czwartek, 31 stycznia 2019

13. Twój autorytet zaczyna mnie przerażać.

Ze skupieniem wycierałam mokre szklanki, przysłuchując się Sarze, która z podekscytowaniem opowiadała mi o planach na wieczór. Dzisiaj był ósmy marca, a co za tym idzie, Dzień Kobiet. Nigdy nie zwracałam szczególnej uwagi na to święto, mając wrażenie, że mnie ono nie dotyczyło. Nigdy nie dostałam kwiatów. Nikt nigdy nie złożył mi życzeń z powodu bycia kobietą.
- I wiesz, teraz nie wiem, co mam na siebie założyć. - jęknęła, chwytając za notesik z długopisem. - Coś eleganckiego czy na luzie? Jak sądzisz?
- Skoro zaprosił Cię na romantyczną kolację w restauracji, to raczej to pierwsze. - posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła. - Ale nie przesadzaj, żeby się nie wystraszył.
- Masz rację! A Ty?
- Co ja? - zaśmiałam się.
- Co z tym przystojniakiem, który Cię odwiedza od czasu do czasu? - poruszała charakterystycznie brwiami. - I błagam Cię, nie mów mi, że przychodzi do Leire bo się przyjaźnią! Jest tu praktycznie codziennie i zawsze na Ciebie zerka! 
- Już Ci tłumaczyłam. Mario to ojciec Theo.
- Mówisz to tak, jakby nigdy was nic nie łączyło. - mruknęła niezadowolona. - A przecież ten mały przystojniak musiał jakoś powstać!
- Przez cztery lata dużo może się zmienić.
- Ale powiedz tak szczerze. - zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. - Kompletnie na niego nie reagujesz? Facet podobno jest jak wino. Im starszy tym lepszy! A skoro straciłaś dla niego głowę, gdy był nastolatkiem, to teraz ... - znów poruszała brwiami, szczerząc się jak głupi do serca.
- Sara, goście czekają. - uśmiechnęłam się słodko.
- Wiedziałam! - pisnęła uradowana, po czym wręcz w podskokach udała się do stolika. Pokręciłam rozbawiona głową, wracając do swojej pracy.
To prawda, facet był jak wino. A przynajmniej przypadek Mario to potwierdzał. Gdy miał dziewiętnaście lat, zafascynowały mnie jego oczy, za które skoczyłabym w ogień. I skoczyłam. A co za tym idzie, sparzyłam się boleśnie. Zmężniał przez te cztery lata, na twarzy miał stylowy zarost, na rękach tatuaże ... ale oczy się nie zmieniły. Byłabym głupia mówiąc, że był mi kompletnie obojętny. Jednak za każdym razem starałam się zdusić w sobie tą myśl.
Mario nigdy nie był dla mnie. Gdyby nie alkohol i szaleństwo sylwestrowej nocy, nie zwróciłby na mnie uwagi. A teraz byłam dla niego jedynie matką Theo. Nie śmiałam nawet pomyśleć, że zasługiwał na kogoś o wiele lepszego. Bo to było przecież oczywiste.
- Sofia, to nie jest do buzi! - podniosłam wzrok na mężczyznę z dzieckiem na rękach. Dziewczynka trzymała w swojej pulchnej dłoni tulipana, którego zawzięcie, ku sprzeciwu ojca, chciała ugryźć.
- Ne! - zawołało oburzone dziecko.
- To nie jest do jedzenia, Bom Bom. - zachichotałam pod nosem, przysłuchując się jego rozmowie z córką. - I proszę mi nie robić tej smutnej minki. - dodał podchodząc do lady. - Hej. Mam rozumieć, że moja żona jest w swoim gabinecie?
- Tak, Leire ma sporo pracy. - posłałam uśmiech Sofii, która nadal spoglądała z oburzeniem na swojego tatusia, mając na główce zabawną opaskę z uszami Myszki Miki. - Ale na pewno spodoba jej się wasza wizyta.
- Na pewno. - mruknął, przyglądając mi się uważnie. Zimny dreszcz przeszedł po moich plecach. Miałam przyjemność poznać Saula przed jego ślubem z Leire, a później kilkakrotnie wpadał do kawiarni, zamieniając z nami słowo bądź dwa. Za każdym razem był dla mnie bardzo uprzejmy. Dzisiaj jednak dostrzegłam w jego wzroku dziwną podejrzliwość, która wcale mi się nie spodobała. - No nic, znamy drogę, prawda? - zwrócił się do Sofii.
- Chyba wariuję. - mruknęłam sama do siebie, gdy tylko zniknęli na zapleczu.
- Zdrajczyni jedna! - obok mnie stanęła oburzona Sara, wpychając w moje ręce bukiet. Zdezorientowana spojrzała na różne kolory tulipanów, złączonych w jedną wiązankę, przypominającą tęcze. - Mówiłaś, że nie obchodzisz tego święta i nikt Ci kwiatów nie podaruje!
- To dla mnie? - wydukałam.
- Oczywiście, że tak! - podskoczyła podekscytowana. - Pozwoliłam sobie odebrać. Kurier powiedział, że jest karteczka. - wskazała na mały kartonik, który niepewnie chwyciłam między palce. - Ugh, no otwórz!
- To jakaś pomyłka.
- Ainhoa Martin to ja czy Ty? - wywróciła oczami.
- Ja. - szepnęłam. Dziwne, aczkolwiek przyjemne uczucie ogarnęła moją duszę. Otworzyłam niepewnie kartonik, po czym z lekką nerwowością zaczęłam czytać wiadomość.

"Wszystkiego Najlepszego z okazji Dnia Kobiet! Theo i Mario."

- Jaki szeroki uśmiech! To na pewno On!
- Przestań. - skarciłam ją, chociaż nie przestałam się uśmiechać do kartki. - Owszem, wysłał je Mario. Ale w imieniu Theo. - wytknęłam jej język.
- Jasne! - prychnęła. - Przecież widzę co tam pisze!
- Podglądałaś? - udałam oburzoną.
- Gdyby były TYLKO od Theo, pisało by TYLKO Theo. - podkreśliła teatralnie, po czym dumnie wróciła na salę. Westchnęłam, po czym przyłożyłam kwiaty do twarzy. Tak cudownie pachniały! Moje pierwsze kwiaty.
Starannie włożyłam je do wazonu pełnego wody, po czym odłożyłam na bezpieczne miejsce na zapleczu. Nie mogłam oderwać od nich oczu, takie były piękne. Kolorowe, wręcz tryskające pozytywną energią.
- Ainhoa? - usłyszałam za sobą głos Leire. Odwróciłam się do niej błyskawicznie. Minę miała niepewną. - Przyjdź proszę do mojego gabinetu. Chciałam z Tobą porozmawiać. A właściwie ja i Saul.
Spełniłam jej prośbę i po chwili siedziałam na przeciwko niej. Dzieliło nas jedynie biurko. Saul krążył po pomieszczeniu z Sofią na rękach, co jakiś czas spoglądając na mnie uważnie.
- Czy coś się stało? Coś zrobiłam?
- Saul, może Ty. - poprosiła Leire. Kiwnął głową i oddał jej córkę. Odsunął krzesło, siadając na nim ciężko, obok mnie. Milczał przez chwilę, jakby nie wiedział od czego zacząć.
- Twój brat poprosił mnie o rozmowę. - miałam wrażenie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Byłam pewna, że moja twarz zrobiła się blada jak pergamin. - Chciał rozmawiać o Tobie. Zaskoczyło mnie to, w końcu to z Leire masz dobry kontakt, a ja właściwie Cię nie znam. Powiedział, że masz spore problemy.
- Problemy? - wydukałam.
- Powiedział, że nie radzisz sobie ze stresem. Wpadasz wtedy w szał, a Leire przyznała, że raz nawrzeszczałaś na Mario z powodu choroby syna. - zerknęłam na szefową, która posłała mi zaniepokojone spojrzenie.
- To prawda, ale ...
- Nie zrozum nas źle, chcemy Ci pomóc. - szepnęła.
- Ale Leire ...
- Dani przyznał, że mieszkasz u niego, bo woli mieć na Ciebie oko. - ciągnął Saul. - Szczególnie jeśli chodzi o Theo. Ale podobno zaczęłaś szukać własnego kąta, co go zaniepokoiło. Pokłóciliście się, prawda?
- Ale to wcale nie było tak, jak Ci przedstawił. - pociągnęłam nosem. - Wiem, że mi teraz nie uwierzycie. To Dani ma problemy, nie ja! Nadużywa alkoholu, jest agresywny, kompletnie nie idzie się z kim dogadać. Leire, zapytaj proszę swojej siostry. - spojrzałam na nią błagalnie.
- Dlatego chcemy poznać Twoją wersję.
- Ainhoa, ja doskonale wiem, co się dzieje z Twoim bratem. - słowa Saula wzbudziły we mnie nadzieję. - Po prostu nie rozumiem sensu mojej rozmowy z nim. Zasugerował mi, abyś została zwolniona z pracy, a przecież Leire jest z Ciebie zadowolona.
- Zagroził, że to zrobi.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ja na prawdę nie wiem. - poczułam jak łzy zaczynają mi płynąć po policzkach. - Od samego początku był do mnie wrogo nastawiony. Nienawidzi mnie. Oskarża mnie i moją matkę o rozbicie małżeństwa jego rodziców. I może ma rację, ale pozwolił, abym zamieszkała u niego z Theo. Byłam postawiona pod ścianą, nie miałam dachu nad głową, bałam się, że mi go odbiorą. - załkałam. Poczułam jak dłoń Saula chwyta za moją i delikatnie ściska, chcąc mnie uspokoić. - To miała być kwestia dni. Ale nie potrafiłam znaleźć pracy, która zapewniłaby mi i Theo własne mieszkanie. A Dani mnie dobijał, powtarzając na każdym kroku, że do niczego się nie nadaję. Uzależnił mnie od siebie. Starannie zapisywał każdy wydatek, przez co mam ogromny dług wobec niego.
- Więc dlaczego nie pozwoli Ci odejść?
- Powiedziałam mu, że szukam mieszkania. Że dzięki pracy tutaj, stać mnie na to. Dlatego zagroził, że zrobi wszystko, abym straciła tą posadę. Wyśmiał mnie mówiąc, że dostałam ją przez znajomości, dzięki niemu.
- Co za bzdura! - prychnęła Leire.
- A potem się wściekł. Zaczął na mnie wrzeszczeć, więc i ja nie wytrzymałam. Lata upokorzeń w końcu znalazły swoje ujście. Sprowokowałam go. - dotknęłam ostrożnie moich nadgarstków, które owinięte były bandażem. Wszystkim wmówiłam, że to niegroźna wysypka. Ale gdy je rozwinęłam ...
- O mój Boże. - Leire zakryła usta dłonią, widząc sine odciski palców na mojej skórze. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?!
- Może zabrzmi to naiwnie, ale chyba nadal żyję nadzieją, że w końcu się opamięta. Doskonale wiem, że nadal przeżywa śmierć Miriam. Ale z każdym dniem stacza się co raz bardziej, a ja nie potrafię mu pomóc. A co najważniejsze, muszę myśleć o Theo, który jest przez niego na każdym kroku strofowany.
- Mario wie?
- Raczej nie, skoro ona nadal tam mieszka z dzieckiem. - zauważył Saul. Spuściłam głowę, nie chcąc nawet patrzeć im w oczy.
- Jeśli Ty mu nie powiesz, ja to zrobię.
- Leire, daj mi czas do przyszłego tygodnia. - poprosiłam. - Mam spotkanie w sprawie mieszkania, o ile nie stracę tej pracy. Zawsze radziłam sobie sama i teraz też to zrobię.
- Potrzebujesz pomocy. Wsparcia.
- Wierzycie mi, to dla mnie najlepsze wsparcie.
- Porozmawiam z nim. Spróbuję jakoś na niego wpłynąć. - obiecał Saul, na co jedynie kiwnęłam głową. Wątpiłam w sukces tej dyskusji. - Ale jeden jego wybryk, jedno słowo, a masz się stamtąd wynosić.
- Wiesz, gdzie mieszkamy.
- Dziękuję. - pociągnęłam wzruszona nosem.

*

Z zadowoleniem ucałowałem policzek matki, po czym pozbierałem puste talerze, zanosząc je do zlewu. Lasagne mojej rodzicielki to było mistrzostwo! Mógłbym jeść to danie całe życie, a i tak by mi się nie znudziło.
- Masz ochotę na kawę? - zaproponowałem.
- Doskonale wiesz, że piję jedną dziennie. Z samego rana. - pojawiła się zaraz za mną w kuchni, siadając na barowym krześle. - Ty też mógłbyś zmniejszyć swoją dawkę. To nie jest dobre dla Twojego żołądka. Powtarzam Ci to od dawna.
- Zmówiłyście się z Ainhoą, czy co? - mruknąłem.
- Dlaczego?
- Ona również prawi mi kazania na ten temat. Na dodatek wykorzystała do tego Theo, chcąc wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia. - westchnąłem ciężko, ale dla świętego spokoju wyciągnąłem z lodówki wodę. - To nie zdlowe dla selduska. A ja nie chcę zebys był choly. - zacytowałem syna.
- Jest bardzo bystry.
- To prawda. - uśmiechnąłem się pod nosem. - Mam rozumieć, że Twoje popołudnie było udane?
- To był najlepszy Dzień Kobiet w moim życiu. - zauważyła rozbawiona. - Gdy po  niego przyszłam, od razu pochwalił się laurkami. Jedna była dla mnie, druga dla Ainhoy. Byliśmy na spacerze w parku, a potem odprowadziłam go do mamy.
- Więc dlaczego widzę w Twoich oczach troskę?
- Myślę, że to wszystko jeszcze do mnie nie dotarło. - przyznała wpatrując się w widok za oknem. - Z dnia na dzień stałam się babcią trzyletniego chłopca. Uwierz mi, sprawiło mi to ogromną radość. Ale nie daje mi spokoju myśl, że gdy Ainhoa zaszła w ciążę, obydwoje byliście nastolatkami. Że ona była nieletnia. - szepnęła.
- Mamo, chciałbym cofnąć czas, ale to niemożliwe. Pozytyw jest taki, że ominęła mnie awantura jaką byś mi zaserwowała. - upiłem łyk wody, spoglądając na nią uważnie.
- Wytargałabym Cię za uszy!
- O tym właśnie mówię.
- Ale jakoś byśmy sobie poradzili. - westchnęła. Zaskoczony uniosłem brwi. - No co tak na mnie patrzysz? Przecież to oczywiste, że bym wam pomogła!
- Wiem mamo, ale to nie było takie proste. Twoja wizja się sprawdziła, zaliczyłem wpadkę. Ale przez zrządzenie losu, moje i Ainhoy drogi się rozeszły. Nie wiedziała jak mnie znaleźć, a ja nie miałem pojęcia, gdzie zniknęła. - przeczesałem nerwowo swoje włosy.
- A gdyby nie zniknęła?
- Słucham?
- Powiedziałeś, że nie miałeś pojęcia gdzie zniknęła. - zauważyła, przyglądając się mi uważnie. - To dowód na to, że jej szukałeś. Do tej pory jasno dawałeś mi do zrozumienia, że nie interesują Cię poważne związki, a jedynie ... przygody. - odchrząknęła, na co wywróciłem oczami. - Z Twoich słów wynika, że Ainhoa nie była jedną z nich.
- Łapiesz mnie za słówka. - zirytowałem się.
- Zmieniłeś o niej zdanie, bo okazała się być matką Twojego syna? Czy może zawsze była inna od reszty? - drążyła dalej. Uchyliłem usta, aby jej odpowiedzieć, jednak zapomniałem do czego służy mój język.
Szczerze mówiąc, nie wiedziałem co mam powiedzieć. Czy Ainhoa była inna? Jako jedyna nie zwróciła na mnie uwagi podczas pamiętnego Sylwestra. Przyzwyczajony do obezwładniających mnie kobiecych spojrzeć, zaintrygowałem się tajemniczą dziewczyną tańczącą na środku parkietu. Podszedłem do niej spontanicznie i już nie odszedłem. Swoją niewinnością i urokiem owinęła mnie wokół swojego palca.
Nie chciałem wszystkiego zganiać na alkohol, bo pamiętałem każdy szczegół z tamtej nocy. Oprócz jej twarzy, co doprowadzało mnie później do irytacji. Było inaczej, lepiej ... nie mogłem oderwać od niej swoich rąk i ust. Nic dziwnego, że podczas najlepszej nocy w moim życiu, powstało takie cudo jakim jest Theo.

