- Puchar Króla jest w Madrycie! - wrzasnął na całe gardło Sergio Ramos, po czym z impetem zjechał z ogromnej dmuchanej zjeżdżalni. Siedząca obok mnie Pilar Rubio wzniosła oczy ku niebu, zapewne błagając niebiosa o więcej cierpliwości do swojego męża. Zresztą, sama pokręciłam z politowaniem głową, gdy w ślad za swoim kapitanem udał się Mario. A potem Marcos i cała reszta "dużych chłopców".
- Tatuś głuptasek. - zachichotał Theo. - Psecies to dla dzieci.
Przyjęcie urodzinowe Sergio Juniora powoli dobiegało końca. Dzieciaki już dawno popadały ze zmęczenia, co błyskawicznie wykorzystali ich tatusiowie. Miałam wrażenie, że lepiej bawią się na dmuchanej zjeżdżalni niż ich potomkowie. Od paru dni świętowali odniesione zwycięstwo w finale Pucharu Króla i chyba przestać nie zamierzali. A powinni, ponieważ już za tydzień wybierali się do stolicy Francji.
- Tatuś głuptasek. - zachichotał Theo. - Psecies to dla dzieci.
Przyjęcie urodzinowe Sergio Juniora powoli dobiegało końca. Dzieciaki już dawno popadały ze zmęczenia, co błyskawicznie wykorzystali ich tatusiowie. Miałam wrażenie, że lepiej bawią się na dmuchanej zjeżdżalni niż ich potomkowie. Od paru dni świętowali odniesione zwycięstwo w finale Pucharu Króla i chyba przestać nie zamierzali. A powinni, ponieważ już za tydzień wybierali się do stolicy Francji.
- Chyba pozazdrościli wam dobrej zabawy. - Patricia puściła oczko mojemu synowi. Trzylatek posłał jej zmęczony uśmiech, wtulając się w moje ramiona. Parę minut temu wdrapał się na moje kolana i zaczynał przysypiać. - Dzień pełen wrażeń dał mu nieźle w kość.
- Tak, będziemy się już zbierać. - westchnęłam biorąc go na ręce. - O ile mój większy chłopiec oderwie się od zabawy. - dodałam rozbawiona. Swoje kroki skierowałam w stronę Mario, który prowadził z Marcosem ożywioną dyskusję. Na nasz widok, momentalnie ją przerwali. - Nie chcę wam przeszkadzać, ale ktoś tu odpłynął.
- Daj mi go. - Mario wyciągnął ręce po syna. - Nie noś go bez potrzeby. Jest co raz cięższy. - zauważył z troską.
- Ja o czymś nie wiem? - Marcos zmierzył nas podejrzliwym spojrzeniem. Mario wywrócił zirytowany oczami, a ja poczułam jak na moje policzki wkrada się rumieniec. - Ok! Nie było pytania!
Pożegnaliśmy się z całym towarzystwem, dziękując gospodarzom za zaproszenie. Sergio i Pilar okazali się być bardzo sympatycznymi ludźmi, otwartymi na nowe znajomości. Dyskomfort, związany z przebywaniem ze sławnymi ludźmi, zniknął niczym za dotknięciem magicznej różdżki.
- I jak? - zagadnął Mario, gdy przejeżdżaliśmy przez Centrum Madrytu. Oderwałam wzrok od szyby i spojrzałam na niego uważnie. - Dobrze się bawiłaś? Tego cwaniaka z tyłu nawet pytać nie muszę. Małe Ramosy zrobią nam z dziecka niezłego łobuza. - parsknął śmiechem.
- Ma to w genach. - wyszczerzyłam swoje ząbki.
- Nie dam Ci dojść z powodu tej aluzji. - pogroził mi palcem, a ja uchyliłam zszokowana usta. Bezczelny typ! - Zapytał mnie, czy jeśli będzie grzeczny, to urządzimy mu takie samo przyjęcie urodzinowe. Ze zjeżdżalnią. Podkreślił, że już ma cztery lata. - uśmiechnął się pod nosem, nie odrywając wzroku od jezdni.
- Do października jeszcze sporo czasu. - zauważyłam.
- Obiecałem na honor ojca, że zjeżdżalnia będzie.
- Dla niego czy dla Ciebie? - zachichotałam.
- Doigrałaś się. Jeszcze dzisiaj będziesz mnie błagała o litość. - zgasił silnik, po czym wbił we mnie pełne aluzji spojrzenie. Prychnęłam rozbawiona, po czym opuściłam samochód.
