- Ile? - wydukałem, wpatrując się z nadzieją na fizjoterapeutę.
- Wydaje mi się, że skręcenie nie jest aż tak mocne. - zauważył, usztywniając mi kostkę. - Jutro pojedziemy do szpitala na dokładniejsze badania. Do miesiąca powinieneś wrócić na boisko.
- Miesiąca?!
- Mario, mogło być gorzej.
- Gorzej? - prychnąłem. - Jorge, jest początek kwietnia! Przed nami najważniejsze mecze! Mam je spędzić przed telewizorem? - zironizowałem. Ogarnięty wściekłością, chwyciłem swoje korki i cisnąłem je na środek szatni.
- Nie masz innego wyjścia, jak dostosować się do moich zaleceń. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wrócisz szybciej. - odpowiedział mi ze stanowczością. - Jutro z samego rana przyjadę po Ciebie i udamy się do szpitala na szczegółowe badania. Wtedy przedyskutujemy jak będzie wyglądała Twoja rehabilitacja.
- Jestem beznadziejny. - mruknąłem. Miałem ochotę płakać z bezsilności! Walczyłem o miejsce w pierwszym składzie, a gdy osiągnąłem ten cel, przeciwnik wjechał bez zawahania w moją kostkę. Jorge miał rację, to mogło się gorzej skończyć. Jednak poczucie bezsilności było dołujące.
- Obydwoje wiemy, że to nie prawda. - poklepał mnie po ramieniu. - Dam Ci kule, żebyś nie obciążał zbytnio kostki. Będziesz potrafił się nimi posługiwać?
- Aż takim kretynem nie jestem. - westchnąłem ciężko. Z nie małym trudem przebrałem się w swoje prywatne ciuchy. Czułem, że kostka z każdą chwilą co raz bardziej puchnie. Leki przeciwbólowe nie były zbyt mocne, więc ból nie zniknął całkowicie. Zacisnąłem jednak zęby i cierpliwie czekałem na zakończenie meczu.
Pierwszy do szatni wpadł Marcos, patrząc na mnie zaniepokojony. Pokazałem mu kciuk skierowany w dół, na co zaklął siarczyście pod nosem.
- Odwiozę Cię do domu.
- Nie ma mowy. - pokręciłem przecząco głową. - Mówiłeś, że prosto po meczu jedziecie z Patricią do jej rodziców. Ja bez problemu wrócę taksówką.
- Mam powiedzieć Paddy o Twoich fochach? - uniósł brew ku górze. Prychnąłem wywracając oczami. - Zrobi Ci awanturę na cały stadion i siłą wepcha do samochodu. Nie puścimy Cię taksówką w takim stanie, nawet nie próbuj się spierać! - syknął, po czym chwycił za ręcznik i udał się pod prysznic. Westchnąłem ciężko, opierając tył głowy o szafkę.
Do szatni zaczęli schodzić się moi koledzy, od razu pytając o uraz. Poczułem się lepiej ze świadomością iż mnie wspierają i sami nie są zadowoleni z rozwoju sytuacji.
- Jestem gotowy, więc możemy się zbierać. - przede mną stanął Marcos. Kiwnąłem głową na znak zgody, po czym chwyciłem przygotowane przez Jorge kule. - Ostrożnie. - poinstruował mnie.
- Marcos, to tylko skręcona kostka. - warknąłem.
- Tak? A myślałem, że masz okres. - wyszczerzył się.
- Bardzo śmieszne, na prawdę. - zironizowałem. - Mam nadzieje, że Ciebie nigdy to nie spotka. A jeśli, to pamiętaj że będę Ci nadskakiwał jak stara matrona, aż będziesz wrzeszczał z irytacji na pół Madrytu.
- Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie. - zaśmiał się, otwierając przede mną drzwi. Jakimś cudem potrafiłem używać tych cholernych kul, nie wyglądając przy tym jak ofiara wojny. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
Przed szatnią stanąłem jak wryty, na widok dwóch znajomych dziewcząt. Obecność Paddy nie była zaskakująca, jednak Chio się tutaj nie spodziewałem. Nie widzieliśmy się od pamiętnego wieczoru w kręgielni, kiedy to urządziła mi scenę zazdrości. Z biegiem czasu dotarło do mnie, że miała ku temu powody. Czułem lekkie wyrzutu sumienia, bo na prawdę ją lubiłem. Ale nie była Ainhoą.
- I jak? - podeszła do mnie zatroskana Patricia.