*

- Powtórz jeszcze raz. - poprosiłam synka.
- Odblokowuje, naciskam zieloną słuchawkę i sukam numelu tatusia. - Theo w skupieniu wpatrywał się w mój telefon, powtarzając następujące czynności. - To ten napis, plawda? - wskazał paluszkiem, na co kiwnęłam głową. - Jesce las naciskam słuchawkę i dzwonię! - zawołał uradowany.
- Brawo! - ucałowałam jego główkę. - Tylko pamiętaj, to nie jest do zabawy. Musisz być odpowiedzialny. - dodałam, na co Theo wyprostował się dumnie. - A teraz pora spać.
- Nie mogę wyplóbować?
- Kochanie, jest już późno.
- Tatuś na pewnie nie śpi! - zrobił smutną minkę. - Chcę mu powiedzieć doblanoc. Plosę! - westchnęłam ciężko, oddając mu telefon. Theo miał z jednej strony rację. Teoria to nie wszystko, najważniejsza jest praktyka. - Odblokowuję, naciskam zieloną słuchawkę ... - uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc jak powtarza moją instrukcję. Na koniec zapiszczał z dumy i przyłożył telefon do ucha. W ostatniej chwili nacisnęłam tryb głośnomówiący.
- Słucham?
- Zgadnij kto dzwoni! - zawołał Theo.
- Największy łobuz na świecie.
- Nie plawda!
- Oczywiście, że nie. - zaśmiał się Mario. - W końcu to ja nim jestem! Mamusia wie, że dorwałeś się jej do telefonu?
- Tak! Naucyła mnie dzwonić do Ciebie. - odparł z dumą. Ułożyłam się wygodnie na łóżku, przypatrując jego szczęśliwej twarzy. - I pozwoliła mi wyplóbować, zebym powiedział Ci doblanoc!
- Bystrzak z Ciebie. - pochwalił go.
- Wytłumacz więc temu bystrzakowi, że powinien pójść się kąpać, bo postanowił dzisiaj strajkować. - rzuciłam niewinnie w stronę telefonu. Theo posłał mi pełne oburzenia spojrzenie, które miało oznaczać, że go zdradziłam.
- Theo, słuchaj mamy.
- Ale ...
- Żadnego ale. - przerwał mu stanowczo. - Chcesz żeby Ci stopki brzydko pachniały? Ja już jestem po kąpieli, więc najwyższa pora, abyś i Ty był. - Theo bez słowa rzucił mi telefon i pognał do łazienki, odkręcając kurek z wodą.
- Skarbie, najpierw musisz zatkać wannę! - zawołałam za nim rozbawiona. - Myślę, że tekst ze stopkami go przekonał. - weszłam do łazienki z telefonem przy uchu. Pokręciłam głową na widok rozebranego Theo. - Twój autorytet zaczyna mnie przerażać. - dodałam.
- Improwizowałem.
- Nie obchodzi mnie to. Najważniejsze, że posłuchał.

***


niedziela, 27 stycznia 2019

12. Mario, mam zawał.

Korzystając z wolnej soboty, postanowiłam zrobić porządek w rzeczach Theo. Posegregowałam jego ubranka, a te z których wyrósł, zapakowałam do kartonu. Co jakiś czas odwiedzałam sierociniec w którym spędziłam kilka lat, zanosząc rzeczy z których mój synek już nie korzystał. Lubiłam się dzielić z innymi, mimo że sama niewiele posiadałam. Zdawałam sobie jednak sprawę, że mogłam skończyć o wiele gorzej.
Znosząc karton ze schodów, usłyszałam jak Dani nuci pod nosem tekst piosenki, który do tej pory nie miałam przyjemności słuchać. Jego zwinne palce wędrowały po strunach gitary, a skupiony wzrok wbity był w kartkę z nutami. Miał swoje wady, ale nie zmieniało to faktu, że był świetnym wokalistą i pisał genialne teksty. Jedyne co mnie bolało, to widok butelki Burbonu obok niego. Mój brat potrzebował pomocy, jednak ja sama bałam się mu to zasugerować.
- Została nam jedynie piosenka, zostały nam jedynie emocje i pokolenie tamtych szalonych lat ...
- Piękne. - wyrwało mi się. Dani przerwał swoją pracę i spojrzał na mnie nieodgadnionym spojrzeniem. - Przepraszam, nie chciałam Ci przeszkodzić. - odchrząknęłam, po czym zrobiłam krok w tył.
- Na prawdę tak uważasz? - zagadnął.
- Wszystkie Twoje teksty są genialne. - odłożyłam karton na podłogę i niepewnie weszłam do salonu, siadając obok niego. - A ludzie je uwielbiają. Kiedyś śpiewałeś o tym, że podoba Ci się matka Twojego najlepszego przyjaciela. I chociaż to było niesmaczne, cały tłum Ci wtórował. - zaśmiałam się pod nosem. - Twój styl się trochę zmienił, ale te teksty nadal wychodzą z pod tej samej ręki.
- Może dojrzałem. - parsknął.
- Każdy chłopiec prędzej czy później dorasta. - wzruszyłam ramionami. - Tylko Piotruś Pan nigdy tego nie zrobił. Żył nadal swoim życiem, ale stracił przez to Wendy. Żadna kobieta nie chce być z wiecznym chłopcem. 
- À propos chłopca. Gdzie młody? - spytał.
- Umm ... dzisiaj jest u kolegi. Zaprowadziłam go z samego rana. - wstałam nerwowo z kanapy, po czym chwyciłam za karton z ubraniami. - Zaplanowali sobie męski dzień.
- A Ciebie nosi z nerwów! - parsknął. - To nie jest ciamajda. Nazywa się Martin!
- Gdybyś go nosił dziewięć miesięcy pod sercem, to inaczej byś mówił. Mężczyzna nigdy nie zrozumie kobiety, która jest matką. - udałam oburzoną. Swoją drogą, idealnie udało mi się odwieźć Daniego od dalszego wypytywania. Ostatnią rzeczą było, aby dowiedział się o męskim dniu Theo z ojcem. - To jest szczególna więź!
- Przez Twoje dąsy wyobraziłem sobie swój ciążowy brzuch! - skrzywił się, po czym chwycił za szklankę z Burbonem. Uchyliłam usta, aby zaprotestować, jednak kolejny raz wolałam się wycofać. - Zresztą, nie ważne. Mamy do omówienia inną rzecz. Zostaw to pudło! Potem się nim zajmiesz.
- Coś się stało?
- Zostawiłaś laptopa w kuchni. - wbił we mnie stanowcze spojrzenie. - Zauważyłem, że szukasz mieszkania. - zironizował. Przełknęłam ciężko ślinę. Szykowałam się do tej rozmowy od tygodnia. Chciałam wszystko mu na spokojnie wytłumaczyć, jednak jak zawsze nie miałam na to szansy.
- Dani, obydwoje doskonale wiemy, że powinnam zrobić to już dawno. - mruknęłam, pocierając nerwowo swoje dłonie. - Każda moja dotychczasowa praca kończyła się fiaskiem, bo musiałam być przy Theo. Leire jest wyrozumiała, sama ma dziecko. Moje zarobki pozwolą mi na utrzymanie mieszkania i syna.
- Twoje zarobki! - zaśmiał się szyderczo. - Ile może zarobić kelnerka? Chcesz z powrotem wrócić do slamsów i tam wychowywać dziecko? 
- Przeszkadzamy Ci obydwoje. - zauważyłam. - Na każdym kroku dajesz nam to do zrozumienia. Irytuje Cię, gdy Rosa zamiast przynieść Ci kawę, pomaga Theo zawiązać sznurówki. On sam pyta, dlaczego go nie lubisz, bo przecież jest grzeczny.
- Bo ktoś musi nad nim sprawować twardą rękę, skoro nie ma ojca! Ty go jedynie niańczysz i rozpieszczasz! - zarzucił mi. Chciałam zaprotestować, jednak on ciągnął dalej swój monolog. - Jesteś naiwna, Ainhoa! Leire dała Ci tą robotę i patrzy na Ciebie przez palce bo jesteś moją siostrą! Doskonale wie, że mam dobry kontakt z Saulem!
- Nie prosiłam jej o pracę! - nie wytrzymałam i sama zaczęłam krzyczeć. Powoli miałam dość tych wszystkich insynuacji pod moim adresem. - Sama powiedziała, że kogoś szuka! Więc się zaoferowałam! I wyobraź sobie, że bardzo dobrze sobie radzę w tej pracy i jestem otoczona sympatycznymi ludźmi!
- Jedno moje słowo i ją stracisz!
- Nie zrobisz tego!
- Więc mnie nie prowokuj!
- Dani, ja już kompletnie nic nie rozumiem! - złapałam się za głowę. - Warczysz na mnie codziennie, dając do zrozumienia, że jedynie Ci zawadzam! Mam szansę wynająć mieszkanie, utrzymać je i dać Ci święty spokój! A Ty, zamiast skakać z radości, grozisz mi, że pozbędziesz mnie pracy? O co tak na prawdę chodzi?! Potrzebujesz worka treningowego, na którym będziesz się emocjonalnie wyżywał?!
- Nie zapominaj, że masz dług wobec mnie!
- Spłacę go! Zaczęłam już odkładać!
- Nie rozśmieszaj mnie! Nigdy nie zdołasz uzbierać takiej sumy pieniędzy! Będziesz całe życie kelnerką po znajomościach, bo do niczego innego się nie nadajesz! Szkoda mi tylko Twojego dziecka, bo swoimi dąsami jedynie zniszczysz mu życie!
- To nie prawda. - szepnęłam, czując napływające łzy.
- A swojego nie zniszczyłaś rozkładając nogi?!
- Zamknij się! - wrzasnęłam. Dani zszokowany spojrzał na furię wymalowaną na mojej twarzy. - Tak, zrobiłam to! I zrobiłabym to jeszcze raz! Bo Theo jest największym szczęściem mojego życia! A Ty?! Z każdym dniem staczasz się co raz bardziej! W końcu ten alkohol, w którym próbujesz ukryć swoje słabości, Cię wykończy! - Dani niespodziewanie zacisnął pięści na moich nadgarstkach. - Puść! To boli! - poskarżyłam się.
- Jesteś ladacznicą jak Twoja matka!
- Możliwe! Ale widocznie ojciec nie był szczęśliwy w tej wyidealizowanej przez Ciebie rodzince, skoro szukał pocieszenia gdzie indziej! - odpyskowałam mu.
Nie spodziewał się takich słów ode mnie. Ba! Nie spodziewał się, że kiedykolwiek odważę się mu przeciwstawić. Lata upokorzeń i przykrych słów sprowokowały mnie do wybuchu. Kiedyś to niestety musiało nadejść.
Furia wręcz buchała z jego zaczerwienionej twarzy. Przez chwilę miałam wrażenie, że to koniec i zginę z rąk własnego brata. W tym wszystkim spokój spowodowała myśl, że Theo jest bezpieczny. Ze swoim tatą.
Dani pchnął mnie z całej siły na podłogę. Zanim się zorientowałam, drzwi wejściowe trzasnęły, a ja zostałam sama w salonie. Syknęłam z bólu spoglądając na swoje obdarte nadgarstki.

*

- Osiem! Pięć! Tsy! Siedem! Jeden! Sukam! - zakryłem usta dłonią, nie chcąc wybuchnąć śmiechem. Liczący Theo, szczególnie od tyłu, był czymś niesamowicie zabawnym. Jak ten ostatni idiota siedziałem za kanapą, obserwując jak w skupieniu mnie szuka. A gdy mnie dostrzegł ... z głośnym śmiechem na mnie wskoczył. - Znalazłem Cię!
- Jesteś lepszy w tą zabawę ode mnie. - zauważyłem.
- Jesteś duzy i wsędzie Cię widać. - zachichotał.
- Myślę, że to Ty jesteś spostrzegawczy. - poczochrałem jego włoski, po czym podniosłem się z tej nieszczęsnej podłogi. - Masz ochotę na coś do picia? - zapytałem, przechodząc do kuchni. Theo pojawił się zaraz za mną, próbując wdrapać się na krzesło barowe. Bez słowa mu pomogłem i otworzyłem lodówkę.
- Jak to mamusia mówiła? Żadnych gazowanych napojów? - mruknąłem sam do siebie, popychając puszki z Colą na sam tył. Z triumfem wyciągnąłem karton ze sokiem pomarańczowym.
- To Twój nowy domek? - zapytał.
- Tak. Mieszkam tu od trzech miesięcy. - posłałem mu uśmiech. Theo zamyślił się, rozglądając uważnie wokół. - O co chodzi? Nie podoba Ci się?
- Nie mas zdjęć w salonie. - zauważył rezolutnie. - Ani figulki słonika na scęście. I nie powiesiłeś mojego oblazka na lodówce. Nie podobał Ci się? - spojrzał na mnie niepewnie, a ja poczułem ogarniający mnie wstyd.
- Twój obrazek mam na szafce w sypialni. - usiadłem na przeciwko niego, podsuwając kubek ze sokiem. - Niestety nie mam czegoś takiego jak magnes na lodówkę, ale zapamiętam aby kupić. - obiecałem.
W skupieniu rozejrzałem się po salonie. Było to jasne i przestrzenne pomieszczenie, w którym mieściła się duża sofa, szklany stolik oraz telewizor. Nie potrzebowałem zbędnych bibelotów, na których osiadał kurz. Raz w tygodniu w moim domu pojawiała się sprzątaczka, która ogarniała cały bałagan, o ile udało mi się go zrobić. Nigdy nie miałem talentu do urządzania wnętrz, chociaż w tym momencie naszła mnie myśl, że to pomieszczenie było dziwnie puste. Bez charakteru.
- Masz rację. Brakuje tu jakiegoś zdjęcia. - puściłem synowi oczko. - Poproszę mamę o Twoje, albo sam Ci zrobię. - pacnąłem go w nosek.
- A słonik?
- Kupimy. - zaśmiałem się.
- Tylko musi mieć tląbę skielowaną do góly! - zarządził stanowczo. - Mamusia mówiła, ze tylko wtedy psynosi scęście! - no tak, mogłem się domyślić że ten słoń, to robota Ainhoy. - Musę siku. - szepnął.
- No to chodź. Zaprowadzę Cię. - zerwałem się ze swojego miejsca i postawiłem go na podłodze. Theo posłusznie szedł obok mnie, jednak przy drzwiach do łazienki się zatrzymał. - O co chodzi?
- Sam. Jestem jus duzy.
- Oh, no tak tak ... - podrapałem się po głowie i zaświeciłem mu światło. Cierpliwie poczekał aż zamknę za nim drzwi. Pokręciłem rozbawiony głową, udając się z powrotem do kuchni. Zebrałem z blatu kubek i umyłem go pod kranem. Zamarłem słysząc dźwięk otwieranych drzwi wejściowych.
- Mario?!
- Nie, nie, nie ... tylko nie to ... - mruczałem spanikowany pod nosem, udając się do holu. Na widok własnej matki, obarczonej dwoma torbami, poczułem jak tracę grunt pod nogami. Ainhoa mnie zamorduje! - Co tu robisz? - wydukałem.
- Tak witasz matkę, której nie widziałeś miesiąc?
- Mamo, byłem zajęty. - podrapałem się nerwowo po karku. Doskoczyłem do niej, pomagając z torbami. Nie wiem co ona w nich trzymała, ale podejrzewałem, że kamienie! - Posłuchaj, to nie jest odpowiednia pora na odwiedziny.
- Znowu przyprowadziłeś jakąś lampucerę?!
- Mamo! - syknąłem, odwracając się do tyłu.
- O co ja Cię prosiłam ostatnim razem? - pokręciła zrezygnowana głową. - Wolisz wywalić matkę za drzwi, zamiast wyprosić koleżankę, tak?
- Wcale Cię nie wywalam. - jęknąłem. - Po prostu, musisz o czymś wiedzieć. Chciałem Ci to powiedzieć w innych okolicznościach. Nie miałem jednak czasu przyjechać, bo wszystkie wolne chwile poświęciłem ...
- Tatusiu, nie mogę zapiąć. - głos Theo przerwał moje wyjaśnienia. Przymknąłem na chwilę powieki, a gdy z powrotem je uchyliłem, ujrzałem bladą twarz matki, wpatrującą się w stojącego obok mnie trzylatka. Tak jak podejrzewałem, mały się speszył, przytulając do mojej nogi. Jeszcze tylko jego histerii mi było potrzeba!
- Mario, mam zawał. - wydukała.
- Ale zawał zawałem, czy znowu wzbudzasz we mnie wyrzuty sumienia? - mruknąłem pod nosem, kucając obok syna. Zręcznie zapiąłem mu guzik od spodni, po czym wziąłem na ręce. - Mamo. To Theo. Mój syn.
- Nie rób ze mnie głupiej, przecież widzę że to Twój syn! - pisnęła. - Jest do Ciebie podobny jak dwie krople wody! Co najmniej jakby cofnęła się w czasie! Nie zapominaj, że Cię wychowałam!
- Pocieszę Cię. Nie jest takim łobuzem jak ja.
- Chwała Bogu. - mruknęła.
 - Nie musisz się wstydzić tej pani. - pogładziłem główkę syna z uśmiechem. - Jest trochę zwariowana i mnie strofuje na każdym kroku, ale świetnie gotuje. I tak się składa, że jest Twoją babcią. Więc jak ją ładnie poprosimy, to zrobi nam górę naleśników!
- Ja nie mam babci. - zauważył.
- Cóż, tak się składa, że ją masz. To moja mama, więc Twoja babcia. - wyjaśniłem. Theo zerknął na nią niepewnie.
- Lubię naleśniki. - szepnął.
- Oh, to wspaniale! - rzuciła wszystkim i podeszła do nas rozanielona. Co najmniej jakby ujęto jej z dziesięć lat! - Zrobimy jakie tylko chcesz! Z czekoladą, z dżemem ...
- Z cekoladą! - oczy trzylatka zabłysły. Nawet się nie zorientowałem, a własna matka porwała mi dziecko. Wystarczyło, że wyciągnęła do niego ręce! Zszokowany stałem na środku holu, wpatrując się w dwie nieszczęsne torby. Zaniosłem je bez słowa do salonu, przysłuchując wesołemu trajkotaniu mojej matki.