Gdy Mario kładł Theo spać, ja postanowiłam wziąć orzeźwiający prysznic. Czułam lekkie zmęczenie, jednak to była zbyt wczesna pora, aby udać się do łóżka. Zresztą, musiałam nareszcie przeprowadzić z Mario poważną rozmowę dotyczącą Daniego. Zbierałam się do tego od dobrych kilku dni. Najpierw był finał w Walencji, który Real Madryt wygrał, a ja nie chciałam psuć Mario tej radości. Potem były przygotowywania do urodzin Sergio Juniora, przez co podekscytowanie Theo sięgało zenitu.
Wiedziałam, że im bardziej będę zwlekać, tym bardziej będzie mi trudno wszystko mu wyjaśnić. Przewidywałam jaka będzie reakcja Mario, dlatego musiałam zrobić wszystko, aby ostudzić jego negatywne emocje.
Zarzuciłam na siebie szlafrok, po czym opuściłam łazienkę. Zaglądnęłam do pokoju Theo, ale ku mojemu zdziwieniu, nie było tam śladu obecności Mario. Z uśmiechem pogładziłam główkę śpiącego syna. Uwielbiał, gdy tata czytał mu na dobranoc, choć sam Hermoso był tym dziwnie speszony. Wolałam nie przeszkadzać im w tych męskich chwilach i taktownie wycofywałam się do swoich obowiązków.
- Tutaj jesteś. - dostrzegłam sylwetkę Mario w przyciemnionym salonie. Stał obok okna, w skupieniu spoglądając na ogród. Ramiona miał dziwnie spięte, jakby dręczyło go coś nieprzyjemnego. - Coś się stało? - chwyciłam go niepewnie za dłoń. Odwrócił głowę w moją stronę.
- Co miało znaczyć pytanie Theo przed snem, dotyczące wizyty u Daniego? - wbił we mnie pełne stanowczości spojrzenie. Przełknęłam ciężko ślinę, czując panikę ogarniającą moje ciało. - Błagam Cię, zaprzecz gdy zapytam czy tutaj był. - syknął.
- Mario, to nie tak ... - jęknęłam. Wyrwał swoją dłoń, oddalając się na drugi koniec salonu. Nerwowo przeczesał swoje włosy, klnąc pod nosem. - Ja na prawdę chciałam Ci powiedzieć, ale nie było okazji. Masz prawo być zły, ale przynajmniej mnie wysłuchaj. Dani jest chory, sam doskonale o tym wiesz ...
- Sam kazałem mu się leczyć. - prychnął. - Ale nie pozwolę, aby Theo brał w tym udział, rozumiesz? Mam chyba prawo wyrazić swoje zdanie na ten temat! W końcu jestem jego ojcem!
- Tak. Masz prawo. - szepnęłam.
- I Tobie też nie pozwalam.
- Słucham?
- Zapomniałaś już o tym, co Ci zrobił?! - podszedł do mnie rozwścieczony. Wiedziałam jednak, że nie zrobi mi krzywdy. - Jak Cię zastraszał i szantażował?! Zapomniałaś, że Cię uderzył?! A Theo? - wskazał ręką w stronę schodów. - Jeszcze chwila, a potrzebowałby psychologa, bo zamknąłby się całkowicie w sobie!
- Nie mogę zostawić go samego. - poczułam jak drży mi głos. - On potrzebuje mojego wsparcia. To wszystko co się wydarzyło, ma też swoje podłoże. Gdybyś mnie wysłuchał, opowiedziałabym Ci wszystko. Zrozumiałbyś.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jest chory. Ale nie oczekuj ode mnie, że bez problemu zgodzę się na Twoje i Theo odwiedziny w szpitalu. Nie i koniec! Możesz nazwać mnie tyranem, mam to gdzieś! - zastrzegł. Poczułam jak łzy napływają do moich oczu. Byłam w sytuacji bez wyjścia, a najgorsze w tym wszystkim było to, że Mario miał swoje racje.
- Pozwól mi. - poprosiłam drżącym głosem.
- Ainhoa ...
- Jest moim bratem.
- Nie jest Twoim bratem! - syknął. - To jest chory człowiek, który nie potrafi nad sobą zapanować! Nie zaryzykuję Twojego bezpieczeństwa. Nie po tym, co usłyszałem i zobaczyłem! - spuściłam głowę, czując jak po policzkach spływają mi łzy. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? Myślałem, że mi ufasz.
- Ufam. - pociągnęłam nosem.
- Zajebiście mi ufasz. - zironizował. - Może nie nadaję się na głowę rodziny, skoro ukrywasz przede mną tak ważne rzeczy? Najwidoczniej nie potrafię was ochronić!
- To nie prawda!
- Nie? - parsknął. - Zamierzasz wykorzystać Theo do tego, aby ten idiota wziął się za siebie! Za moimi plecami! Czuję się w tym momencie jak kretyn roku! Masz gdzieś moje zdanie, bo cokolwiek bym nie powiedział i tak postawisz na swoim!
