Będzie taka duża zjeżdżalnia i tort! - zaczął wymachiwać rączkami. - Będziemy się bawili w piratów i policjantów! Będziesz, prawda? - Theo zerknął na mnie z nadzieją, na co pokiwałem głową na znak zgody.
- Będę.
- To super!
- Sam tworzył listę. - zaśmiał się jego ojciec, a ja podziękowałem w imieniu syna za zaproszenie. - Oczywiście widzę Cię w towarzystwie pani Hermoso, której nie miałem przyjemności poznać. A po za tym ... - zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. - ... niezła zabawa jest na tej zjeżdżalni gdy dzieciaki padną ze zmęczenia. - parsknąłem głośnym śmiechem, na co Ramos mi zawtórował. Zdecydowanie był jedyny w swoim rodzaju.
- Theo, podejdź proszę. - poprosiłem syna. Trzylatek zbliżył się do nas, wskakując na moje kolana. - Nie było okazji, abyście się oficjalnie poznali. Nie wiesz tego Sergio, ale jesteś wielkim idolem mojego syna. - Theo zarumienił się i spuścił swój wzrok. - Bardzo chciał się z Tobą spotkać.
- Oh, to dla mnie zaszczyt mieć takiego fana. - uśmiechnął się szeroko. - Ale coś mi się wydaje, że Twój tata jest lepszy ode mnie, prawda? - Theo pokiwał głową. Przyjemne ciepło rozlało się po moim sercu, choć doskonale wiedziałem, że nie jest to prawdą. - Chyba muszę sobie zrobić z Tobą zdjęcie.
- Mogę? - spytał nieśmiało.
- Musisz! - wziął go niespodziewanie na ręce i podrzucił. Na buzi Theo pojawił się szeroki uśmiech. Wyciągnąłem swój telefon, czekając cierpliwie aż Sergio z moim synem na rękach ustawi się na tle murawy. - Pokaż kciuka, o tak ... - instruował go. Pokręciłem rozbawiony głową na ten widok.
- Mama nie uwierzy. - po chwili pokazałem Theo zrobione przeze mnie zdjęcia. Ainhoa miała rację. Sprawianie mu radości to największa frajda na świecie. Bez wahania wysłałem jej swoje dzieło, na co odesłała mi kilka serduszek. - Dziękuję. To wiele dla niego znaczyło. - zwróciłem się do Sergio.
- Doskonale wiesz, że dla mnie to sama przyjemność. - machnął ręką, nie odrywając wzroku do rozmawiających chłopców. - Cieszę się, że ustabilizowałeś swoje życie. Widzę to w Twojej motywacji podczas treningów.
- Muszę być dobrym przykładem dla Theo. - wyznałem.
- Tylko dla Theo?
- Jestem głową rodziny. - przyznałem obserwując biegającego radośnie Theo w towarzystwie synów Sergio. - Jeszcze jakiś czas temu byłem tym przerażony. Odpowiedzialnością, byciem ojcem ... ale sprawia mi to radość. Może Enzo miał rację mówiąc, że to z powodu odpowiedniej kobiety. Kocham ją i jestem szczęściarzem, że to właśnie ona jest matką mojego dziecka.
- Skądś to znam. - poklepał mnie po plecach. - Sam doskonale wiesz, jak wyglądało moje życie zanim poznałem Pilar. Wystarczyło że na nią spojrzałem! Junior też był wpadką, ale najcudowniejszą jaka mogłaby istnieć.
- Najlepsze rzeczy przychodzą niespodziewanie.
- Dokładnie.
Cały mecz obejrzeliśmy razem. Chłopcy z uwagą obserwowali poczynania naszych kolegów. Theo siedział grzecznie na moich kolanach, zajadając się czekoladowymi chrupkami. Ainhoa mnie zabije, ale nie miałem serca mu odmówić. Co chwilę pytał o nowe rzeczy, a ja cierpliwie mu wszystko wyjaśniałem.
Dziadek dotrzymał obietnicy. Theo był zachwycony ogromną murawą. Na samym początku nie wiedział gdzie ma patrzeć, jednak po chwili ganiał za Nano i Marco. Cieszyłem się, że znalazł w nich kolegów do zabawy.
Usiadłem na samym środku boiska pisząc wiadomość do Ainhoy. Właśnie opuszczały z moją matką posiadłość państwa Butragueño. Była ogromnie zadowolona, co i mi sprawiło radość. Po za tym, jej dobre relacje z moją rodzicielką były pozytywnym zaskoczeniem. Mama była nią zachwycona! Jej samodzielnością i uporem. Sama przyznała, że widzi w dziewczynie samą siebie sprzed dwudziestu lat.
- Tatusiu! - podbiegł do mnie zdyszany Theo.
- Mama mnie zabije. Jesteś cały zgrzany. - jęknąłem.
- Tylko tloskę. - wyznał siadając obok mnie.
- Nie możesz zachorować. Kto będzie mi kibicował podczas finałów? - posadziłem go na moich kolanach. - Po za tym, jak mnie mamusia zabije to i tak w nich nie wystąpię. - dodałem, na co Theo zachichotał. - Podoba Ci się tutaj?
- Tak! I wies co?
- Co takiego?
- Ja tes mam w seldusku Rrreal Madrrryt! 
- Co Ty powiedziałeś? - wydukałem.
- Ze mam tu Rrrreal Madrrryt. - wskazał paluszkiem.
- Theo! Powiedziałeś R!