 *

Umówiłam się z Mario, że odbiorę syna wprost z jego domu. On i Leire mieszkali w jednej dzielnicy, a ja miałam dość ważną sprawę do mojej szefowej. Dlatego też, po wspólnie wypitej kawie, udałam się spacerkiem wprost do posiadłości Hermoso. Stanęłam pod domem z numerem "240 B", rozglądając się niepewnie po podjeździe. Nacisnęłam przycisk domofonu, dostrzegając jego samochód. Po chwili usłyszałam znajomy męski głos.
- To ja, Ainhoa. - odchrząknęłam, a po chwili bramka się przede mną otworzyła. Pewnym krokiem udałam się wprost pod drzwi wejściowe, do których prowadziła wybrukowana ścieżka. Mario czekał na mnie w progu, z niepewną miną. - Coś się stało? - spytałam, poprawiając pasek torby na swoim ramieniu.
- Właściwie to wszystko jest w jak najlepszym porządku. - podrapał się nerwowo po karku. Założyłam ręce na piersi, patrząc na niego uważnie. - Powiedzmy, że nasze plany dotyczące męskiego dnia, znów legły w gruzach.
- Nie rozumiem. Gdzie jest Theo? - zerknęłam znad jego ramienia, w stronę holu. Mario uprzejmie zrobił mi miejsce, co wykorzystałam wchodząc do środka. Od razu dotarł do mnie wesoły głosik mojego dziecka, któremu wtórował kobiecy. Pewnym krokiem szłam przed siebie, czując za sobą obecność Hermoso.
- Mogę jesce jeden?
- Oczywiście maleństwo moje! Ale nie mów z pełną buzią bo mi się jeszcze zakrztusisz. - zszokowana wpatrywałam się w twarz mojego dziecka, którą usmarowaną miał czekoladą. Theo siedział zadowolony na krześle, wesoło wymachując swoimi nóżkami. Obok niego krzątała się starsza kobieta, która chwyciła do rąk chusteczki i z czułością wytarła z niego słodką maź.
- Mama! - krzyknął uradowany.
- Dzień dobry. - wydukałam, gdy kobieta na mnie zerknęła z nieukrywaną ciekawością. Theo zeskoczył z krzesła i podbiegł do mnie, mocno się przytulając. - Byłeś grzeczny? - zapytałam.
- Tak! Babcia zlobiła nam naleśniki!
- Babcia? - zerknęłam zdezorientowana na Mario.
- Ainhoa, poznaj proszę moją mamę. - wskazał na kobietę, która się do nas zbliżyła, nie spuszczając ze mną wzroku. - Wpadła do mnie z niezapomnianą wizytą i tak jakby rozkochała w sobie Theo. Mamo, to jest Ainhoa. - zwrócił się do rodzicielki. - Matka mojego syna.
- Miło panią poznać. - mruknęłam.
- Też się cieszę, że mogę Cię poznać. I że miałam szansę dowiedzieć się, że jestem babcią. - posłała synowi spojrzenie pełne aluzji. - Ale to raczej wytłumaczycie mi przy innej okazji. Chciałabym się nacieszyć wnukiem, póki mam ku temu okazję. Oczywiście jeśli mogę.
- Tak. - przytaknęłam.
- Mamusiu, cy babcia moze odeblać mnie z psedskola? - Theo zadarł swoją główkę ku górze, spoglądając na mnie z nadzieją wymalowaną na twarzy. - Inne dzieci tes mają babcie i ja tes mam. Fajnie, plawda?
- Nie mam nic przeciwko. - szepnęłam.
- Zrobiłabym to z wielką przyjemnością.
- Mamo, mogłabyś zająć czymś Theo przez chwilę? - wtrącił się Mario. - Chciałbym porozmawiać z Ainhoą.
W ten oto sposób znalazłam się w obszernym ogrodzie. Basen, stół do ping ponga, imitacja małego boiska piłkarskiego ... miałam wrażenie, że znalazłam się nagle w innym świecie. Usiadłam na ławce, wkładając dłonie do kieszeni od mojej kurtki.
- Oszaleli obydwoje. - Mario zajął miejsce obok.
- Zauważyłam.
- Co się dzieje? - spojrzał na mnie uważnie. - Rozumiem, że mogłaś być speszona całą tą sytuacją, ale moja matka to nie potwór w ludzkiej skórze. Nie musisz się jej bać.
- Sądzę jednak, że spodziewała się zobaczyć kogoś innego. - mruknęłam, skupiając wzrok na czubkach moich butów.
- Doskonale ją rozgryzłaś. - zaśmiał się. - Spodziewała się kogoś innego, dlatego Twój widok był dla niej pozytywnym zaskoczeniem. - zmarszczyłam czoło, zdziwiona jego słowami. - Czekała na jakąś plastikową lampucerę. Nie patrz tak na mnie! To są jej własne słowa!
- Musiała na czymś je oprzeć.
- Racja. - westchnął ciężko. Pomiędzy nami zapadła niezręczna cisza, po której Mario odchrząknął. - Nigdy nie byłem wzorem do naśladowania. Ale w Barcelonie zostawiłem starego Mario. Fakt, słowa matki trochę mnie do tego zmusiły, ale teraz wiem, że normalne życie wcale nie jest takie złe. Przynajmniej nie boli mnie głowa na treningach.
- O tym chciałeś ze mną rozmawiać?
- Chciałem Cię prosić, abyś pozwoliła jej być babcią.
- Już mówiłam, nie mam nic przeciwko. - wzruszyłam ramionami. - Ale ja również mam do Ciebie dość ważną sprawę. Chodzi o prawa do Theo.
- Nie rozumiem ... przecież mówiłaś ...
- Chodzi o jego nazwisko i uznanie go, jako Twojego syna. - spojrzałam ze stanowczością w jego oczy. Mario uchylił zszokowany usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Nie chcę żebyś pomyślał, że mam w tym swój własny cel. Po prostu, to Twój syn i masz do tego prawo. Udowodniłeś mi, że na to zasługujesz. Chcę żebyś w świetle prawa był jego ojcem, jeśli oczywiście tego chcesz.
- Oczywiście! Po prostu ... jestem w szoku.
- Tu chodzi też o jego bezpieczeństwo.
- To znaczy?
- Nie wiesz tego, ale wychowałam się w Domu Dziecka. - zaskoczona mina Mario była dowodem na to, że miałam rację. - To dłuższa historia, ale ten uraz zostanie ze mną na zawsze. Chce mieć pewność, że gdyby coś się stało, Theo trafi prosto do Ciebie.
- O czym Ty mówisz? Niby co Ci się może stać?
- Cokolwiek. - parsknęłam. - To był tylko przykład.
Prawda była taka, że z każdym dniem co raz bardziej zaczynałam się bać własnego brata. Musiałam jak najszybciej się od niego wyprowadzić, a przecież na samą wzmiankę o tym, dostawał szału. Gdyby nie daj Boże, coś mi się stało, byłby pierwszą osobą, która zajęłaby się Theo. A do tego nie mogłam dopuścić. Mój syn miał ojca. Wiedziałam, że Mario zrobi wszystko, aby był bezpieczny.

***

Mamy dzisiaj dwa powroty ... Daniego i matki Mario :) Chociaż podejrzewam, że z tego drugiego bardziej się ucieszyłyście. W każdym bądź razie brat Ainhoy będzie nam potrzebny w kolejnych rozdziałach ... zobaczycie dlaczego :)

środa, 23 stycznia 2019

11. Raz w życiu udało mi się coś zrobić idealnie.

- NIESPODZIANKA! - wrzasnęli ludzie w salonie, gdy rozbłysło światło. Przerażenie na twarzy Paddy zamieniło się w zdziwienie, zakłopotanie, a na sam koniec wzruszona posłała nam wszystkim szeroki uśmiech.
- Wszystkiego Najlepszego kochanie! - podbiegł do niej Marcos, okręcając wokół własnej osi. Na koniec złożył na jej ustach pocałunek i coś wyszeptał do ucha. Parę lat temu w życiu nie powiedziałbym, że Llorente aż tak straci głowę dla jakiejś dziewczyny.
Ale Patricia nie była zwyczajna. Była z niej równa babka! Ładna, z zaraźliwym uśmiechem, wyrozumiała, z poczuciem humoru i z lekką obsesją związaną ze zdrowym stylem życia. Cieszyłem się szczęściem mojego przyjaciela i zamierzałem wspierać w decyzji o oświadczynach.
Złożyłem naszej zwariowanej blondynce szczere życzenia, po czym wyściskałem za wszystkie czasy. Chwilę później impreza urodzinowa rozkręciła się na dobre. Z ciężkim westchnieniem usiadłem we fotelu, upijając spory łyk Whisky. Byłem ostatnią osobą w tym pomieszczeniu, która miała ochotę na jakąkolwiek zabawę. Nie chciałem jednak robić Paddy przykrości swoją nieobecnością.
- Zmulasz. - obok mnie pojawił się Enzo.
- Jakbyś nie wiedział dlaczego. - mruknąłem, wpatrując się w bursztynowy trunek w mojej szklance. - Mam na głowie większe problemy, niż brak chęci do spotkań towarzyskich.
- Musisz z nią pogadać.
- Jak? - prychnąłem, przenosząc na niego swój sfrustrowany wzrok. - Nie odbiera moich połączeń i nie odczytuje wiadomości. Leire powiedziała, że jest na zwolnieniu lekarskim. Posłała mi przy tym takie spojrzenie, od którego zrobiło mi się lodowato. - aż się wzdrygnąłem na samo wspomnienie. - Enzo, nie mogę iść do sądu. - jęknąłem, pocierając swoją skroń. - Nie chcę w ten sposób walczyć o moje prawa do Theo.
- Więc zrób tak, jak Ci poradziłem. - poklepał mnie po ramieniu. - Daj jej czas. Ochłonie, przemyśli i na spokojnie porozmawiacie.
- Nigdy nie byłem cierpliwy.
- Oj wiem. - zaśmiał się. - A co z Chio? - kiwnął w stronę brunetki, która w tym momencie rozmawiała z Patricią. Wypuściłem ze świstem powietrze.
- Nie rozmawiałem z nią od tygodnia. - przyznałem. Gdy tylko Ainhoa zniknęła w kawiarni, Chio zaczęła mnie przepraszać za swoje słowa. Jednak nie miałem ochoty tego wówczas słuchać. Rzuciłem jedynie, że chce być sam i odszedłem. Ironia losu. Dziewczyna próbowała się ze mną skontaktować, jednak zbywałem ją tak samo, jak Ainhoa mnie. Byłem na nią zły, ponieważ niepotrzebnie się wtrąciła. Na dodatek zraniła matkę mojego dziecka niesprawiedliwymi słowami. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że chciała dobrze, a teraz tego żałowała. Jej wzrok mówił wszystko.
Przeprosiłem Enzo, udając się do łazienki. Przemyłem twarz zimną wodą i spojrzałem w swoje odbicie lustrzane. Zawsze miałem problem z podkrążonymi oczami, jednak tym razem były one bardziej widoczne niż zazwyczaj. Skutek nieprzespanych nocy. Niestety, ale to również odziedziczył po mnie Theo. Nie zdążyłem zapytać Ainhoę czy trzylatek również cierpi na alergię.
- Mario, możemy porozmawiać? - gdy tylko opuściłem łazienkę, usłyszałem za sobą niepewny głos Chio. - Wiem, że jesteś na mnie wściekły. Ale taka już jestem. Nie potrafię się ugryźć w język. To nie była moja sprawa, przepraszam. - spuściła speszona wzrok.
- Idę na taras. - oznajmiłem. - Możesz mi towarzyszyć.
Chwilę później stałem oparty o balustradę, spoglądając na ogród moich przyjaciół. Chio stała obok z niepewną miną, czekając aż cokolwiek powiem. Lubiłem ją, nawet bardzo. Czułem się komfortowo w jej towarzystwie. Podświadomie zdawałem sobie sprawę z tego, że moja matka byłaby nią zachwycona. Jednak moim priorytetem stał się Theo. Ainhoa miała rację, najpierw powinienem myśleć o nim i jego uczuciach, a dopiero później o sobie.
- Posłuchaj. - odchrząknąłem. - Wiadomość o tym, że jestem ojcem, spadła na mnie niespodziewanie. Do tej pory nie wyobrażałem sobie siebie w tej roli. Uczę się tego wszystkiego i popełniam błędy. Nie zamierzam się jednak poddać. - spojrzałem na nią stanowczo. - Ainhoa nie ma łatwego życia. To, że została nastoletnią matką, jest w dużej mierze moją winą.
- Mario, ale ja nie miałam nic złego na myśli.
- Słowa zostały wypowiedziane i już ich nie cofniesz. Nie zmieni to jednak faktu, że jest wspaniałą i odpowiedzialną matką. Theo jest całym jej światem, więc reaguje emocjonalnie, gdy dzieje mu się krzywda.
- Jak prawdziwa matka. - szepnęła.
- Miała rację, to była moja wina. - westchnąłem. - Ostrzegała mnie, a ja obiecałem  mu, że spędzimy cały dzień razem. Tylko on i ja. Słowo ojca jest podobno święte, tyle że co ja o tym mogę wiedzieć. - prychnąłem.
- Nie mogłeś wiedzieć, że tak zareaguje. - podeszła bliżej mnie, kładąc dłoń na ramieniu. - Jestem pewna, że już o tym zapomniał i na pewno o Ciebie pyta. Teraz ruch należy do niej. A jeśli nie, będziesz musiał ...
- Nie biorę tej opcji pod uwagę. - przerwałem jej gwałtownie. - I to nie chodzi o to, że boję się konsekwencji z powodu jej nieletności. Chcę go odzyskać przez zaufanie, a nie przez prawników. Co z tego, że pozwolą mi się z nim widywać dwa razy w miesiącu? - prychnąłem. - Ma ze mną zostać na siłę? Wbrew swojej woli? Nie narażę go na ten stres.
- Więc co zamierzasz zrobić?
- Muszę z nią porozmawiać na spokojnie. Ona doskonale zdaje sobie sprawę, że tak nagle nie mogę zniknąć z jego życia. Mogę się z nim widywać nawet pod jej czujnym wzrokiem, ważne że będę go mógł przytulić i posłuchać jego głosu.
- To urocze. - uśmiechnęła się.
- Raz w życiu udało mi się coś zrobić idealnie. - zaśmiałem się.
- Mario, już jesteś wspaniałym ojcem. - oznajmiła, spoglądając w moje oczy. - I odpowiedzialnym mężczyzną. Każdy z nas popełnia błędy, ważne żeby się do nich przyznać i nie poddawać.
- Ty też się nie poddałaś. - zauważyłem.
- Za bardzo zaczęło mi zależeć. - szepnęła. Nasze twarze zbliżyły się do siebie, abym po chwili mógł poczuć usta dziewczyny na swoich. Machinalnie odwzajemniłem ten gest, jednak po paru sekundach się odsunąłem. - Coś nie tak? - wydukała.
- Przepraszam Cię, ale w tym momencie nie mam do tego głowy. - westchnąłem ciężko. - Powiedziałaś, że jestem odpowiedzialny, więc nie mogę zbrukać tej opinii. Chciałbym najpierw poukładać swoje życie, które zostało wywrócone do góry nogami. Najpierw Theo, potem ja.
- Rozumiem.
- Nie jesteś mi obojętna. - pogładziłem jej zmarznięte ramię. - Dlatego nie chcę Cię ranić.
- Jeśli potrzebujesz czasu, poczekam.