- Żyję. - wzruszyłem ramionami.
- Kochanie, odwieziemy Mario do domu. - wtrącił się mój przyjaciel, na co przytaknęła. Doskonale wiedziałem, że się spieszą, ale ze względu na naszą przyjaźń byli zmuszeni zająć się mną.
- Przecież mówiłem, że wrócę taksówką.
- A ja Ci mówiłem ...
- Ja go mogę odwieźć. - zaoferowała się nieśmiało Chio. Wbiliśmy w nią trzy zaskoczone spojrzenia. - Sama mówiłaś, że Twój ojciec nie lubi, gdy ktoś się spóźnia. - zwróciła się do Paddy. - A przecież dla mnie to nie problem, po za tym ktoś się musi nim zająć.
- Potrzebuję podwózki. Nic więcej. - podkreśliłem. To było najlepsze wyjście z całej sytuacji, a po za tym mogłem poważnie z nią porozmawiać i za wszystko przeprosić.
Z początku jechaliśmy w ciszy. Żadne z nas nie wiedziało jak rozpocząć jakąkolwiek konwersację. Zaczęło mnie to irytować, choć z drugiej strony wolałem nie palnąć jakiejkolwiek głupoty.
- Zachowałam się jak idiotka. - usłyszałem szept Chio, gdy zatrzymała się na światłach. - Wtedy, w kręgielni. - zerknęła na mnie kątek oka. - Miałeś rację, nie miałam żadnych podstaw co do tego, aby być zazdrosną. Ale byłam, bo mi na Tobie zależy Mario.
- Chio, to nie jest takie proste. - potarłem obolałą skroń.
- Wiem, Theo jest najważniejszy. I akceptuję to.
- Obydwoje są dla mnie najważniejsi. - wyznałem. Dłonie Chio zacisnęły się na kierownicy, lecz twarz nie wyrażała żadnych emocji. Skupiona wpatrywała się przed siebie. - Może i miałaś rację mówiąc, że przez Ainhoę przemawiała zazdrość. Ale nie mogę jej za to winić, skoro czuję to samo gdy jakiś facet na nią spojrzy. Łączy nas coś więcej niż Theo.
- Czyli wygrała. - odchrząknęła.
- Nie rywalizowała z Tobą.
- Nikt nie jest idealny i niewinny. - odpowiedziała gorzko, po czym zaparkowała przed moją posiadłością. - Wezmę Twoją torbę. - oznajmiła.
- Chio, dam sobie radę. - wysiadłem z trudem ze samochodu. Stanęła obok mnie, spoglądając na moje próby samodzielności z rozbawieniem.
- Wiesz w ogóle jak postępować ze skręconą kostką? Zaczęłam studiować fizjoterapię, zanim postanowiłam zostać dziennikarką. Takie banalne podstawy mam w małym paluszku, po za tym ktoś musi się Tobą zająć.
- To tylko kostka. - westchnąłem, spoglądając nerwowo w stronę wejścia. - Na prawdę jestem Ci wdzięczny za pomoc, ale dostałem od fizjoterapeuty wszystkie wytyczne. A po za tym ... - zaskoczony wzrok Chio, który wbity miała po za moimi plecami, przerwał mój monolog. Przełknąłem ciężko ślinę. Sekundę wcześniej usłyszałem jak drzwi się otwierają. Byłem pewien, że w progu stoi Ainhoa.
*
- Nie odbiela?
- Nie. - westchnęłam ciężko, po czym odłożyłam telefon na stolik. Przeczesałam nerwowo włosy. Theo spuścił główkę, bawiąc się swoimi paluszkami. - Na pewno jest u pana doktora.
Mario wyszedł rano bez słowa, nie chcąc mnie niepotrzebnie budzić. Razem z Theo postanowiliśmy obejrzeć jego popołudniowy mecz, chociaż osobiście kompletnie się na tym nie znałam. To było zabawne słuchać wyjaśnień trzylatka na temat piłki nożnej. Nasze humory jednak zostały popsute, gdy Mario padł na murawę, trzymając się z grymasem bólu za kostkę. Musiał zejść z pomocą lekarzy, a dzięki komentatorom oraz pomeczowym relacjom, dowiedziałam się że to doszło do skręcenia kostki. Próbowałam się z nim skontaktować, jednak nie odbierał moich połączeń. Z każdą chwilą co raz bardziej się denerwowałam.
- Ktoś podjechał! - Theo zerwał się z kanapy.
