Ze skupieniem wycierałam mokre szklanki, przysłuchując się Sarze, która z podekscytowaniem opowiadała mi o planach na wieczór. Dzisiaj był ósmy marca, a co za tym idzie, Dzień Kobiet. Nigdy nie zwracałam szczególnej uwagi na to święto, mając wrażenie, że mnie ono nie dotyczyło. Nigdy nie dostałam kwiatów. Nikt nigdy nie złożył mi życzeń z powodu bycia kobietą.
- I wiesz, teraz nie wiem, co mam na siebie założyć. - jęknęła, chwytając za notesik z długopisem. - Coś eleganckiego czy na luzie? Jak sądzisz?
- Skoro zaprosił Cię na romantyczną kolację w restauracji, to raczej to pierwsze. - posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła. - Ale nie przesadzaj, żeby się nie wystraszył.
- Masz rację! A Ty?
- Co ja? - zaśmiałam się.
- Co z tym przystojniakiem, który Cię odwiedza od czasu do czasu? - poruszała charakterystycznie brwiami. - I błagam Cię, nie mów mi, że przychodzi do Leire bo się przyjaźnią! Jest tu praktycznie codziennie i zawsze na Ciebie zerka!
- I wiesz, teraz nie wiem, co mam na siebie założyć. - jęknęła, chwytając za notesik z długopisem. - Coś eleganckiego czy na luzie? Jak sądzisz?
- Skoro zaprosił Cię na romantyczną kolację w restauracji, to raczej to pierwsze. - posłałam jej uśmiech, który odwzajemniła. - Ale nie przesadzaj, żeby się nie wystraszył.
- Masz rację! A Ty?
- Co ja? - zaśmiałam się.
- Co z tym przystojniakiem, który Cię odwiedza od czasu do czasu? - poruszała charakterystycznie brwiami. - I błagam Cię, nie mów mi, że przychodzi do Leire bo się przyjaźnią! Jest tu praktycznie codziennie i zawsze na Ciebie zerka!
- Już Ci tłumaczyłam. Mario to ojciec Theo.
- Mówisz to tak, jakby nigdy was nic nie łączyło. - mruknęła niezadowolona. - A przecież ten mały przystojniak musiał jakoś powstać!
- Mówisz to tak, jakby nigdy was nic nie łączyło. - mruknęła niezadowolona. - A przecież ten mały przystojniak musiał jakoś powstać!
- Przez cztery lata dużo może się zmienić.
- Ale powiedz tak szczerze. - zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. - Kompletnie na niego nie reagujesz? Facet podobno jest jak wino. Im starszy tym lepszy! A skoro straciłaś dla niego głowę, gdy był nastolatkiem, to teraz ... - znów poruszała brwiami, szczerząc się jak głupi do serca.
- Sara, goście czekają. - uśmiechnęłam się słodko.
- Wiedziałam! - pisnęła uradowana, po czym wręcz w podskokach udała się do stolika. Pokręciłam rozbawiona głową, wracając do swojej pracy.
To prawda, facet był jak wino. A przynajmniej przypadek Mario to potwierdzał. Gdy miał dziewiętnaście lat, zafascynowały mnie jego oczy, za które skoczyłabym w ogień. I skoczyłam. A co za tym idzie, sparzyłam się boleśnie. Zmężniał przez te cztery lata, na twarzy miał stylowy zarost, na rękach tatuaże ... ale oczy się nie zmieniły. Byłabym głupia mówiąc, że był mi kompletnie obojętny. Jednak za każdym razem starałam się zdusić w sobie tą myśl.
Mario nigdy nie był dla mnie. Gdyby nie alkohol i szaleństwo sylwestrowej nocy, nie zwróciłby na mnie uwagi. A teraz byłam dla niego jedynie matką Theo. Nie śmiałam nawet pomyśleć, że zasługiwał na kogoś o wiele lepszego. Bo to było przecież oczywiste.
- Sofia, to nie jest do buzi! - podniosłam wzrok na mężczyznę z dzieckiem na rękach. Dziewczynka trzymała w swojej pulchnej dłoni tulipana, którego zawzięcie, ku sprzeciwu ojca, chciała ugryźć.
- Ne! - zawołało oburzone dziecko.
- To nie jest do jedzenia, Bom Bom. - zachichotałam pod nosem, przysłuchując się jego rozmowie z córką. - I proszę mi nie robić tej smutnej minki. - dodał podchodząc do lady. - Hej. Mam rozumieć, że moja żona jest w swoim gabinecie?
- Tak, Leire ma sporo pracy. - posłałam uśmiech Sofii, która nadal spoglądała z oburzeniem na swojego tatusia, mając na główce zabawną opaskę z uszami Myszki Miki. - Ale na pewno spodoba jej się wasza wizyta.