*

- Cy tatuś jest na mnie zły?
- Nie skarbie. - westchnęłam zakładając buta na jego stópkę. - No proszę, jesteś już duży chłopak! - uśmiechnęłam się do niego triumfalnie. - Twoje stopy urosły, jak Ty cały. - cmoknęłam go w nosek. Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach. - Chcesz przymierzyć jeszcze inne buty, czy mogą być te?
- Mogą być.
- Ej. - chwyciłam delikatnie jego bródkę i uniosłam do góry. - Co się dzieje? Jeśli Ci się nie podobają, to wybierzemy inne. Albo pójdziemy pooglądać do innego sklepu.
- Są ładne. - pomachał stópką w powietrzu.
- Theo, tata nie jest na Ciebie zły. - usiadłam obok niego na wygodnej pufie, po czym posadziłam na swoich kolanach. - Po prostu ma bardzo dużo treningów i nie ma kiedy się z Tobą zobaczyć. - wyjaśniłam, choć czułam ogromne wyrzuty sumienia związane z moim kłamstwem.
Gdy ochłonęłam, zrozumiałam jaki idiotyzm palnęłam. Dałam się sprowokować osobie, która kompletnie mnie nie znała. Nie raz byłam oceniana z góry, jednak potrafiłam idealnie sobie z tym poradzić. Jednak obecność tej dziewczyny działała na mnie niczym płachta na byka. Patrzyła na mnie, jakbym była kimś gorszym. Do tego jej słowa wypowiedziane z pogardą ... pierwszy raz ktoś skrytykował mnie jako matkę. Może i nie byłam idealna, ale starałam się jak mogłam.
Zresztą, nie tylko ja miałam wobec niej negatywne odczucia. Gdy zapytałam Theo o to, co się stało, odpowiedział mi bardzo krótko : "Nie lubię tej pani". Nic więcej dodać nie chciał, a kolejnego dnia zapytał mnie o Mario.
Hermoso wydzwaniał do mnie codziennie, jednak nie odebrałam ani jednego jego połączenia. To nie tak, że chciałam dać mu nauczkę. Chciałam, abyśmy wszyscy ochłonęli. A potem dopadło mnie przeziębienie, co było skutkiem naszej rozmowy przed kawiarnią.
Po za tym, bałam się że rzeczywiście pójdzie do sądu. Miał w końcu do tego prawo. Dzisiaj kilkakrotnie chciałam do niego zadzwonić, jednak za każdym razem tchórzyłam.
- Myślę ze jus mnie nie lubi bo jestem mazgaj.
- Co Ty w ogóle opowiadasz? - przytuliłam go do siebie. Jego smutna minka zawsze wywoływała ból w moim sercu. Byłam gotowa na wszystko, aby poprawić mu humor. - A może ... zrobimy tacie niespodziankę? - zaproponowałam, zanim zdążyłam się ugryźć się w język. Theo uniósł główkę, patrząc na mnie uważnie.
- Odwiedzimy go? - jego oczka zabłysły.
- Umm ... najpierw zadzwonię do cioci Leire, dobrze? - Theo pokiwał główką, zeskakując z moich kolan. - Zmień buciki. - poprosiłam, po czym wybrałam numer do szefowej.
- Wyzdrowiałaś? - zażartowała na powitanie.
- Na całe szczęście. Jutro wracam do pracy. - oznajmiłam. - Ale mam do Ciebie nietypową prośbę. Chodzi o Mario. - zagryzłam wargę. Po drugiej stronie zapadła oczekująca cisza. - Potrzebuję jego adresu. Oczywiście mogłabym do niego zadzwonić, ale prawda jest taka, że mi strasznie wstyd. A Theo ... bardzo za nim tęskni.
- On również bardzo tęskni za synem.
- Wiem o tym. - szepnęłam.
- Ale jest mały problem, ponieważ Mario jest w tym momencie w drodze na trening, o ile nie jest już w Valdebebas. - wyjaśniła, na co jęknęłam pod nosem. - Właśnie obok mnie jest jeden fanatyk, który również się tam wybiera. - zachichotała, po czym syknęła z bólu i ochrzaniła ową osobę, nazywając ją "niereformowaną smarkulą". 
- Fanatyk?
- Moja siostra.
- Ugh, daj mi ją! - niewyraźny głos stał się nagle wyraźny. - Hej Ainhoa, z tej strony Nati! Tak się składa, że wybieram się do Valdebebas na trening. Przez przypadek podsłuchałam, że ten uroczy chłopiec chciałby zobaczyć się z tatusiem. - tym razem to Leire zachichotała, a młodsza siostra syknęła do niej, aby się uciszyła. - Możecie śmiało się ze mną zabrać. Z wejściem też nie będzie problemu, bo na popołudniowe treningi często przychodzą dzieci piłkarzy.
- Na trening? - wydukałam. - No nie wiem. Wolałabym, aby Mario o tym wiedział. Nie wiem jak zareaguje, gdy zobaczy nas na swoim treningu.
- Będzie zachwycony!
- Ja chcę do tatusia na tlening. - Theo pociągnął mnie za nogawkę od spodni, chcąc zwrócić na siebie uwagę. 
- Widzisz? Nie masz wyjścia. - zachichotała.

Kwadrans później siedziałam w samochodzie, który prowadziła młodsza siostra Leire. Jej bezpośredniość i pozytywne podejście do świata, wręcz mnie onieśmielały. W przeciwieństwie do niej, ja trzymałam nowo poznanych ludzi na dystans. Byłam wręcz zamknięta w sobie, woląc czasami pomilczeć.
- Jesteśmy! - oznajmiła z triumfem, zaraz po zaparkowaniu. - Przyznam Ci się do czegoś. Mam prawo jazdy od miesiąca. Niby Alvaro mówi, że nie zagrażam innym ludziom, ale różnie może być. - wzruszyła ramionami, po czym wyskoczyła ze samochodu.
- Ok ... ? - powiedziałam sama do siebie i poszłam w jej ślady. Nie zdążyłam nawet zareagować, a zręcznie odpięła Theo z fotelika, który również posiadała. Oznajmiła mi, że jest ciocią całego grona dzieciaczków i musi być przygotowana na każdą ewentualność. I cóż, miała w sobie coś, co przyciągało do niej dzieci. Theo stał zadowolony obok niej, trzymając się posłusznie jej ręki.
- Już zaczęli. - zauważyła, spoglądając na zegarek. - Tym lepiej dla nas. Początek zazwyczaj jest nudny. Stoją w kółeczku, udając że słuchają trenera. - pociągnęła nas za sobą.
Ośrodek treningowy Realu Madryt, zrobił na mnie nie małe wrażenie. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam w którą stronę mam patrzeć. Podejrzewałam, że w tym momencie miałam tak samo zafascynowaną minę, jak Theo. Za to Nati szła energicznie przed siebie, machając wesoło rączką mojego dziecka. Co chwile coś mu tłumaczyła, pokazując zdjęcia wiszące na ścianie.
Przeszliśmy przez szklane drzwi, wprost na taras z widokiem na treningowe boisko. Theo podbiegł do barierki, patrząc z uchylonymi ustami na wykonujących ćwiczenia piłkarzy.
- Tata! - wskazał paluszkiem na sylwetkę Mario. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, poprawiając jego czapkę z daszkiem, którą zazwyczaj nosił na odwrót. - Mamusiu? Tam jest Selgio Lamos. - szepnął.
- A tam są małe Ramosy. - zachichotała Nati, machając do kogoś na małej trybunie. Pilar Rubio znałam z gazet i telewizji, ponieważ była dość znaną osobą w Hiszpanii. Do tego była żoną TEGO Ramosa i matką jego trzech synów. Całe trio siedziało niecierpliwie na krzesełkach wokół niej. - Chodźcie. Poznacie się. - zachęciła Nati. Poczułam panikę, ponieważ nigdy wcześniej nie stałam oko w oko ze sławną osobą. Miałam wrażenie, że zrobiłam się malutka, gdy tylko na mnie zerknęła.
- Witaj Nati! Nie sądziłam, że będziesz. - ucałowała jej policzek. - Czy Twoja zapracowana siostra kompletnie zapomniała o swojej przyjaciółce? - zażartowała, wspominając o Leire. Doskonale wiedziała, że moją szefową i Pilar Rubio łączy przyjaźń. - Obiecywała wpaść z Sofią któregoś dnia. Chłopcy nie mogą się ich doczekać!
- Praca pracą, dziecko dzieckiem, ale Saul też potrzebuje uwagi. - zachichotała w odpowiedzi. -  Czasami mam wrażenie, że większej.
- Skąd ja to znam! - machnęła ręką, spoglądając na boisko. Aktualnie jej mąż siedział na plecach kolegi z burzą loków głowie. Po chwili jednak jej uwaga skupiła się na mnie i Theo.
- Pozwól, że Ci przedstawię. To jest Ainhoa. - wskazała na mnie. Pilar z uśmiechem wyciągnęła do mnie dłoń, którą speszona uścisnęłam. - A ten przystojniak powinien Ci kogoś przypominać, bo to mała kopia tatusia!

*

W skupieniu wykonywałem ćwiczenia, które przygotował dla nas sztab trenerski. Ćwierćfinały Ligi Mistrzów zbliżały się co raz większymi krokami, wzbudzając we mnie ogromne podekscytowanie. Gra w tych rozgrywkach była kiedyś dla mnie spełnieniem marzeń, lecz teraz moje ambicje były zdecydowanie większe. Chciałem je wygrać i podnieść ten najwspanialszy na świecie puchar ku górze.
Gra w słynnego "dziadka" wywoływała zazwyczaj ogrom śmiechu. Potrafiliśmy się wygłupiać jak małe dzieci, kompletnie nie przypominając profesjonalnych zawodników. Trener jedynie kręcił z politowaniem głową, a na jego ustach błąkał się szelmowski uśmieszek.
Dźwięk gwizdka rozbrzmiał po całym boisku, a uradowany Sergio wskoczył na plecy Marcelo, wydając przy tym dziwne dźwięki. Zaśmiałem się pod nosem, chwytając do ręki butelkę z wodą. Tego było mi zdecydowanie trzeba!
Z okrzykiem radości, na boisko wpadło dwóch chłopców, którzy byli tu bardzo znani. Sergio Junior i Marco rzucili się na ojca, powalając go na murawę. Za nimi człapał prawie dwuletni Alejandro, piszcząc z radości. Przeczesałem mokre włosy, czując jak ogarnia mnie dziwne uczucie tęsknoty.
- Czyli dzisiejsza FIFA odpada? - zagadnął Marcos, podchodząc do mnie z głupim uśmieszkiem. Przełknąłem wodę, patrząc na niego zdezorientowany. - Masz sklerozę Hermoso.
- O czym Ty mówisz? Przecież jesteśmy umówieni.
- Odwróć się kretynie. - wywrócił oczami. Zmarszczyłem czoło, ale posłusznie wykonałem jego "prośbę". Zamrugałem kilka razy powiekami, nie wierząc w widok przy linii bocznej boiska. Butelka z wodą wypadła mi z ręki, a Marcos parsknął śmiechem. - Nie mówiłeś, że będziesz miał gościa.
Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w Ainhoę, która trzymała na rękach Theo. Wyłapując moje spojrzenie, postawiła go na murawie i coś powiedziała do ucha. Chłopiec zrobił dwa kroki w przód, po czym zatrzymał się i zerknął niepewnie na nią przez ramię. Zachęciła go gestem ręki, aby szedł dalej.
Zerwałem się jak poparzony w jego stronę. Czułem na sobie zaskoczone spojrzenia kolegów, ale w tym momencie najważniejszy był mój mały chłopiec, który z większą pewnością siebie szedł w moją stronę.
Ze nieukrywaną radością chwyciłem go na ręce i mocno do siebie przytuliłem. Jego rączki ufnie objęły moją szyję. Przymknąłem powieki, wdychając jego zapach. Zapach dziecka. Zapach mojego dziecka.
- Nie jesteś na mnie zły? - wymruczał w moją szyję. Zaskoczony odsunąłem go delikatnie od siebie. - Nie lubis mnie jus bo jestem mazgaj, plawda?
- Masz rację, nie lubię Cię. - poprawiłem jego czapkę. Usta Theo wygięły się w podkówkę, a główka momentalnie poszła w dół. Z uśmiechem uniosłem ją za bródkę i spojrzałem w małe kopie moich oczu. - A wiesz dlaczego? Bo Cię kocham. I bardzo za Tobą tęskniłem.
- Kochas mnie?
- Najbardziej na świecie synku. - szepnąłem drżącym głosem. Niczego nie byłem tak pewien, jak tego, że kochałem go ponad swoje życie. Pod teatrem, w ciągu kilku sekund, stał się najważniejszą osobą w moim życiu. - I wcale nie jesteś mazgaj. Zepsułem Ci tamten dzień, ale już nigdy tego nie zrobię. Jeśli tylko mi wybaczysz.
- Nie jestem jus zły. - wzruszył ramionkami.
- Wujku! - obok nas pojawił się Marco z piłką w ręce. - Czy Theo może z nami zagrać?! - zaśmiałem się, spoglądając na uśmiechniętego syna. 
- Skumplowaliście się? - zapytałem. Theo pokiwał głową, więc postawiłem go na murawie. 
- Mamusia będzie zła. - wskazał na białe adidaski. - Są nowe.
- Biorę to na siebie. - obiecałem, zerkając na obserwującą nas Ainhoę. Po chwili po chłopcach nie było śladu. Westchnąłem ciężko, idąc z duszą na ramieniu w jej stronę. - Ainhoa ...
- Nie, najpierw ja. - przerwała. - Przepraszam za to, co powiedziałam. Poniosły mnie emocje. Może i nie jestem idealną matką, nikt nie jest. Ale to mój mały synek i prędzej oczy komuś wydrapię, niż pozwolę zrobić mu krzywdę. Mogłam Ci to wytłumaczyć w delikatniejszy sposób. - spuściła głowę. - To co powiedziałam o sądzie, to również idiotyzm. Od początku nie broniłam Ci kontaktu z nim, ale jeśli chcesz się poczuć dzięki temu pewniejszy ...
- Nawet przez myśl mi nie przeszło, aby skorzystać z tej opcji. - poczułem jak wielki głaz spada z mojego serca. - Miałaś rację, to ja nawaliłem. Nie będę już nic obiecywał, ale będę starał się być dla niego dobrym ojcem. Bo mamusi lepszej nie mógłby mieć. - posłałem jej uśmiech. Uniosła na mnie zaskoczone spojrzenie. - To co Chio powiedziała, nie ma nic wspólnego z prawdą. Ona żałuje tych słów. Nie chciałbym jednak, abyś się nimi zadręczała, bo zdaje sobie sprawę, że sprawiły Ci one przykrość.
- Nie ona pierwsza patrzy na mnie z góry.
- Ci którzy Cię znają, wiedzą jaka jest prawda. - obok nas przebiegli roześmiani chłopcy. Zaskoczony skupiłem się na Theo, którego twarz wręcz promieniała radością. Z kolei mina jego matki ...
- Mario, na litość boską, kupiłam mu te buty dwie godziny temu! - pisnęła. - Są całe zielone! Przecież ja ich nie wyszoruję! Wydałam na nie całą swoją premię! - trzepnęła mnie przez ramię. Nie wiem czemu, lecz ten gest mnie rozbawił.
- Oh, zobacz jaki jest szczęśliwy. - chwyciłem ją za ramiona i odwróciłem w stronę biegających chłopców. - Kupię mu takie same, tylko się nie złość.
- Moja premia. - jęknęła.
- Prawdziwa Mamacita. - pokręciłem rozbawiony głową.