*

Mama Leire pochwaliła moje projekty. Przyznała, że jak na amatorkę mam ogromne pojęcie na ten temat. Sprawiła mi przy tym tak ogromną radość, że miałam ochotę skakać i piszczeć! Wszyscy mieli rację. Wcale nie było za późno na spełnienie marzeń. Jeśli dobrze się do wszystkiego przyłożę, mogłabym być niezależną kobietą. Chciałam, aby Mario był ze mnie dumny. Abym nie czuła się jak jego utrzymanka, choć miał odmienne zdanie na ten temat.
- Jestem z Ciebie bardzo dumna. - przyznała mama Mario gdy tylko stanęłyśmy przed posiadłością Hermoso. - Co najmniej jakbyś była moją rodzoną córką. Tak jak obiecałam, pomogę Ci we wszystkim.
- Dziękuję. - posłałam jej szeroki uśmiech. - To wiele dla mnie znaczy. Po za tym, jest pani jedną z nielicznych osób, którym ufam bezgraniczne jeśli chodzi o opiekę nad Theo. Przynajmniej będę o niego spokojna i skupię się na tym, aby was wszystkich nie zawieść.
- Lepiej się zabieraj za ten pokoik, bo biedactwo o niczym innym nie mówi. - zaśmiała się, na co jej zawtórowałam. Przepuszczając ją w bramce, dostrzegłam kobietę wysiadającą z samochodu. Wystarczyło, abym spojrzała na jej twarz, a moje ciało błyskawicznie zamarło.
- Noa? - zbliżyła się do mnie pewnym krokiem.
- Ainhoa. - przełknęłam ciężko ślinę.
- Jak już to Ainhoa Maria Martin Gonzalez. - uśmiechnęła się szeroko zdejmując swoje przeciwsłoneczne okulary. - Moja Noa. Nie zapominaj, że sama wybierałam Ci te imiona.
- I własnoręcznie wpisałaś je w odpowiednią rubrykę, gdy odstawiałaś mnie do Domu Dziecka niczym zepsuty samochód do warsztatu. - mruknęłam z bólem. Nienawidziłam jej, a mimo to jej widok wyprowadzał mnie z równowagi.
- Noa. - westchnęła ciężko. - Wiesz, że musiałam.
- Bo nie zapewniałam Ci już odpowiedniego kapitału.
- Obiecywał mi, że się nami zajmie!
- I zajął. Dostałaś alimenty. - syknęłam.
- Noa ...
- Skończ. - przerwałam jej. - Jak mnie znalazłaś? I czego chcesz? Bo nie wmówisz mi, że jesteś tu z powodu tęsknoty. - wbiłam w nią oczekujące i stanowcze spojrzenie. Katem oka dostrzegłam zdezorientowanie na twarzy pani Carloty, która taktownie nie wtrącała się w naszą dyskusję.
- Kochanie, matka rozpozna swoje dziecko.
- Więc rozpoznałaś mnie w windzie. - zauważyłam, na co przytaknęła. - Dlaczego więc nie odezwałaś się do mnie ani słowem? Wolałaś wisieć na ramieniu swojego nowego sponsora, prawda?  - prychnęłam. - Wstyd Ci, że masz dorosłą córkę? 
- Która poszła w moje ślady. - uśmiechnęła się ironicznie. - Sama masz dziecko i zaszłaś w ciąże jako nastolatka. Wiem kim jest jego ojciec. Rodrigo rozpoznał w nim piłkarza Realu Madryt. Ułożyłaś sobie wygodne życie i masz czelność robić mi wymówki?
- Nie porównuj nas. - syknęłam ostrzegawczo. - Byłam w gorszej sytuacji od Ciebie, ale zrobiłam wszystko, aby nie stracić Theo! Bo tak robi prawdziwa matka, wiesz?! Ale co Ty możesz o tym wiedzieć! Pytam jeszcze raz, jak mnie znalazłaś i czego chcesz?! 
- Jesteś taka sama jak Twój pseudo braciszek!
- Byłaś u Daniego? - wydukałam zaskoczona.
- Tak! Otworzył mi kompletnie pijany! Chciałam czegoś się od niego dowiedzieć, ale jedynie mnie zwyzywał i kazał mi trzymać się od Ciebie z daleka! - zrobiła zniesmaczoną minę. - Chronił swoją małą siostrzyczkę. Szkoda tylko, że nie zna prawdy!
- Jakiej prawdy?
- Nie jesteś jego siostrą. - uśmiechnęła się bezczelnie. - To dlatego Twój tatuś, który nie jest Twoim tatusiem, przestał nam płacić. Nie było żadnych alimentów, bo nie byłaś jego córką. Musiałam Cię oddać bo nie miałam za co Cię utrzymać!
- Mogłaś iść do pracy. - wydukałam będąc zaskoczona nadmiarem wszystkich wiadomości. Dani nie był moim bratem. Jego ojciec nie był moim ojcem. Nie nazywałam się Martin! Byłam jak ten bezpański pies, którego wszyscy odrzucali. - Nie chcę Cię widzieć. - zacisnęłam pięści. - Nie przychodzić tu i nie nachodź Daniego. Nie istniejesz dla mnie, rozumiesz? Nie istniejesz!
- Jestem Twoją matką, Noa!
- Ainhoa ma już matkę. - obok mnie pojawiła się pani Carlota, obejmując ramieniem. - Proszę stąd odejść. Już wystarczająco ją pani zraniła. Jeśli pozostało w pani cokolwiek z matczynych uczuć, powinna to pani zrobić bez słowa sprzeciwu.
Po chwili zostałyśmy same na podjeździe, obserwując jak moja matka odjeżdża z piskiem opon. Mimowolnie pociągnęłam nosem, a po chwili byłam tulona przez panią Carlotę. Gładziła moje plecy, powtarzając że wszystko będzie dobrze.
- Dlaczego się czuję, jakby znów mnie zostawiła pod Domem Dziecka? - otarłam swoje łzy.
- Bo to nadal Twoja matka. - westchnęła. Założyła kosmyki moich włosów za uszy i pogładziła z czułością moją twarz. - Ale na to miano, trzeba sobie zasłużyć. Dlatego jeśli mi pozwolisz, chciałabym abyś tak się do mnie zwracała.
- Mamo?
- Tak. Powiedziałam jej prawdę. Masz już matkę.

***

Jak mówiłam tajemnica dotycząca przeszłości Ainhoy na dniach wyjdzie na jaw ^^ Zaskoczone?