- Na pewno. - mruknął, przyglądając mi się uważnie. Zimny dreszcz przeszedł po moich plecach. Miałam przyjemność poznać Saula przed jego ślubem z Leire, a później kilkakrotnie wpadał do kawiarni, zamieniając z nami słowo bądź dwa. Za każdym razem był dla mnie bardzo uprzejmy. Dzisiaj jednak dostrzegłam w jego wzroku dziwną podejrzliwość, która wcale mi się nie spodobała. - No nic, znamy drogę, prawda? - zwrócił się do Sofii.
- Chyba wariuję. - mruknęłam sama do siebie, gdy tylko zniknęli na zapleczu.
- Zdrajczyni jedna! - obok mnie stanęła oburzona Sara, wpychając w moje ręce bukiet. Zdezorientowana spojrzała na różne kolory tulipanów, złączonych w jedną wiązankę, przypominającą tęcze. - Mówiłaś, że nie obchodzisz tego święta i nikt Ci kwiatów nie podaruje!
- To dla mnie? - wydukałam.
- Oczywiście, że tak! - podskoczyła podekscytowana. - Pozwoliłam sobie odebrać. Kurier powiedział, że jest karteczka. - wskazała na mały kartonik, który niepewnie chwyciłam między palce. - Ugh, no otwórz!
- To jakaś pomyłka.
- Ainhoa Martin to ja czy Ty? - wywróciła oczami.
- Ja. - szepnęłam. Dziwne, aczkolwiek przyjemne uczucie ogarnęła moją duszę. Otworzyłam niepewnie kartonik, po czym z lekką nerwowością zaczęłam czytać wiadomość.
- Jaki szeroki uśmiech! To na pewno On!
- Przestań. - skarciłam ją, chociaż nie przestałam się uśmiechać do kartki. - Owszem, wysłał je Mario. Ale w imieniu Theo. - wytknęłam jej język.
- Jasne! - prychnęła. - Przecież widzę co tam pisze!
- Podglądałaś? - udałam oburzoną.
- Gdyby były TYLKO od Theo, pisało by TYLKO Theo. - podkreśliła teatralnie, po czym dumnie wróciła na salę. Westchnęłam, po czym przyłożyłam kwiaty do twarzy. Tak cudownie pachniały! Moje pierwsze kwiaty.
Starannie włożyłam je do wazonu pełnego wody, po czym odłożyłam na bezpieczne miejsce na zapleczu. Nie mogłam oderwać od nich oczu, takie były piękne. Kolorowe, wręcz tryskające pozytywną energią.
- Ainhoa? - usłyszałam za sobą głos Leire. Odwróciłam się do niej błyskawicznie. Minę miała niepewną. - Przyjdź proszę do mojego gabinetu. Chciałam z Tobą porozmawiać. A właściwie ja i Saul.
Spełniłam jej prośbę i po chwili siedziałam na przeciwko niej. Dzieliło nas jedynie biurko. Saul krążył po pomieszczeniu z Sofią na rękach, co jakiś czas spoglądając na mnie uważnie.
- Czy coś się stało? Coś zrobiłam?
- Saul, może Ty. - poprosiła Leire. Kiwnął głową i oddał jej córkę. Odsunął krzesło, siadając na nim ciężko, obok mnie. Milczał przez chwilę, jakby nie wiedział od czego zacząć.
- Twój brat poprosił mnie o rozmowę. - miałam wrażenie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Byłam pewna, że moja twarz zrobiła się blada jak pergamin. - Chciał rozmawiać o Tobie. Zaskoczyło mnie to, w końcu to z Leire masz dobry kontakt, a ja właściwie Cię nie znam. Powiedział, że masz spore problemy.
- Problemy? - wydukałam.
- Powiedział, że nie radzisz sobie ze stresem. Wpadasz wtedy w szał, a Leire przyznała, że raz nawrzeszczałaś na Mario z powodu choroby syna. - zerknęłam na szefową, która posłała mi zaniepokojone spojrzenie.
- To prawda, ale ...
- Nie zrozum nas źle, chcemy Ci pomóc. - szepnęła.
- Ale Leire ...
- Dani przyznał, że mieszkasz u niego, bo woli mieć na Ciebie oko. - ciągnął Saul. - Szczególnie jeśli chodzi o Theo. Ale podobno zaczęłaś szukać własnego kąta, co go zaniepokoiło. Pokłóciliście się, prawda?
- Ale to wcale nie było tak, jak Ci przedstawił. - pociągnęłam nosem. - Wiem, że mi teraz nie uwierzycie. To Dani ma problemy, nie ja! Nadużywa alkoholu, jest agresywny, kompletnie nie idzie się z kim dogadać. Leire, zapytaj proszę swojej siostry. - spojrzałam na nią błagalnie.
- Dlatego chcemy poznać Twoją wersję.
- Ainhoa, ja doskonale wiem, co się dzieje z Twoim bratem. - słowa Saula wzbudziły we mnie nadzieję. - Po prostu nie rozumiem sensu mojej rozmowy z nim. Zasugerował mi, abyś została zwolniona z pracy, a przecież Leire jest z Ciebie zadowolona.