***

Wpadam tu w połowie tygodnia zostawić wam nowość :)

niedziela, 20 stycznia 2019

10. Chcę do mamy!

Z rozbawieniem przyglądałam się Theo, który w skupieniu kończył swój obrazek dla Mario. Nadszedł dzień ich męskiego wypadu, do którego mój mały chłopiec starannie się przygotował. Od tygodnia chodził podekscytowany, codziennie pytając mnie, czy to już ta chwila.
Z powodu nawału meczów, Mario miał wolną jedynie niedzielę. Rozumiałam to, jak i próbowałam wytłumaczyć Theo, na czym polega praca jego taty. I ile musi dla niej poświęcić. Z chęcią zamieniłam się z Sarą i w ten sposób miałam spędzić niedzielę w pracy. Przynajmniej miałam w co ręce włożyć.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie denerwowała. Do tej pory Mario widział się z Theo dwa razy i to w mojej obecności. To była nowość dla całej naszej trójki, chociaż podejrzewałam, że jedynie ja panikowałam.
- Jus! - Theo pomachał zadowolony kartką.
- Śliczny obrazek. - pochwaliłam go. - A teraz ubieraj buciki i kurtkę. Muszę otworzyć kawiarnię, a tata już na pewno na nas czeka. - nie musiałam nic więcej dodawać. Theo pobiegł szybko do szafy, wyciągając swoje rzeczy.
- Szczęście wręcz od niego bije. - zagadnęła Rosa. Oderwałam się od wpatrywania w obrazek syna, który miał przedstawiać jego i Mario, po czym przeniosłam swój wzrok na naszą gosposię. - Uważam jednak, że powinnaś powiedzieć Daniemu o tym, że odnalazłaś ojca Theo.
- Wszystko byłoby prostsze, gdyby Mario nie był piłkarzem Realu Madryt. - westchnęłam ciężko. - Dani nie przyjmie tego dobrze. Będzie wściekły, a kto wie co jeszcze zrobi. Potrzebuję więcej czasu.
- Wiem o tym, ale Theo może się wygadać.
- Rozmawiałam z nim o tym. Do tej pory nie powiedział, że w skryciu ogląda mecze z Sergio Ramosem, więc mam nadzieję że i w tym przypadku zdoła utrzymać tajemnicę. - zarzuciłam na siebie kurtkę. - Wiem, że wymagam od niego zbyt dużo. Ale powoli zaczęłam szukać mieszkania.
- Powinnaś przyjąć propozycję od ojca Theo. - niczym zatroskana matka, poprawiła mi szalik. - Jego obowiązkiem jest dzielić z Tobą wszystkie koszta. Skoro nie chcesz alimentów, to chociaż mu pozwól, aby wam pomagał. Ainhoa, to nie jest kwestia honoru. Nie robi Ci wymówek, a wręcz chce być częścią życia Theo. Dzięki temu, szybciej znajdziesz mieszkanie, na które będzie Cię stać.
- Wiem, masz rację. - mruknęłam. - Ale nie chcę być jak moja matka, rozumiesz? Nie chcę wyglądać w oczach innych jako jego utrzymanka. Sama zarobię na siebie.
- Więc sama zarabiaj na swoje waciki. - żartobliwie trąciła mój nos. - Ale doskonale wiesz, że Theo potrzebuje nowych bucików na wiosnę. Z ubrań też już wyrósł, trzeba opłacić przedszkole, naukę pływania ... - zaczęła wyliczać, dobijając mnie jeszcze bardziej. - ... do tego wyszła jakaś nowa kolekcja samochodzików i jego koledzy ...
- Zrozumiałam! - przerwałam jej.
- Cieszy mnie to ogromnie. - uśmiechnęła się.
- Mamusiu! - zawołał zniecierpliwiony Theo.
- Już idę!

*

Po wczorajszym meczu, czułem się jakby przejechał po mnie czołg. Spotkania z Atlethic Bilbao zawsze przypominały rzeźnię, czego dowodem była moja obita kostka. Na całe szczęście, udało nam się wywieźć trzy cenne punkty z trudnego terenu.
Dodatkowo radość sprawiała mi świadomość, że dzisiejszy dzień spędzę z Theo. Ku własnemu zaskoczeniu, zauważyłem że z każdym dniem tęsknię za nim co raz bardziej. Starałem się być w stałym kontakcie z Ainhoą, aby mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Oczywiście wiedziałem, że do tej pory musiała radzić sobie bez mojej obecności, jednakże chciałem w jakiś sposób wynagrodzić im ten czas.
- Tata! - odwróciłem się z uśmiechem, słysząc radosny głos mojego syna. Jeszcze do niedawna nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jestem ojcem, a teraz ogromną radość sprawiało mi to magiczne słowo. TATA. Czułem się niczym bohater tego małego człowieczka, za którego chciałem brać odpowiedzialność.
- Ugh! Czy Ty urosłeś? - zapytałem, gdy tylko wskoczył na moje ręce. Trzylatek jedynie uśmiechnął się szeroko, po czym objął moją szyję. Znad jego główki zerknąłem na Ainhoę, która przyglądała nam się z uśmiechem, trzymając w rękach mały plecak i kartkę. - Ładnie wyglądasz. - wypaliłem.
- Umm ... dziękuję. - mruknęła, zakładając kosmyk włosów za ucho. Pożałowałem po chwili, że wprowadziłem ją w zakłopotanie. Ale taka była prawda. Wyglądała ładnie, a ja chciałem być miły. - Tutaj są rzeczy Theo. - podała mi plecak, gdy tylko postawiłem go na nogi. - W razie gdyby się pobrudził. I oczywiście są tam jego samochodziki, którymi chce Ci się pochwalić. - dodała rozbawiona, na co Theo posłał mi szeroki uśmiech.
- Pobawimy się? - zapytał.
- Jasne! Lubię samochody. - puściłem mu oczko. - W końcu mam własny. - wskazałem ręką na moje Audi. Theo uchylił z wrażenia swoje usta. - I coś Ci pokażę. - szepnąłem konspiracyjnie, po czym pociągnąłem go za sobą. Jednym gestem poprosiłem, aby zerknął do środka. - To miejsce dla specjalnego gościa. - wskazałem na fotelik w piłki.
- To dla mnie?
- Oczywiście. Inaczej nie mógłbym Cię wozić w swoim samochodzie, a do tego nie możemy dopuścić. - chwyciłem go na ręce i posadziłem w foteliku.
- Odwieziesz go na koniec mojej zmiany? - miałem wrażenie, że to nie było pytanie, a upewnienie się. Ainhoa stała obok z niepewną miną. - Gdyby coś się działo, jestem cały czas pod telefonem. Staraj się, aby się nie przegrzał. I nie dawaj mu gazowanych napojów, jedynie wodę bądź ewentualnie sok. Słodycze je jedynie w weekend, ale też niech nie przesadza ...
- Ainhoa? - zaśmiałem się. - Spokojnie. Dam sobie radę. 
- Wiem, ale ... denerwuję się. Nie chciałbyś mnie widzieć, gdy pierwszy dzień zaprowadzałam go do przedszkola. - mruknęła pod nosem. Żałowałem, że nie mogło mnie być podczas tego wiekopomnego wydarzenia.
- Zapewne panikowałbym bardziej.
- Nie płakałem! - Theo przypomniał nam o swojej obecności.
- Za to mamusia za Ciebie nadrobiła. - dodała. - Ugh, jedźcie już. - wyrwała z moich rąk plecach i podała synowi. - Tylko nie szalej za kierownicą. Wieziesz moje dziecko.
- Nasze. - poprawiłem ją.
- Tak, nasze.

Z racji tego, że zakupiłem dom w La Finca, miałem dostęp do wspaniałego obszaru zieleni, w centrum którego umiejscowiony był sztuczny staw. Z okien mojej posiadłości, widywałem sąsiadów z dziećmi, czy miłośników aktywnego spędzania czasu. Sam mieszkałem tu od ponad dwóch miesięcy, jednak nie miałem czasu na to, aby chociażby tu pobiegać.
- Fajne te kacuchy. - oznajmił Theo. Siedzieliśmy aktualnie nad brzegiem, rzucając im jedzenie. - Tylko tloche glube. - zauważył rezolutnie, doprowadzając mnie do wybuchu śmiechu.
- Cóż, tyle ludzi ich tu karmi.
- Ja z mamusią chodzimy do palku. Tam tes jest staw i kacuchy. - usiadł obok mnie. - Mozna tam pływać łódkami. - wyjaśnił. W mig zrozumiałem, że chodzi mu o Park Retiro. - Gdy miałem ulodziny, mamusia ze mną pływała.
- Było fajnie? - zapytałem, sadzając go na swoich kolanach.
- Tak. Z mamusią zawse jest fajnie.
- Mama jest najlepsza, co?
- Tak, ale chciałbym aby więcej się uśmiechała i nie płakała. - przyznał, bawiąc się moim zegarkiem. Zmarszczyłem czoło, nie bardzo rozumiejąc o czym mówi. 
- Dlaczego mama płacze? - zapytałem.
- Bo wujek nas nie lubi. - wzruszył ramionkami. - Mamusia duzo placuje, zebysmy mieli swoje mieskanie, zeby jus na mnie nie ksycał. Na nią tes ksycy, a psecies jesteśmy gzecni. - przybrał buntowniczą minę, a ja poczułem jak podnosi mi się ciśnienie. Wspomnienie ze ślubu Leire, gdy Dani Martin był nieprzyjemny dla Raquel i własnej siostry, pojawiło się niczym bumerang. 
- Czy wujek kiedyś Cię uderzył? Albo mamę? - spytałem z napięciem w głosie. Na całe szczęście Theo pokręcił przecząco główką. Jednak wcale nie poczułem ulgi. Musiałem przeprowadzić z Ainhoą poważną rozmowę. - Obiecaj mi, że będziesz mi o wszystkim mówił, dobrze? Za każdym razem, gdy wujek będzie nieprzyjemny. Nie pozwolę wam zrobić krzywdy.
- Wujek nie moze wiedzieć, ze jesteś moim tatusiem.
- Słucham? - wydukałem.
- Będzie ksycał jesce baldziej. - szepnął spuszczając głowę. Nieświadomie zacisnąłem pięść. Zrozumiałem dlaczego Ainhoa odmówiła, gdy ostatnim razem zaproponowałem im odwózkę. Wykręciła się brakiem fotelika dla Theo, ale odpowiedź było zdecydowanie inna.
- Porozmawiam o tym z mamą. - obiecałem.
- Naucys mnie kopać piłkę? - zapytał nagle. Zaśmiałem się, stawiając go na równe nogi. Moim marzeniem było, aby w przyszłości mieć syna i nauczyć go tego, co potrafię najlepiej. Ta wizja przyszła wcześniej niż sądziłem, jednak nie zamierzałem narzekać. Oczywiście doprowadziłem Enzo do stanu przedzawałowego, a on sam stwierdził, że musi poznać moją małą kopię i ocenić, czy rzeczywiście nadaję się na ojca. Doskonale wiedziałem, że przemawiała przez niego zwykła ciekawość i ekscytacja, niż niepokój o chłopca.
Theo słuchał uważnie moich rad i próbował naśladować moje ruchy. Wychodziło mu to naturalnie, co było kolejnym dowodem na to, że to bez dwóch zdań mój syn! Chwaliłem go z uśmiechem, co wywoływało na jego uroczej twarzy dumę.
- Chciałbyś kiedyś zobaczyć prawdziwy stadion?
- Tam gdzie glas z Selgio Lamosem?
- Lubisz go? - kucnąłem z uśmiechem na przeciwko niego. Theo pokiwał nieśmiało główką. - Super się składa, bo to również mój idol. I wiesz co? Sądzę, że bardzo by chciał poznać takiego kibica jak Ty. - puściłem mu oczko.
- Polubi mnie?
- Z pewnością. - zaśmiałem się. 
- Mario! - usłyszałem za sobą znajome nawoływanie. Odwróciłem głowę w stronę Chio, która zbliżała się do nas z szerokim uśmiechem. - Byłam u Ciebie, ale nikogo nie zastałam. Już miałam odjeżdżać!
- Powiedz, że nie byliśmy umówieni. - jęknąłem.
- Oczywiście, że nie. - zaśmiała się. Theo przybliżył się do mojej nogi, spoglądając na nią niepewnie. - Mam wolną niedzielę i z tego co mówiłeś, Ty również. Sądziłam, że porozmawiamy o urodzinowej niespodziance dla Patricii. To już za tydzień. - zauważyła, po czym posłała uśmiech Theo. Nie była głupia, zauważyła podobieństwo pod teatrem, jednak nie naciskała. Cierpliwie czekała, aż sam jej o wszystkim opowiem. I tak też się stało. Wyśmiała moje wątpliwości, zachęcając do widywania się z synem.
- Musisz koniecznie kogoś poznać. - chwyciłem chłopca na ręce. - Ten mały przystojniak to Theo, mój syn. - przedstawiłem go dumnie. - Ta pani nazywa się Chio i jest moją przyjaciółką. - trzylatek zerknął na nią, po czym wtulił się w moją szyję. - Jest dość nieśmiały.
- To zrozumiałe. - uśmiechnęła się. - W każdym bądź razie, bardzo mi miło Cię poznać Theo. Jest przystojniejszy od Ciebie. - wytknęła mi język.
- Właśnie mieliśmy udać się coś zjeść. - zauważyłem. - Może chcesz do nas dołączyć? Przy okazji obgadamy wszystko. - zaproponowałem. Szczerze mówiąc, kompletnie zapomniałem o urodzinach Patrici i moim wkładzie w niespodziankę dla niej. Zdradziecki Marcos nie pisnął o tym ani słowa!
- Z chęcią!
- Theo? - oderwałem ostrożnie synka od mojej szyi. - Na co masz ochotę? Mama nic nie wspominała o pizzy, więc może ...
- Chcę do mamy. - mruknął.
- Słucham?
- Chcę do mamy. - spojrzał na mnie załzawionymi oczami, a jego bródka zaczęła niebezpiecznie się trząść. - Zawieź mnie do mamy! - załkał. Wpatrywałem się w niego zszokowany, nie wiedząc się się stało.
- Ale ... synku, co się stało? Coś Cię boli?
- Chcę do mamy! - zaszlochał.
- Mario, może będzie lepiej ... może ja pójdę.
- Daj spokój, to nie Twoja wina. - westchnąłem. Chciałem przytulić Theo, lecz ku mojemu zdziwieniu, zaczął się wyrywać. - No dobrze, pojedziemy do mamy. - poddałem się. Ta sytuacja zaczęła mnie przerastać. Kompletnie nie wiedziałem, co mam w takiej sytuacji zrobić. Ainhoa nic mi nie wspominała o atakach histerii. W końcu wszystko było w porządku!
Poprosiłem Chio o towarzystwo. Prawda była taka, że spanikowałem. Dłonie zaczęły mi się trząść, gdy zapinałem go w foteliku. Prosiłem, błagałem, jednak za nic w świecie nie chciał przestać płakać. Przytulił do siebie swój plecaczek, pociągając raz za razem noskiem. Ten widok sprawiał mi ogrom bólu. Nie wiedziałem jak mam pomóc własnemu dziecku!