Przy okazji, w wolnym czasie, oraz jeśli będziecie miały ochotę, zachęcam do zapoznania się z czymś nowiutkim i świeżutkim ^^

sobota, 16 marca 2019

23. Za piętnaście lat Ci to wypomnę.

Obudziły mnie promienie majowego słońca. Uchyliłam swoje powieki, czując rozpierającą mnie energię. Uśmiechnęłam się pod nosem na samo wspomnienie minionej nocy. Odwróciłam głowę na drugi kraniec łóżka, który ku mojemu rozczarowaniu, oraz rosnącej panice, był pusty. Usiadłam gwałtownie, zakrywając swoje piersi pościelą.
- Mario? - wydukałam, lecz odpowiedziała mi głucha cisza. Rozejrzałam się nerwowo po pokoju, szukając śladów obecności Hermoso. Wyskoczyłam z łóżka, zakładając na siebie hotelowy szlafrok. Swoje szybkie kroki skierowałam do łazienki. - Mario? - zapukałam do drzwi, a następnie nacisnęłam klamkę. Pusto. Poczułam, że moja twarz blednieje. W tym samym momencie drzwi do pokoju szeroko się otworzyły.
- Ainhoa. - jęknął Mario na mój widok. - Następnym razem dam Ci tabletkę na spanie! - pogroził mi, po czym pchnął stolik na kółkach w głąb pokoju. - Czemu tak zbladłaś? - zamknął za sobą drzwi. Bez słowa wtuliłam się w jego tors. - Ej, co się dzieje? - pogładził moje plecy.
- Nie rób tego nigdy więcej. - mruknęłam. - Nie znikaj.
- Ale ... oh, to o to chodzi. - podrapał się nerwowo po głowie. - Przepraszam, chciałem odebrać śniadanie dla nas. Lokaj przywiózł je pod drzwi, nie chciałem aby Cię obudził. To miała być niespodzianka. - chwycił mnie na ręce. Oplotłam jego szyję rękoma i mocno się przytuliłam.
- Spanikowałam. - szepnęłam zażenowana.
- Nigdzie nie znikam. - pocałował mnie w nosek, poprawiając humor. Postawił mnie obok łóżka, na którym usiadłam. Obserwowałam uważnie, jak skanuje swoim wzrokiem zamówione śniadanie. - Na co ma pani ochotę? - puścił mi oczko. - Ja też jestem na liście.
- Zabawne. - parsknęłam. Po chwili zajadałam się świeżym pieczywem i dżemem truskawkowym. Mario co chwilę skradał mi pocałunki bądź obsługiwał niczym prawdziwy dżentelmen. Myśl o takich chwilach była zazwyczaj po za strefą moich marzeń. A teraz? Miałam ochotę szczypać się w rękę, aby sprawdzić realizm tej sytuacji. - Twoja mama się odzywała? Theo nie marudził?
- Wszystko jest w porządku. - zapewnił. - Wczoraj przeprowadziłem z nim poważną rozmowę. Powiedziałem, że zabieram mamusię na randkę i wrócimy rano. Uwielbia moją matkę i jej naleśniki, więc był obojętny na naszą nocną nieobecność. - wzruszył ramionami.
- Nie lubię zostawiać go na dłużej. - przyznałam. - Tym bardziej, że jest do mnie przywiązany. Dani mówił że go rozpieszczam, ale przecież ... to mój synek. - westchnęłam ciężko. - Zawsze bałam się go spuścić z oczu. Teraz oczywiście jest inaczej, ufam Twojej mamie, jednak to uczucie nie chce zniknąć.