- Zaczekaj! Sprawdzę kto to. - pogładziłam jego główkę, po czym udałam się do holu. Doskonale wiedziałam, że zerka zniecierpliwiony zza ściany. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam ciężkie drzwi. Widok Mario w towarzystwie Chio na tyle mnie zaskoczył, że nie wiedziałam jak zareagować.
- Nie wiedziałam, że masz gości. - odchrząknęła dziewczyna, mierząc moją sylwetkę nieodgadnionym spojrzeniem. Mario odwrócił w moją stronę spanikowane spojrzenie. Poczułam się źle z faktem, że nie wspomniał jej o naszej obecności w swoim domu.
- Dzwoniłam do Ciebie. Theo się martwił. - zwróciłam się do niego.
- Przepraszam, wyłączyłem telefon. Wszyscy nagle zaczęli do mnie dzwonić ...
- Nic mu nie jest. Zajęłam się nim. - wtrąciła się Chio.
- Widzę. - mruknęłam pod nosem.
- Chio, jeszcze raz Ci dziękuję za podwózkę ...
- Już Ci mówiłam, że się Tobą zajmę. Ainhoa ma dziecko na głowie, którym musi się zająć. - rzuciła mi spojrzenie pełne aluzji. - Po za tym, byłoby dobrze gdybyś wytłumaczyła chłopcu, że tata potrzebuje odpoczynku. Kostka musi się zregenerować, a przy dziecku ... przez przypadek może uderzyć w nogę albo się o nią otrzeć. Jak to dziecko.
- Theo mi nie przeszkadza, wprost przeciwnie. - Mario wywrócił oczami. - Przynajmniej jako jedyny nie będzie ze mnie robił ciężko chorego.
- No właśnie. I będzie nieuważny. - prychnęła Chio. Zacisnęłam pięść na klamce, czując jak podnosi mi się ciśnienie. - Ainhoa sama rozumiesz, że w takiej sytuacji spotkanie ojca i syna ...
- Jasne. Nie będziemy wam przeszkadzać. - wycedziłam przez zęby. - Tylko się spakuję i już nas nie ma. - odwróciłam się na pięcie.
- Mamusiu? - Theo spojrzał na mnie niepewnie. Chwyciłam go na ręce i udałam się na górę. Wściekłość wręcz ze mnie parowała! Czułam się rozczarowana i oszukana. Nie powiedział jej, że tu mieszkamy. Nie powiedział jej że ...
Posadziłam syna na łóżku i przez chwilę wpatrywałam się w szafę. Nie dam sobą pomiatać. Nie będę z nią walczyć. Byłam w stanie poniżyć się dla Theo, ale inne wyjątki nie wchodziły w grę. Jedyne czego chciałam, to mieć coś pewnego w życiu. Bez strachu, że to stracę. Teraz rozumiałam, dlaczego Theo jej nie polubił. Wyczuł, że jest fałszywa do szpiku kości!
Wyciągnęłam z szafy moją torbę, po czym rzuciłam ją na łóżko. Theo przytulił do siebie misia, spoglądając na mnie niepewnie. Uklękłam przed szafą segregując rzeczy. Te, które mieliśmy dzięki Mario i te, za które sama zapłaciłam.
- Ainhoa, co Ty wyprawiasz? - usłyszałam od strony drzwi.
- To, co od początku zamierzałam. - mruknęłam pod nosem, nawet się do niego nie odwracając. - Wyprowadzam się. Ja i Theo. Nie będziemy Ci przeszkadzać, skoro nawet wstydzisz się tego, że tu jesteśmy.
- Co Ty mówisz? - oburzył się.
- Wydzwaniałam do Ciebie jak ta ostatnia idiotka. Myślałam że ... po wczorajszym ... byłam taka naiwna. - mówiłam drżącym głosem, wrzucając ciuchy do torby. - Martwiliśmy się o Ciebie oboje. Ale Ty już znalazłeś sobie pielęgniarkę, która nas wyprosiła z Twojego domu. Bo wam przeszkadzamy!
- Chio mnie tylko podwiozła. Wyjaśniłem jej wszystko po drodze. Powiedziałem, że Ty i Theo jesteście dla mnie najważniejsi. Obydwoje. - podkreślił, podchodząc do łóżka z grymasem bólu. - Pod domem próbowałem ją zbyć, bo doskonale wiedziałem, że się wściekniesz na jej widok.