*

Na całe szczęście miałyśmy mniejszy ruch. Niedziela niedzielą, jednak pierwsze słoneczne dni wiosny, zachęcały ludzi do odpoczynku na świeżym powietrzu. Miałam do pomocy dwie studentki, które sumiennie przykładały się do swojej pracy.
- Jest pani dzisiaj dziwnie niespokojna. - zagadnęła mnie stała klientka, staruszka o imieniu Catalina. Była pozytywnie nastawioną do życia osobą, która zarażała swoim uśmiechem. - Taka młoda, a już z problemami na głowie.
- Zostawiłam syna pod opieką jego ojca. - przyznałam, przysiadając się do niej na chwilę. Lubiłam te kilkuminutowe rozmowy ze staruszką. - Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Wszystko mi z rąk leci!
- Taki urok mężczyzn. - położyła dłoń na mojej własnej. - Za każdym razem, gdy zostawiałam męża z dziećmi, zastawałam w domu prawdziwy sajgon! Oni są po prostu stworzeni do popełniania błędów.
- To mnie pani pocieszyła. - mruknęłam.
- Daj spokój dziecko. - zaśmiała się.
Wejście kolejnych gości ogłosił charakterystyczny dzwoneczek i ... szloch mojego dziecka! Zerwałam się jak poparzona z krzesła. W szoku wpatrywałam się w zapłakanego Theo, który wbiegł do kawiarni, patrząc z nadzieją na jedną z kelnerek. Maya posłała mi zaniepokojone spojrzenie.
- Mama! - załkał dostrzegając mnie. Sekundę później tuliłam go do siebie mocno. Podniosłam wzrok znad jego główki na Mario, który cały blady stał metr od nas. Obejrzałam synka ze wszystkich stron, jednak na całe szczęście wszystko było w porządku.
- Cichutko, mamusia już jest. - wzięłam na ręce jego trzęsące się ciałko. Po chwili obok Mario stanęła znajoma mi dziewczyna, a moje ciśnienie momentalnie się podniosło. Zrozumiałam całą sytuację w mig.
- Ainhoa, ja nie wiem co się stało. - Hermoso podrapał nerwowo swój kark. - Wszystko było w porządku. Nagle powiedział, że chce do mamy i zaczął przeraźliwie płakać. Nie mogłem go uspokoić ...
- Zrobiłeś sobie randkę z waszego męskiego wypadu, który sam mu obiecałeś i masz jeszcze czelność mówić, że nie wiesz co się stało? - syknęłam. Mario zmarszczył czoło, a towarzysząca dziewczyna posłała mu zaskoczone spojrzenie. - Wyjdź przed kawiarnię. Mamy do pogadania ... w cztery oczy!
- Ale ...
- Theo, zostaniesz z Mayą? - spytałam łagodnie. Chłopiec pociągnął noskiem. - Da Ci Twoje ulubione ciacho i soczek, dobrze? Znowu Ci pokaże swoje czary mary. - posłałam dziewczynie błagalne spojrzenie. Z uśmiechem wyciągnęła ręce do chłopca. - Mamusia zaraz przyjdzie. Porozmawiam tylko z tatą. - ucałowałam jego czoło.
Wyszłam przed kawiarnię. Chłodny wiatr owiał moje ramiona, jednak w tym momencie było mi wszystko jedno. Wściekłość wręcz ze mnie parowała! Cierpliwie czekałam, aż Hermoso stanie na przeciwko mnie.
- Nie rozumiem ... tej dziewczyny się nie wstydził ...
- Ty nic nie rozumiesz Hermoso! - wrzasnęłam. - Wiesz ile on ma lat? Trzy! Obiecałeś mu, że zrobicie sobie męski dzień! Bez mamy! Czy Ty nie możesz zrozumieć, że całym jego światem jestem ja?! Że to przy mnie czuje się bezpiecznie?! To dlatego byłam przy dwóch pierwszych spotkaniach i to dlatego panikowałam dzisiaj rano! Był podekscytowany dzisiejszym dniem! Czuł się ważny, bo spędzi go z tatusiem! Tylko on i Ty! A Ty co narobiłeś?! Przyprowadziłeś na pierwsze spotkanie z nim swoją laskę!
- Ainhoa, to nie tak! Chio pojawiła się niespodziewanie!
- Mogłeś jej wytłumaczyć, że ten dzień chcesz poświęcić na zbudowaniu relacji z synem! Bo tak miało być, pamiętasz?! Małymi kroczkami do celu! To, że mówi do Ciebie "Tato", nic nie znaczy! Dla niego tatuś nie ma imienia, jest po prostu tatusiem! Twoim cholernym zadaniem było wzbudził w nim poczucie bezpieczeństwa! Zniszczyłeś to wszystko, gdy nie dotrzymałeś obietnicy! Ostrzegałam Cię, żebyś nic mu nie obiecywał!
- Po prostu zaproponowałem Chio, aby z nami zjadła! Przestań go fanatycznie chronić, bo zacznie się bać ludzi! - zaczął się bronić.
- Nie mów mi, co mam robić, bo to mój syn!
- Nasz syn!
- Mój! Ty musisz ruszysz tą pustą łepetyną i zacząć myśleć najpierw o nim! I o jego uczuciach! - kątem oka dostrzegłam, że jego towarzyszka wyszła z kawiarni, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. - On się nie boi ludzi, jest po prostu nieśmiały! Zdajesz sobie sprawę jak on się cieszył na ten dzień? Malował dla Ciebie obrazek przez cały tydzień, bo miał być idealny! Jeśli mu coś obiecujesz, dotrzymuj słowa! Bo ma tylko trzy latka! Inaczej widzi świat niż Ty!
- Ale to nie był powód do takiej histerii!
- Więc dlaczego pieprzony tatusiu roku go nie uspokoiłeś?!
- Bo nie dał mi się uspokoić!
- A wiesz dlaczego? - syknęłam. - Bo bycie ojcem to nie jest tylko zabawa na placu zabaw czy pójście do kina na bajkę! To jest relacja, która łączy Cię z synem, dzięki której czuje on bezpieczeństwo. Ty nie zdążyłeś jej jeszcze zbudować! Gdybyś go dobrze poznał, wiedziałbyś jak reagować na jego zachowania. Dla niego pojęcie "dzień z tatusiem" to dzień tylko z tatusiem! Bez mamy!
- Przepraszam, ale to nie powód, aby na niego wrzeszczeć. - do naszej dyskusji wtrąciła się słynna Chio. - To, że chłopiec jest rozpieszczony, nie oznacza ...
- Słucham? - parsknęłam. - To chyba nie Twoja sprawa.
- Ale tu chodzi o moją osobę.
- Nie, tu nie chodzi o Twoją osobę. Tu chodzi o moje dziecko. Po za tym, to jest rozmowa pomiędzy mną, a Mario. Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś się oddaliła.
- Wrzeszczysz na niego bez powodu.
- Zostaniesz matką, to mnie zrozumiesz.
- Wydaje mi się, że zbyt wcześnie nią zostałaś. - zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem. Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w policzek. - Zachowujesz się jak dziecko, którym nadal jesteś. Doskonale wiem, co przez Ciebie przemawia.
- Chio! Ainhoa ma rację, to sprawa pomiędzy nami.
- Najwidoczniej już nie. - mruknęłam. - Skoro masz adwokata, to możesz przygotować się do rozprawy, bo bez niej nie zbliżysz się do mojego dziecka. Ale nie licz na cuda. Pamiętaj, że współżyłeś z nieletnią. - syknęłam, po czym ostentacyjnie ich wyminęłam.
- Ainhoa! Po prostu porozmawiajmy! - zawołał za mną. Posłałam mu jedynie pełne rozczarowania spojrzenie, po czym weszłam do kawiarni, gdzie czekał na mnie mój syn.

***

Oczekiwałyście takiego obrotu sprawy? Tym bardziej po ostatnim rozdziale? Bo w sumie powinnyście ... wiecie, że lubię namieszać :)

Życzę wam miłego tygodnia ^^

środa, 16 stycznia 2019

9. Tata.

- Theo, proszę pozbierać klocki z korytarza! - zawołałam. Rozmasowałam obolałą stopę, która wylądowała na części tajemniczej konstrukcji. - Mówiłam Ci, że to nie jest odpowiednie miejsce na zabawy!
- Mamo! Zepsułaś mój polt kosmicny! - oburzył się, stając w drzwiach swojego pokoju.
- Mam rozumieć, że tym portem kosmicznym miałam się deportować w kosmos, tak? - położyłam dłonie na biodrach, patrząc na niego uważnie. Obrażony Theo zaczął zbierać klocki i zanosić je do pokoju. Westchnęłam ciężko, dziękując w duchu Bogu, że to nie Dani wszedł w klockową pułapkę.
Dźwięk telefonu rozległ się w mojej sypialni. Udałam się tam szybkim krokiem, po czym chwyciłam urządzenie do rąk. Nieznany numer migał  na wyświetlaczu.
- Słucham? - spytałam niepewnie.
- Hej, to ja Mario. - usłyszałam po drugiej stronie głos Hermoso. - Od razu wyjaśniam, że mam Twój numer od Leire. Mam nadzieję, że to nie problem, ale sprawa jest dość ważna.
- Coś się stało?
- Chciałem Cię przeprosić. - westchnął. - Po prostu ... to był dla mnie szok. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że Ty byłaś w gorszej sytuacji, ale ...
- Rozumiem Mario. - przerwałam mu.
- To bzdura, że muszę wszystko przemyśleć. Bo tu nie ma nad czym się zastanawiać. Raczej potrzebowałem czasu, aby to wszystko sobie jakoś uporządkować w głowie. Przeraziła mnie wizja bycia ojcem. Nadal nie wiem, czy się do tego nadaję. Nigdy nie miałem dobrego wzorca, ale właśnie z własnego doświadczenia wiem, że lepszy taki ojciec niż żaden. - mruknął pod nosem.
- Ja też zareagowałam zbyt emocjonalnie.
- Chronisz go za wszelką cenę. Rozumiem to i w sumie powinno mnie to cieszyć. A jeśli chodzi o kwestię finansową ...
- Mario, nic od Ciebie nie chcę.
- Najpierw mnie wysłuchaj. - poprosił. - Wiem, że masz swój honor i sobie radzisz. Ale to też jest mój syn, dlatego chciałbym z Tobą dzielić wszystkie wydatki. Nie odbieraj tego źle. Podświadomie wiesz, że będzie Ci tylko lżej.
- Zastanowię się. - mruknęłam.
- To już sukces. - wyczułam rozbawienie w jego głosie. 
- Mamusiu, popats co Nana kupiła! - do mojej sypialni wpadł oburzony Theo z gumowymi kaczuszkami w rączkach. - Powiedziała, ze to do kąpania! A jak chciałem kąpać się z samochodzikiem, to mi nie pozwoliła!
- Skarbie, rozmawiam. - wskazałam na telefon.
- Nie będę się kąpał z gumowymi kacuchami!
- Theo, Rosie będzie przykro. - zauważyłam.
- Nie wiem kim jest Rosa, ale nie zgadzam się, aby mój syn kąpał się w towarzystwie gumowych kaczek. To dla bab. - uchyliłam zaskoczona usta, słysząc stanowczy głos Hermoso.
- Nie zapędzasz się? - wydukałam.
- To sprawa męskiego honoru.
- Z kim lozmawias? - zainteresował się Theo.
- Najwyższa pora, abyś był we wannie. - zauważyłam. - Zaraz do Ciebie przyjdę i wymienię Rosę, dobrze? Wtedy porozmawiamy. - trzylatek posłał mi oburzone spojrzenie, po czym schował gumowe kaczki pod poduszkę i pobiegł do łazienki. - Kaczki właśnie zginęły śmiercią tragiczną uduszone przez pościel. - westchnęłam ciężko.
- Mówiłem Ci już że nie potrzebuję testu na ojcostwo.
- Nie dobijaj mnie bardziej.
- Powiesz mu? - spytał niepewnie.
- Ty mi powiedz.
- Chcę go poznać. - przyznał natychmiastowo. - Zdaję sobie sprawę z tego, że początki nie będą łatwe. Ale nie mam zamiaru się poddawać, to nie w mojej naturze. Jednak ... nie chcę żeby widział we mnie wujka albo kolegi mamy.
- Wytłumaczę mu kim na prawdę jesteś. - obiecałam, choć wiedziałam że czeka mnie trudne zadanie. - Jutro wybieram go z przedszkola i zabieram na plac zabaw. Wyślę Ci szczegóły. Jeśli będziesz chciał ...
- Będę.

Po zakończonej rozmowie z Mario, udałam się do łazienki. Nie mogłam zabronić mu kontaktów z synem. Podświadomie bałam się, że będzie szukał swoich praw w sądzie. A tego w tym momencie nie potrzebowałam. Po za tym ... wydawał się być bardzo zainteresowany kontaktem z chłopcem. Nie robił mi wyrzutów i starał się zrozumieć. Było mi o wiele łatwiej podjąć decyzję przy takim jego podejściu.
Zresztą, wiedziałam że Theo potrzebuje ojca. Los chciał, abyśmy się minęli pamiętnego ranka. Nie liczyłam wówczas na żadne wyznanie miłości czy związek, ale sam fakt, że zostałam potraktowana jak pierwsza lepsza, wzbudzał we mnie wyrzuty sumienia. Prawda okazała się inna, a życie niesprawiedliwie. Jak zawsze zresztą.
- Nana, chłopcy nie kąpią się z kacuchami. - z uśmiechem oparłam się o framugę drzwi i obserwowałam jak Theo tłumaczy się Rosie ze swojego zdania.
- Ja się tylko zastanawiam, gdzie one się podziały.
- Na mnie nie pats.
- Możesz iść Rosa. - zaśmiałam się. Kobieta puściła mi oczko, po czym wyszła z łazienki. Uklękłam obok wanny i spojrzałam na niewinną minę Theo. - Kłamczuch.
- Pseplasam.
- No dobrze. - przerwałam mu. - Nie chcesz gumowych kaczuszek, więc ich nie będzie. Musimy poważnie porozmawiać Theo. - zmoczyłam mu włoski, na co jedynie się skrzywił. - Pamiętasz jak rozmawialiśmy o tacie?
- Ja nie mam taty. Mam tylko mamusię.
- Tak się składa, że masz tatę. - przeczesałam nerwowo włosy, a bystre oczka Theo wbiły we mnie zaskoczone spojrzenie. - Kochanie, to bardzo skomplikowane. Nie mogłam mu powiedzieć o Tobie, bo nie mogłam go znaleźć.
- Nie mogłaś do niego zadzwonić?
- Nie miałam jego numeru. - uśmiechnęłam się, gładząc jego bystrą główkę. - Ale przez przypadek spotkałam Twojego tatę. A raczej spotkaliśmy. Pamiętasz tego pana spod teatru? - spytałam niepewnie, na co kiwnął główką. - To Twój tata.
- To nie tata. To Malio Helmoso.
- Słucham? - wydukałam.
- To kolega Selgio Lamosa. - wzruszył ramionkami.
- Oh, no tak. - zaśmiałam się pod nosem. - Tak się składa, że Mario Hermoso jest Twoim tatą. - wyjaśniłam. Theo patrzył na mnie niepewnie, po czym spuścił swój wzrok na rączki. - Co się stało?
- On mnie polubi?
- On się bardziej obawia tego, czy Ty go polubisz. Chciałby Cię poznać, ale decyzja należy do Ciebie. - spoglądałam na bijącego się z własnymi myślami syna. Nie rozumiałam jego zawahania.
- Ale ... ja seplenię i casami sikam w nocy. - szepnął.
- Tyle razy Cię prosiłam, abyś nie słuchał wujka. - jęknęłam. Bolał mnie fakt, że Theo brał do siebie wszystkie słowa Daniego. Był tylko dzieckiem, który potrzebował pochwał, a nie krytyki. Starałam się jak mogłam, aby go przed tym uchronić, jednak mój brat uwielbiał wtrącać się w nie swoje sprawy, wiedząc, że żyję na jego łasce. - Myślę że dla taty to nie będzie miało znaczenia.
- Na plawdę? - spojrzał na mnie z nadzieją, na co kiwnęłam pewnie głową. - Ja tes chce go poznać. 