- Nie wezmę Theo do szpitala. Obiecuję.
- Ale Ty pojedziesz. - pokręcił zrezygnowany głową.
- Mario, zrozum. - pociągnęłam nosem. - Dani już zawsze będzie dla mnie bratem, bez względu na wyniki DNA. Gdyby Marcos albo Enzo potrzebowali pomocy, ale Cię odpychali, to i tak byś im pomógł!
- Nie porównuj ich ze sobą!
- Chcę żebyś zrozumiał ...
- Nie zrozumiem i doskonale o tym wiesz! To dlatego zwlekałaś z powiedzeniem mi tego wszystkiego. - uchyliłam usta, aby zaprzeczyć, lecz nie dopuścił mnie do głosu. - Chcę wyrazić się jasno. Theo jest moim synem, więc mam prawo zabronić mu kontaktów z tym mężczyzną. Mam nadzieję, że nie zrobisz nic za moimi plecami, bo to równałoby się ze zdradzeniem mnie. - spojrzał na mnie stanowczo. Otarłam łzy, kiwając na zgodę głową. - Nie jesteś moją własnością. Masz prawo do własnych wyborów, dlatego nie zamierzam stać Ci na drodze.
- Ale Mario ...
- Nie mam zamiaru Cię szantażować i uzależniać od siebie.
- Co to znaczy? - spytałam niepewnie.
- To znaczy, że jestem rozczarowany. Byłem pewien, że mówimy sobie o wszystkim. Nie ukrywamy nic przed sobą. Nie przyjmuję Twojego tłumaczenia, że nie miałaś okazji, aby mi o tym powiedzieć. W porównaniu do waszego bezpieczeństwa, wygranie Pucharu Króla jest niczym, rozumiesz?
- Przepraszam.
- To bez znaczenia, bo i tak masz zamiar postawić na swoim. - udał się do holu. Niepewnie ruszyłam jego śladem, patrząc zdezorientowana jak zakłada buty. - Muszę przemyśleć parę rzeczy. Nie czekaj na mnie.
- Mario, proszę Cię. - podeszłam do niego spanikowana. - Zrobię o co tylko nie poprosisz, tylko nie odchodź. - chwyciłam go za rękę. - Masz prawo być na mnie wściekły, ale opowiedziałabym Ci wszystko. - poczułam jak obejmuje mnie mocno. Z nadzieją wtuliłam się w jego tors, wdychając zapach męskich perfum.
- Kocham Cię, wiesz? - wyszeptał z czułością. - I dlatego nigdy Cię nie zostawię. Jestem wściekły, ale tylko na siebie, bo nie zdołałem Cię ochronić. Muszę przez chwilę pobyć sam i z innej perspektywy spojrzeć na to wszystko. Pozwól mi na to. - poprosił. Spojrzałam na niego pełnymi łez oczami. - Wrócę. Obiecuję.
*
- Na pewno nie chcesz drinka? - Marcos postawił przede mną kubek z kawą. Pokręciłem przecząco głową, po czym przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. - Mam też zimne piwo.
- Nie będę zapijał swoich problemów alkoholem.
- Rozumiem. - usiadł obok mnie. - Sam mam brata, więc potrafię postawić się na jej miejscu. Dla Ainhoy to bez znaczenia, że nie mają wspólnego ojca. Wiesz jak jest z rodziną. Możemy się kłócić i wyzywać, ale w sytuacji podbramkowej jedno za drugim wskoczy w ogień.
- Ja to rozumiem Marcos. Na prawdę. - spojrzałem na niego z desperacją. - Ale uderzył ją na moich oczach. Nigdy nie wyrzucę tego widoku z głowy. A Theo? Wymyśliłem bajeczkę o bolącej głowie, żeby jak najszybciej zapomniał o tym koszmarze. Przestał się go bać, co w sumie powinno mnie cieszyć. Ale ja się boję. - jęknąłem. - Po prostu się o nich boję.
- Ona o tym wie. Ale na pewno ją wystraszyłeś.
- Wiem. - mruknąłem. Widok jej przerażonych oczu sprawiał mi ogrom bólu, jednak obiecałem, że wrócę. - Musiałem wyjść, aby później nie żałować kolejnych słów wypowiedzianych w złości. Nie mogę jednak zabronić jej czegokolwiek.
- Jestem pewien, że teraz nie zrobi nic wbrew Twojej woli. Za bardzo Cię kocha i rozumie Twój punkt widzenia. Gdybyś kazał jej wybierać, nawet by się nie zająknęła.