- Theo nie jest rozpieszczony. - pogładził mnie po policzku. - Po za tym, to tylko małe dziecko. Potrzebuje matczynej miłości. Ja mam dwadzieścia lat więcej, a moja matka nadal panikuje. - wywrócił oczami, na co zachichotałam. - Nie śmiej się. Jesteś i będziesz taka sama.
- Czyli Ty będziesz wyluzowanym tatusiem?
- O ile nie będzie miał takich głupich pomysłów jak ja w dzieciństwie. - wyszczerzył swoje zęby w cwaniackim uśmiechu. Po chwili jednak zmarkotniał i w skupieniu popijał swoją kawę. - Szczerze mówiąc, nie wiem jakim ojcem powinienem być. Nigdy nie miałem wzorca.
- To jest nas dwoje. - chwyciłam go za dłoń i delikatnie uścisnęłam. - Theo Cię uwielbia. Skoro on twierdzi, że jesteś najlepszym tatusiem na świecie, to tak jest. W końcu jego zdanie jest najważniejsze. - posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił. - Nigdy nie mówiłeś o swoim ojcu. - przyznałam.
- Bo nie ma o czym. - westchnął ciężko. - Odszedł, gdy miałem parę miesięcy. Moja matka była w podobnej sytuacji co Ty. Dlatego zaakceptowała Cię bez problemu, mimo Twoich irracjonalnych obaw. - pacnął mnie w nosek. - Po za tym, dzięki Tobie stałem się odpowiedzialny i zacząłem poważnie myśleć o życiu.
- Dzięki Theo. - poprawiłam go.
- Mylisz się. Szukałem Cię w każdej mijanej dziewczynie. Nawet gdyby go nie było, chociaż teraz nie wyobrażam sobie życia bez naszego małego łobuza, to w końcu bym Cię odnalazł. - pogładził z czułością mój policzek. - Wmawiałem sobie, że to była tylko niesamowicie udana noc, ale dzisiaj rano uświadomiłem sobie jedną rzecz. Jest różnica pomiędzy uprawianiem seksu, a uprawianiem miłości.
- Mario ...
- Kocham Cię Ainhoa. - wyszeptał, ocierając łzę spływającą po moim policzku. - Dzięki Theo zrozumiałem co to znaczy miłość od pierwszego wejrzenia, ale to było znajome uczucie. Poczułem to samo gdy zobaczyłem jego mamusię tańczącą na środku salonu w Sylwestrową Noc. Przepraszam Cię że jestem takim tchórzem i próbowałem to zagłuszyć. Przepraszam, że mnie przy was nie było. Przy Tobie, gdy mnie najbardziej potrzebowałaś.
- Ale już jesteś. - pociągnęłam wzruszona nosem.
- Zawsze będę. W końcu jesteśmy rodziną. - przytulił mnie mocno do siebie. - Damy Theo to, o czym sami marzyliśmy. Obydwoje rodziców, którzy bardzo się kochają. I może kiedyś podarują mu brata albo siostrę. - wymruczał w moją szyję.
- Słucham?
- Lepiej nam wychodzi nie planować nic. - uśmiechnął się. Ja jednak patrzyłam na niego zdezorientowana. Nigdy nie myślałam o posiadaniu kolejnych dzieci. Do tej pory całym moim światem był Theo i to on był moim życiowym priorytetem. - Zrozumiem jeśli odmówisz.
- Możemy do tego wrócić za parę lat?
- Oczywiście. - ucałował moje usta. - A teraz zbieraj swój zgrabniutki tyłeczek, bo musimy wracać do naszego bystrego chłopca.