- Więc albo jest głucha albo jest po prostu idiotką!
- To bzydkie słowo. - wtrącił się Theo.
- Kobiety je używają, gdy są zazdrosne i wściekłe. - wyjaśnił mu Mario, wzruszając ramionami. Uchyliłam oburzona usta, chcąc mu odpyskować. - Jednak mamusia nie ma powodu do tego, aby być zazdrosną. Powód wyszeptałem Ci wczoraj do ucha. Pamiętasz co to było? - puścił mu oczko.
- Kochas mamusię. - Theo uśmiechnął się uroczo.
- Dokładnie. Kocham Twoją mamusię. - kiwnął głową, po czym wbił we mnie pełne stanowczości spojrzenie. - Ainhoa, w moim sercu jest tylko jedna kobieta. Gdybym miał być z Chio, to bym z nią był. Ale ona nie jest Tobą i nigdy nie będzie. - podszedł do mnie bliżej. Wpatrywałam się w niego zszokowana, nie wiedząc co powiedzieć. - Kocham Cię, maleńka. - pogładził z czułością mój policzek. - Wiem co to znaczy być zazdrosnym, bo wczoraj prawie eksplodowałem z tego powodu. Ale zaufałem Ci, gdy jasno dałaś mi do zrozumienia, że tylko ja się dla Ciebie liczę. Zaufaj więc i mi.
- Ale nie mówisz tego dlatego, aby mnie udobruchać?
- Pierwszy raz w życiu odważyłem się mówić o swoich uczuciach, więc mogłabyś to uszanować. - mruknął rozbawiony.
- Theo miał rację. - szepnęłam. - Powiedział, że się uśmiecham z Twojego powodu. I że już nie płaczę w poduszkę, bo dajesz mi poczucie bezpieczeństwa. Miał rację mówiąc, że Cię kocham. I owszem, jestem cholernie zazdrosna. - jęknęłam zażenowana.
- Ja tes was kocham. - ze śmiechem spojrzeliśmy w dół, na szeroko uśmiechniętego Theo. Mario chwycił go na ręce i ucałował w pyzaty policzek.
- My Ciebie też kochamy. Ale teraz posłuchacie mnie uważnie. - zarządził. - Od dzisiaj ten dom jest oficjalnie waszym domem. Naszym. - podkreślił. - Obiecuję wam, że zrobię wszystko, abyśmy byli szczęśliwą rodziną. Bo w końcu nią jesteśmy. Przecież tata plus mama równa się Theo. - zaśmiał się, na co pociągnęłam wzruszona nosem. - No i oczywiście moja szalona matka, czyli Twoja babcia. - połaskotał Theo po brzuszku.
- A jesce ...
- Tak Theo. Pan misio też należy do tej rodziny. - dodał, na co trzylatek pisnął radośnie. Wyrwał się z ramion ojca i pobiegł oznajmić nowinę pluszakowi. Pokręciłam rozbawiona głową, wtulając się w ramiona Mario, które sam przede mną otworzył. - Nareszcie Cię znalazłem i nie mam zamiaru gubić. - wyszeptał.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się pod nosem. - O Boże! Twoja noga! - wyrwałam się, przypominając sobie o najważniejszym. - Nie możesz jej nadwyrężać!
- Chciałem się nareszcie legalnie poprzytulać. - jęknął.
- Musisz się natychmiast położyć i trzymać ją na podwyższeniu! - zarządziłam. Nie sprzeciwiał się na całe szczęście. Przygotował mu specjalny podnóżek z poduszek, czując wyrzuty sumienia. Nadwyrężył nogę przeze mnie. Wspiął się po schodach bez kul, co na pewno było dla niego nie lada wyczynem. - Masz na coś ochotę? Jesteś głodny? Spragniony?
- Jestem spragniony Twoich pocałunków.
- Mario, pytam poważnie.
- A ja poważnie odpowiadam. - oburzył się. Westchnęłam ciężko, jednak nachyliłam się nad nim, składając na ustach pocałunek. Błyskawicznie mnie przytrzymał, abym przypadkowo na tym nie skończyła. Nasze języki otarły się o siebie, doprowadzając do dreszczy na moim ciele. - Może jednak idź po tą wodę. - odchrząknął, odsuwając się ode mnie. - Jeszcze chwila, a zapomnę że Theo jest za ścianą.
***
Ostatni z rozdziałów napisanych w 2018 roku :) Przed nami jeszcze kilka powrotów i odkrywanie tajemnic z przeszłości.