- Zagroził, że to zrobi.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ja na prawdę nie wiem. - poczułam jak łzy zaczynają mi płynąć po policzkach. - Od samego początku był do mnie wrogo nastawiony. Nienawidzi mnie. Oskarża mnie i moją matkę o rozbicie małżeństwa jego rodziców. I może ma rację, ale pozwolił, abym zamieszkała u niego z Theo. Byłam postawiona pod ścianą, nie miałam dachu nad głową, bałam się, że mi go odbiorą. - załkałam. Poczułam jak dłoń Saula chwyta za moją i delikatnie ściska, chcąc mnie uspokoić. - To miała być kwestia dni. Ale nie potrafiłam znaleźć pracy, która zapewniłaby mi i Theo własne mieszkanie. A Dani mnie dobijał, powtarzając na każdym kroku, że do niczego się nie nadaję. Uzależnił mnie od siebie. Starannie zapisywał każdy wydatek, przez co mam ogromny dług wobec niego.
- Więc dlaczego nie pozwoli Ci odejść?
- Powiedziałam mu, że szukam mieszkania. Że dzięki pracy tutaj, stać mnie na to. Dlatego zagroził, że zrobi wszystko, abym straciła tą posadę. Wyśmiał mnie mówiąc, że dostałam ją przez znajomości, dzięki niemu.
- Co za bzdura! - prychnęła Leire.
- A potem się wściekł. Zaczął na mnie wrzeszczeć, więc i ja nie wytrzymałam. Lata upokorzeń w końcu znalazły swoje ujście. Sprowokowałam go. - dotknęłam ostrożnie moich nadgarstków, które owinięte były bandażem. Wszystkim wmówiłam, że to niegroźna wysypka. Ale gdy je rozwinęłam ...
- O mój Boże. - Leire zakryła usta dłonią, widząc sine odciski palców na mojej skórze. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?!
- Może zabrzmi to naiwnie, ale chyba nadal żyję nadzieją, że w końcu się opamięta. Doskonale wiem, że nadal przeżywa śmierć Miriam. Ale z każdym dniem stacza się co raz bardziej, a ja nie potrafię mu pomóc. A co najważniejsze, muszę myśleć o Theo, który jest przez niego na każdym kroku strofowany.
- Mario wie?
- Raczej nie, skoro ona nadal tam mieszka z dzieckiem. - zauważył Saul. Spuściłam głowę, nie chcąc nawet patrzeć im w oczy.
- Jeśli Ty mu nie powiesz, ja to zrobię.
- Leire, daj mi czas do przyszłego tygodnia. - poprosiłam. - Mam spotkanie w sprawie mieszkania, o ile nie stracę tej pracy. Zawsze radziłam sobie sama i teraz też to zrobię.
- Potrzebujesz pomocy. Wsparcia.
- Wierzycie mi, to dla mnie najlepsze wsparcie.
- Porozmawiam z nim. Spróbuję jakoś na niego wpłynąć. - obiecał Saul, na co jedynie kiwnęłam głową. Wątpiłam w sukces tej dyskusji. - Ale jeden jego wybryk, jedno słowo, a masz się stamtąd wynosić.
- Wiesz, gdzie mieszkamy.
- Dziękuję. - pociągnęłam wzruszona nosem.
*
Z zadowoleniem ucałowałem policzek matki, po czym pozbierałem puste talerze, zanosząc je do zlewu. Lasagne mojej rodzicielki to było mistrzostwo! Mógłbym jeść to danie całe życie, a i tak by mi się nie znudziło.
- Masz ochotę na kawę? - zaproponowałem.
- Doskonale wiesz, że piję jedną dziennie. Z samego rana. - pojawiła się zaraz za mną w kuchni, siadając na barowym krześle. - Ty też mógłbyś zmniejszyć swoją dawkę. To nie jest dobre dla Twojego żołądka. Powtarzam Ci to od dawna.
- Zmówiłyście się z Ainhoą, czy co? - mruknąłem.
- Dlaczego?
- Ona również prawi mi kazania na ten temat. Na dodatek wykorzystała do tego Theo, chcąc wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia. - westchnąłem ciężko, ale dla świętego spokoju wyciągnąłem z lodówki wodę. - To nie zdlowe dla selduska. A ja nie chcę zebys był choly. - zacytowałem syna.
- Jest bardzo bystry.
- To prawda. - uśmiechnąłem się pod nosem. - Mam rozumieć, że Twoje popołudnie było udane?
- To był najlepszy Dzień Kobiet w moim życiu. - zauważyła rozbawiona. - Gdy po niego przyszłam, od razu pochwalił się laurkami. Jedna była dla mnie, druga dla Ainhoy. Byliśmy na spacerze w parku, a potem odprowadziłam go do mamy.