- Czyli wyjdzie na to, że wymusiłem na niej tą decyzję, prawda? - spytałem, na co Marcos przytaknął. Zakląłem pod nosem. Powinienem się cieszyć, że Ainhoa nie zacznie odwiedzać Daniego w szpitalu, ale z drugiej strony czułem wyrzuty sumienia. Już teraz wiedziałem, że będzie nie swoja i przygnębiona, udając, że wszystko jest w porządku. - Wiesz co chciałbym teraz zrobić? Zabrać ich daleko stąd.
- Nie uciekniesz przed problemami.
- Wiem. Marcos, co ja mam zrobić?
- Podświadomie wiesz, co masz zrobić. - poklepał mnie po ramieniu. - Kompromis to najlepsze rozwiązanie. Przeżyłem tyle sprzeczek z Patricią, że wiem o czym mówię. - zaśmiał się. - Wyjaśnijcie sobie wszystko, a potem jedziemy do Paryża. Musisz mi pomóc w zdobyciu Ligi Mistrzów, bo lepszej okazji do oświadczenia się mojej kobiecie nie znajdę. - dodał szeptem.
- Twój romantyzm właśnie mnie powalił.
- Ciekawe co Ty wymyślisz!
- Mario? - w salonie pojawiła się zaniepokojona Patricia z telefonem w ręce. - Ainhoa nie może się do Ciebie dodzwonić. Theo dostał gorączki. - poczułem się jakby wylała na mnie kubeł lodowatej wody. Wpatrywałem się w nią niczym w ducha, nie wiedząc co się wokół mnie dzieje. Po chwili jednak zerwałem się jak poparzony. Wyciągnąłem telefon z kieszeni od bluzy, od razu dostrzegając kilka nieodebranych połączeń. Byłem skończonym kretynem! - Płacze za Tobą i nie chce wziąć lekarstwa.
Więcej słów nie potrzebowałem. Wybiegłem z mieszkania przyjaciół jakby co najmniej się paliło. Kolejny raz zdarzyło mi się gnać na złamanie karku przez Madryt. Zrozumiałem co czuła Ainhoa gdy naskoczyłem na nią pamiętnego dnia w kawiarni. Ta bezradność, strach i chęć wzięcia jakiegokolwiek cierpienia własnego dziecka na siebie. Nawet nie wiedziałem czy będę w stanie mu pomóc!
Już od drzwi wejściowych usłyszałem jego płacz. Rzuciłem kluczyki od samochodu na komodę i pognałem schodami na górę.
- Nie chcę! - załkał. - To nie doble!
- Theo, musisz to połknąć. - Ainhoa była załamana całą sytuacją. Nie dość, że doszło pomiędzy nami do konfliktu, to jeszcze teraz doszła niespodziewana choroba syna. - Inaczej gorączka nie spadnie i będziemy musieli jechać do pana doktora. A doskonale wiesz, co to oznacza.
- Nie chcę pana doktola i zastsyków!
- Theo, słuchaj mamusi. - podszedłem do jego łóżka. Momentalnie wyciągnął do mnie ręce i zapłakał przeraźliwie. Posadziłem go na swoich kolanach i wziąłem od Ainhoy lekarstwo. - Jesteś odważnym chłopczykiem. Skakałeś z dużej zjeżdżalni, więc co to dla Ciebie?
- To jest nie doble! - poskarżył się.
- To lepsze od zastrzyków. - zauważyłem. Pociągnął nosem, patrząc na mnie z niemym błaganiem w oczkach. Z ciężkim sercem pokręciłem przecząco głową. - Zażyjemy razem, dobrze? Najpierw ja, potem Ty. Musimy być zdrowi na finał w Paryżu. - przypomniałem mu. Wygiął swoje usta w podkówkę, lecz kiwnął niepewnie główką. Dla przykładu przełknąłem lekarstwo na gorączkę, które rzeczywiście smakowało ohydnie. Theo przyglądał mi się uważnie, więc ze wszystkich sił próbowałem się nie skrzywić. Potem niepewnie poszedł w moje ślady. - Jestem z Ciebie dumny.
- A teraz się połóż, dobrze? - Ainhoa pogładziła jego policzek.
- Z tatusiem i z mamusią. - poprosił.
Nie cały kwadrans później przysłuchiwaliśmy się miarowemu oddechowi naszego dziecka. Leżał pomiędzy nami, przytulając do siebie pana misia. Ainhoa głaskała jego główkę, co jakiś czas całując czule w czoło.
- Przepraszam. - szepnąłem.
- Za co?
- Wyciszyłem telefon.
- Skąd mogłeś wiedzieć. - westchnęła.