- Wydaje mi się, że skręcenie nie jest aż tak mocne. - zauważył, usztywniając mi kostkę. - Jutro pojedziemy do szpitala na dokładniejsze badania. Do miesiąca powinieneś wrócić na boisko.
- Miesiąca?!
- Mario, mogło być gorzej.
- Gorzej? - prychnąłem. - Jorge, jest początek kwietnia! Przed nami najważniejsze mecze! Mam je spędzić przed telewizorem? - zironizowałem. Ogarnięty wściekłością, chwyciłem swoje korki i cisnąłem je na środek szatni.
- Nie masz innego wyjścia, jak dostosować się do moich zaleceń. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wrócisz szybciej. - odpowiedział mi ze stanowczością. - Jutro z samego rana przyjadę po Ciebie i udamy się do szpitala na szczegółowe badania. Wtedy przedyskutujemy jak będzie wyglądała Twoja rehabilitacja.
- Jestem beznadziejny. - mruknąłem. Miałem ochotę płakać z bezsilności! Walczyłem o miejsce w pierwszym składzie, a gdy osiągnąłem ten cel, przeciwnik wjechał bez zawahania w moją kostkę. Jorge miał rację, to mogło się gorzej skończyć. Jednak poczucie bezsilności było dołujące.
- Obydwoje wiemy, że to nie prawda. - poklepał mnie po ramieniu. - Dam Ci kule, żebyś nie obciążał zbytnio kostki. Będziesz potrafił się nimi posługiwać?
- Aż takim kretynem nie jestem. - westchnąłem ciężko. Z nie małym trudem przebrałem się w swoje prywatne ciuchy. Czułem, że kostka z każdą chwilą co raz bardziej puchnie. Leki przeciwbólowe nie były zbyt mocne, więc ból nie zniknął całkowicie. Zacisnąłem jednak zęby i cierpliwie czekałem na zakończenie meczu.
Pierwszy do szatni wpadł Marcos, patrząc na mnie zaniepokojony. Pokazałem mu kciuk skierowany w dół, na co zaklął siarczyście pod nosem.
- Odwiozę Cię do domu.
- Nie ma mowy. - pokręciłem przecząco głową. - Mówiłeś, że prosto po meczu jedziecie z Patricią do jej rodziców. Ja bez problemu wrócę taksówką.
- Mam powiedzieć Paddy o Twoich fochach? - uniósł brew ku górze. Prychnąłem wywracając oczami. - Zrobi Ci awanturę na cały stadion i siłą wepcha do samochodu. Nie puścimy Cię taksówką w takim stanie, nawet nie próbuj się spierać! - syknął, po czym chwycił za ręcznik i udał się pod prysznic. Westchnąłem ciężko, opierając tył głowy o szafkę.
Do szatni zaczęli schodzić się moi koledzy, od razu pytając o uraz. Poczułem się lepiej ze świadomością iż mnie wspierają i sami nie są zadowoleni z rozwoju sytuacji.
- Jestem gotowy, więc możemy się zbierać. - przede mną stanął Marcos. Kiwnąłem głową na znak zgody, po czym chwyciłem przygotowane przez Jorge kule. - Ostrożnie. - poinstruował mnie.
- Marcos, to tylko skręcona kostka. - warknąłem.
- Tak? A myślałem, że masz okres. - wyszczerzył się.
- Bardzo śmieszne, na prawdę. - zironizowałem. - Mam nadzieje, że Ciebie nigdy to nie spotka. A jeśli, to pamiętaj że będę Ci nadskakiwał jak stara matrona, aż będziesz wrzeszczał z irytacji na pół Madrytu.
- Jesteś najlepszym przyjacielem na świecie. - zaśmiał się, otwierając przede mną drzwi. Jakimś cudem potrafiłem używać tych cholernych kul, nie wyglądając przy tym jak ofiara wojny. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
Przed szatnią stanąłem jak wryty, na widok dwóch znajomych dziewcząt. Obecność Paddy nie była zaskakująca, jednak Chio się tutaj nie spodziewałem. Nie widzieliśmy się od pamiętnego wieczoru w kręgielni, kiedy to urządziła mi scenę zazdrości. Z biegiem czasu dotarło do mnie, że miała ku temu powody. Czułem lekkie wyrzutu sumienia, bo na prawdę ją lubiłem. Ale nie była Ainhoą.
- I jak? - podeszła do mnie zatroskana Patricia.