- Więc dlaczego widzę w Twoich oczach troskę?
- Myślę, że to wszystko jeszcze do mnie nie dotarło. - przyznała wpatrując się w widok za oknem. - Z dnia na dzień stałam się babcią trzyletniego chłopca. Uwierz mi, sprawiło mi to ogromną radość. Ale nie daje mi spokoju myśl, że gdy Ainhoa zaszła w ciążę, obydwoje byliście nastolatkami. Że ona była nieletnia. - szepnęła.
- Mamo, chciałbym cofnąć czas, ale to niemożliwe. Pozytyw jest taki, że ominęła mnie awantura jaką byś mi zaserwowała. - upiłem łyk wody, spoglądając na nią uważnie.
- Wytargałabym Cię za uszy!
- O tym właśnie mówię.
- Ale jakoś byśmy sobie poradzili. - westchnęła. Zaskoczony uniosłem brwi. - No co tak na mnie patrzysz? Przecież to oczywiste, że bym wam pomogła!
- Wiem mamo, ale to nie było takie proste. Twoja wizja się sprawdziła, zaliczyłem wpadkę. Ale przez zrządzenie losu, moje i Ainhoy drogi się rozeszły. Nie wiedziała jak mnie znaleźć, a ja nie miałem pojęcia, gdzie zniknęła. - przeczesałem nerwowo swoje włosy.
- A gdyby nie zniknęła?
- Słucham?
- Powiedziałeś, że nie miałeś pojęcia gdzie zniknęła. - zauważyła, przyglądając się mi uważnie. - To dowód na to, że jej szukałeś. Do tej pory jasno dawałeś mi do zrozumienia, że nie interesują Cię poważne związki, a jedynie ... przygody. - odchrząknęła, na co wywróciłem oczami. - Z Twoich słów wynika, że Ainhoa nie była jedną z nich.
- Łapiesz mnie za słówka. - zirytowałem się.
- Zmieniłeś o niej zdanie, bo okazała się być matką Twojego syna? Czy może zawsze była inna od reszty? - drążyła dalej. Uchyliłem usta, aby jej odpowiedzieć, jednak zapomniałem do czego służy mój język.
Szczerze mówiąc, nie wiedziałem co mam powiedzieć. Czy Ainhoa była inna? Jako jedyna nie zwróciła na mnie uwagi podczas pamiętnego Sylwestra. Przyzwyczajony do obezwładniających mnie kobiecych spojrzeć, zaintrygowałem się tajemniczą dziewczyną tańczącą na środku parkietu. Podszedłem do niej spontanicznie i już nie odszedłem. Swoją niewinnością i urokiem owinęła mnie wokół swojego palca.
Nie chciałem wszystkiego zganiać na alkohol, bo pamiętałem każdy szczegół z tamtej nocy. Oprócz jej twarzy, co doprowadzało mnie później do irytacji. Było inaczej, lepiej ... nie mogłem oderwać od niej swoich rąk i ust. Nic dziwnego, że podczas najlepszej nocy w moim życiu, powstało takie cudo jakim jest Theo.
*
- Powtórz jeszcze raz. - poprosiłam synka.
- Odblokowuje, naciskam zieloną słuchawkę i sukam numelu tatusia. - Theo w skupieniu wpatrywał się w mój telefon, powtarzając następujące czynności. - To ten napis, plawda? - wskazał paluszkiem, na co kiwnęłam głową. - Jesce las naciskam słuchawkę i dzwonię! - zawołał uradowany.
- Brawo! - ucałowałam jego główkę. - Tylko pamiętaj, to nie jest do zabawy. Musisz być odpowiedzialny. - dodałam, na co Theo wyprostował się dumnie. - A teraz pora spać.
- Nie mogę wyplóbować?
- Kochanie, jest już późno.
- Tatuś na pewnie nie śpi! - zrobił smutną minkę. - Chcę mu powiedzieć doblanoc. Plosę! - westchnęłam ciężko, oddając mu telefon. Theo miał z jednej strony rację. Teoria to nie wszystko, najważniejsza jest praktyka. - Odblokowuję, naciskam zieloną słuchawkę ... - uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc jak powtarza moją instrukcję. Na koniec zapiszczał z dumy i przyłożył telefon do ucha. W ostatniej chwili nacisnęłam tryb głośnomówiący.
- Słucham?
- Zgadnij kto dzwoni! - zawołał Theo.
- Największy łobuz na świecie.
- Nie plawda!
- Oczywiście, że nie. - zaśmiał się Mario. - W końcu to ja nim jestem! Mamusia wie, że dorwałeś się jej do telefonu?
- Tak! Naucyła mnie dzwonić do Ciebie. - odparł z dumą. Ułożyłam się wygodnie na łóżku, przypatrując jego szczęśliwej twarzy. - I pozwoliła mi wyplóbować, zebym powiedział Ci doblanoc!