*

Rano dostałem wiadomość od Ainhoy z godziną oraz adresem placu zabaw. Szczerze mówiąc, stresowałem się bardziej niż przed ważnym meczem. Kompletnie nie mogłem się skupić na treningu, co zauważył sam trener. Był zaskoczony gdy napomknąłem mu o synu, jednak zrozumiał sytuację.
Na miejscu byłem pół godziny wcześniej. Nerwowo stukałem palcami o kierownicę, wyglądając Ainhoy z Theo. Miałem mętlik w głowie. Nie wiedziałem co mam mu powiedzieć ani jak się zachować. Byłem jednak pewny tego, że nie mogę stchórzyć. To nie ja byłem w tej sytuacji dzieckiem.
Zauważyłem ich z daleka. Grzecznie trzymał Ainhoę za rękę i opowiadał coś podekscytowany. Uśmiechnąłem się pod nosem na ten widok. Weszli na plac zabaw, gdzie chłopiec od razu pobiegł w stronę huśtawek. Z kolei jego mama rozejrzała się uważnie wokół, po czym usiadła na ławce. Wziąłem głęboki oddech i wysiadłem z samochodu.
- Hej. - usiadłem obok niej.
- Myślałam, że stchórzyłeś. - nie odrywała wzroku od biegającego po drewnianym mostku syna. - Wówczas straciłbyś coś bardziej cenniejszego dla faceta niż honor.
- Widzę, że humorek dopisuje. 
- Posłuchaj. Theo jest podekscytowany, chociaż obawia się, że go nie polubisz. - westchnęła, a ja zmarszczyłem zdziwiony czoło. - Nie oczekuj, że rzuci Ci się na szyję. Znając go, zapewne się zawstydzi. Jest nieśmiały wobec obcych, a Ty ... - przerwała.
- Jestem dla niego obcy. - szepnąłem.
- Cóż, za to wie, że nazywasz się Mario Hermoso i jesteś kolegą Sergio Ramosa. - kąciki jej ust lekko się uniosły. - Jest nim bardzo zafascynowany. Twoja profesja to zawsze jakiś punkt zaczepienia. Widzisz? - kiwnęła w stronę huśtawek, gdzie Theo chował się za zjeżdżalnią, uważnie mnie obserwując.
- Co mam zrobić? - przełknąłem ciężko ślinę.
- Theo! - zawołała, przywołując go gestem dłoni. Chłopiec zbliżył się do nas wlokąc nogę za nogą, po czym wskoczył na jej kolana i wtulił się w ramiona. Oczywiście nie spuszczając ze mnie wzroku, wywołując jeszcze większy stres. - Co się mówi?
- Dzień dobly. - szepnął.
- Dzień dobry. - uśmiechnąłem się do niego. - Cieszę się, że chciałeś się ze mną spotkać. To Twój ulubiony plac zabaw? - zagadnąłem, na co przytaknął kiwnięciem głowy. - Jest super.
- Może pokażesz tacie swoje ulubione drabinki i huśtawki? - zaproponowała Ainhoa, poprawiając mu kurtkę. Spojrzał na mnie niepewnie, bijąc się z myślami.
- Byłbym zaszczycony. - zauważyłem. Theo spojrzał na matkę, po czym przeniósł wzrok na mnie i zeskoczył z jej kolan. - Więc dokąd mam iść? - zapytałem, również wstając z ławki. Ainhoa dała mi znak, abym wyciągnął do niego rękę, co też uczyniłem. Mała dłoń chwyciła mnie z nadzieją, a ja poczułem ciepło, które ogarnęło moje serce i dusze.
- Tam. - wskazał paluszkiem na najbliższą zjeżdżalnie.
- I Ty się nie boisz tam wejść? Jest ogromna! - zachwyciłem się, gdy się do niej zbliżyliśmy. Theo posłał mi uśmiech, po czym pobiegł do drabinki i zaczął się po niej spinać. Doskonale wiedziałem, że chciał się przede mną popisać. Stanąłem jednak obok, aby w razie czego go złapać. Zjechał dumny z siebie i stanął przede mną.
- Jus! - zawołał, lecz po chwili zatkał rączką buzię i spuścił speszony wzrok.
- Ej. - zaśmiałem się, kucając na przeciwko niego. - Theo, nie musisz się mnie wstydzić. Jestem Twoim tatą. - dotknąłem ostrożnie jego ramion. Chłopiec uniósł na mnie oczy, w których szkliły się łzy. Poczułem panikę, ponieważ nie wiedziałam co zrobiłem nie tak. - Co się dzieje?
- Bo ja seplenię. - szepnął.
- I co w związku z tym? - zmarszczyłem zdziwiony brwi. Chłopiec pociągnął nosem, a ja w mig zrozumiałem o co chodzi. - Wstydzisz się, bo seplenisz? - spytałem niepewnie, na co pokiwał głową. - Cóż, to chyba moja wina. Ja też sepleniłem, więc masz to po mnie. - zniżyłem konspiracyjnie głos. Trzylatek zerknął na mnie z nadzieją. - Jak widzisz, teraz mówię normalnie i Ty też będziesz. Większość dzieci sepleni. - zrobiłem mu pstryczka w nos.
- Pohuśtas mnie? - zapytał nagle. - Ale wysoko!
- Jak mama na mnie nakrzyczy, to będzie na Ciebie. - zastrzegłem ze śmiechem. Theo pobiegł z uśmiechem do huśtawek, a ja zerknąłem na Ainhoę, która uniosła kciuk ku górze. Dzięki temu gestowi poczułem się o wiele bardziej pewniejszy siebie.
Język Theo momentalnie się rozwinął. Zaczął opowiadać wszystko na raz, przez co mało co rozumiałem. Ciągał mnie za sobą po całym placu zabaw, pokazując jak używać wszystkich kolorowych sprzętów. Oczywiście musiałem udawać kompletnie zielonego w te klocki, aby poczuł się ważny.
Dostrzegając jednak jego zaczerwieniony nosek i policzki, doszedłem do wniosku, że lekko przesadziliśmy. W końcu był dopiero koniec lutego.
- Nie jest Ci zimno? - poprawiłem jego czapkę.
- Nie. - pociągnął nosem.
- A mi się wydaje, że potrzebujesz czegoś ciepłego.
- Nie chcę. - posmutniał. - Bo wtedy sobie pójdzies, plawda?
- Najpierw zabiorę Ciebie i mamę na coś ciepłego do picia, dobrze? - zaproponowałem, na co pokiwał smętnie głową. - Posłuchaj, to nie było nasze ostatnie spotkanie. Jeśli chcesz, będziemy się bardzo często spotykać.
- Chcę.
- Zrobimy sobie męski dzień, kiedy mama będzie w pracy, co? - uśmiechnąłem się, co odwzajemnił. Poczułem przyjemne uczucie, rozchodzące się po moim ciele. Dość szybko przestał się mnie wstydzić i trzymać na dystans, co przyjąłem jako mój mały sukces.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale zrobiło się chłodno. - nad nami stanęła Ainhoa, spoglądając uważnie na rozgrzanego Theo. - Niedawno byłeś chory, wiec musimy uważać.
- Ale pójdziemy z tatą na coś ciepłego? - zapytał ożywiony, a mnie wcięło, ponieważ bez skrępowania powiedział o mnie "tata". Cholera, nie byłem przecież babą, nie mogłem poczuć wzruszenia! - Plosę! A kiedyś zlobimy sobie z tatą męski dzień! Dobze?!
- Dobrze. - zaśmiała się. Przyjrzałem się jej uważnie, ponieważ był to niecodzienny widok. Do tej pory widywałem jedynie jej skwaszoną minę. - O co chodzi? Brudna jestem?
- Jesteś ładna. - zauważył Theo.
- Gdy się uśmiechasz. - wytknąłem jej język. Dostrzegłem lekkie rumieńce, które próbowała ukryć pod kosmykami włosów.

*

Tata. Tata. Tata. Tata. Tata.

W głowie zaczęło mi się kręcić od tego słowa. Theo wręcz się od niego uzależnił! W każdym jego zdaniu musiało się ono pojawić. Na dodatek buzia mu się nie zamykała, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Zawsze był nieśmiały i zdystansowany, a jednak więź z ojcem okazała się być od tego silniejsza.
Niepewnie przekroczyłam swoje miejsce pracy, które opuściłam przed dwoma godzinami. Mario uparł się, aby zabrać tu Theo na ciepłą herbatę i jego ulubione ciacho. Kompletnie nie wiedziałam, jak mam wytłumaczyć tą całą sytuację Leire. Nigdy nie wypytywała mnie o ojca mojego syna, a informacja o tym, że jest nim jej przyjaciel, mogła doprowadzić do różnych reakcji.
- Ainhoa? - głos Mario oderwał mnie od nerwowego spoglądania na zaplecze. - Napijesz się gorącej herbaty? Czy może coś innego?
- Nic nie chcę, dziękuję. - mruknęłam odpinając Theo kurteczkę.
- Schowaj dumę do kieszeni, to tylko herbata. - zaśmiał się idąc w stronę lady. - Po za tym masz zziębnięte dłonie. - rzucił przez ramię. Westchnęłam ciężko, siadając na swoim miejscu. Spojrzałam na rozpromienionego Theo, który machał swoimi nóżkami. Do głowy wpadł mi szatański pomysł. Nachyliłam się nad uchem syna, aby konspiracyjnym szeptem go we wszystko wtajemniczyć.
- Kawa jest nie zdlowa. - oznajmił swoim słodkim głosem, gdy tylko zadowolony Mario postawił filiżankę przed sobą. Zaskoczony spojrzał na twarz trzylatka. - To nie zdlowe dla selduska. A ja nie chcę zebys był choly. - spuścił główkę.
- Zdrajczyni. - syknął Hermoso. Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami, posyłając mu niewinny uśmiech. - Cóż, a jeśli obiecam, że będę pił jedną dziennie? - spytał niepewnie, drapiąc się po karku. Theo spojrzał na mnie uważnie, na co kiwnęłam głową na znak zgody.
- Obiecujes?
- Obiecuję. - uniósł honorowo dłoń.
- Sam chciałeś być ojcem. - bez sprzeciwu przysunęłam do siebie filiżankę z herbatą. Miał rację, moje dłonie były zziębnięte! - Dlatego musisz dbać o swoje zdrowie, a co najważniejsze, dotrzymywać obietnic danych synowi.
- Masz w tym własny interes. - mruknął upijając łyk.
- Bo dbam o Twoje zdrowie?
- Każdemu klientowi bronisz kawy?
- Tylko ojcu mojego dziecka, któremu będzie potrzebny ze zdrowym sercem. - prychnęłam. Mario wbił we mnie zaskoczone spojrzenie, lecz nie skomentował owych słów. Po chwili jednak parsknęliśmy śmiechem na widok noska Theo, uroczo ubrudzonego słodkim kremem. Nachyliłam się nad nim, zlizując pozostałości ciacha. - Jesteś mniam!
- Tatuś tes? - zachichotał.
- Tatuś? - głos Leire uratował mnie przed niezręcznym pytaniem. Ale czy obecną sytuację mogłam nazwać wybawieniem? - Czyli mam rozumieć, że wyjaśniliście sobie wszystko? - odwróciłam się do niej zaskoczona.
- Ale ... skąd ...
- Musiałem się kogoś poradzić. - wyznał Mario. - Leire nie raz udowodniła, że powinna być psychoanalitykiem, a nie tłumaczem i właścicielką kawiarni.
- W każdym bądź razie nie przeszkadzam wam. - pogładziła z uśmiechem główkę Theo. - Macie wiele do omówienia. A Ty sobie uważaj. - pogroziła Mario na żarty. - Przy was wszystkich musiałabym być raczej psychiatrą, a nie psychoanalitykiem.
- Jesteś zła? - spytał Mario, gdy Leire się od nas oddaliła.
- Stresowałam się niepotrzebnie. Tyle dobrego dla mnie zrobiła, a ja raz za razem coś przed nią ukrywam. - westchnęłam ciężko.

*

- Czy Ty mi możesz wyjaśnić, co to jest?
- Tatuaze.
- Słucham? - wydukałam. - Theo, na litość boską! Jakim cudem mam zmyć z Ciebie te esy floresy?! Całe ręce masz popisane flamastrami! - kucnęłam przed nim, łapiąc się za głowę. On jedynie uśmiechał się do mnie niewinnie, z dumą dotykając swojego dzieła.
- Tatuś tes ma tatuaze.
- Kochanie, tylko dorośli mogą mieć tatuaże. - próbowałam mu to w jakiś sensowny sposób wytłumaczyć. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak to bardzo boli. Gdy będziesz taki duży jak tata, zdecydujesz czy chcesz coś takiego na swoim ciele, czy też nie.
- Ty tes mas. - oburzył się. - I wujek tes!
- Ale my jesteśmy dorośli. - mruknęłam, chwytając za swój telefon. - Ustaw się grzecznie. Wyślę tacie Twoje dzieło. Będzie mógł przygotować się do pierwszego wielkiego testu.
- Jakiego testu?
- Jak wybić Ci te głupotki w główki.


***

Co raz więcej Theo, co raz więcej Theo ... :)

piątek, 11 stycznia 2019

8. Wiedziałam, że drzemie w Tobie prawdziwy Papacito!

- Cy chces ulepić bałwana? No chodź, pobawmy się! - nucił Theo, podskakując wesoło. Spoglądałam na niego rozbawiona, trzymając mocno za rączkę. Właśnie wychodziliśmy z teatru, w którym występowała jego grupa przedszkolna. Nie sądziłam, że ta chwila będzie dla mnie aż taka wzruszająca. - Mamusiu, podobało Ci się?
- Byliście najpiękniejszymi śnieżynkami na świecie!
- Zasłuzyłem na naglodę? - spojrzał na mnie cwaniacko.
- Hmm zastanówmy się. - kucnęłam na przeciwko niego, przybierając zamyśloną minę. - Wyglądałeś cudownie w swoim stroju i pięknie śpiewałeś. Do tego grzecznie słuchałeś pani ... chyba nie mam wyjścia, co? - puściłam mu oczko. Energicznie pokiwał głową, wręcz skacząc w miejscu. - Przypomnij mamie, co było nagrodą?
- Cekolada!
- No tak, jak mogłam zapomnieć. - zaśmiałam się. - Zapraszam więc do magicznego miejsca, nazywanego Chocolateria San Gines! - wyciągnęłam ku niemu dłoń. Uwielbiałam sprawiać mu przyjemność. Oddałabym wszystko za ten cudowny uśmiech i iskierki radości w oczkach.
Ostrożnie zeszliśmy ze schodów, wśród tłumu rodziców z dziećmi. Za godzinę miało rozpocząć się kolejne przedstawienie, tym razem dla dorosłych, więc kolejni widzowie zaczęli się pojawiać pod budynkiem. Zrobiło się tłoczno, a pod teatr zaczęły podjeżdżać taksówki oraz prywatne samochody. I właśnie z jednego wysiadł ktoś, kogo nie chciałam tu zobaczyć. Nie w tym momencie!
Pod wpływem impulsu, chwyciłam zdezorientowanego Theo na ręce. Przytuliłam go mocno do siebie, jakbym chciała ochronić przed całym złem tego świata.
Spanikowana rozejrzałam się wokół. Chciałam wtopić się w tłum, który jak na złość się rozrzedził! Było za późno. Mario, po otworzeniu drzwi swojej partnerce w której rozpoznałam dziewczynę z kawiarni, dostrzegł moją osobę. Oczywiście mogłam odwrócić się na pięcie i po prostu odejść. Jednak nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
- Hej! - posłał mu uśmiech.
- Hej. - wydukałam mierząc towarzyszącą mu dziewczynę uważnym spojrzeniem. Jakim cudem on w ogóle się mną zainteresował? Musiał być nieźle podpity, czego wówczas nie zauważyłam. - Miłego wieczoru. - dodałam robiąc krok w tył.
- Poczekaj. - zatrzymał mnie. Theo zaczął się wyrywać, chcąc zobaczyć z kim rozmawiam. - Pochwaliłabyś się tym przystojniakiem, który skradł serca Leire i Nati. O niczym innym nie gadają! - zaśmiał się.
- Mamusiu, kto to? - mruknął trzylatek.
- Przepraszam Cię, ale może innym razem. - próbowałam się wykręcić, choć doskonale wiedziałam, jak to z boku musiało wyglądać. - Jest zmęczony i marudny. Muszę go położyć.
- Miała być cekolada! - oburzył się Theo, osiągając swój cel. A mianowicie wyrywając się z moich macek. Za wszelką cenę chciałam ukryć jego twarz przed Mario, jednak to na nic. Spojrzał zaciekawiony na Hermoso. Przełknęłam ciężko ślinę, uważnie obserwując jak uśmiech Hermoso zanika, a na twarzy pojawia się furia.