- Żyję. - wzruszyłem ramionami.
- Kochanie, odwieziemy Mario do domu. - wtrącił się mój przyjaciel, na co przytaknęła. Doskonale wiedziałem, że się spieszą, ale ze względu na naszą przyjaźń byli zmuszeni zająć się mną.
- Przecież mówiłem, że wrócę taksówką.
- A ja Ci mówiłem ...
- Ja go mogę odwieźć. - zaoferowała się nieśmiało Chio. Wbiliśmy w nią trzy zaskoczone spojrzenia. - Sama mówiłaś, że Twój ojciec nie lubi, gdy ktoś się spóźnia. - zwróciła się do Paddy. - A przecież dla mnie to nie problem, po za tym ktoś się musi nim zająć.
- Potrzebuję podwózki. Nic więcej. - podkreśliłem. To było najlepsze wyjście z całej sytuacji, a po za tym mogłem poważnie z nią porozmawiać i za wszystko przeprosić.
Z początku jechaliśmy w ciszy. Żadne z nas nie wiedziało jak rozpocząć jakąkolwiek konwersację. Zaczęło mnie to irytować, choć z drugiej strony wolałem nie palnąć jakiejkolwiek głupoty.
- Zachowałam się jak idiotka. - usłyszałem szept Chio, gdy zatrzymała się na światłach. - Wtedy, w kręgielni. - zerknęła na mnie kątek oka. - Miałeś rację, nie miałam żadnych podstaw co do tego, aby być zazdrosną. Ale byłam, bo mi na Tobie zależy Mario.
- Chio, to nie jest takie proste. - potarłem obolałą skroń.
- Wiem, Theo jest najważniejszy. I akceptuję to.
- Obydwoje są dla mnie najważniejsi. - wyznałem. Dłonie Chio zacisnęły się na kierownicy, lecz twarz nie wyrażała żadnych emocji. Skupiona wpatrywała się przed siebie. - Może i miałaś rację mówiąc, że przez Ainhoę przemawiała zazdrość. Ale nie mogę jej za to winić, skoro czuję to samo gdy jakiś facet na nią spojrzy. Łączy nas coś więcej niż Theo.
- Czyli wygrała. - odchrząknęła.
- Nie rywalizowała z Tobą.
- Nikt nie jest idealny i niewinny. - odpowiedziała gorzko, po czym zaparkowała przed moją posiadłością. - Wezmę Twoją torbę. - oznajmiła.
- Chio, dam sobie radę. - wysiadłem z trudem ze samochodu. Stanęła obok mnie, spoglądając na moje próby samodzielności z rozbawieniem.
- Wiesz w ogóle jak postępować ze skręconą kostką? Zaczęłam studiować fizjoterapię, zanim postanowiłam zostać dziennikarką. Takie banalne podstawy mam w małym paluszku, po za tym ktoś musi się Tobą zająć.
- To tylko kostka. - westchnąłem, spoglądając nerwowo w stronę wejścia. - Na prawdę jestem Ci wdzięczny za pomoc, ale dostałem od fizjoterapeuty wszystkie wytyczne. A po za tym ... - zaskoczony wzrok Chio, który wbity miała po za moimi plecami, przerwał mój monolog. Przełknąłem ciężko ślinę. Sekundę wcześniej usłyszałem jak drzwi się otwierają. Byłem pewien, że w progu stoi Ainhoa.
*
- Nie odbiela?
- Nie. - westchnęłam ciężko, po czym odłożyłam telefon na stolik. Przeczesałam nerwowo włosy. Theo spuścił główkę, bawiąc się swoimi paluszkami. - Na pewno jest u pana doktora.
Mario wyszedł rano bez słowa, nie chcąc mnie niepotrzebnie budzić. Razem z Theo postanowiliśmy obejrzeć jego popołudniowy mecz, chociaż osobiście kompletnie się na tym nie znałam. To było zabawne słuchać wyjaśnień trzylatka na temat piłki nożnej. Nasze humory jednak zostały popsute, gdy Mario padł na murawę, trzymając się z grymasem bólu za kostkę. Musiał zejść z pomocą lekarzy, a dzięki komentatorom oraz pomeczowym relacjom, dowiedziałam się że to doszło do skręcenia kostki. Próbowałam się z nim skontaktować, jednak nie odbierał moich połączeń. Z każdą chwilą co raz bardziej się denerwowałam.
- Ktoś podjechał! - Theo zerwał się z kanapy.