- Bystrzak z Ciebie. - pochwalił go.
- Wytłumacz więc temu bystrzakowi, że powinien pójść się kąpać, bo postanowił dzisiaj strajkować. - rzuciłam niewinnie w stronę telefonu. Theo posłał mi pełne oburzenia spojrzenie, które miało oznaczać, że go zdradziłam.
- Theo, słuchaj mamy.
- Ale ...
- Żadnego ale. - przerwał mu stanowczo. - Chcesz żeby Ci stopki brzydko pachniały? Ja już jestem po kąpieli, więc najwyższa pora, abyś i Ty był. - Theo bez słowa rzucił mi telefon i pognał do łazienki, odkręcając kurek z wodą.
- Skarbie, najpierw musisz zatkać wannę! - zawołałam za nim rozbawiona. - Myślę, że tekst ze stopkami go przekonał. - weszłam do łazienki z telefonem przy uchu. Pokręciłam głową na widok rozebranego Theo. - Twój autorytet zaczyna mnie przerażać. - dodałam.
- Improwizowałem.
- Nie obchodzi mnie to. Najważniejsze, że posłuchał.
***
- Ale powiedz tak szczerze. - zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. - Kompletnie na niego nie reagujesz? Facet podobno jest jak wino. Im starszy tym lepszy! A skoro straciłaś dla niego głowę, gdy był nastolatkiem, to teraz ... - znów poruszała brwiami, szczerząc się jak głupi do serca.
- Sara, goście czekają. - uśmiechnęłam się słodko.
- Wiedziałam! - pisnęła uradowana, po czym wręcz w podskokach udała się do stolika. Pokręciłam rozbawiona głową, wracając do swojej pracy.
To prawda, facet był jak wino. A przynajmniej przypadek Mario to potwierdzał. Gdy miał dziewiętnaście lat, zafascynowały mnie jego oczy, za które skoczyłabym w ogień. I skoczyłam. A co za tym idzie, sparzyłam się boleśnie. Zmężniał przez te cztery lata, na twarzy miał stylowy zarost, na rękach tatuaże ... ale oczy się nie zmieniły. Byłabym głupia mówiąc, że był mi kompletnie obojętny. Jednak za każdym razem starałam się zdusić w sobie tą myśl.
Mario nigdy nie był dla mnie. Gdyby nie alkohol i szaleństwo sylwestrowej nocy, nie zwróciłby na mnie uwagi. A teraz byłam dla niego jedynie matką Theo. Nie śmiałam nawet pomyśleć, że zasługiwał na kogoś o wiele lepszego. Bo to było przecież oczywiste.
- Sofia, to nie jest do buzi! - podniosłam wzrok na mężczyznę z dzieckiem na rękach. Dziewczynka trzymała w swojej pulchnej dłoni tulipana, którego zawzięcie, ku sprzeciwu ojca, chciała ugryźć.
- Ne! - zawołało oburzone dziecko.
- To nie jest do jedzenia, Bom Bom. - zachichotałam pod nosem, przysłuchując się jego rozmowie z córką. - I proszę mi nie robić tej smutnej minki. - dodał podchodząc do lady. - Hej. Mam rozumieć, że moja żona jest w swoim gabinecie?
- Tak, Leire ma sporo pracy. - posłałam uśmiech Sofii, która nadal spoglądała z oburzeniem na swojego tatusia, mając na główce zabawną opaskę z uszami Myszki Miki. - Ale na pewno spodoba jej się wasza wizyta.
- Na pewno. - mruknął, przyglądając mi się uważnie. Zimny dreszcz przeszedł po moich plecach. Miałam przyjemność poznać Saula przed jego ślubem z Leire, a później kilkakrotnie wpadał do kawiarni, zamieniając z nami słowo bądź dwa. Za każdym razem był dla mnie bardzo uprzejmy. Dzisiaj jednak dostrzegłam w jego wzroku dziwną podejrzliwość, która wcale mi się nie spodobała. - No nic, znamy drogę, prawda? - zwrócił się do Sofii.
- Chyba wariuję. - mruknęłam sama do siebie, gdy tylko zniknęli na zapleczu.
- Zdrajczyni jedna! - obok mnie stanęła oburzona Sara, wpychając w moje ręce bukiet. Zdezorientowana spojrzała na różne kolory tulipanów, złączonych w jedną wiązankę, przypominającą tęcze. - Mówiłaś, że nie obchodzisz tego święta i nikt Ci kwiatów nie podaruje!
- To dla mnie? - wydukałam.
- Oczywiście, że tak! - podskoczyła podekscytowana. - Pozwoliłam sobie odebrać. Kurier powiedział, że jest karteczka. - wskazała na mały kartonik, który niepewnie chwyciłam między palce. - Ugh, no otwórz!
- To jakaś pomyłka.
- Ainhoa Martin to ja czy Ty? - wywróciła oczami.