- Za tamto również przepraszam. - dodałem. - Zgodzę się na wasze wizyty u niego, lecz pod jednym warunkiem. - zastrzegłem. Ainhoa spojrzała na mnie zaskoczona. - Najpierw ja z nim porozmawiam. A potem będę przy każdym spotkaniu, dobrze? Rozumiem Cię, ale się boję. I nic tego nie zmieni.
- Ja również przepraszam, że zwlekałam z opowiedzeniem Ci wszystkiego. Miałeś prawo wpaść w złość. - otarła łzę, która spłynęła jej po policzku. - Dziękuję Ci. To wiele dla mnie znaczy, ale mimo wszystko, nie zrobiłabym nic wbrew Tobie, ponieważ liczę się z Twoim zdaniem. Wiem, że przemawia przez Ciebie troska. Za to Cię kocham i uważam, że świetnie sobie radzisz w roli głowy rodziny. - uśmiechnęła się promiennie. Splotłem nasze palce ze sobą, po czym ucałowałem jej dłoń. Marcos miał rację. W związku najważniejszy powinien być kompromis.
***
Czy wy zdajecie sobie sprawę, że to prawie koniec? ^^
- Tak, będziemy się już zbierać. - westchnęłam biorąc go na ręce. - O ile mój większy chłopiec oderwie się od zabawy. - dodałam rozbawiona. Swoje kroki skierowałam w stronę Mario, który prowadził z Marcosem ożywioną dyskusję. Na nasz widok, momentalnie ją przerwali. - Nie chcę wam przeszkadzać, ale ktoś tu odpłynął.
- Daj mi go. - Mario wyciągnął ręce po syna. - Nie noś go bez potrzeby. Jest co raz cięższy. - zauważył z troską.
- Ja o czymś nie wiem? - Marcos zmierzył nas podejrzliwym spojrzeniem. Mario wywrócił zirytowany oczami, a ja poczułam jak na moje policzki wkrada się rumieniec. - Ok! Nie było pytania!
Pożegnaliśmy się z całym towarzystwem, dziękując gospodarzom za zaproszenie. Sergio i Pilar okazali się być bardzo sympatycznymi ludźmi, otwartymi na nowe znajomości. Dyskomfort, związany z przebywaniem ze sławnymi ludźmi, zniknął niczym za dotknięciem magicznej różdżki.
- I jak? - zagadnął Mario, gdy przejeżdżaliśmy przez Centrum Madrytu. Oderwałam wzrok od szyby i spojrzałam na niego uważnie. - Dobrze się bawiłaś? Tego cwaniaka z tyłu nawet pytać nie muszę. Małe Ramosy zrobią nam z dziecka niezłego łobuza. - parsknął śmiechem.
- Ma to w genach. - wyszczerzyłam swoje ząbki.
- Nie dam Ci dojść z powodu tej aluzji. - pogroził mi palcem, a ja uchyliłam zszokowana usta. Bezczelny typ! - Zapytał mnie, czy jeśli będzie grzeczny, to urządzimy mu takie samo przyjęcie urodzinowe. Ze zjeżdżalnią. Podkreślił, że już ma cztery lata. - uśmiechnął się pod nosem, nie odrywając wzroku od jezdni.
- Do października jeszcze sporo czasu. - zauważyłam.
- Obiecałem na honor ojca, że zjeżdżalnia będzie.
- Dla niego czy dla Ciebie? - zachichotałam.
- Doigrałaś się. Jeszcze dzisiaj będziesz mnie błagała o litość. - zgasił silnik, po czym wbił we mnie pełne aluzji spojrzenie. Prychnęłam rozbawiona, po czym opuściłam samochód.
Gdy Mario kładł Theo spać, ja postanowiłam wziąć orzeźwiający prysznic. Czułam lekkie zmęczenie, jednak to była zbyt wczesna pora, aby udać się do łóżka. Zresztą, musiałam nareszcie przeprowadzić z Mario poważną rozmowę dotyczącą Daniego. Zbierałam się do tego od dobrych kilku dni. Najpierw był finał w Walencji, który Real Madryt wygrał, a ja nie chciałam psuć Mario tej radości. Potem były przygotowywania do urodzin Sergio Juniora, przez co podekscytowanie Theo sięgało zenitu.
Wiedziałam, że im bardziej będę zwlekać, tym bardziej będzie mi trudno wszystko mu wyjaśnić. Przewidywałam jaka będzie reakcja Mario, dlatego musiałam zrobić wszystko, aby ostudzić jego negatywne emocje.
Zarzuciłam na siebie szlafrok, po czym opuściłam łazienkę. Zaglądnęłam do pokoju Theo, ale ku mojemu zdziwieniu, nie było tam śladu obecności Mario. Z uśmiechem pogładziłam główkę śpiącego syna. Uwielbiał, gdy tata czytał mu na dobranoc, choć sam Hermoso był tym dziwnie speszony. Wolałam nie przeszkadzać im w tych męskich chwilach i taktownie wycofywałam się do swoich obowiązków.