- Zaczekaj! Sprawdzę kto to. - pogładziłam jego główkę, po czym udałam się do holu. Doskonale wiedziałam, że zerka zniecierpliwiony zza ściany. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam ciężkie drzwi. Widok Mario w towarzystwie Chio na tyle mnie zaskoczył, że nie wiedziałam jak zareagować.
- Nie wiedziałam, że masz gości. - odchrząknęła dziewczyna, mierząc moją sylwetkę nieodgadnionym spojrzeniem. Mario odwrócił w moją stronę spanikowane spojrzenie. Poczułam się źle z faktem, że nie wspomniał jej o naszej obecności w swoim domu.
- Dzwoniłam do Ciebie. Theo się martwił. - zwróciłam się do niego.
- Przepraszam, wyłączyłem telefon. Wszyscy nagle zaczęli do mnie dzwonić ...
- Nic mu nie jest. Zajęłam się nim. - wtrąciła się Chio.
- Widzę. - mruknęłam pod nosem.
- Chio, jeszcze raz Ci dziękuję za podwózkę ...
- Już Ci mówiłam, że się Tobą zajmę. Ainhoa ma dziecko na głowie, którym musi się zająć. - rzuciła mi spojrzenie pełne aluzji. - Po za tym, byłoby dobrze gdybyś wytłumaczyła chłopcu, że tata potrzebuje odpoczynku. Kostka musi się zregenerować, a przy dziecku ... przez przypadek może uderzyć w nogę albo się o nią otrzeć. Jak to dziecko.
- Theo mi nie przeszkadza, wprost przeciwnie. - Mario wywrócił oczami. - Przynajmniej jako jedyny nie będzie ze mnie robił ciężko chorego.
- No właśnie. I będzie nieuważny. - prychnęła Chio. Zacisnęłam pięść na klamce, czując jak podnosi mi się ciśnienie. - Ainhoa sama rozumiesz, że w takiej sytuacji spotkanie ojca i syna ...
- Jasne. Nie będziemy wam przeszkadzać. - wycedziłam przez zęby. - Tylko się spakuję i już nas nie ma. - odwróciłam się na pięcie.
- Mamusiu? - Theo spojrzał na mnie niepewnie. Chwyciłam go na ręce i udałam się na górę. Wściekłość wręcz ze mnie parowała! Czułam się rozczarowana i oszukana. Nie powiedział jej, że tu mieszkamy. Nie powiedział jej że ...
Posadziłam syna na łóżku i przez chwilę wpatrywałam się w szafę. Nie dam sobą pomiatać. Nie będę z nią walczyć. Byłam w stanie poniżyć się dla Theo, ale inne wyjątki nie wchodziły w grę. Jedyne czego chciałam, to mieć coś pewnego w życiu. Bez strachu, że to stracę. Teraz rozumiałam, dlaczego Theo jej nie polubił. Wyczuł, że jest fałszywa do szpiku kości!
Wyciągnęłam z szafy moją torbę, po czym rzuciłam ją na łóżko. Theo przytulił do siebie misia, spoglądając na mnie niepewnie. Uklękłam przed szafą segregując rzeczy. Te, które mieliśmy dzięki Mario i te, za które sama zapłaciłam.
- Ainhoa, co Ty wyprawiasz? - usłyszałam od strony drzwi.
- To, co od początku zamierzałam. - mruknęłam pod nosem, nawet się do niego nie odwracając. - Wyprowadzam się. Ja i Theo. Nie będziemy Ci przeszkadzać, skoro nawet wstydzisz się tego, że tu jesteśmy.
- Co Ty mówisz? - oburzył się.
- Wydzwaniałam do Ciebie jak ta ostatnia idiotka. Myślałam że ... po wczorajszym ... byłam taka naiwna. - mówiłam drżącym głosem, wrzucając ciuchy do torby. - Martwiliśmy się o Ciebie oboje. Ale Ty już znalazłeś sobie pielęgniarkę, która nas wyprosiła z Twojego domu. Bo wam przeszkadzamy!
- Chio mnie tylko podwiozła. Wyjaśniłem jej wszystko po drodze. Powiedziałem, że Ty i Theo jesteście dla mnie najważniejsi. Obydwoje. - podkreślił, podchodząc do łóżka z grymasem bólu. - Pod domem próbowałem ją zbyć, bo doskonale wiedziałem, że się wściekniesz na jej widok.
- Więc albo jest głucha albo jest po prostu idiotką!