- Ja. - szepnęłam. Dziwne, aczkolwiek przyjemne uczucie ogarnęła moją duszę. Otworzyłam niepewnie kartonik, po czym z lekką nerwowością zaczęłam czytać wiadomość.
"Wszystkiego Najlepszego z okazji Dnia Kobiet! Theo i Mario."
- Jaki szeroki uśmiech! To na pewno On!
- Przestań. - skarciłam ją, chociaż nie przestałam się uśmiechać do kartki. - Owszem, wysłał je Mario. Ale w imieniu Theo. - wytknęłam jej język.
- Jasne! - prychnęła. - Przecież widzę co tam pisze!
- Podglądałaś? - udałam oburzoną.
- Gdyby były TYLKO od Theo, pisało by TYLKO Theo. - podkreśliła teatralnie, po czym dumnie wróciła na salę. Westchnęłam, po czym przyłożyłam kwiaty do twarzy. Tak cudownie pachniały! Moje pierwsze kwiaty.
Starannie włożyłam je do wazonu pełnego wody, po czym odłożyłam na bezpieczne miejsce na zapleczu. Nie mogłam oderwać od nich oczu, takie były piękne. Kolorowe, wręcz tryskające pozytywną energią.
- Ainhoa? - usłyszałam za sobą głos Leire. Odwróciłam się do niej błyskawicznie. Minę miała niepewną. - Przyjdź proszę do mojego gabinetu. Chciałam z Tobą porozmawiać. A właściwie ja i Saul.
Spełniłam jej prośbę i po chwili siedziałam na przeciwko niej. Dzieliło nas jedynie biurko. Saul krążył po pomieszczeniu z Sofią na rękach, co jakiś czas spoglądając na mnie uważnie.
- Czy coś się stało? Coś zrobiłam?
- Saul, może Ty. - poprosiła Leire. Kiwnął głową i oddał jej córkę. Odsunął krzesło, siadając na nim ciężko, obok mnie. Milczał przez chwilę, jakby nie wiedział od czego zacząć.
- Twój brat poprosił mnie o rozmowę. - miałam wrażenie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Byłam pewna, że moja twarz zrobiła się blada jak pergamin. - Chciał rozmawiać o Tobie. Zaskoczyło mnie to, w końcu to z Leire masz dobry kontakt, a ja właściwie Cię nie znam. Powiedział, że masz spore problemy.
- Problemy? - wydukałam.
- Powiedział, że nie radzisz sobie ze stresem. Wpadasz wtedy w szał, a Leire przyznała, że raz nawrzeszczałaś na Mario z powodu choroby syna. - zerknęłam na szefową, która posłała mi zaniepokojone spojrzenie.
- To prawda, ale ...
- Nie zrozum nas źle, chcemy Ci pomóc. - szepnęła.
- Ale Leire ...
- Dani przyznał, że mieszkasz u niego, bo woli mieć na Ciebie oko. - ciągnął Saul. - Szczególnie jeśli chodzi o Theo. Ale podobno zaczęłaś szukać własnego kąta, co go zaniepokoiło. Pokłóciliście się, prawda?
- Ale to wcale nie było tak, jak Ci przedstawił. - pociągnęłam nosem. - Wiem, że mi teraz nie uwierzycie. To Dani ma problemy, nie ja! Nadużywa alkoholu, jest agresywny, kompletnie nie idzie się z kim dogadać. Leire, zapytaj proszę swojej siostry. - spojrzałam na nią błagalnie.
- Dlatego chcemy poznać Twoją wersję.
- Ainhoa, ja doskonale wiem, co się dzieje z Twoim bratem. - słowa Saula wzbudziły we mnie nadzieję. - Po prostu nie rozumiem sensu mojej rozmowy z nim. Zasugerował mi, abyś została zwolniona z pracy, a przecież Leire jest z Ciebie zadowolona.
- Zagroził, że to zrobi.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ja na prawdę nie wiem. - poczułam jak łzy zaczynają mi płynąć po policzkach. - Od samego początku był do mnie wrogo nastawiony. Nienawidzi mnie. Oskarża mnie i moją matkę o rozbicie małżeństwa jego rodziców. I może ma rację, ale pozwolił, abym zamieszkała u niego z Theo. Byłam postawiona pod ścianą, nie miałam dachu nad głową, bałam się, że mi go odbiorą. - załkałam. Poczułam jak dłoń Saula chwyta za moją i delikatnie ściska, chcąc mnie uspokoić. - To miała być kwestia dni. Ale nie potrafiłam znaleźć pracy, która zapewniłaby mi i Theo własne mieszkanie. A Dani mnie dobijał, powtarzając na każdym kroku, że do niczego się nie nadaję. Uzależnił mnie od siebie. Starannie zapisywał każdy wydatek, przez co mam ogromny dług wobec niego.
- Więc dlaczego nie pozwoli Ci odejść?