*

Nie byłem fanem klasycznej muzyki, teatrów i ogólnie przedstawień na scenie. Raz zgodziłem się pójść na występ baletowy Nati i to był mój największy błąd. Przespałem całość, przez co Butragueño nie odzywała się do mnie przez tydzień. Oczywiście wcześniej zrobiła mi karczemną awanturę, wyzywając od ignorantów.
Gdy Chio poprosiła mnie abym towarzyszył jej w teatrze, miałem ku temu ogromne wątpliwości. To miało być kontrowersyjne i głośne przedstawienie, w którym jej znajoma brała udział. Za bardzo ją lubiłem, aby odmówić. Nadal byliśmy tylko znajomymi, jednak co raz bardziej zastanawiałem się nad próbą poważnego związku.
Zaparkowałem przed teatrem, gdzie spory tłum stał na schodach. Wysiadłem podając szoferowi klucze oraz moje nazwisko, po czym uprzejmie otworzyłem drzwi Chio. Posłała mi uśmiech, który odwzajemniłem. Kątem oka dostrzegłem znajomą postać. Zaskoczony spojrzałem na Ainhoę, która trzymała na rękach dziecko. Nie wiem dlaczego, ale miałem dziwne wrażenie, że jest zagubiona.
- Hej! - zawołałem do niej z uśmiechem.
- Hej. - wydukała spoglądając na Chio, która z kolei zerknęła na mnie zdziwiona. - Miłego wieczoru. - dodałam robiąc krok w tył. Słowo daję, wyglądała jakby miała zwiać niczym struś pędziwiatr.
- Poczekaj! - zatrzymałem ją rozbawiony. - Pochwaliłabyś się tym przystojniakiem, który skradł serca Leire i Nati. O niczym innym nie gadają! - zaśmiałem się. Obydwie powariowały! Theo to, Theo tamto. Ten dzieciak musiał mieć w sobie coś szczególnego.
- Mamusiu, kto to? - mruknął.
- Przepraszam Cię, ale może innym razem. - zmarszczyłem czoło, patrząc jak znów się wycofuje. Coś zdecydowanie było nie tak. - Jest zmęczony i marudny. Muszę go położyć.
- Miała być cekolada! - oburzył się mały. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, jednak w tym samym momencie chłopiec odwrócił głowę w moją stronę. W ciągu mikrosekundy poczułem, jakbym dostał czymś ciężkim w głowę. Miniaturki moich oczu, wywiercały mi dziurę w twarzy. To było po prostu niemożliwe!
Ciśnienie momentalnie mi podskoczyło, a ciało ogarnęła furia. Okłamała mnie! Perfidnie mnie okłamała patrząc prosto w oczy! A teraz bezczelnie próbowała go przede mną ukryć!
- Mario, błagam Cię, nie przy nim. - szepnęła zdesperowana, stawiając go na ziemi. Kompletnie nie zwracałem uwagi na jej słowa. Zszokowany wpatrywałem się w małego chłopca, który był żywcem wyciągnięty z moich dziecięcych fotografii. Ufnie chwycił Ainhoę za rękę i przytulił się do jej nogi. Nie spuszczając ze mnie wzroku.
Pchnięty jakąś niewidzialną siłą, kucnąłem na przeciwko niego. Speszony spuścił swój wzrok, jednak zerkał co chwilę zaciekawiony. Zachwycone głosy Leire i Nati na jego temat niespodziewanie pojawiły się w mojej głowie. A ja, ku własnemu zdziwieniu, poczułem ogromną dumę. I coś jeszcze.
W mig zrozumiałem te wszystkie dyrdymały o miłości od pierwszego wejrzenia. Bo jedyne co teraz czułem, to niespodziewany napływ cudownego uczucia ... miłości. I to do chłopca, o którego istnieniu do niedawna nie miałem pojęcia. 
- Będę przed zamknięciem kawiarni. Musimy porozmawiać.

*

Wszystko dosłownie wypadało mi z rąk. Byłam rozkojarzona i poddenerwowana. Nie sądziłam, że ta chwila kiedykolwiek nadejdzie. Pogodziłam się ze swoim losem i z faktem, że już nigdy nie spotkam ojca mojego dziecka. Pojawił się niespodziewanie, wywracając nasze życie do góry nogami. A tak przynajmniej się stało wczorajszego wieczora.
Theo oczywiście pytał kim był tajemniczy pan, jednak ja nie miałam pojęcia co mu odpowiedzieć. Jak mu wytłumaczyć tą skomplikowaną sytuację? Nie wiedziałam również czego oczekiwać od Mario. Nic nie wiedziałam! Byłam kłębkiem nerwów z tysiącem pytań na minutę, które nadal zostawały bez odpowiedzi.
- Ainhoa? - obok mnie pojawiła się niespodziewanie Sara. - Stały klient prosi, abyś go obsłużyła. Siedzi przy stoliku na końcu sali. - kiwnęłam niepewnie głową, po czym chwyciłam za notesik. Dostrzegając jednak kto jest ów klientem, poczułam jak uginają mi się nogi.
- Mówiłeś, że będziesz przed zamknięciem kawiarni.
- Została godzina do zamknięcia. - popukał palcem w swój zegarek, po czym przetarł zaspane oczy. A może i niewyspane. - Poproszę dużą czarną kawę. Nie spałem całą noc. - rzucił mi spojrzenie pełne aluzji.
- Przesadzasz z tą kawą. - wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Mario prychnął ironicznie, po czym oparł się nonszalancko o oparcie krzesła. - Zaraz podam. - mruknęłam odwracając się na pięcie. Podeszłam do ekspresu bijąc się z myślami. Z premedytacją chwyciłam za mniejszą filiżankę.
- Mówiłem dużą. - warknął gdy postawiłam ją przed nim.
- Już i tak masz o mnie złe zdanie, więc taki mały szczegół niczego nie zmieni. - wzruszyłam ramionami, wracając za ladę. Czułam na swoich plecach mordercze spojrzenie, ale było mi w tym momencie wszystko jedno.
Próbowałam skupić się na pracy, ignorując obecność zamyślonego Mario. Próbowałam! Moje myśli cały czas krążyły wokół jego osoby. Nie wiedziałam czego mam oczekiwać. Okłamałam go, więc nic dziwnego, że był na mnie wściekły. Nie chciałam jednak robić zamieszana w jego życiu. Nie chciałam stresować Theo tym wszystkim. Pogodził się z myślą, że ma tylko mamę, a Mario i tak miał swoje życie, w którym obecność dziecka była jedynie komplikacją.
Zrozumiałam dziwne spojrzenia Leire, a w szczególności jej siostry Nati, która była dobrą znajomą Mario. Dostrzegły w Theo ogromne podobieństwo do Mario. Bo taka była prawda. Mój synek wyglądał jak wierna kopia swojego ojca.
- Zamkniesz wszystko? - spytała Sara, spoglądając na mnie z uśmieszkiem. Doskonale wiedziała, że Mario na mnie czeka przy stoliku. Oczywiście wszystko źle zrozumiała, a ja nie miałam siły na to, aby i jej się tłumaczyć.
- Jasne. Możesz być spokojna.
- Udanego wieczoru. - puściła mi oczko, po czym zniknęła za drzwiami. Wzięłam głęboki oddech i wróciłam na pustą salę. Mario wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w blat stolika, bawiąc się serwetką. Usiadłam niepewnie na przeciwko niego i cierpliwie czekałam na atak oraz pretensje.
- Dlaczego? - szepnął, nawet na mnie nie patrząc.
- Sprecyzuj to pytanie, bo w tej sytuacji jest wiele "dlaczego". - zauważyłam. Musiałam być silna. W końcu tu nie chodziło o mnie, nie chodziło o niego ... to Theo był w tym momencie najważniejszy.
- Dlaczego o nim nie wiedziałem? - zmierzył mnie zimnym spojrzeniem. - Dlaczego mnie okłamałaś, gdy spytałem kto jest jego ojcem? Na prawdę sądziłaś, że go przede mną ukryjesz? Ainhoa, ja nawet nie potrzebuję pieprzonego testu na ojcostwo, aby mieć pewność! - walnął nagle pięścią w stół.
- Niby jak miałeś się o nim dowiedzieć? - prychnęłam. - Gdzie miałam Cię szukać? Nie znałam nawet Twojego imienia! Nic o Tobie nie wiedziałam! - przerwałam swój wybuch, chcąc się choć trochę uspokoić. - Tylko bym się upokorzyła, idąc do miejsca gdzie odbył się Sylwester. Zresztą, co miałabym powiedzieć? Brunet? Niebieskie oczy? Przespałam się z nim? Jestem teraz w ciąży? A z drugiej strony, skąd mogłam wiedzieć jak zareagujesz? Czy mnie nie wywalisz za drzwi? Mario, byłam tylko przerażoną nastolatką, której świat zawalił się na głowę.
- Ale teraz wiedziałaś kim jestem.
- I co w związku z tym? Miałam stanąć przed Tobą i zapytać, czy mnie pamiętasz? Przecież nie pamiętałeś! I tak nagle miałam Ci oznajmić, że jesteś ojcem mojego syna? To nie jest takie proste. - pokręciłam głową.
- Co mu powiedziałaś o ojcu? Bo na pewno pytał.
- Na razie wystarczyła mu odpowiedź, że są dzieci, które w ogóle nie mają rodziców. A on ma mamę, która go kocha najbardziej na świecie.
- Chciałbym ... - zaczął, jednak głos ugrzązł mu w gardle.
- Mario, posłuchaj. - nachyliłam się nad stolikiem. - Nic od Ciebie nie chcę, rozumiesz? Niczego nie oczekuję. Jakoś sobie radzimy, więc nie musisz brać nagle odpowiedzialności bo tak wypada.
- Chciałbym go po prostu poznać. - spojrzał na mnie niepewnie. Teraz to ja nie wiedziałam co odpowiedzieć. - Nie jest to dla mnie prosta sytuacja. Do wczoraj nie sądziłem, że jestem ojcem. W ogóle nie wyobrażałem sobie siebie w tej roli.
- A myślisz, że ja byłam na to przygotowana?
- Na pewno nie.
- A jednak musiałam błyskawicznie dojrzeć i otoczyć go opieką. Poświęcić się dla niego. Wszystko co robię, jest dla niego. Nie jest mi łatwo, sam byłeś świadkiem kryzysowego momentu. - potarłam obolałe skronie. - To on jest najważniejszy. On i jego uczucia. Chcesz go poznać, ale jak Ty to sobie wyobrażasz? Co mam mu powiedzieć? Tatuś chce Cię poznać? Narobi sobie ogromnych nadziei, będzie się starał z całych sił Tobie przypodobać, ale co jeśli Ciebie to przerośnie? Jeśli nie dasz rady i się wycofasz? Złamiesz mu serce.
- Nie wiesz tego.
- Dokładnie. - zaśmiałam się nerwowo. - Nie wiem tego, ale muszę mieć tą pewność, zanim pozwolę Ci się do niego zbliżyć.
- Daj mi po prostu to przemyśleć. - poprosił.
- Jasne. - szepnęłam.
- Powiedz chociaż, czego potrzebujesz. Wiem, że niczego ode mnie nie oczekujesz, ale chcę Ci pomóc. - niespodziewanie położył swoją dłoń na mojej i lekko uścisnął. Uśmiechnęłam się smutno pod nosem.
- Nadal nic nie rozumiesz. - spojrzałam na niego. - Ja nie chcę Twoich pieniędzy. Theo też ich nie potrzebuje. Jeśli będziesz chciał być dla niego ojcem, nie będę mogła Ci tego zabronić. Ale nie zrobię tego z powodów materialnych. Wiesz co jest cenniejsze od Twojego konta bankowego, na którym zapewne leżą miliony? Twój czas, który jesteś w stanie mu poświęcić. - wstałam z krzesła, dając mu znak, że nasza rozmowa dobiegła końca.
- Ainhoa ...
- Po prostu wróć gdy to zrozumiesz.

*

- Przemyśleć?! - wrzasnęła nade mną wściekła Nati. - A potem zaproponowałeś jej pieniądze?! Czy Ty się z głupim przez ścianę macałeś, Hermoso?! - trzepnęła mnie z całej swojej siły w ramię. - Jesteś ojcem do jasnej cholery!
- Nati, nie pomagasz mu. - wtrąciła łagodnie Leire.
- Już ja tam wiem co mam robić! Nim trzeba potrząsnąć, bo skoro wiadomość o posiadaniu syna go nie orzeźwiła, to tylko moje metody mogą pomóc! Boże, nad czym Ty się w ogóle chcesz zastanawiać?! Twój syn ma już trzy lata!
- Nie wiedziałem o nim! - oburzyłem się.
- Ale już wiesz! A mimo to, gadasz jakieś farmazony!
- Po prostu się boję, że temu nie podołam. - westchnąłem ciężko, chowając twarz w dłoniach. -  Boję się, że nieświadomie zrobię mu krzywdę. Ja nawet nie wiem czy nadaje się na ojca.
- I Ty się jej dziwisz, że nie chce Cię dopuścić do syna? - prychnęła rozjuszona. - Theo to nie jest królik doświadczalny! Skrzywdzisz go swoimi wątpliwościami.
- Mario, posłuchaj. - Leire wcięła się swojej siostrze. - Nikt nie jest idealnym ojcem. Tego uczy się każdy mężczyzna. Jestem pewna, że gdy spędzisz z nim trochę czasu, poczujesz tą więź i podświadomie będziesz wiedział co robić. On nie potrzebuje super taty, który będzie mu kupował wypasione zabawki. Będzie potrzebował Twoich kolan, na które będzie się wspinał. Twoich ramion, aby się wypłakać i poprzytulać. Twojego głosu, który będzie go chwalił przy nawet najmniejszym sukcesie, ale i karcił, gdy zrobi coś źle. Będzie potrzebował tych cennych chwil, które poświęcisz tylko jemu. Przy budowaniu zamku z klocków, oglądaniu kreskówki czy kopaniu piłki. On marzy, aby powiedzieć do kogoś "tato". Chcesz, aby inny mężczyzna zasłużył sobie na to miano? Żeby ojcem dla Twojego dziecka był ktoś inny?
- Oczywiście, że nie! - oburzyłem się.
- Ruszył głową. - wyszczerzyła się Nati.
- Jako matka, rozumiem Ainhoę. Theo jest dla niej całym światem. Ona nie chce Cię odseparować od niego, chce mieć po prostu pewność, że nie potraktujesz go jak zabawkę. Pamiętasz sytuację z jego chorobą? Jej reakcję?
- Tak. - mruknąłem. - Boże, gdybym wiedział ...
- To co byś zrobił? - uniosła zadziornie brew.
- To co ona. Rzuciłbym wszystkim. - odpowiedziałem pewnie, ku własnego zdziwieniu. Nati pisnęła radośnie, a Leire wywróciła rozbawiona oczami. - No co?
- Bogu niech będą dzięki! Zmądrzał! - Nati złożyła dłonie jak do modlitwy. - Wiedziałam, że drzemie w Tobie prawdziwy Papacito i trzeba go po prostu wybudzić. Oczywiście nadal nie mieści mi się w głowie, że masz syna, ale ciocia Nati jest od tego, aby trzymać rękę na pulsie.
- Ciocia Nati? - parsknąłem.
- No chyba mi tego nie zrobisz! - oburzyła się. - On jest taki uroczy, że aż dziwne, że to Twoje geny. - zachichotała. Uciszył ją dopiero mój pocisk w postaci poduszki.
- Zołzo, to moja kopia, więc to chyba naturalne!
- Dobrze, że ma charakter mamusi. - odpyskowała.
- Żarty na bok! - nasze przekomarzania przerwał stanowczy głos Leire. - Sprawę z wątpliwościami Mario mamy już za sobą. Przynajmniej taką mam nadzieję. - zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem. - Teraz chodzi o Ainhoę. Twierdzi, że sobie radzi i nic od Ciebie nie chce. Ale doskonale wiemy, jakim kosztem wiąże koniec z końcem.
- Ja na prawdę nie chciałem źle. Wiem, że uniosła się honorem i że nie wykorzysta sytuacji, bo po prostu taka nie jest. Choćby świat miał się jej zawalić na głowę! Może rzeczywiście znalazłem zły moment. - podrapałem się po karku. - Dziękuję, że jej pomagasz i jesteś wyrozumiała. - zwróciłem się do Leire.
- Też jestem matką, a po za tym ją podziwiam. - wzruszyła ramionami. - Musisz wzbudzić w niej zaufanie. Pokaż jej, że się starasz być dobrym ojcem dla Theo. Możesz jej zaproponować, oczywiście za jakiś czas, że założysz konto dla syna i ją upoważnisz. W końcu jest jego prawnym opiekunem.
- Nie wybierze nic, choćby się paliło.
- Dla dziecka jesteśmy w stanie zrobić wiele. Sam zobaczysz.
- Dziękuje Leire. Tobie też zołzo. - wytknąłem język Nati, co błyskawicznie odwzajemniła. - Obydwie miałyście rację. Oczywiście nadal się boję, ale to nic w porównaniu do tego, co musiała przeżyć Ainhoa. Czuję się okropnie z faktem, że mnie przy niej nie było. Jestem jak mój ojciec. - mruknąłem pod nosem.
- Mario, to nie prawda. Twój ojciec odszedł świadomie. - dłoń Nati zacisnęła się na moim ramieniu. - I na prawdę stracił wiele. Ty ani myślisz, aby zrezygnować z bycia w życiu Theo. Zresztą, to tylko Cię zmotywuje do działania. Bo doskonale wiesz, co czuje porzucone dziecko.

***

Chciałyście spotkanie Mario i Theo więc proszę bardzo :)

Miłego weekendu wam życzę, którego ja niestety mieć nie będę, dlatego zostawiam wam rozdział w to piątkowe południe :)