- To bzydkie słowo. - wtrącił się Theo.
- Kobiety je używają, gdy są zazdrosne i wściekłe. - wyjaśnił mu Mario, wzruszając ramionami. Uchyliłam oburzona usta, chcąc mu odpyskować. - Jednak mamusia nie ma powodu do tego, aby być zazdrosną. Powód wyszeptałem Ci wczoraj do ucha. Pamiętasz co to było? - puścił mu oczko.
- Kochas mamusię. - Theo uśmiechnął się uroczo.
- Dokładnie. Kocham Twoją mamusię. - kiwnął głową, po czym wbił we mnie pełne stanowczości spojrzenie. - Ainhoa, w moim sercu jest tylko jedna kobieta. Gdybym miał być z Chio, to bym z nią był. Ale ona nie jest Tobą i nigdy nie będzie. - podszedł do mnie bliżej. Wpatrywałam się w niego zszokowana, nie wiedząc co powiedzieć. - Kocham Cię, maleńka. - pogładził z czułością mój policzek. - Wiem co to znaczy być zazdrosnym, bo wczoraj prawie eksplodowałem z tego powodu. Ale zaufałem Ci, gdy jasno dałaś mi do zrozumienia, że tylko ja się dla Ciebie liczę. Zaufaj więc i mi.
- Ale nie mówisz tego dlatego, aby mnie udobruchać?
- Pierwszy raz w życiu odważyłem się mówić o swoich uczuciach, więc mogłabyś to uszanować. - mruknął rozbawiony.
- Theo miał rację. - szepnęłam. - Powiedział, że się uśmiecham z Twojego powodu. I że już nie płaczę w poduszkę, bo dajesz mi poczucie bezpieczeństwa. Miał rację mówiąc, że Cię kocham. I owszem, jestem cholernie zazdrosna. - jęknęłam zażenowana.
- Ja tes was kocham. - ze śmiechem spojrzeliśmy w dół, na szeroko uśmiechniętego Theo. Mario chwycił go na ręce i ucałował w pyzaty policzek.
- My Ciebie też kochamy. Ale teraz posłuchacie mnie uważnie. - zarządził. - Od dzisiaj ten dom jest oficjalnie waszym domem. Naszym. - podkreślił. - Obiecuję wam, że zrobię wszystko, abyśmy byli szczęśliwą rodziną. Bo w końcu nią jesteśmy. Przecież tata plus mama równa się Theo. - zaśmiał się, na co pociągnęłam wzruszona nosem. - No i oczywiście moja szalona matka, czyli Twoja babcia. - połaskotał Theo po brzuszku.
- A jesce ...
- Tak Theo. Pan misio też należy do tej rodziny. - dodał, na co trzylatek pisnął radośnie. Wyrwał się z ramion ojca i pobiegł oznajmić nowinę pluszakowi. Pokręciłam rozbawiona głową, wtulając się w ramiona Mario, które sam przede mną otworzył. - Nareszcie Cię znalazłem i nie mam zamiaru gubić. - wyszeptał.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się pod nosem. - O Boże! Twoja noga! - wyrwałam się, przypominając sobie o najważniejszym. - Nie możesz jej nadwyrężać!
- Chciałem się nareszcie legalnie poprzytulać. - jęknął.
- Musisz się natychmiast położyć i trzymać ją na podwyższeniu! - zarządziłam. Nie sprzeciwiał się na całe szczęście. Przygotował mu specjalny podnóżek z poduszek, czując wyrzuty sumienia. Nadwyrężył nogę przeze mnie. Wspiął się po schodach bez kul, co na pewno było dla niego nie lada wyczynem. - Masz na coś ochotę? Jesteś głodny? Spragniony?
- Jestem spragniony Twoich pocałunków.
- Mario, pytam poważnie.
- A ja poważnie odpowiadam. - oburzył się. Westchnęłam ciężko, jednak nachyliłam się nad nim, składając na ustach pocałunek. Błyskawicznie mnie przytrzymał, abym przypadkowo na tym nie skończyła. Nasze języki otarły się o siebie, doprowadzając do dreszczy na moim ciele. - Może jednak idź po tą wodę. - odchrząknął, odsuwając się ode mnie. - Jeszcze chwila, a zapomnę że Theo jest za ścianą.
***
Ostatni z rozdziałów napisanych w 2018 roku :) Przed nami jeszcze kilka powrotów i odkrywanie tajemnic z przeszłości.