- Powiedziałam mu, że szukam mieszkania. Że dzięki pracy tutaj, stać mnie na to. Dlatego zagroził, że zrobi wszystko, abym straciła tą posadę. Wyśmiał mnie mówiąc, że dostałam ją przez znajomości, dzięki niemu.
- Co za bzdura! - prychnęła Leire.
- A potem się wściekł. Zaczął na mnie wrzeszczeć, więc i ja nie wytrzymałam. Lata upokorzeń w końcu znalazły swoje ujście. Sprowokowałam go. - dotknęłam ostrożnie moich nadgarstków, które owinięte były bandażem. Wszystkim wmówiłam, że to niegroźna wysypka. Ale gdy je rozwinęłam ...
- O mój Boże. - Leire zakryła usta dłonią, widząc sine odciski palców na mojej skórze. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?!
- Może zabrzmi to naiwnie, ale chyba nadal żyję nadzieją, że w końcu się opamięta. Doskonale wiem, że nadal przeżywa śmierć Miriam. Ale z każdym dniem stacza się co raz bardziej, a ja nie potrafię mu pomóc. A co najważniejsze, muszę myśleć o Theo, który jest przez niego na każdym kroku strofowany.
- Mario wie?
- Raczej nie, skoro ona nadal tam mieszka z dzieckiem. - zauważył Saul. Spuściłam głowę, nie chcąc nawet patrzeć im w oczy.
- Jeśli Ty mu nie powiesz, ja to zrobię.
- Leire, daj mi czas do przyszłego tygodnia. - poprosiłam. - Mam spotkanie w sprawie mieszkania, o ile nie stracę tej pracy. Zawsze radziłam sobie sama i teraz też to zrobię.
- Potrzebujesz pomocy. Wsparcia.
- Wierzycie mi, to dla mnie najlepsze wsparcie.
- Porozmawiam z nim. Spróbuję jakoś na niego wpłynąć. - obiecał Saul, na co jedynie kiwnęłam głową. Wątpiłam w sukces tej dyskusji. - Ale jeden jego wybryk, jedno słowo, a masz się stamtąd wynosić.
- Wiesz, gdzie mieszkamy.
- Dziękuję. - pociągnęłam wzruszona nosem.
*
Z zadowoleniem ucałowałem policzek matki, po czym pozbierałem puste talerze, zanosząc je do zlewu. Lasagne mojej rodzicielki to było mistrzostwo! Mógłbym jeść to danie całe życie, a i tak by mi się nie znudziło.
- Masz ochotę na kawę? - zaproponowałem.
- Doskonale wiesz, że piję jedną dziennie. Z samego rana. - pojawiła się zaraz za mną w kuchni, siadając na barowym krześle. - Ty też mógłbyś zmniejszyć swoją dawkę. To nie jest dobre dla Twojego żołądka. Powtarzam Ci to od dawna.
- Zmówiłyście się z Ainhoą, czy co? - mruknąłem.
- Dlaczego?
- Ona również prawi mi kazania na ten temat. Na dodatek wykorzystała do tego Theo, chcąc wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia. - westchnąłem ciężko, ale dla świętego spokoju wyciągnąłem z lodówki wodę. - To nie zdlowe dla selduska. A ja nie chcę zebys był choly. - zacytowałem syna.
- Jest bardzo bystry.
- To prawda. - uśmiechnąłem się pod nosem. - Mam rozumieć, że Twoje popołudnie było udane?
- To był najlepszy Dzień Kobiet w moim życiu. - zauważyła rozbawiona. - Gdy po niego przyszłam, od razu pochwalił się laurkami. Jedna była dla mnie, druga dla Ainhoy. Byliśmy na spacerze w parku, a potem odprowadziłam go do mamy.
- Więc dlaczego widzę w Twoich oczach troskę?
- Myślę, że to wszystko jeszcze do mnie nie dotarło. - przyznała wpatrując się w widok za oknem. - Z dnia na dzień stałam się babcią trzyletniego chłopca. Uwierz mi, sprawiło mi to ogromną radość. Ale nie daje mi spokoju myśl, że gdy Ainhoa zaszła w ciążę, obydwoje byliście nastolatkami. Że ona była nieletnia. - szepnęła.
- Mamo, chciałbym cofnąć czas, ale to niemożliwe. Pozytyw jest taki, że ominęła mnie awantura jaką byś mi zaserwowała. - upiłem łyk wody, spoglądając na nią uważnie.
- Wytargałabym Cię za uszy!
- O tym właśnie mówię.
- Ale jakoś byśmy sobie poradzili. - westchnęła. Zaskoczony uniosłem brwi. - No co tak na mnie patrzysz? Przecież to oczywiste, że bym wam pomogła!