Pół godziny później opuściliśmy pokój trzymając się za ręce. Co drugi krok Mario nachylał się nade mną i składał pocałunki na mojej twarzy. W końcu trzepnęłam go żartobliwie w ramię gdy nadgryzł delikatnie moje ucho. Parę kroków za nami szła starsza para, która mogła zauważyć nasze dziecinne zachowanie. Na całe szczęście byli zajęci sobą.
Weszliśmy do windy, która miała nas zawieźć na parter. Mario cierpliwie zaczekał z naciśnięciem guzika, gdyż para przyspieszyła kroku, chcąc do nas dołączyć. A gdy to zrobili ... z wrażenia zrobiłam krok w tył, wpadając na klatę Mario. Przytrzymał mnie ostrożnie, wpatrując się w moją zszokowaną twarz.
- Ainhoa? W porządku? - szepnął.
- Tak. - mruknęłam odwracając wzrok od pary. Nie chciałam, aby kobieta mnie zauważyła. Nie chciałam, aby mnie rozpoznała. Kokieteryjnym spojrzeniem obłapiała towarzyszącego jej mężczyznę, który na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby miał na koncie grube miliony.
Energicznym krokiem wyszłam z windy. W obronnym geście objęłam się ramionami, czując narastające we mnie zagubienie. Podświadomie wiedziałam, że kiedyś ją spotkam. Sądziłam jednak, że zmieni coś w swoim życiu, a jednak nadal była tą samą manipulantką i egoistką.
- Ainhoa! - Mario chwycił mnie za łokieć, zmuszając do zatrzymania się. - Co się stało? Dokąd tak pędzisz? - spytał zaniepokojony. Bez słowa wtuliłam się w jego ramiona, przymykając powieki. - Ureguluję rachunek i wracamy do domu. Wszystko mi powiesz po drodze, dobrze? - wyszeptał gładząc z czułością moje plecy.
- To była moja matka.