- Tutaj jesteś. - dostrzegłam sylwetkę Mario w przyciemnionym salonie. Stał obok okna, w skupieniu spoglądając na ogród. Ramiona miał dziwnie spięte, jakby dręczyło go coś nieprzyjemnego. - Coś się stało? - chwyciłam go niepewnie za dłoń. Odwrócił głowę w moją stronę.
- Co miało znaczyć pytanie Theo przed snem, dotyczące wizyty u Daniego? - wbił we mnie pełne stanowczości spojrzenie. Przełknęłam ciężko ślinę, czując panikę ogarniającą moje ciało. - Błagam Cię, zaprzecz gdy zapytam czy tutaj był. - syknął.
- Mario, to nie tak ... - jęknęłam. Wyrwał swoją dłoń, oddalając się na drugi koniec salonu. Nerwowo przeczesał swoje włosy, klnąc pod nosem. - Ja na prawdę chciałam Ci powiedzieć, ale nie było okazji. Masz prawo być zły, ale przynajmniej mnie wysłuchaj. Dani jest chory, sam doskonale o tym wiesz ...
- Sam kazałem mu się leczyć. - prychnął. - Ale nie pozwolę, aby Theo brał w tym udział, rozumiesz? Mam chyba prawo wyrazić swoje zdanie na ten temat! W końcu jestem jego ojcem!
- Tak. Masz prawo. - szepnęłam.
- I Tobie też nie pozwalam.
- Słucham?
- Zapomniałaś już o tym, co Ci zrobił?! - podszedł do mnie rozwścieczony. Wiedziałam jednak, że nie zrobi mi krzywdy. - Jak Cię zastraszał i szantażował?! Zapomniałaś, że Cię uderzył?! A Theo? - wskazał ręką w stronę schodów. - Jeszcze chwila, a potrzebowałby psychologa, bo zamknąłby się całkowicie w sobie!
- Nie mogę zostawić go samego. - poczułam jak drży mi głos. - On potrzebuje mojego wsparcia. To wszystko co się wydarzyło, ma też swoje podłoże. Gdybyś mnie wysłuchał, opowiedziałabym Ci wszystko. Zrozumiałbyś.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jest chory. Ale nie oczekuj ode mnie, że bez problemu zgodzę się na Twoje i Theo odwiedziny w szpitalu. Nie i koniec! Możesz nazwać mnie tyranem, mam to gdzieś! - zastrzegł. Poczułam jak łzy napływają do moich oczu. Byłam w sytuacji bez wyjścia, a najgorsze w tym wszystkim było to, że Mario miał swoje racje.
- Pozwól mi. - poprosiłam drżącym głosem.
- Ainhoa ...
- Jest moim bratem.
- Nie jest Twoim bratem! - syknął. - To jest chory człowiek, który nie potrafi nad sobą zapanować! Nie zaryzykuję Twojego bezpieczeństwa. Nie po tym, co usłyszałem i zobaczyłem! - spuściłam głowę, czując jak po policzkach spływają mi łzy. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? Myślałem, że mi ufasz.
- Ufam. - pociągnęłam nosem.
- Zajebiście mi ufasz. - zironizował. - Może nie nadaję się na głowę rodziny, skoro ukrywasz przede mną tak ważne rzeczy? Najwidoczniej nie potrafię was ochronić!
- To nie prawda!
- Nie? - parsknął. - Zamierzasz wykorzystać Theo do tego, aby ten idiota wziął się za siebie! Za moimi plecami! Czuję się w tym momencie jak kretyn roku! Masz gdzieś moje zdanie, bo cokolwiek bym nie powiedział i tak postawisz na swoim!
- Nie wezmę Theo do szpitala. Obiecuję.
- Ale Ty pojedziesz. - pokręcił zrezygnowany głową.
- Mario, zrozum. - pociągnęłam nosem. - Dani już zawsze będzie dla mnie bratem, bez względu na wyniki DNA. Gdyby Marcos albo Enzo potrzebowali pomocy, ale Cię odpychali, to i tak byś im pomógł!
- Nie porównuj ich ze sobą!
- Chcę żebyś zrozumiał ...
- Nie zrozumiem i doskonale o tym wiesz! To dlatego zwlekałaś z powiedzeniem mi tego wszystkiego. - uchyliłam usta, aby zaprzeczyć, lecz nie dopuścił mnie do głosu. - Chcę wyrazić się jasno. Theo jest moim synem, więc mam prawo zabronić mu kontaktów z tym mężczyzną. Mam nadzieję, że nie zrobisz nic za moimi plecami, bo to równałoby się ze zdradzeniem mnie. - spojrzał na mnie stanowczo. Otarłam łzy, kiwając na zgodę głową. - Nie jesteś moją własnością. Masz prawo do własnych wyborów, dlatego nie zamierzam stać Ci na drodze.