- Wiem mamo, ale to nie było takie proste. Twoja wizja się sprawdziła, zaliczyłem wpadkę. Ale przez zrządzenie losu, moje i Ainhoy drogi się rozeszły. Nie wiedziała jak mnie znaleźć, a ja nie miałem pojęcia, gdzie zniknęła. - przeczesałem nerwowo swoje włosy.
- A gdyby nie zniknęła?
- Słucham?
- Powiedziałeś, że nie miałeś pojęcia gdzie zniknęła. - zauważyła, przyglądając się mi uważnie. - To dowód na to, że jej szukałeś. Do tej pory jasno dawałeś mi do zrozumienia, że nie interesują Cię poważne związki, a jedynie ... przygody. - odchrząknęła, na co wywróciłem oczami. - Z Twoich słów wynika, że Ainhoa nie była jedną z nich.
- Łapiesz mnie za słówka. - zirytowałem się.
- Zmieniłeś o niej zdanie, bo okazała się być matką Twojego syna? Czy może zawsze była inna od reszty? - drążyła dalej. Uchyliłem usta, aby jej odpowiedzieć, jednak zapomniałem do czego służy mój język.
Szczerze mówiąc, nie wiedziałem co mam powiedzieć. Czy Ainhoa była inna? Jako jedyna nie zwróciła na mnie uwagi podczas pamiętnego Sylwestra. Przyzwyczajony do obezwładniających mnie kobiecych spojrzeć, zaintrygowałem się tajemniczą dziewczyną tańczącą na środku parkietu. Podszedłem do niej spontanicznie i już nie odszedłem. Swoją niewinnością i urokiem owinęła mnie wokół swojego palca.
Nie chciałem wszystkiego zganiać na alkohol, bo pamiętałem każdy szczegół z tamtej nocy. Oprócz jej twarzy, co doprowadzało mnie później do irytacji. Było inaczej, lepiej ... nie mogłem oderwać od niej swoich rąk i ust. Nic dziwnego, że podczas najlepszej nocy w moim życiu, powstało takie cudo jakim jest Theo.
*
- Powtórz jeszcze raz. - poprosiłam synka.
- Odblokowuje, naciskam zieloną słuchawkę i sukam numelu tatusia. - Theo w skupieniu wpatrywał się w mój telefon, powtarzając następujące czynności. - To ten napis, plawda? - wskazał paluszkiem, na co kiwnęłam głową. - Jesce las naciskam słuchawkę i dzwonię! - zawołał uradowany.
- Brawo! - ucałowałam jego główkę. - Tylko pamiętaj, to nie jest do zabawy. Musisz być odpowiedzialny. - dodałam, na co Theo wyprostował się dumnie. - A teraz pora spać.
- Nie mogę wyplóbować?
- Kochanie, jest już późno.
- Tatuś na pewnie nie śpi! - zrobił smutną minkę. - Chcę mu powiedzieć doblanoc. Plosę! - westchnęłam ciężko, oddając mu telefon. Theo miał z jednej strony rację. Teoria to nie wszystko, najważniejsza jest praktyka. - Odblokowuję, naciskam zieloną słuchawkę ... - uśmiechnęłam się pod nosem, patrząc jak powtarza moją instrukcję. Na koniec zapiszczał z dumy i przyłożył telefon do ucha. W ostatniej chwili nacisnęłam tryb głośnomówiący.
- Słucham?
- Zgadnij kto dzwoni! - zawołał Theo.
- Największy łobuz na świecie.
- Nie plawda!
- Oczywiście, że nie. - zaśmiał się Mario. - W końcu to ja nim jestem! Mamusia wie, że dorwałeś się jej do telefonu?
- Tak! Naucyła mnie dzwonić do Ciebie. - odparł z dumą. Ułożyłam się wygodnie na łóżku, przypatrując jego szczęśliwej twarzy. - I pozwoliła mi wyplóbować, zebym powiedział Ci doblanoc!
- Bystrzak z Ciebie. - pochwalił go.
- Wytłumacz więc temu bystrzakowi, że powinien pójść się kąpać, bo postanowił dzisiaj strajkować. - rzuciłam niewinnie w stronę telefonu. Theo posłał mi pełne oburzenia spojrzenie, które miało oznaczać, że go zdradziłam.
- Theo, słuchaj mamy.
- Ale ...
- Żadnego ale. - przerwał mu stanowczo. - Chcesz żeby Ci stopki brzydko pachniały? Ja już jestem po kąpieli, więc najwyższa pora, abyś i Ty był. - Theo bez słowa rzucił mi telefon i pognał do łazienki, odkręcając kurek z wodą.
- Skarbie, najpierw musisz zatkać wannę! - zawołałam za nim rozbawiona. - Myślę, że tekst ze stopkami go przekonał. - weszłam do łazienki z telefonem przy uchu. Pokręciłam głową na widok rozebranego Theo. - Twój autorytet zaczyna mnie przerażać. - dodałam.
- Improwizowałem.
- Nie obchodzi mnie to. Najważniejsze, że posłuchał.
***