*

Ainhoa nie odezwała się do mnie przez całą drogę. Nieobecnym wzrokiem wpatrzona była w szybę taksówki. Spotkanie matki, która porzuciła ją w Domu Dziecka, musiało być dla niej nie małym szokiem. Splotłem nasze palce ze sobą, dając jej poczucie wsparcia. Czekałem cierpliwie, aż się przede mną otworzy.
- Gdzie byliście? - oburzony głos Theo przywitał nas w holu. Z rozbawieniem spojrzałem na trzylatka, który trzymał rączki na bioderkach i wpatrywał się w nas surowo. - Dlacego nie mogłem iść z wami na landkę?
- Synku, na randkę chodzi chłopak z dziewczyną.
- Całą noc? - jęknął.
- Za piętnaście lat Ci to wypomnę. - pogroziłem mu na żarty. Kąciki ust Ainhoy lekko się uniosły. Theo wtulił się w jej ramiona, domagając się matczynej czułości.
- Babcia babcią, ale mamusia to jednak mamusia. - zaśmiała się moja rodzicielka stając w progu. - Stęsknił się z wami. Ale zdążyliście idealnie na obiad! - zawołała już z kuchni. Theo pobiegł za nią posłusznie, a my z Ainhoą udaliśmy się na górę, aby zmienić swoje ubrania.
Kwadrans później siedzieliśmy wszyscy przy stole, zajadając się Gazpacho mojej matki. Cały czas czułem na sobie jej uważny i pełen aluzji wzrok. Nie podobała jej się niewyraźna mina Ainhoy, która smętnie mieszała łyżką w talerzu. Nie chciałem poruszać tego tematu przy Theo, ale irytował mnie fakt, że w niemy sposób oskarżyła mnie o popsuty humor dziewczyny.
- Mamusiu mogę obejzeć Twoje plezenty?
- Raczej nie znajdziesz tam zabawek. - zauważyła.
- A słodyce? - jego oczka zalśniły, a nasza trójka parsknęła śmiechem. - Na ulodziny dostaje się słodyce. - oburzył się. - A dzisiaj jest sobota.
- I co w związku z tym? - zapytałem.
- Weekend. - westchnęła Ainhoa, na co posłałem jej zdezorientowane spojrzenie. Rozbawiona uniosła brwi ku górze. Pacnąłem się w czoło, a Theo wyszczerzył szeroko swoje ząbki. - To, że jest weekend i że możesz jeść słodycze, nie oznacza że wpakujesz w siebie całą czekoladę. - zastrzegła.
- Pół cekolady i kindel jajo?
- Czy Ty się ze mną targujesz młody człowieku?
- Cały Mario. - zachichotała moja matka.
- Dlaczego Mario? - jęknąłem. - Co złego to ja!
- Po prostu mam Déjà vu. - posłała mi uśmiech, po czym wraz z Ainhoą pozbierały talerze i zaniosły do kuchni. Westchnąłem ciężko, opierając się na krześle. Błyskawicznie Theo wdrapał się na moje kolana i spojrzał na mnie uważnie.
- Co to znacy?
- Co takiego? - poprawiłem mu koszulkę.
- Deza wu.
- Niech Ci to wytłumaczy Twoja mądra babunia. - mruknąłem, po czym połaskotałem go po brzuszku. Zaśmiał się głośno i sam próbował wywołać u mnie łaskotki. - Tatusia atakujesz? - chwyciłem go na ręce, aby po chwili mógł wisieć głową w dół. Śmiejąc się przy tym wniebogłosy. - Oddajesz mi pół swoich słodkich zdobyczy, albo wisisz tak do końca dnia.
- O tym właśnie mówiłam ... na litość Boską, postaw to biedne dziecko!
- Ale ja lubię! - zachichotał Theo.