- Ale Mario ...
- Nie mam zamiaru Cię szantażować i uzależniać od siebie.
- Co to znaczy? - spytałam niepewnie.
- To znaczy, że jestem rozczarowany. Byłem pewien, że mówimy sobie o wszystkim. Nie ukrywamy nic przed sobą. Nie przyjmuję Twojego tłumaczenia, że nie miałaś okazji, aby mi o tym powiedzieć. W porównaniu do waszego bezpieczeństwa, wygranie Pucharu Króla jest niczym, rozumiesz?
- Przepraszam.
- To bez znaczenia, bo i tak masz zamiar postawić na swoim. - udał się do holu. Niepewnie ruszyłam jego śladem, patrząc zdezorientowana jak zakłada buty. - Muszę przemyśleć parę rzeczy. Nie czekaj na mnie.
- Mario, proszę Cię. - podeszłam do niego spanikowana. - Zrobię o co tylko nie poprosisz, tylko nie odchodź. - chwyciłam go za rękę. - Masz prawo być na mnie wściekły, ale opowiedziałabym Ci wszystko. - poczułam jak obejmuje mnie mocno. Z nadzieją wtuliłam się w jego tors, wdychając zapach męskich perfum.
- Kocham Cię, wiesz? - wyszeptał z czułością. - I dlatego nigdy Cię nie zostawię. Jestem wściekły, ale tylko na siebie, bo nie zdołałem Cię ochronić. Muszę przez chwilę pobyć sam i z innej perspektywy spojrzeć na to wszystko. Pozwól mi na to. - poprosił. Spojrzałam na niego pełnymi łez oczami. - Wrócę. Obiecuję.
*
- Na pewno nie chcesz drinka? - Marcos postawił przede mną kubek z kawą. Pokręciłem przecząco głową, po czym przetarłem zmęczoną twarz dłońmi. - Mam też zimne piwo.
- Nie będę zapijał swoich problemów alkoholem.
- Rozumiem. - usiadł obok mnie. - Sam mam brata, więc potrafię postawić się na jej miejscu. Dla Ainhoy to bez znaczenia, że nie mają wspólnego ojca. Wiesz jak jest z rodziną. Możemy się kłócić i wyzywać, ale w sytuacji podbramkowej jedno za drugim wskoczy w ogień.
- Ja to rozumiem Marcos. Na prawdę. - spojrzałem na niego z desperacją. - Ale uderzył ją na moich oczach. Nigdy nie wyrzucę tego widoku z głowy. A Theo? Wymyśliłem bajeczkę o bolącej głowie, żeby jak najszybciej zapomniał o tym koszmarze. Przestał się go bać, co w sumie powinno mnie cieszyć. Ale ja się boję. - jęknąłem. - Po prostu się o nich boję.
- Ona o tym wie. Ale na pewno ją wystraszyłeś.
- Wiem. - mruknąłem. Widok jej przerażonych oczu sprawiał mi ogrom bólu, jednak obiecałem, że wrócę. - Musiałem wyjść, aby później nie żałować kolejnych słów wypowiedzianych w złości. Nie mogę jednak zabronić jej czegokolwiek.
- Jestem pewien, że teraz nie zrobi nic wbrew Twojej woli. Za bardzo Cię kocha i rozumie Twój punkt widzenia. Gdybyś kazał jej wybierać, nawet by się nie zająknęła.
- Czyli wyjdzie na to, że wymusiłem na niej tą decyzję, prawda? - spytałem, na co Marcos przytaknął. Zakląłem pod nosem. Powinienem się cieszyć, że Ainhoa nie zacznie odwiedzać Daniego w szpitalu, ale z drugiej strony czułem wyrzuty sumienia. Już teraz wiedziałem, że będzie nie swoja i przygnębiona, udając, że wszystko jest w porządku. - Wiesz co chciałbym teraz zrobić? Zabrać ich daleko stąd.
- Nie uciekniesz przed problemami.
- Wiem. Marcos, co ja mam zrobić?
- Podświadomie wiesz, co masz zrobić. - poklepał mnie po ramieniu. - Kompromis to najlepsze rozwiązanie. Przeżyłem tyle sprzeczek z Patricią, że wiem o czym mówię. - zaśmiał się. - Wyjaśnijcie sobie wszystko, a potem jedziemy do Paryża. Musisz mi pomóc w zdobyciu Ligi Mistrzów, bo lepszej okazji do oświadczenia się mojej kobiecie nie znajdę. - dodał szeptem.
- Twój romantyzm właśnie mnie powalił.
- Ciekawe co Ty wymyślisz!
- Mario? - w salonie pojawiła się zaniepokojona Patricia z telefonem w ręce. - Ainhoa nie może się do Ciebie dodzwonić. Theo dostał gorączki. - poczułem się jakby wylała na mnie kubeł lodowatej wody. Wpatrywałem się w nią niczym w ducha, nie wiedząc co się wokół mnie dzieje. Po chwili jednak zerwałem się jak poparzony. Wyciągnąłem telefon z kieszeni od bluzy, od razu dostrzegając kilka nieodebranych połączeń. Byłem skończonym kretynem! - Płacze za Tobą i nie chce wziąć lekarstwa.
Więcej słów nie potrzebowałem. Wybiegłem z mieszkania przyjaciół jakby co najmniej się paliło. Kolejny raz zdarzyło mi się gnać na złamanie karku przez Madryt. Zrozumiałem co czuła Ainhoa gdy naskoczyłem na nią pamiętnego dnia w kawiarni. Ta bezradność, strach i chęć wzięcia jakiegokolwiek cierpienia własnego dziecka na siebie. Nawet nie wiedziałem czy będę w stanie mu pomóc!
Już od drzwi wejściowych usłyszałem jego płacz. Rzuciłem kluczyki od samochodu na komodę i pognałem schodami na górę.
- Nie chcę! - załkał. - To nie doble!
- Theo, musisz to połknąć. - Ainhoa była załamana całą sytuacją. Nie dość, że doszło pomiędzy nami do konfliktu, to jeszcze teraz doszła niespodziewana choroba syna. - Inaczej gorączka nie spadnie i będziemy musieli jechać do pana doktora. A doskonale wiesz, co to oznacza.
- Nie chcę pana doktola i zastsyków!
- Theo, słuchaj mamusi. - podszedłem do jego łóżka. Momentalnie wyciągnął do mnie ręce i zapłakał przeraźliwie. Posadziłem go na swoich kolanach i wziąłem od Ainhoy lekarstwo. - Jesteś odważnym chłopczykiem. Skakałeś z dużej zjeżdżalni, więc co to dla Ciebie?
- To jest nie doble! - poskarżył się.
- To lepsze od zastrzyków. - zauważyłem. Pociągnął nosem, patrząc na mnie z niemym błaganiem w oczkach. Z ciężkim sercem pokręciłem przecząco głową. - Zażyjemy razem, dobrze? Najpierw ja, potem Ty. Musimy być zdrowi na finał w Paryżu. - przypomniałem mu. Wygiął swoje usta w podkówkę, lecz kiwnął niepewnie główką. Dla przykładu przełknąłem lekarstwo na gorączkę, które rzeczywiście smakowało ohydnie. Theo przyglądał mi się uważnie, więc ze wszystkich sił próbowałem się nie skrzywić. Potem niepewnie poszedł w moje ślady. - Jestem z Ciebie dumny.
- A teraz się połóż, dobrze? - Ainhoa pogładziła jego policzek.
- Z tatusiem i z mamusią. - poprosił.
Nie cały kwadrans później przysłuchiwaliśmy się miarowemu oddechowi naszego dziecka. Leżał pomiędzy nami, przytulając do siebie pana misia. Ainhoa głaskała jego główkę, co jakiś czas całując czule w czoło.
- Przepraszam. - szepnąłem.
- Za co?
- Wyciszyłem telefon.
- Skąd mogłeś wiedzieć. - westchnęła.
- Za tamto również przepraszam. - dodałem. - Zgodzę się na wasze wizyty u niego, lecz pod jednym warunkiem. - zastrzegłem. Ainhoa spojrzała na mnie zaskoczona. - Najpierw ja z nim porozmawiam. A potem będę przy każdym spotkaniu, dobrze? Rozumiem Cię, ale się boję. I nic tego nie zmieni.
- Ja również przepraszam, że zwlekałam z opowiedzeniem Ci wszystkiego. Miałeś prawo wpaść w złość. - otarła łzę, która spłynęła jej po policzku. - Dziękuję Ci. To wiele dla mnie znaczy, ale mimo wszystko, nie zrobiłabym nic wbrew Tobie, ponieważ liczę się z Twoim zdaniem. Wiem, że przemawia przez Ciebie troska. Za to Cię kocham i uważam, że świetnie sobie radzisz w roli głowy rodziny. - uśmiechnęła się promiennie. Splotłem nasze palce ze sobą, po czym ucałowałem jej dłoń. Marcos miał rację. W związku najważniejszy powinien być kompromis.
***
Czy wy zdajecie sobie sprawę, że to prawie koniec? ^^