- Z babcią nie zadzieramy młody. - posadziłem go na kanapie. - Co to jest? - spytałem, wskazując na skoroszyt w jej dłoniach. Matka bez słowa mi go oddała. Usiadłem obok Theo, przeglądając kartki. Na każdej stronie były dziwne rysunki, jakby projekty wnętrz. Nie znałem się zbytnio, jednak musiałem przyznać, że były one profesjonalne. I bardzo starannie naszkicowane.
- To mamusi. Ona tes lubi malować.
- Mamusi? - zmarszczyłem czoło.
- O! A tu namalowała pokoik dla mnie! - wskazał paluszkiem na jedną z kartek. - Ja jej mówiłem jak ma wyglądać. - dodał dumnie. Kiwnąłem niepewnie głową, po czym zerknąłem na matkę.
- Skąd to masz?
- Od Rosy.
- Mario, dzwoniła Leire. - w salonie pojawiła się Ainhoa ze swoim telefonem w dłoni. - Maya zachorowała, więc muszę ją jutro zastąpić ... - stanęła jak wryta na widok skoroszytu w moich dłoniach. - Skąd to masz? - wydukała.
- To Twoje szkice? - zignorowałem jej pytanie.
- To ... to bardzo stare. - odchrząknęła.
- Theo przyznał, że sam Ci podpowiedział jak ma wyglądać jego pokoik, więc wątpię aby ten skoroszyt miał kilka lat. - popukałem palcem w odpowiedni projekt. Ainhoa uciekała speszonym wzrokiem na wszystkie strony. Kompletnie nie rozumiałem jej zachowania. - Nie znam się, ale widywałem takie projekty u matki Leire. Wyglądają na bardzo profesjonalne.
- Rosa mi powiedziała o Twoim marzeniu. 
- To na prawdę było dawno. - mruknęła.
- Co to za marzenie? - spytałem zdezorientowany, jednak Ainhoa nie wyglądała na zainteresowaną udzieleniem mi odpowiedzi. Spojrzałem więc na moją matkę, która miała większą wiedzę na ten temat niż ja. - O czym Rosa Ci powiedziała? Bo od tego uparciucha tego nie wyciągnę.
- Ainhoa chciała projektować, więc marzyła o studiowaniu Architektury Wnętrz. Chodziła nawet na specjalny kurs, czego skutkiem są te szkice. Kochanie, to nie jest żaden powód do zawstydzenia. - dotknęła jej ramienia. - Nie chciałabyś zrealizować swoich marzeń?
- Jest już za późno.
- Masz dwadzieścia jeden lat, od wczoraj dwadzieścia dwa! - oburzyła się moja rodzicielka. - Wszystko przed Tobą. Rozumiem dlaczego nie mogłaś udać się na studia, ale odchowałaś Theo i masz teraz najlepszą ku temu okazję, aby złożyć papiery na Uczelnię. Dziecko, przecież Ci pomogę w opiece nad nim.
- Nie wiem czy sobie poradzę. - mruknęła.
- Bzdura. - zaśmiałem się. - Gdybym to ja miał się udać na Uczelnię, to wiadome by było, że wyjdzie z tego jedna wielka katastrofa. - objąłem ją od tyłu, a moja matka wywróciła oczami. Znałem jej zdanie na temat mojej edukacji. - Jeśli to nadal Twoje marzenie, to jakoś sobie poradzimy.
- Na prawdę? - spojrzała na mnie niepewnie.
- Tak. - ucałowałem jej słodkie usta. - Ale najpierw sprawdzimy czy taka z Ciebie zdolniacha. - puściłem jej oczko i podałem skoroszyt. - Pierwsze wyzwanie przed Tobą. Theo potrzebuje pokoju. TAKIEGO pokoju. - wskazałem na odpowiednią kartkę. Trzylatek pisnął z uciechy, a ona zagryzła dolną wargę. Doskonale dostrzegłem ekscytację na jej twarzy. - Chcę wprowadzić jednak kilka poprawek. Poproszę kilka piłkarskich szczegółów.

***

Przed nami powroty i odkrywanie tajemnic związanych z przeszłością Ainhoy :)

Miłego weekendu ^^